Tag

na głowie

Vitapil – powiedz stop linieniu

By | Bjuti Pudi, Blog | 24 komentarze
Zapuszczam się i zapuszczam jak puszczalski puszczyk z puszczy. Jak puchacz się puchaci, tak ja w rytm puchacenia zapuszczam, dobrze, że się nie puszczam i że nie puchnę. A po co zapuszczam? Ot sekret jak pieniądze z komunii. W sumie to z zapuszczeniem mi się nie pali, tylko, że lubię eksperymenty. I tak wodze fantazji popuszczam i zapuszczam, wspomagając się włosowymi dopalaczami.
VITAPIL, Profesjonalny lotion, zapobiega nadmiernemu wypadaniu włosów i stymuluje porost nowych,. Tabletki pomagające zachować zdrowe włosy i skórę głowy.
Przywiozłam ten sprzęt ze spotkania w Chełmie i od razu ruszyłam z testami. Jako że chciałam wytestować jak trza, a nie na odpierdol, to stosowałam do dziś. To znaczy lotion, bo tabsy skończyły się po miesiącu. Także 2 miesiące z lotionem i miesiąc z dopalaczami.
Zacznę od tablet. Duże byki. Zapomniałam o fotce przed pożarciem, sorka. Ale uwierzcie- są duże i zielone, takie tam gluty Shreka. Poślizg mają zacny jak niejedna labodziara, to i z połykaniem jak u labodziary- łatwo idzie. No stress- zjada się jak trza. A żreć polecam po posiłku, bo podobno na pusty żołądek rzygać się chce. Nie wiem, mnie nie mdliło. Tabsy szły jak w masło.
Tutaj macie cuda wianki producenckie. Skład zacny, więc jakby wpierdalać z rok, to pewnie włosy z reklamy. Wpieprzałam miesiąc to recenzja ni w kij dmuchał. Zresztą podchodzę sceptycznie do suplementów, bo mi się wydaje, że wszystkie na mnie działają, a tak do końca to nigdy nie mam pewności. Chcecie  to jedzcie z tego wszyscy, kupcie sobie. 30 tabletek to cena pomiędzy 20, a 30 złotych, zależy gdzie okiem spojrzę, co apteka to inna cena.
A lotion to moje Czytelniki mogę polecić. Flaszka dobra i solidna, przyda mi się jeszcze na inne produkty, bo nie chlapie, jest szczelna i ma ten psiukający odbycik na dorodnym knocie, przez co precyzja jak u tych ludzi co domki z zapałek budują.
Pudełko zawsze spoko. Wszystkie pierdoły opisane, dlatego też nie przepisuję, bo kto to by kurwa czytał? No ja na pewno nie. No. Flaszka wystarczyła na równiuśko 2 miesiące jak w mordę strzelił. Wydajność spoczko. Pachnie ładnie, jak jakieś ozonowe perfumy, lekko męskie, ładne. Zapach zostaje na łbie na długo. Włosy się nie przetłuszczają, nawet powiedziałabym, że lepiej mi się układały po tym psiukaczu.
Mnóstwo baby hair na głowie, a włosy ruszyły z kopyta. Ale pierwsze co, to przestały wypadać. Nie żebym się leniła jak mój kot na wiosnę, ale po tym pierunie, włosy właściwie zakończyły jakiekolwiek migracje. I dobrze. Włos nie Syryjczyk, niech siedzi gdzie ma siedzieć. Jest czad. 30-40 złotych za flaszkę, to nie majątek i tak sobie myślę, że jakby co, to se kupię urwisa. Dobry jest jebany!
A tyle mi futro urosło. Zdjęcie robiłam w okolicach świąt, więc po około 2 tygodniach od startu z kuracją. Jak na moje ślepe oko to fchuj przyrost. Nic nie mierzę, bo znowu mi hejterów najdzie i powiedzo, że łoo za darmo ma to chwali. Penis Wam w oczodół! Zaznaczyłam Wam strzałką moją zimową oponę, która jest w stałym miejscu, żebyście lepiej uchwycili ile tam ich urosło. Znaczy na oponie nie rosną, tylko ze łba.
Przy okazji- jak widać keratyna od Yellow Friends nadal działa, nic się nie wypłukała, a minął ponad miesiąc od jej aplikacji. O keratynie z Ali pisałam tutaj- NACIŚNIJ JAK TRZA. Nadal ją polecam i mówię, że jest genialna, bo jest. I lotion też jest spoko. Tabletki to nie wiem, bo co to 30 sztuk? To jak flaszka na trzech, ale fajnie łyknąć 😀

Trzy razy włosy

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy

Karniak za to, że wczoraj nie pisałam. Dzisiaj hattrick, czyli trzy włosowe produkty, na które warto zwrócić uwagę. Teoretycznie to dwa, ale ja wszystko co mogę, to pcham na głowę. O dziwo, jeszcze łysa nie chodzę, bo czasami warto znaleźć dla kosmetyków inne zastosowanie. Dzięki blogowaniu nauczyłam się co nieco o składach i wiem, co mogę wsadzić w inną dziurę. Oczywiście nadal nie jestem chemikiem wersja pro, ale mały chemik jak w kij dmuchał 😀 Pamiętacie Chemika z filmu  Job (KLIK)?


Nacomi, olejek do ciała wyszczuplający, mango. 150 ml.

