Tag

peeling

Czy pokochałam kosmetyki I Love… Cosmetics? (film)

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Testowałam sobie dzielnie całe stado kosmetyków I Love… Cosmetics. Nacierałam się nimi jak świnia błotem. Zapachy maseł do ciała mieszały się z aromatami soczystych żeli, a przygrywały im akordy z mgiełek zapachowych. Żeby nie popłynąć jak laski ze słodziasnych blogasków napiszę wprost: kosmetyki pachną tak, że dupę urywa lepiej niż po śliwkach z mlekiem. Chcecie więcej? Poniżej krótkie streszczenie ale najlepsze jest to, że mam też dla Was film ze szczegółową opowieścią!

Na początku lutego nawiązałam współpracę ze sklepem Boutique Cosmetics, który w swojej ofercie ma kosmetyki, które są ciężko dostępne w Polandii. Wśród ciekawego asortymentu główne skrzypce grają kosmetyki marki I Love… Cosmetics. Markę znałam już wcześniej ale zdobycie ich produktów nie było łatwe. Czasami wyhaczyłam je online, czasami w Hebe, ale nie zawsze dostępne były wszystkie zapachy, a i mi nie zawsze było po drodze. Teraz już wiem gdzie ich szukać. Oprócz regularnej sprzedaży kosmetyków sklep zadbał też o miłośniczki niespodzianek i powstał I Love Box czyli pudełko subskrypcyjne z produktami, które trudno u nas zdobyć. O boxach będzie innym razem. Wspominam o nich dlatego, że do 5 marca można zamówić pudełko specjalne na Dzień Kobiet właśnie z produktami I Love… Cosmetics i uważam, że to świetna okazja, żeby poznać te kosmetyki. Zapraszam Was na film, w którym recenzuję ogromną, pachnącą paczkę ze sklepu!

A dla tych co wolą poczytać mam trzy słowa do ojca prowadzącego. Takie streszczenie wrażeń 😉

Masła do ciała I Love… Cosmetics

Środkowe masło pochodzi z linii Signature, która różni się od podstawowej linii ilością nut zapachowych oraz pojemnością. Signature są większe i maja bardziej złożone zapachy.

Wszystkie masła intensywnie pachną, intensywnie ale na tyle subtelne, że nie drażnią i nie przytłaczają. Nie walą chemicznie. Świetnie nawilżają, nie brudzą, szybko się wchłaniają pozostawiając skórę miękką i wspaniale pachnącą.

Kremy do rąk I Love… Cosmetics

Bez jaj, najlepsze kremy do rąk jakie miałam! Łapy nie są po nich tłuste, a nawilżone i osłonięte niewidzialną rękawiczką. Cudo! Zapachy oczywiście wymiatają!

W paczce znalazłam też balsam do ust Balmi. Piękne opakowanie, działanie też spoko. Usta nawilżone jak trzeba. Trafiłam na wersję wiśniową, smakowita 😉

Mgiełki zapachowe I Love… Cosmetics i świeca zapachowa I Love…

Mgiełki świetnie podbijają zapach nabalsamowanych zwłok. Trup trzeci tydzień leży w piwnicy i jeszcze nie śmierdzi.

Świeca to mój hit! Pachnie na równi intensywnie jak świece YC! A może nawet mocniej? Jedno jest pewne, chętnie wypróbuję wszystkie warianty zapachowe, bo jest genialna!

Peelingi do ciała I Love… Cosmetics

Oczywiście, że wymiatają zapachami! Kokos to totalny kosmos! Peeling jest średnio-ostry, przy okazji złuszczania zdechłej skóry od razu myje cielsko. Bardzo praktyczne!

Żele pod prysznic I love… Cosmetics

Ogromne, wydajne i pachnące tak, że chce się je zjeść razem z wanną 😀 Genialne są te zestawy ze 100 mililitrowymi miniaturkami dzięki którym można poznać różne warianty zapachowe, praktyczne także na wyjazdy.

Był to taki skrót skrótów na skróty. Więcej powiedziałam na filmie ale podsumowując – do tych kosmetyków nie ma jak się przypierdolić. Wszystko mi w nich pasuje. Jak ktoś zechce to się dojebie ale jego prawo. Osobiście bardzo się cieszę, że powstało takie miejsce gdzie mogę regularnie zaopatrywać się w soczyste kosmetyki, a doskonale wiecie, że takie najbardziej uwielbiam 🙂

Poczuj się jak Czarodziejka z Księżyca z Cossi Fuleren

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Kolejny wstęp z tekstem, że lubię jak coś ładnie pachnie. Oprócz tego lubię wspierać małe, polskie marki. Lubię też dobre kosmetyki, najlepiej jeśli cena też jest dobra. Jeśli połączymy te wszystkie czynniki, które sprawiają, że staję się uśmiechniętą Pudi, otrzymujemy Cossi Fuleren. A w ich kosmetykach znajdziemy jeszcze jeden ciekawy wyróżnik- kamień księżycowy! Kto nigdy nie chciał być Czarodziejką z Księżyca niech pierwszy rzuci kamień! Najlepiej ten z księżyca 😉