Olejek, tak jak pozostałe dwa kosmetyki, przywiozłam ze spotkania blogerek. Cóż.. nie mam ochoty się wyszczuplać, bo moje ciało jest takie, jak trza, a ja nie znoszę olejków na skórze. Kocham za to olejki na głowie. Co prawda, ze dwa razy wtarłam w skórę, ale co to jest dwa razy? Mogę jedynie powiedzieć, że ładnie się wchłania i nawilża. No i zapach przedni. We włosy wcieram od miesiąca. Wydajny, bo nawet połowy nie zużyłam, więc styczeń też z nim spędzę. Pachnie mangowato, z nalotem jakichś jabłek, ładnie i delikatnie. Opakowanie praktyczne, odbyt na klik. Tylko butelka trochę za twarda, nie da się jej przycisnąć, więc olejek wytelepuję.

Skład świetny, dlatego od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że olejek wyląduje na moim futrze. Sprawdza się doskonale! Włosy są nawilżone i super sypkie. Wydaje mi się, że mają więcej połysku, chociaż tutaj pewności nie mam, że to jego zasługa. W każdym razie, moje kudły nabrały życia. Łatwo się zmywa, nie lepi się, wystarczy mała ilość, żeby wysmarować cały łeb. Kosztuje około 25 złotych i uważam, że z takim składem, to niewiele. Z pewnością wypróbuję też wersję kakaową, chodzi za mną też malina. Oczywiście, wypróbuję na włosach, tradycyjnie 🙂

Maroko Sklep, Argaliss, Szampon arganowy do włosów suchych. 250 ml.

Na sam widok tego szamponu oczy mi błysnęły. Szampon właściwie nie pachnie, ale i nie śmierdzi (bo argan jebie zdrowo). W nosie całkiem neutralnie, jak się wwącham, to jakąś roślinność da się wyczuć, ale to tak tyle o ile. Gęsty dziad, że czasem ciężko wydusić. Kolor złoto-zielony, jak kadłub takiej tej dużej, mięsnej muchy. No sorry, tak mi się kojarzy 😀 Przez miesiąc zużyłam dokładnie połowę. Drogi nie jest, bo 24 złote za naturę, to niezły wynik.

Sodium chloride trochę mi nie leży. To całe sodium blebleble, to chlorek sodu. No sól kurwa. Jestem po keratynie i staram się unikać soli, ale oj tam 😉 Myję szamponem i póki co jest ok. Ale i tak mnie wkurza, że tu siedzi. Pocieszam się, że jest na piątym miejscu, a reszta jest ok. Szampon sam w sobie dobry. Rzeczywiście nawilża, włosy są miękkie. Jednak obstawiam, że bardziej sprawdziłby się na włosach grubszych niż moje. Moja cienizna, po kilku dniach wydaje się być lekko przeciążona, dlatego raz na tydzień lecę z Barwą, która wszystko oczyszcza jak trza. Polecam do włosów suchych, ale nie za cienkich.

Farmona, Radical, Suchy szampon do włosów tłustych, pozbawionych objętości. 60 ml.

Mały, ale wariat. Jeden z lepszych sucharów jaki miałam, kiedyś Wam zrobię zestawienie reszty. Świetny w podróż. Kupię na pewno przed wakacjami. Kosztuję około 7 złotych, więc niewiele. Przydałaby mi się i większa opcja, muszę się rozejrzeć. Nic się nie zacina. Użyłam z pięć razy i jeszcze sporo go zostało. Z tym, że ja nie walę sucharów za dużo, ot przy skórze, kiedy trzeba szybko odświeżyć włosy. Mimo zapewnień producentów, używam sporadycznie, ale wynalazek uwielbiam, bo czasem ratuje sytuację.

Najbardziej smuci mnie alkohol denat na piątym miejscu… Ale ok, umówmy się- psiuknięcie raz na tydzień nie zasuszy mi włosów w mumie. Poza tym małym ale, same plusy. Pierwszy suchy szampon, po którym nie zostaje ani gram białego nalotu na włosach. Zapach ładny, nie duszący, kwiatowy (chyba). Włosy po użyciu nie są tępe, a miłe w dotyku, ładnie uniesione, ale nie oblepione. Jestem bardzo zadowolona. Ale czy na Farmonie można się zawieść? No chyba nieeee 😀 Zdecydowanie polecam.

I jak Wam się moja wyliczanka podoba? Miał ktoś coś po coś? Gdzieś ktoś coś używał, albo coś na coś po coś by chciał?

Purc Pure Keratin z AliExpres, czyli jak uratować włosy :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 35 komentarzy
Najbardziej na świecie lubię testować to, co nieodkryte. Dzisiejsza włosiana niedziela odbyła się właściwie tydzień temu, ale postanowiłam się wstrzymać z ochami. Chciałam zobaczyć czy efekt utrzyma się choć troszkę i czy przypadkiem nie wyłysieję 😉 Nie wyłysiałam i jest lepiej niż myślałam. Dziś przedstawię Wam atak keratyny za grosze 🙂
Zestaw Purc Pure Keratin do prostowania włosów z AliExpress. Taaa znowu żółte zakupy. Nikogo nie namawiam, żeby potem na mnie nie było. Nie, nie boję się eksperymentów i nie zamierzam się tłumaczyć, jak ktoś chce niech kupi, a jak nie, to niech mnie nie straszy, że umrę, wyłysieję, a wątroba zrobi się niebieska. No, to koniec tematu 😉
Zestaw kupiłam tutaj- KLIK, jeśli link się zestarzeje to macie jeszcze link do sklepu- KLIK. Sklep sprawdzony, przesyłka szła niecałe 3 tygodnie, więc szybko. Śledzenie paczki działało, więc polecam. Zestaw przyszedł zapakowany szczelnie mocną folią. Do szamponu i keratyny dostałam tez rękawiczki, krótką instrukcję i ręczniczek, miło. Ale co tam opakowanie. Lecimy dalej.
Proszę opisy, składy, powiększcie sobie fotkę. Konsystencje obu produktów lejące, pachną słodką czekoladą. Przy prostowaniu i suszeniu powstają trochę szczypiące opary i łezka mi poszła, ale nic nie śmierdzi, ani mocno nie przeszkadza. Nie jest źle. Przy nakładaniu też lepiej nie cachać, ale jeśli choć ktoś raz czyścił kibel Domestosem, to keratynka to pikuś. Owszem ma drażniące opary, ale takie do zniesienia.
A teraz czas na moje włosy.
Przepraszam za łaciate kolory, ale światło nie chciało współgrać, a ja już od czerwca nie farbuję moich szczypiorów. Także olejcie kolor, patrzcie na strukturę. Generalnie nie mogę narzekać na moje włosy, ale końcówki jednak odczuły dekoloryzację oraz kąpiel rozjaśniającą. Poza tym moje końce zawsze były miotłowate, taki ich (kurwa!) urok. I właśnie te końce chciałam ujarzmić, żeby nie były takie roztrzepane.
Podaję przepis na chińską keratynę:
  1. Umyłam włosy szamponem oczyszczającym z zestawu ( 3 razy).
  2. Wysuszyłam włosy do maksymalnej suchości.
  3. Nałożyłam keratynę z zestawu.
  4. Założyłam czepek i siedziałam tak 30 minut.
  5. Wysuszyłam włosy ciepłym nawiewem do suchości.
  6. Wyprostowałam włosy dokładnie.
  7. Nie myłam włosów 3 dni.

I już 🙂

Tak moje włosy wyglądały zaraz po zabiegu. Oczywiście mega proste, po dokładnym prostowaniu. Producent zaleca nagrzać prostownicę do 220-230 stopni. Moja da się rozbujać do około 200, ale też dała radę. Włosy tuż po zabiegu były troszkę sztywne i obciążone, kreatynę aż czułam pod palcami. Produktu nie kładłam przy skórze, nie chciałam przyklapu, więc machałam tak od ucha. Jednak najgorsze było przede mną- 72 godziny bez mycia, a tu na łbie taka sztywność. Jakoś dałam radę, ale aż mnie korciło, żeby umyć te kluski. Męczyło mnie też spanie w rozpuszczonych włosach. Nie wolno przez te 3 dni kłaków związywać, zakładać za ucho, no nic nie wolno robić, co mogłoby je odkształcić. Wytrwałam.
Włosy myjemy tylko delikatnymi szamponami, żeby nie wypłukiwać keratyny. Nie jest to dla mnie problem. Moje włosy nabrały blasku, a końce są ujarzmione. Nie zależało mi na efekcie wyprostowania, bo moje włosy z natury są proste jak druty. Ale wiem, że ten zestaw daje radę i kędziorkom oraz włosom falowanym. Stężenie magicznego środka to 5%, więc całkiem nieźle.
Zdjęcie porównawcze. Jak widać szczotkowate końce nareszcie w ryzach. Po tygodniu nic się nie wypłukało i mam nadzieję, że efekt utrzyma się chociaż 3 miesiące. Dam Wam znać. Ale z tego co czytałam- dziewczyny twierdzą, że ten zestaw daje radę nawet przez 6 miesięcy. Wspomnę jeszcze, że zestaw wystarczy mi na 3 razy. Dla mnie bomba! Za ten cud zapłaciłam uwaga…6,67$! Szok. Co prawda miałam kupony i trafiłam na promo, ale teraz widzę, że zestaw kosztuje 11,70$ co też jest dobrą ceną. A jak lubicie, możecie polować na kupony w tym sklepie, zawsze to kilka groszy w kieszeni.
No i co? Polecam! Nic więcej nie dodam, ja jestem zachwycona ceną, efektem, wydajnością, wszystkim.