Na wstępie zaznaczę, że zestaw dostałam za darmo ale recenzję robię z własnej inicjatywy, nie jest to współpraca, a chęć promowania fajnych kosmetyków od małej, rodzinnej firmy, za którą trzymam kciuki 🙂

Dodam jeszcze jedno. Paczka jaką dostałam w maju od Cossi była najlepszą paczką PR jaką w życiu dostałam! W jednej części znalazłam kosmetyki, a w drugiej- swojską kiełbasę i smalec. No proszę Państwa, pokażcie mi taką drugą markę, która tak bardzo zna potrzeby i fantazje blogerek 😀

Jeszcze jedno, jedno. Cossi to siostrzana marka Rapan Beauty, których maseczkę ze smoczą krwią namiętnie katuję od dawna. Mają moje pełne zaufanie, więc od razu wzięłam się do testów i dziś kilka słów na temat toniku, olejku i peelingu.

Na pierwszy ogień jedziemy z tonikiem. Przyznam, że tonik kojąco-nawilżający przypadł mi najbardziej z całego stadka. Kliknijcie sobie w to co się świeci i tam macie pełne info o nim, bo ja nie lubię treści przepisywać, potem i tak nikt tego nie czyta. W skrócie to za 25 złotych mamy delikatnie pachnący tonik z ekstraktem z aloesu, grzybów shiitake i kamieniem księżycowym w środku. Kamień księżycowy brzmi magicznie tymczasem jest to minerał będący pozostałością meteorytu. Ma właściwości antyoksydacyjne, ochronne, kojące, nawilżające i…serio poczytajcie więcej na ich stronie 😉 Zaprawdę powiadam Wam- jest to dobre.

Tonik praktycznie z miejsca trafił do moich ulubieńców. Pierwszy raz miałam okazję naocznie zaobserwować działanie toniku. Kilka razy zapomniałam nałożyć po nim krem, bo skóra była nawilżona i zdawało mi się, że krem już mam, a nie miałam. Kolejny plus za to, że wystarczyło przetrzeć buzię i wszelkie zaczerwienienia, zadrapania, syfki bladły na moich oczach. O tak po prostu, jeb i ni ma czerwonych plamek. Magia z księżyca. Przy nakładaniu twarz lekko mrowiła ale w taki przyjemny sposób. Czasami tonik rozpylałam prosto z dozownika, czasami nakładałam na wacik, jak mi się akurat zachciało. Wydajność dosyć dobra, bo psiukacz dozuje niewielką ale odpowiednią ilość. Polecam!

Drugim produktem był olejek upiększający. W składzie znajdziemy między innymi olejek z orzecha włoskiego, olejek ubuntu mongongo, olejek andiroba i oczywiście kamień księżycowy latający po flaszce. Że nie jestem fanką olejków to każdy wie 😉 Ten olejek używałam z przyjemnością, bo pachniał nieziemsko, trochę owocowo, trochę słodko ale świeżo jednocześnie. Zapach ciężki do określenia ale piękny. Najważniejsze, że genialnie się wchłania i  to dość szybko, nie brudzi ciuchów i nie jest upierdliwy w obsłudze. Wydajny. Jako nie-fanka olejków raczej do niego nie wrócę ale osoby, które olejki lubią na bank go pokochają 🙂

Trzeci kosmetyk to peeling egzotyczny. Najbardziej na świecie uwielbiam trzeć skórę do krwi haha 😀 W każdym razie lubię ostre peelingi. Latem, na opaloną skórę takie ostre peelingi to średni pomysł dlatego też latem najlepiej sprawdzał mi się ten peeling od Cossie. Drobno zmielone pestki oliwek i sól himalajska delikatnie złuszczają martwy naskórek. Ponieważ zdzierak ukręcony jest na bazie masła shea i masła kakaowego, oleju kokosowego i oleju babassu skóra po użyciu jest nawilżona. Polecam szczególnie leniwcom, którzy nie lubią lub nie pamiętają o nałożeniu balsamu po kąpieli, peeling robi robotę za nas i skóra jest przyjemnie dojebana mocą. Wrócę do niego latem kiedy moja skóra woli delikatniejsze traktowanie.

W żołnierskich słowach- najbardziej do gustu przypadł mi tonik ale wszystkie kosmetyki są godne pochwały. Do wyboru macie też inne wersje kosmetyków, które pokazałam, inne zapachy, różne zastosowania ale to sami sprawdźcie na ich stronie. Kamień księżycowy może i nie jest kosmiczny ale kosmetyki oparte na nim mają trochę kosmiczne działanie. Znikające zaczerwienienia po toniku to dla mnie kosmos, nigdy po żadnym kosmetyku moja skóra tak szybko nie była ukojona. I polecam wspierać małe, polskie marki 🙂

Plecami w błoto, czyli moje świńskie przygody :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Już jestem 😀 Tydzień wakacji i tydzień powrotu do rzeczywistości i oto ja. Jeśli chodzi o wakacje, to oczywiście było cudownie. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o moich przygodach, albo ciekawostkach z Fuerty- piszcie, mogę sklecić posty, jeśli to Was intererere.
Zanim pojechałam na wakacje, wyluzowałam się w salonie kosmetycznym koleżanki KLIK. Jest to jedyne miejsce gdzie czuję się bezpieczna 😀 Jak wiecie prawie dwa lata pracowałam w jednym z salonów i mam skrzywienie zawodowe, Asi z Gabinetu Odnowy Biologicznej ufam i tylko tam chodzę. Wiem, że jestem w dobrych rękach. Dzięki COBEST mogłyśmy odpłynąć w krainę radości, ponieważ miałyśmy do dyspozycji genialne glinki i dodatki RAPAN. Tak, tak, świetna współpraca. A jak wiecie, ja w byle co się nie pcham i przyjmuję tylko takie współprace, które szczególnie mnie zainteresują. Pan Witold, złoty człowiek, przesłał mi pudło produktów do testów i nie naciskał, że recenzje mają być takie czy owakie. Nie wymagał, że w tydzień mam opisać całe pudło. Nie. Mam czas na testy i powolutku wszystko testuję. Także spodziewajcie się wysypu porządnych recenzji od serca. Asortyment sklepu jest różnorodny, ale glinki skusiły mnie najbardziej. Uwielbiam glinki, o czym doskonale wiecie, więc oczy zaświeciły mi się jak sarence lustereczko pod ogonem.
Wspólnie z Asią zdecydowałyśmy się na zabieg plecowy, bo wiadomo- sama sobie pleców nie wymasuję, no fucking way. Jestem wysportowana i giętka, ale Bozia ręce dała takiej nie innej długości 😉
Wybrałyśmy zabieg numer dwa na ciało. Asia zmiksowała Żółtą Glinkę Rapan, Błoto Rapan, Sól Rapan, kawę i wodę. Nałożyła miksturę na moje plecy i wymasowała mnie tak wspaniale, że aż mruczałam. Przy okazji miałam genialny peeling ciała. Zarówno błotko jak i glinki mają w sobie drobinki krzemionki, która dokładnie złuszcza martwy naskórek. Asia mogła poszaleć i mocno mnie wyszorować, bo lubię czuć jak coś mnie drze hehe. Oczywiście przy mniej intensywnym pocieraniu peeling jest delikatniejszy, ale ja nie lubię delikatnie. Sól także zrobiła robotę. Uwielbiam ten stan, szczególnie kiedy ja tylko leżę i nic nie muszę robić 😉 Produkty Rapan mają więcej wszelkiej dobroci, niż te z Morza Martwego. To się serio czuje! Długotrwałe używanie jest dobre nie tylko dla urody, ale także dla zdrowia. A ja nie lubię być chora, wystarczy, że w mojej głowie mam bałagan 😉 Glinki, błoto, sól- wszystko jest w stu procentach naturalne, pochodzi z jeziora Ostrovnoye w Zachodniej Syberii. Rapanki są lepsze od glinek z Morza Martwego, bo mają dużo więcej dobroczynnych składników, są lepiej odwodnione, mają lżejszą konsystencje- przez co są bardziej wydajne no i …zwyczajnie nie paćkają się tak kurewsko przy zmywaniu.
A tak z Polskiego na nasze- skóra po tym zajebista, a dusza ukojona.
Taki zestaw poszedł na moje plery. Masaż z peelingiem. Potem zostałam zawinięta w folię jak jakaś kaczucha do pieczenia, a później jeszcze pod kocyk i odlot. Relaks i ploteczki. Leżałam sobie tak, a tu jakieś mrowienie. Prawie czułam jak moja skóra pije dobroci. Powiem Wam, że taki relaks jest wskazany każdemu. Większość zabiegów robię sama, ale serio, warto czasami oddać się w czyjeś ręce i nie myśleć, że łazienka się zachlapie, albo, że się kota nie nakarmiło. Leżałam tak dobrą godzinę. Później zostałam umyta, a ubrałam się już sama 😉
Wstałam, a tu taka błogość, że aż przysiadłam. Trzeba przyznać, że Rapan włazi w nas i działa. Byłam tak wylajtowana, że na przejściach dla pieszych kilka razy się rozglądałam, żeby nie wejść pod samochód 😀 Skóra gładziutka i zaróżowiona. W dotyku miękka, gładka, jędrniejsza, jakby odżywiona i nawilżona. Żadnych skutków ubocznych nie zauważyłam. Jestem pewna, że po tym zabiegu moja opalenizna będzie się trzymać lepiej i dłużej.
 Już wstępnie umówiłyśmy się z Asią na kolejny zabieg. Tym razem domieszamy inne składniki. A ja niedługo napiszę Wam o glinkach, którymi smaruję moją chapę. Lubicie glinki? A może już znacie Rapan? Lubicie taki relaks w gabinecie? Ja już nie mogę doczekać się kolejnego razu 🙂