Orzechem w łeb

By | Bjuti Pudi, Blog | 15 komentarzy
Lecą liście, lecą równo. Raz spadną na trawkę, raz spadną na gówno. Znaczy na główną, ulicę główną. Albo gdzie tam sobie chcą to lecą i wkurwiają, bo trzeba je grabić, a mi się wcale nie chce ich grabić. W sumie to mogłoby śniegiem sypnąć i miałabym wymówkę, że się nie da tego z ogródka zbierać. Jeszcze nie tak dawno orzechy ledwie się ubierały w swoje skorupki,  a tu już próżno ich szukać. Właśnie przy pierwszych, zielonych orzechach, kupiłam w Biedrze olej z orzechów włoskich. I okazał się on niezwykle wydajny, bo nadal go mam, na jakieś kolejne 3-4 razy na włosach. Dwa miesiące systematycznego używania.
Taki oto Wyborny Olej z Orzechów Włoskich, cena- około 10 złotych.
Zakupiony, jak wspomniałam w Biedronce. A wiecie, że jak dojeżdżam do tego sklepu, to biedronka z baneru nad drzwiami, zawsze się uśmiecha? Też tak macie? Czy ona tak tylko do mnie się cieszy? Miałam już wersję lnianą KLIK z owada. A jak z orzechową? Wydajna to raz. Dwa- zapach. Jeju, jeju- ale czad! Tak normalnie to orzechy włoskie lubię tylko świeże, takie wiecie w tej skórce. Obieram i wpieprzam. Potem, jak są już suche, to są mi obojętne. Natomiast nie lubię żadnych słodyczy z orzechami- śmierdzą mi. W ogóle nie lubię słodyczy, ale to sprawa dla reportera i długi post. W każdym razie olej mi nie śmierdzi, ma wspaniały aromat. Dla mnie to takie wędzone, podpiekane skorupki z orzechów, ale bez dymu. Zapach jest taki orzeźwiający i zwyczajnie ładny. Ciężko go opisać, musicie to poczuć na własnym nosie. Chyba, że macie drewniany nos, jak taki Pinokio dla przykładu. Ale na to, to ja już nic nie zaradzę.
Butla spora 250 ml, plastikowa, poręczna. Mimo jej poręczności olejek przelałam do butelczyny z dozownikiem po TYM dziadu.
Widzicie? Tu też się do mnie mała biedronka uśmiecha 😀 Do Was też? Olej kładłam co druga noc, przed każdym myciem, pomijając jedną noc w tygodniu, kiedy to rano na 10 minut kładę naftę. No i pomijając tydzień wakacji. No jeszcze tego by brakowało, jakbym olej do Hiszpanii wiozła. Wiem, wiem- ochrona przed słońcem, bla, bla, bla. Pierdolę, nie będę z natłuszczonym łbem latać, choćby to było najzdrowsze na świecie. No matter. Olej jest tłusty, bo jest olejem, ale zmywa się wyśmienicie. Nakłada też dobrze. I działa również bombowo. Terrorysta wśród olejów.
Zauważyłam, że włosy stały się bardziej mięsiste- można je ugniatać i macać jak ciasto na pierogi. Blask przedni, a u mnie ciężko ten blask wywołać, więc musi być dobry. Nawilża chyba lepiej niż jego siostra lnianka. I ten zapach, oł maj gat! Genialne połączenie to olejowanie nim, po wcześniejszym nałożeniu żelu aloesowego, ale o żelu innym razem. Da radę zabezpieczać nim końcówki, bo nie tłuści jakoś wybitnie. Oczywiście jeśli użyjemy na te końce kropelki, a nie wiadra specyfiku. W wiadrze to se można, ale stopy po wyrzucaniu gnoju obmyć.
Podsumowując- olej z orzechów włoskich wędruje do moich ulubieńców. Jeden z lepszych jaki miałam. Polecam!

Nasienie we włosach ;)