Rewolucyjny peeling do skóry głowy

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Właściwie to co niedzielę mam niedzielę dla włosów, a nawet (prawie) spa dla reszty, ale jakoś się zapuściłam z relacjami z tych niedziel, bo w niedziele bywam leniwcem 😉
Dzisiaj się zebrałam jakimś cudem i piszę. A co dziś namodziłam?
W ruch poszedł taki oto zestaw. Kwiatka nie zużyłam, bo nie miałam pomysłu na maseczkę z hiacynta. Biovaxa kupiłam w naszej uśmiechniętej przyjaciółce Biedronce za 1,99. Barwę przywlekłam z Kiepsco i zdziwiłam się, że zmienili jej flaszkę. A ta zaczarowana butelka- kręgiel to moje ostatnie odkrycie na miarę odkrycia Ameryki. W kręglu siedzi sproszkowany pumeks, który jest fenokurwamenalny. Pisałam o nim TUTAJ KLIK.
Przy niedzieli postawiłam na oczyszczanie. Najpierw zmieszałam ociupinkę pumeksu z barwą i poczęłam nacierać łeb. Dotychczas pumeks przetestowałam na moim ciele i odnogach i nie ma nic lepszego niż peeling tym wynalazkiem. We włosach również spisał się genialnie, lepiej niż cukier czy kawa. Kręgiel to jest po prostu cud nad Wieprzem! Nad Wisłą też na pewno się sprawdzi. Jest jeden mały kłopot- trudno gdzieś go dostać. Przeszukałam wszystkie internety świata, znalazłam hultaja na Alibabie, ale Żółte Przyjacioły sprzedają go na jakieś pierdolone tony, no to nie kupię sobie załóżmy 700 kilogramów, bo co ja z tym zrobię? Zresztą, nie mam stodoły, żeby to składować, a w piwnicy hoduję marijuanen śpi kot. I tak to. W archiwum Aliexpress znalazłam te śmieszne flaszki, ale aktualnie nie mają ich w sprzedaży i dupa rozbita. Jeśli ktoś ma jakiś cynk- dajcie znać, błagam! Zapas mi się kończy, a peeling jest genialny. Skóra głowy czysta jak modelki z Insta przed wyjazdem do Dubaju. Włosy uniesione, a pumeks wypłukał się bez najmniejszych problemów. Mówię Wam nie było i nie będzie lepszego peelingu. Uniwersalny rozpierdalacz.
Potem na godzinkę pod czapkę poszedł Biovax. Wersja z olejami chyba najbardziej odpowiada moim włosom i zastanawiam się nad zakupem pełnowymiarowego opakowania.
Włosy są bardzo ładnie nabłyszczone. Po masce uzyskałam efekt lejących, elastycznych włosów.
Na pohybel hejterom, którzy niedawno jęczeli, że mam siano. Pocałujta mnie w dupę 😀 Łaty oczywiście nie dodają uroku mojej fryzurze, ale niedługo drugi etap zmiany koloru. Zastanawiam się tym razem nad zakupem Eclair Clair Creme z Loreala. To taki odbarwiacz do włosów, dekoloryzator z niewielką domieszką rozjaśniacza. Jest strach, ale naczytałam się dużo pozytywnych opinii i chyba zaryzykuję. Może miałyście z tym specyfikiem styczność?
Włosy rosną. Tutaj ułożyły się po swojemu, wyglądają jak ścięte w literkę U, a nie są. Ostatnio troszkę je podcięłam i pewnie przy następnych eksperymentach z kolorem znowu będzie trzeba końce upierdolić zdeka.
Na koniec bonus. Janusz. Ten to się zawsze błyszczy i to bez odżywek, a łaty u niego wyglądają zawsze spoko. Szkoda tylko, że na wiosnę leni się jak postrzelony, ale przecież nie będę go smarować Jantarem 😉
A jak tam Wasze niedzielne eksperymenty?

Jestem świnią!

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Świnie to są świnie. Ale świnie są fajne. Lubię świnie. Szczególnie na talerzu. Świnie mają gładką skórę. Świnie są zakłaczone, ale skórkę mają mega na wypasie. I nie dlatego, że się pasą i znoszą jajka. Świnie mają wypasioną skórę, bo się czochrają. Widzieliście kiedyś jak się świnia czochra? Ja widziałam. Staje toto na tych swoich małych, śmiesznych raciczkach, unosi ogromny, ale to ogromny (widziałam dużą świnię) korpus i trze. Trze o ściany. Trze o zagrodę. Trze aż się jej muchy z grzbietu podrywają. Tak się trze świnia, że aż szok. No, szok w trampkach tak toto się trze! I dlatego świnia ma gładką i niepomarszczoną skórę. Widzieliście kiedyś zmarszczoną świnię? Albo świnię z cellulitem? Nie. Bo się trze. Jestem jak świnia. Jak stara, próżna locha i też się trę. Trę się ile wlezie. Ale nie mam zagrody. Nie mam chlewa. Jak nie mam zagrody i nie mam chlewa to trę się peelingiem. Ale peelingi chociaż fajne to szybko mi się nudzą. Znalazłam taki, który mi się nigdy nie znudzi. I trę.
A co to za czary?! Kręgiel kurwa. To jest mój ulubiony peeling. Dostałam go na spotkaniu blogerek od https://www.pumice.pl/. Spodobała mi się flaszka. Zaglądam, a tam jakieś okruchy siedzą. Cóż to jest? Sproszkowany pumeks. Takie czary. Czaiłam się czaiłam, aż pewnego razu natarłam losze cielsko. Ajjj jak fajnie drze ten peeling! Tak jak lubię! Ostry aż miło.
Drobinki wysypuję na gąbkę, daję porcję żelu i trę po całym ciele. Niesamowity ździerak. Żaden peeling nie dał mi jeszcze tak gładkiej skóry. Nie robię sobie jaj. Cudo to wydatek kilku złotych, niepozorny proszek. Przypomina mi korund, o którym kiedyś pisałam KLIK. Korund ma mniejsze cząsteczki i jest idealny żeby sobie nim gębę natrzeć. Ten pumeks w proszku ma trochę większe kryształki, więc hapy nie radzę tym tarmosić, bo wam może oczy wydrzeć, a bez oczu to co to za robota?
Kręgiel ma za małą dziurkę, dziewicza taka. A ja wolę jamę jak stodoła, bo mi się lepiej sypie. W związku z tym odkręcam cały łepek, bo mi się nie chce dziubdziać tym małym otworkiem. Więcej wad nie widzę. Peeling jest praktyczny, bo możemy go mieszać z różnymi żelami o dowolnych zapachach. Nacieram nim całe ciało ze stopami i łapami włącznie. Do gęby się nie nada, ale to już mówiłam. Wydajny. Mam go od początku grudnia i zużyłam połowę, a nie szczędzę i stosuję regularnie.
Wiecie, raz zapomniałam zakręcić peeling cukrowy i mi stopniał w łazience. Tak! Cukier się rozpuścił i mogłam go sobie zjeść. Ten peeling przetrzyma chyba wszystkie warunki, dlatego jak mi się skończy to go sobie kupię znowu i znowu i znowu. Tak jak bez korundu nie wyobrażam sobie życia, tak i bez tego drobiazgu też już nie.
To jak chcecie być jak świnia i mieć gładką skórę? To się trzemy, trzemy i trzemy!
PS. Pamiętajcie o konkursie na FB KLIK.

Korund i puchacze puchacić się poczęły!

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy

Czasami przychodzi taki dzień w Twoim życiu, że skóra na twarzy nie wygląda tak jak byśmy chcieli.
Czasem masz ochotę zakryć ją liściem rabanbarbarbaru.
Ale, ni wuj, nie róbcie tego!
Lubicie wyszorować gębę do kości, jak ja?
Bo ja jestem taki hardcore, co to jak nie zedrze skóry, to mu się zdaje, że się nie domył 😀
Z tego też powodu wielbię peelingi wszelkiej maści.
Dużo już w życiu widziałam i używałam, ale jest coś o czym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć…
Dawno, dawno temu, w internetach wyczytałam, że za górami, za lasami i na Alledrogo można kupić pewien specyfik. Specyfik co to zedrze mordę do krwi i uraduje moje serce!

Razu pewnego, weszła więc Pudernica na Alledrogo i kupiwszy sto milionów dziwnych dziwactw, które rzekomo były jej niezbędne do życia, kupiła także Korund.
Korund zapakowany był w bardzo odporny woreczek strunowy, srebrem swym połyskując, chronił przed wszelką wilgocią i atakami kota. Stanął korund za 5 złotych na półce w łazience i kusić zaczął złamas.
Aż nadejszedł dzień. Dzień próby. I stała się jasność, kury nieść się poczęły zuchwale we wsi, a puchacze puchacić się poczęły.
Pudernica w garść wzięła odrobinkę proszku, który nicość rozświetlił swą zajebistością.
Ot proszek zwykły, powiecie, lecz niech Was złudne wrażenie nie zwiedzie, bo oto cud, cud najprawdziwszy!
Dodawszy wody ociupinkę nacierać lico swe Pudernica poczęła. I darła i tarła, a proszek ten niepozorny cuda czynić zaczął!
Dużo nie trzeba by efekt był wielki. Ten mały proszek ma w sobie moc niezwykłą i moc tę Tobie daje! Twarz gładka, niczym Wenus wzgórek po woskowaniu, niczym tafla lodu polerowana namiętnie, niczym nikczemność w nikczemności i nikczemności w nie nikczymności!
Drobne kryształki, tak skromnie nijakie, po prawdzie są ostre jak Doda na początku kariery, jak Maryla Rodowicz na Sylwestrze zeszłego roku, kiedy to strój przywdziawszy jak z Rio cycuszki swe światu w plastiku ukazała. Te małe kryształki penetrują każdy milimetr na Twojej twarzy, pozbywają Cię skórek suchych i zaskórników, twarz przy tym zostawiając, noszzz muszę rzec tak- kurwa genialną!
Pudernica kupiła produkt chyba jeszcze w lipcu, a jeszcze ma sporo. Wydajne licho! Eksperyment z olejkiem migdałowym i korundem Pudernicy nie lada trosk przysporzył. Efekt piorunujący wydarzył się potem, lecz zmycie mieszanki do szewskiej pasji ją doprowadziło. Olejek przykleił kryształki do skóry i za chu chu chu zmyć się nie chciał, mimo iż sen zmagał dziewczycę!
Z żelem do twarzy korund daje najwięcej radości, a w czasie ostatnim dodawany do pasty z manuka od Ziajowych magów.
I pieści twarz tym drobnym, kamienistym cudem Pudernica i poleca wszystkim, co to lubią sobie zrobić dobrze, bo zaprawdę powiadam Wam- korund dobrze Wam zrobi, a i kiesy do cna nie opróżni!
 Ocenę wystawiam najwyższą, na szóstkę oceniam gałgana i powiadam Wam radujcie się w dniu dzisiejszym, chociaż deszcz napierdala 😀

Ogoliłam głowę na łyso!