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Od dwóch dni jestem zajęta parciami. Wspólnie z koleżankami “rodzimy” dziecko koleżanki. Chciałabym poprosić całą Polskę- przyjcie z nami! Chociaż i tak liczę, że Malutka urodzi się chwilkę po północy- miałabym prezent imieninowy 😉 Nooo jutro możecie mnie odwiedzić z flaszką, bo nie wiem czy w moim wieku jeszcze mogę obchodzić urodziny, a imieniny owszem. Jeśli już jesteśmy w temacie flaszek i butelek, to pamiętacie o takiej mini współpracy, którą nawiązałam grubo ponad miesiąc temu? Dostałam taką słitaśną paczuszkę do przetestowania.
Szampon zwiększający objętość Jagody Goi 250 ml KLIK oraz Odżywczy olejek do włosów Golden Rose Oil 10 ml KLIK.
Można powiedzieć, że olejek to taka spora próbka, bo normalna buteleczka tego specyfiku ma 100 ml. Jeśli chodzi o szampon, to producent posiada takie gabaryty w sprzedaży, choć podlinkowałam większą opcję, bo akurat tego smaku na stronce nie mogłam się doszukać. Ale oki, lecimy z koksem.
Szampon. Dziadyga robi karierę w blogosferze. Mnie też przyciągnął z głupiego powodu- nasionka. Ale o co się rozchodzi? Otóż w butelce siedzi nasienie grozy, kto wie, może sam szatan z tego wyrośnie 😉 Diabelskie nasienie, to prawdopodobnie moja przyszła roślinka, o ile ją wyhoduję nie zapominając o podlewaniu. Siedzi ona w butli po to, żeby udowodnić, że szampon jest mega hiper eko i nawet nasionka mają się w nim dobrze. Od prawie dwóch miesięcy używam myjaka i mam jeszcze połowę, więc wydajność zacna, a do nasionka dojdę pewnie w nowym roku. Cała gama produktów O’right to kosmetyki naturalne. Nawet butelka jest zrobiona z zaczarowanego tworzywa, które rozkłada się w przeciągu roku. Flaszka może być więc naturalnym nawozem dla przyszłego drzewka. Ale ja doczytam, że roślinka szybciej wykiełkuje bez flachy, więc tutaj testów nie będę przeprowadzać. No sorry 😉
Ale pieprzę tak o tych roślinkach, nasionkach, chyba skrzywienie zawodowe 😉 Tymczasem do wuja wafla to szampon jest najważniejszy. Dzielnie używam i stwierdzam, że szampon jest fajowy. Idealnie wpasowuje się w rodzaj moich włosów. Rzeczywiście lekko unosi włosy u nasady. Po kilku tygodniach zauważyłam też, że włosy mniej mi się przetłuszczają. I tutaj biję ukłony jak pijak przed ostatnią szklaneczką taniego wina. Szampon dosyć wydajny, używam takiej normalnej ilości do mycia i ładnie się pieni. Może nie robi wielkiej czapy z piany, ale nie jest źle. W końcu w składzie dość delikatne substancje, więc nie będzie jakichś monstrualnych pianowych rewelacji. Włosy są odświeżone i ładnie pachną. A właśnie! Zapach! Delikatny aromat jagód goi, lekko roślinna nuta zapachowa w tle- ładnie, bez żadnych wkurzających smrodków, subtelny i trwały zapaszek. Kupowałabym! Tylko jest jeden minus…cena. 250 ml to jakieś 80 złotych. I dla mnie tu jest amen. Nie jestem w stanie wydać tyle złotówek na szampon. W sumie to nawet mogłabym sobie na niego pozwolić, ale sumienie by mnie zeżarło. Jednak wolę odłożyć na większe szaleństwa parę złotych, niż kupić kosmetyki. Ale jeśli ktoś z Was nie ma tak drżącej ręki do wydawania, lub jest maniakiem eko kosmetyków- polecam wypróbować.
A teraz olejek. Tak jak wspomniałam- to taka większa próbka, 100 ml kosztuje 126 złotych. I już znowu za portfel bym się złapała. No sęp jestem, no na ciuchy i kosmetyki nie lubię wydawać. Paradoks no nie? Bloguję między innymi o kosmetykach, a sępię na nich. No tak już mam, kasę wolę przetupać na wakacjach czy jakichś atrakcjach, które pozostaną w głowie 😉 Ale! Olejek jest ok.
Mój okaz siedział w kartoniku. A potem w buteleczce siedział. A ta butelka ze szkła została stworzona i uwieńczona dozownikiem. Ponieważ opakowanie nie jest jakieś ogromne, stosuję olejek na końcówki. Po myciu wsmarowuję kilka kropelek w końce włosów, a to co zostanie na rękach, rozprowadzam na włosach. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, a w sumie nos, to zapach. Bardzo intensywny, różany zapach, ale taki troszkę nieoczywisty, róża szampańska nie jest aż tak dusząca, choć niezwykle mocna. Czasem traktuję olejkiem suche włosy żeby się nie puszyły i to im pomaga. Może nie są do końca ujarzmione, ale wyglądają zdecydowanie lepiej. Maź szybko się wchłania i nie obciąża włosów, nie tłuści. Dobrze zabezpiecza końcówki, nie potrafię natomiast jednoznacznie stwierdzić czy nabłyszcza, bo stosuję go bardzo oszczędnie, a poza tym z moich włosów ciężko wydobyć blask.
Tutaj skład, mamy tu między innymi lekki silikon rozpuszczalny wodzie i ekstrakty roślinne, troszkę innych substancji. Olejek jest ok, nie zawiódł mnie, ale szczerze mówiąc nie powalił też na kolana. Szampon polubiłam bardziej.
O’right  znajdziecie też na fejsie. Kiedy dostałam kosmetyki do testów, w Poznaniu była nawet impreza, gdzie produkty z mojego posta miały swoją premierę KLIK. Niestety, dla mnie to drugi koniec Polski i nie mogłam tam być.
Podsumowując- kosmetyki są dobre. Dla mnie ceny są oporowe, jednak na cenę składa się to, że kosmetyki są organiczne, najwyższej jakości, nawet opakowania są eko- za to płacimy więcej. Jeśli więc jesteście w stanie uzupełnić swoje kosmetyczki o te produkty- polecam.
Ps. A ja nie mogę się doczekać mojego drzewka 😀

Wilgotne fantazje

By | Bjuti Pudi, Blog | 28 komentarzy
Nie oszukujmy się…większość osób to lubi. I ja tez lubię. Lubię zdecydowanie wziąć do ręki. Chwilę nacieszyć się widokiem. Później delikatnie zabieram się za skórkę. Uwielbiam kiedy nieśmiało schodzi z trzonu. Później niewiele trzeba. Wystarczy włożyć do ust. I to jest właśnie ten najlepszy moment. Potem chwilę zabawy z językiem. Ten moment mógłby trwać wiecznie…
Ten dzień był dniem jakich wiele. Zajęta swoimi sprawami krzątałam się po domu. Mój wzrok przykuł on. Zapomniany, niechciany…taki smutny i nie w pełni sił. Zrobiło mi się go szkoda. Wzięłam go do ręki, ale to nic nie zmieniło. Ale przecież nie mógł się zmarnować, nie mógł pozostać bezużyteczny. Delikatnie odchyliłam skórkę, spojrzałam raz i drugi i już wiedziałam co robić dalej. Łapczywie chwyciłam za widelec. Robiliście to kiedyś widelcem? Ugniatanie pozornie niedbałe sprawia, że efekt jest niesamowity. Strasznie lubię ten moment kiedy panuję nad sytuacją, kiedy widelec niedbale napiera na każdą jego cząstkę. Dodałam troszkę słodyczy. W końcu nie jestem wyuzdanym ugniataczem. Samo ugniatanie to nie za wiele. Odrobina nawilżenia też jest ważna, kto wie czy nie kluczowa! Do całkowitego spełnienia brakowało mi tylko jednego- tej białej, lekko lepkiej substancji, tego uwieńczenia. Tak! Tak! Mam to! Już, teraz! Wszystko ląduje na…moich włosach! Szaleństwo! Czy wcieracie czasami takie hmmm… eliksiry we własne włosy? Czy czujecie przy tym taką ogromną radość? Świat wiruje!!!
Banan, zapomniany, ale nigdy bezużyteczny. Łyżka miodu i łyżka czyściutkiego żelu aloesowego. Dodatkowo łyżka Kallosa jagodowego. To właśnie ten wilgotny eliksir oblepił moje włosy. Włosy, które noc spędziły w oleju z orzecha włoskiego, który rozsmarowałam na aloesowym żelu, który uwielbiam. Banalny przepis. Zachwycające rezultaty. Dwie godzinki na włosach, żeby nadać im blask i genialne nawilżenie. Wszystko zmyłam leciutkim szamponem i jeszcze na 5 minut nałożyłam Kallosa. Efekty? Proszę.
Moje suchary są w coraz lepszym stanie. Niestety obawiam się, że nigdy nie będą mega długie, bo rosną sobie gdzieś do tego momentu i końcówki zaczynają się przerzedzać. Taki ich urok. Zawsze miałam cienkie i delikatne włosy. Z gówna bata nie ukręcę. Życie Szu!
Ale to co, że może nigdy nie będą do pasa? Od czerwca nie farbuję. Dwa lata olejuję. Regularnie podcinam- ostatnio 4 centymetry. W sumie to nie mam parcia na długość, chociaż fajnie by było gdyby były długie jak obietnice wyborcze.
Na tym zdjęciu nie widać akurat ich jakości, ale taka jedna Gosia chciała zobaczyć ich długość. No to jest tak, kawałek za stanik. Są fajne, lubię je. Są miękkie i przyjemne w dotyku i nie muszą się nikomu podobać- ja je uwielbiam 🙂