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze
Rozpędziłam się ostatnio z tym moim bajkopisarstwem ho ho 😉
W przyszłym tygodniu mogę mieć mniej czasu, więc jedziemy i dziś z tym koromysłem.
Zrobiłam dzień kłaczanki. Nawet dwa dni. A właściwie to noc i dzień 😉
Zapraszam do tanga!

Tyle tego na łbie miałam. Wariactwo. Raz w tygodniu to chyba jednak nie jestem jakoś strasznie pokręcona.
Zaczęłam od naoliwienia czupryny na noc. Jako że w sierpniu olejuję się z Babydream, to właśnie on wylądował na moim czerepie. Niby już koniec sierpnia, ale menda wydajna jak diabłów sto. Jest fajny- tyle Wam powiem, resztę opiszę przy okazji sprawozdania z całego miesiąca.
Rano…phhh jak wstałam koło dziesiątej, dowaliłam jeszcze maski mlecznej, coby się przeżarło wszystko i uczyniło moje włosy niebiańsko pięknymi. Połaziłam z tym tak do południa.
Kiedy już dolazłam do łazienki umyć to całe świńskie świństwo, złapałam jeszcze cukier z kuchni.
Wymieszałam trzciniaka z czarną rzepą i zrobiłam sobie hardkor na łbie czyli peeling cukrowy. Zaraz mi tu mendy będą krzyczeć, że nie po to smaruje się łeb smalcem, słoniną i olejem, żeby to potem zmyć i zedrzeć mocnymi szamponami i cukrem. To Wam powiem, że co miało się wchłonąć to i tak się wchłonęło i basta. Resztę można unicestwić ciężką bronią.
Drugie mycie to Isana Urea, swoją drogą, bardzo przypadła mi do gustu. Tylko ta nazwa- Urea…Tak, wiem, że to mocznik. Ale mocznik kojarzy mi się z moczem, a urea z uryną. Jak to wszystko połączę to mi wychodzi, że stosuję urynoterapię haha. No dobra ureaterapię, ale ta uryna wywołuje uśmiech na mojej gębie. jestem okropna, a moje skojarzenia zakrawają na szaleństwo.
Osuszyłam szczecinę ręcznikiem i delikatnie wmasowałam maskę Seboradin, którą wygrałam u Kosmetyki Pani Domu. Delikatnie…taaa ja i delikatnie haha dobre sobie 😀 Dobra, wypaprałam skórę głowy udając, że to masaż (chyba tybetański Sang- Czu i to w wersji najmocniejszej). Pobudziłam cebulki, szczypior też namaszczyłam z pełnym oddaniem. Założyłam czepek, założyłam czapkę i poszłam. Po godzinie wróciłam.
Spłukałam włosy. Zawinęłam w ręcznik i poszłam obierać kartofle. Ciekawe co by kartofel zrobił z włosami. Muszę poczytać na ten temat. Potem puściłam włosy wolno i sobie schły i schły, a ja latałam po chałupie jakbym miała robaki w dupie.
Na koniec zabezpieczyłam końcówki olejkiem Babydream, na całość dałam jedną pompkę serum termicznego od Marion i dosuszyłam.
Moje włosy wyglądają tak…
Specjalnie polazłam na taras, żeby zrobić te fotki, więc jak mi ktoś będzie skomlał, że powinnam je obciąć, bo to siano, to…To Cię znajdę i obetnę Ci włosy maszynką przy samym kręgosłupie. A potem znajdę Twoją matkę i zrobię to samo, potem siostrę, kuzynkę i wszystkich na literę K! Trochę wiatr mi hulał pomiędzy wszami, a włosami, ale cóż.
Włosy aż lśnią, więc nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
Końcówki też są całkiem spoko, chociaż i tak mam w planach skrócić je o centymetr lub dwa w najbliższym czasie. Jak widać Color& Soin trzyma się całkiem fajnie, a farbowałam ponad miesiąc temu. Nowe pudełeczko tej farby już czeka na półce na swoją kolej.
Włosy po tej dawce dobroci mają się całkiem dobrze. Lśnią, są odbite od nasady. Są nawilżone i ogólnie zadowolone z życia i słońca. Szkoda, że niektórzy jutro muszą iść do szkoły…Haha mnie to nie dotyczy- mam wakacje kiedy mi pasuje i jak długo mam ochotę, szkoda tylko, że czas na urlop będę miała pewnie zimą.
Podobno dzisiaj dzień blogera. To spoko. Żeby było śmieszniej, to wcale nie złożę życzeń i sama też nie oczekuję 😉
Buziaczki- gówniaczki :*
PS. Chyba nikt nie uwierzył w tytuł? 😀

Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny :D

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Sprawa wygląda tak.
Idę do wanny.
Moje antylopie nóżki drepczą pospiesznie do wody.
Ahhh yeahh jestem wodnikiem, wodę uwielbiam- tę w wannie, tę w jeziorze, tę w morzach i oceanach. Tylko pływać nie umiem. Ale po co umieć pływać skoro można latać?
Wchodzę już do tej wanny, mojego spa.
Odkręcam peeling, który dostałam do testowania i mmmmm
Posłuchajcie historii Pina Colady, cukrowego peelingu do ciała od Perfecty…
Pierwsze wrażenie- o matulko, chytrusie niebieski słodki i miły- zapach to orgazm! Żywe ananasy! Sama woń przenosi nas na tropikalną wyspę. Dawno nie miałam tak pięknie pachnącego kosmetyku, a owocki cielesne uwielbiam!
Peeling wygląda i pachnie apetycznie. Żółta, zwarta, cukrowa mieszanina, która nie tylko usuwa martwy naskórek, ale także nawilża i relaksuje to strzał w dziesiątkę! Pomiędzy cukrową mazią biegają małe, wesołe, czerwone kuleczki. A nie wiem co to, ale nie wnikam- na wąglik nie wygląda 😀
Wzięłam na łapkę to to i poczęłam się pocierać niczym locha w sosnowym lesie o wystające zewsząd konary. Fajny bajer z tym peelingiem- im więcej wody do niego “dodamy” tym jest łagodniejszy. Osobiście lubię drzeć po skórze do krwi. No dobra może nie aż tak, ale porządna nacierajka to jest to co uwielbiam. Zapodałam więc cwaniaczka na szorstką stronę  gąbki i ostra jazda. Zabawa była przednia, zapach powalający.
Peelingu zdążyłam już trochę poużywać i ostrrro go przetestować.
Na pewno kupię go ponownie!
A dlaczego?
A dlatego!
Zaskoczyło mnie to, że po ostrej jeździe z tym cukiereczkiem moja skóra faktycznie jest świetnie nawilżona, zawdzięczamy to zapewne olejkom, które siedzą wewnątrz ździeraka. No i zapach, zapach! Dla samego zapachu warto zainwestować w słoiczek tego złotka. Swoją drogą opakowanie jest wygodne i zabezpieczone sreberkiem, co docenia, bo wiem, że nikt palca przede mną tam nie wsadził. Pojemność też dobra. Cóż więcej- główna funkcja czyli złuszczenie martwego naskórka, jak najbardziej jest w tym przypadku spełniona. Atutem niewątpliwie jest to, że w zależności od upodobań, peeling jest ostry lub całkiem delikatny. Skóra po takim natarciu jest bardziej napięta. A czy redukuje cellulit i wyszczupla… hmmm no cóż, nie chcę nikogo załamywać, ale nie prawdą jest, że każda kobieta chce być szczuplejsza niż jest oraz, że każda ma pomarańczową skórkę. Teraz mnie znienawidzicie- moje ciało trzyma się genialnie jak na 84 lata, żadnych skórek pomarańczowych czy tam mandarynkowych, z gabarytów też jestem zadowolona. Nienawidźcie mnie 🙂 Nie mniej uważam, że regularnie stosowany peeling na pewno pomoże w walce z cellulitem tym dziewojom, które zmagają się z tym problemem.
Wybaczcie średnią ostrość powyższej fotki, ale tatuś nie kupił mi lustrzanki i posługuję się jedynie cyfróweczką, która nie zawsze radzi sobie ze złapaniem ostrości 😀
Peeling to świetne rozwiązanie dla każdego rodzaju skóry, należy jedynie wybrać ten właściwy dla danej osoby. Jak dla mnie peeling od Perfecty jest perfekcyjny. Polecam pozbywać się martwego naskórka zwłaszcza przed korzystaniem z kąpieli słonecznych. Skóra pozbawiona zbędnego balastu w postaci niepotrzebnych suchych paskud opala się równomiernie, a my możemy cieszyć się opalenizną przez dłuższy czas.
A żebyście nienawidzili mnie jeszcze bardziej… ja dzień po spilingowaniu 🙂
Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny 😀
TUTAJ możecie tradycyjnie zagłosować na moją recenzję. Jestem na drugiej stronie 😉 Oczywiście dla wszystkich głosujących- naleśniki 😀

Chwalipięta w łeb kopnięta :P

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Szybki bułgarski pościkk 🙂
Tak, znowu Wam się naprzykrzam tym, że coś dostałam 😀
Ale czemu mam się niby nie pochwalić, skoro to mój blog, moje miejsce, a do tego zaczyna się weekend, a przed weekendem najlepsze informacje to te miłe 😉
Ci, którzy śledzą mojego fejsopejdża- już wiedzą. Dla tych, którzy nie wiedzą- mam okazję potestować pewne produkty.