Kilka słów o tarmoszeniu szopy

By | Bjuti Pudi, Blog | 27 komentarzy
Jestem ciekawa czy często to robicie dziewczyny. Ciekawi mnie czy jesteście przy tym delikatne, a może lubicie ostrą jazdę. Może zaczynacie od końcówki, a może po prostu bierzecie do rączki i przeciągacie po całości? Lubicie przecież czuć tą gładkość i śliskość pod palcami. Jasna sprawa. A po wszystkim jest tak pięknie i po naszej myśli. No prawie zawsze…
Co to za zagadka? Zwierzątka tego nie robią. Ale jak człowiek trzyma zwierzątka to im to robi. Chyba, że ma rybki. Rybkom się tego nie robi. Chyba, że przed smażeniem i do tego robi się to nożykiem. Rybki w takim razie odpadają. Faceci robią to rzadziej, kobiety częściej. Kobiety mają pod tym względem najebane. Nie wszystkie oczywiście, ale znam takie co mają nierówno pod sufitem. Ja troszkę chyba też mam, ale mną bardziej kieruje ciekawość niż reklama. No, a sufit zawsze można pociągnąć gładzią.
No kurwa! Czeszecie się, no nie?
Oto zestaw moich szczocich przyjaciół. Jedna z nich to mój ulubieniec. Jak myślicie- która? Dajcie znać w komentarzu, która z nich pierwsza Wam przyszła do głowy, a ja tym czasem napiszę kilka słów o każdej z nich.
Donegal balance brush, to najmłodsza koleżanka w moim zbiorze. Dostałam ją przy okazji poszukiwań na fejsie. Donegal szukał testerów. Zgłosiłam się, a co mi tam. I tak oto panienka wylądowała u mnie. Kosztuje 12,49. Szczotka jakich wiele. W moim życiu miałam pewnie z kilkadziesiąt podobnych. Poręczna, standardowe wymiary, dość długie igiełki z plastiku. Końce igiełek oblane chyba też plastikiem, albo jakimś podobnym tworzywem, ot standard. Oczywiście producent obiecuje cuda nie dziwy. Ale szczotka ma dla mnie czesać. Nie szarpać i w sumie tyle. Ta czesze i nie szarpie. Cena też spoko. Dla mnie zwykła szczotka. Mam cienkie i delikatne włosy, szczotka się sprawdza, ale myślę, że lepiej sprawdziłaby się na gęstszych i grubszych kłakach. Nie oszukujmy się- u mnie dużo szczotkowania nie ma, a jej długie zębiory śmiało pomieściłyby dwa razy grubszy pukiel niż mój. Moje chojraki trochę się z niej wyślizgują, No ale czesze, no szczotka jest ok. Co więcej o niej można napisać? Normalna taka.
(Prawie) Tangle Teezer. Kupiłam ją za jakieś 5$ na Aliexpress. Trochę na nieświadomce, bo nie zależało mi żeby mieć podróbkę z napisami czy czymś. Chodziło mi o kształt i o fakt, że szczotka nie pognie się w torebce. Tymczasem przyszła mi TT, oczywiście nie wierzę, że oryginał, mimo firmowego pudełka i innych pierdół. No nic- mam. A miałam okazję używać oryginału i nie widzę żadnej różnicy, ani w miękkości igiełek, ani wizualnie- no dla mnie to jeden chuj. Dla mnie zarówno oryginał jak i podróba są takie same i tak samo chujowe. Dlaczego? A no dlatego, że są kurewsko nieporęczne. Zapytacie więc- po co mi było to gówno kupować? A no do torebki, bo małe i raz na jakiś czas włosy można przeczesać, na przykład kiedy będę na mieście czy gdzieś tam w świecie. Na okazjonalne użycie wystarcza. Dlatego też kupiłam byle co za 5 dolców, które okazało się być prawie TT. Oryginalna torebkowa TT to koszt ponad 50 złotych i nie rozumiem tej ceny. Chyba bym ochujała gdybym kupiła szczotkę do włosów za tyle chajsów. Czesze to fakt. Ale tak samo uczesze Was każda inna i tańsza szczotka. Powtarzam- używałam oryginału koleżanki przez jakiś tydzień i no nie ma bata- gówno takie same jak ta podróba. Nie czaję fenomenu tego drogiego badziewia. I nikt mi nie wmówi, że oh ah- nie dla mnie , nie i koniec. Do torby za 5$ to max ze mnie, do niczego innego toto się nie nadaje, bo leci z rąk jak niemowlęciu kupa w tetrę.
Dzika dziczka z dziczka. Drewienkowa dziczyzna od Ponik’s Professional. Kupiłam ją za około 20 złotych w hurtowni fryzjersko- kosmetycznej w Zamościu ( tutaj za dużym parkingiem na Partyzantów, to chyba ulica Okopowa- kto tutejszy ten wie 😉 ). W każdym razie to mój ulubieniec. Miałam podobną w dzieciństwie i bardzo lubiłam dziczkę, bo nie szarpała mi włosów nawet jak Dziadek zaplatał mi warkocze z czerwonymi kokardami. Tak, tak- Dziadek mnie do zerówki czasem czesał 🙂 Czasem Babcia, czasem Mama, czasem Siostra Mamy- zależy komu się dyżur trafił 😉 Ale tą szczotką nikt mnie nie szarpał. Będąc w hurtowni wyhaczyłam gadzinę i już była moja. I nie zawiodłam się- czesze lekko i nie drapie, miękko rozdziela pasma i włosy się nie elektryzują. Spotkałam się z opinią, że szczotka z włosia dzika ulizuje włosy- gówno prawda. Ładnie czesze i wygładza, ale nic nie ulizuje. Nawet jak włosy nam się gdzieś splączą, to ona ich nie szarpie, tylko gładko je rozplątuje, czego nie mogę powiedzieć o dwóch innych szczotkach, które posiadam. Lubię ją. W każdej kępce dziczych kłaków, siedzi jedna mała igiełka z tworzywa sztucznego. Chyba taki kręgosłup, żeby lepiej nam się po kłakach prowadziła. Mój absolutny faworyt. Używam jej kilka razy dziennie. I to ją najbardziej polecam.
Oczywiście moje opinie są moje i tylko moje. Mam włosy lekkie, cienkie, delikatne i długie- na nich opieram moje testy. Wydaje mi się, że Donegal lepiej sprawdziłby się na grubszych włosach, TT ( nie ważne czy oryginał, czy nie) na tych co im brak trzonka nie przeszkadza, a Ponik’s jest idealny do włosów cienkich, przy grubych pewności nie mam.
No, to czeszę się bardzo, że doczytaliście mój wywód. Powiedzcie mi czym Wy lubicie tarmosić swoją szopę i czy zgadliście która szczotka jest moim faworytem 🙂