Najpierw w moje łapy wpadł podarek od Perfecty.
Peeling do ciała- matko bosko krasnostasko- pachnie tak, że zamiast się nim nacierać, mam ochotę go wszamać!
Kremik na starą mordę, cobym odmłodniała i znowu nie chcieli mi browarka sprzedać.
Jestem mega zadowolona z tej współpracy, a na recenzje musicie chwilkę poczekać- jestem w fazie testów.
Wspaniałości od The Body Shop.
Masło do ciała arganowe, cholera wie czemu- pachnie mi stokrotkami. Ale ja dziwna jestem 😀
Takie to kosmityki trafiły pod moją strzechę na końcu świata. Testuję dzielnie i póki co jestem zachwycona, wyję do księżyca, czochram się z radości o sosny w lesie i w ogóle szał 🙂
I nie powiem jak większość większości, że to nie jest fajne coś dostać. to jest zajebiste uczucie jak kurierzy zaczynają Ci mówić po imieniu, a w łazience ubywa miejsca. Tak! Powiem to głośno! Uwielbiam dostawać kosmetyki, a jeszcze bardziej je testować! Nie jest to mój cel, bo bloguję dla przyjemności, ale tak cieszy mnie to, że czasami coś dostanę 🙂 A jeszcze bardziej to się lubię tym wszystkim upierdzielić gdzie się da i pachnieć jak perska księżniczka 😀
Hura, hura jestem próżną maciorą i jest mi z tym dobrze 😉
Hehe
Miłego łikędu :*

Dzień Kłaczanki czyli miszmasz na głowie

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Siema Kłaczanki!
Dzisiaj tradycyjnie włosiana niedziela. Namotałam dzisiaj specyfików, że ho ho!
Bukowi niech będą dzięki, że część z tego co użyłam opisałam wcześniej to se podlinkuję przy tym leniwym dniu 😉
Zaczęłam od tego, że poszłam ja sobie, proszę ja Was, do łazienki. Niesamowite, nie?
Do pojemnika wrzuciłam kolejno cukier trzcinowy, w celu wypilingowania skóry na głowie ( nienawidzę słowa skalp, bo kojarzy mi się z indiańskimi rytuałami ściągania skalpu właśnie).O piligu cukrowym pisałam TU . Żeby nie było, że jestem starym śmierdzielem i do tego nudnym to dodałam coś nowego, a mianowicie glinkę rhassoul. O samej glince wspominałam TUTAJ. Jednak tym razem postanowiłam zapodać ją na sierść.

Zgodnie z tym co twierdzi producent, glinka ta świetnie się nadaje do eksperymentów z włosami i muszę się z tym zgodzić.
W ogóle glinka jest bardzo uniwersalna i niesamowicie wydajna. Wydajna na tyle, że mały woreczek gratisowy używam regularnie i jeszcze na jakieś dwa razy mi wystarczy, a potem kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo jest to świetny produkt. Najczęściej stosuję glinkę w formie maseczki, przy czym przy nakładaniu masuję buzię więc mam 2 w 1 piling i maskę. Na włosy użyłam po raz pierwszy i nie ostatni.
Czyli tak- cukier trzcinowy, plus glinka rhassoul, plus odrobina szamponu oczyszczającego- barwowego. Natarłam głowinę jak trzeba, spłukałam i ponownie umyłam tym razem samym szamponem. Myślę, że glinka zrobiła swoje, bo już przy spłukiwaniu miałam wrażenie, że włosów jest dużo więcej. Oczywiście przy samym pilingu cukrowym też miałam podobne spostrzeżenia, ale tym razem efekt był jeszcze lepszy.
Z racji, że niedziela była naprawdę leniwa, na zewnątrz nareszcie błysnęło słońce, a w okolicy ewakuowano zaledwie kilkanaście rodzin z powodu zagrożenia podtopieniami, postanowiłam zrelaksować się jeszcze bardziej. Nałożyłam na włosy laminowanie od Marion, bo zalegała mi jedna saszetka. O tym specyfiku pisałam ŁO TUTAJ.
Z całym tym kramem na głowie wlazłam do wanny. Natarłam gębę błotem, które mi zostało i tak se leżałam w wannie patrząc na gumową kaczkę. No dobra, nie mam gumowej kaczki.
W każdym razie później spłukałam Marionkę,obsuszyłam sierść, popsiukałam ochroną, końcówki natarłam Vatiką, wysuszyłam i włala madafaka 😀
Włosy jak ta lala. Jakbym była młodsza i była wyższa, a ryj bym miała bardziej wyjściowy, a nie jak z pornusa to tytuł Miss Polonii mój. Końcóweczki owaliłam w zeszłym tygodniu, także jest szał, mijani ludzie pozdrawiają mnie radośnie, dzieci częstują cukierkami, a staruszki pytają o pogodę. Kłaki lekkie, puszyste, lecz ujarzmione. Odbite od nasady, na długości gładkie i świeże.
Wszystko jest takie wspaniałe, moje włosy zadowolone, a ja byłam na spacerze. Nazbierałam jagód i grzybów. Żartowałam. Ale coś tam sobie kupiłam, więc z okazji niedzieli Wam pokażę.
Oczywiście turbo tabsy z Biedry. To już trzecie opakowanie. Działają, teraz już jestem na sto procent pewna. Pisałam o nich TU. Wkurza mnie tylko, że nie tylko włosy rosną jak szalone. Paznokcie też. Ale nie będę narzekać, działają- to najważniejsze. A cydr to tak już chwilę za mną chodził i zaraz skończę pisać i będę sprawdzać czy dobry i czy włosy po nim na piętach urosną. A Janusz RudyKot wlazł i się wozi celebryta jeden, kampanię przed wyborami sobie robi.
Dobra idę.
Darz bór!