Makafakapąą fristajla makadamia i wszystko jasne

By | Bjuti Pudi, Blog | 24 komentarze

 

Olej smutki żale i baw się doskonale. Bo olej jest dobry na wszystko. No chyba, że masz sraczkę, to olej nie jest najlepszym lekarstwem. Ale olać sraczkę. Dzisiaj idziemy w innym kierunku, ku górze, na głowę, a konkretnie na włosy. Włosy, olej, memory find, Siara i wszystko jasne.
Loton, Spa&Beauty, Oil Therapy, Olejek makadamia do ciała i włosów, 125 ml.
Jak dobrze pamiętam, to Black Smokey poleciła mi ten olejek. Do wyboru mamy makadamię, argan i kokos. Kokos mnie puszy jak grochówka, tylko na włosach. Argan to mnie generalnie wkurwia. W związku z powyższym sięgnęłam po makafakapąąą fristajla makadamię. Czaiła się w Biedrze za jakieś 13 złotych. Pierwsze wrażenie- zajebista flaszka. Żul może by się nie zainteresował, ale kłaczanka (nie jestem żadną nawiedzoną włosomaniaczką 😉 ) i owszem. Nawet nie chodzi o sam wygląd części pojemnikowej, bo jest zwykła prosta, ładna. Chodzi o pompkę. Bardzo fajna w eksploatacji. Nawet goryl by schwycił. Pudzian mógłby mieć problem.  No ale ja nie mam łap Pudziana. Dla mnie mega wygodna. Nie zacina się. Całość świetnie leży w mojej chwytajce.
Wydajność przeciętna. Taka standardowa. Na ponad miesiąc regularnego wcierania w pióra- wystarcza spokojnie. Olejek pachnie ładnie, perfumiasto, ale na tyle łagodnie, że nie zbrzydnie. Konsystencja dość rzadka, ale niewielka ilość wystarcza na cały łeb. Chyba, że ktoś ma łeb jak sklep, GieEs na przykład. Na inne części mojej cielistości nie pchałam się z olejkiem, tylko włosy.
Skład jest piękny. Nie można się do niczego przyczepić. Olejek sypiał ze mną całą noc, ale zdarzało się też, że przed opalaniem nakładałam na jakieś 2-3 godzinki. Nie zauważyłam różnicy w działaniu. Nie używałam też drapichrusta na skórę głowy, bo tam nadal trę Castor Oil.
Jak oceniam olejek? Dobry. Włosy po nim są lejące i wartkie jak strumień moczu na blaszanym garażu, tylko nie są takie głośne 😀 Kłaki po nim rzeczywiście ładnie błyszczą, a u mnie ciężko o ten efekt. Ładnie się układają, są bardziej sypkie i nie strączkują się z taką radością jak wcześniej. Zauważyłam też, że szewelura jest lepiej nawilżona, chociaż tutaj mogłoby być lepiej. Nie jest to może najlepszy olejek do włosów jaki miałam, ale mogę go polecić z czystym sumieniem. Krzywdy nikomu nie zrobi, warto wypróbować. Często można go dopaść w Biedrze na promo, rozglądajcie się. Tymczasem ja znikam 🙂

Czy Zenek Martyniuk kupowałby Marion?

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Dziś bardziej opowieść niż recenzja, bo tak wyszło. Jak wiecie, albo i nie, jakiś czas temu załapałam się do takiej małej współpracy z Marion. jako że kosmetyki z tej firmy lubię, zgodziłam się. Przetestowałam glinkę, która okazała się świetna, olejek do demakijażu, który też był całkiem spoko, olejek do ciała, który bardzo polubiłam i maseczkę do włosów, która może na kolana mnie nie powaliła, ale okazała się całkiem ok. Na bank Zenek Martyniuk kupowałby Marion! W zapasach miałam jeszcze coś, nie wiem czy Zenuś stosuje.
Hair anti-age, maska odmładzająca do włosów dojrzałych, osłabionych i zniszczonych.
Ładna flaszka, poręczna. Cena jeszcze lepsza- około 10 złotych. Psiukacz się nie zacina, przynajmniej mi nie siadł, ale przyznaję, że użyłam maski dosłownie kilka razy, dlatego dziś będzie opowieść, a nie recenzja.
Dlaczego czaiłam się jak pies do jeża? Dlaczego popsiukałam włosy kilka razy? Ze strach cholera bita. Niby maska sama w sobie nie straszy. Przepięknie pachnie, konsystencja mleczka jest przyjemna w aplikacji, produkt wydaje się być wydajny. To co do jasnej Anielki jest nie tak?
Spójrzmy na skład. Niby wszystko spoczko, ale na trzecim miejscu Alkohol Denat. I amen. Zacięło mnie. Z drżeniem ręców, nogów i odwłoka użyłam kilka razy wynalazek. Faktycznie włosy były miękkie i bardziej błyszczące, nawet końce się nie puszyły i wizualnie było fajno. Ale ten denat, nooo! Bałam się, że jak sobie poużywam, to włosy początkowo odżywione zaczną się zamieniać w przesuszone ściernisko. Ten rodzaj alkoholu toleruję we wcierkach, bo wiadomo- jest to taki transporter, który pomaga wprowadzić substancje odżywcze w skórę. Ale na długość? Ała! Wiecie, że ja składów nie demonizuje, a czasem ta cała zła chemia ma na mnie lepszy wpływ niż organiczne cuda. Ekowariatką nie jestem. Stosuję to co działa. Ale denatu nie mogę wybaczyć. No nie mogę 🙁
Nie potrafię ocenić tej odżywki, ale szkoda mi, że stoi taka sama samotna, smutna jak mops i czeka jak Penelopa na Odysa. A ja boję się być tym Odysem i wziąć siłą Penelopkę i zerżnąć ją do dna. Boję się, bo Penelopka nadużywa alkoholu, a związek z alkoholikiem to nie jest dobry pomysł. Cóż czynić ludzie? Spróbować ją wcierać w łeb? Traktować jako wcierkę? No chyba raczej nie sądzę. Niby jest napisane, że działa przeciwwypadaczowo na kłaki, że poprawia krążenie…może tak ją traktować? Jako zwykłą wcierkę. Sama już nie wiem co z tym fantem zrobić. I chcę jej bardzo i nie mogę chcieć. I nie chcę jej i nie mogę mieć….brać chcę jej miłość i nie mogę brać…Zenuś- kupiłbyś?

Maska Hair Jazz i rabarbar na łbie ujarzmiony!

By | Bjuti Pudi, Blog | 31 komentarzy
Ahoj Czytelniki!
Dzisiaj piszę drżącą ręką, bo wiem, że spłynie fala nienawiści hehehe 🙂 Wiecie, że współpracuję z Harmony Plus, a ich Hair Jazz ma swoich zwolenników jak i przeciwników. Ci przeciwnicy chcieli mnie mordować po recenzji szamponu i odżywki, które to na ich nieszczęście świetnie się u mnie spisały. No może nikt mnie zamordować nie chciał, ale pogróżki na maila szły aż miło. Jeszcze w ramach tamtej (KLIK) recenzji dodam, że zestawu nadal używam i nadal jestem zadowolona. Zresztą widzieliście w ostatnim włosowym poście jak mi włosy skoczyły.Od stycznia miałam miesiąc przerwy i podczas tej przerwy nic złego z włosami się nie działo, więc bez obaw. Włosy po prostu po odstawieniu wracają do swojego tempa rośnięcia, to wszystko. Ostatnio spotkała mnie miła niespodzianka i od Harmony dostałam maskę do włosów. Właściwie nie dostałam jej w ramach współpracy, to był miły gest, ale maska jest fajna, więc postanowiłam, że wrzucę recenzję. A poza tym lubię jak hejterzy się pocą i tracą swój czas tylko po to, żeby mnie pobluzgać, czytanie sprawia mi sporo frajdy 😀
Hair Jazz, Intensywnie odżywiająca maska z masłem shea i składnikami aktywizującymi wzrost włosów KLIK.
Maska w półlitrowym, poręcznym słoiku. Szata graficzna typowo Jazzowa, przejrzysta. Tym razem z polskimi napisami na odwrocie, już nie ma doklejanej karteczki, ale to dla mnie w sumie jest nieistotne. Maska jest budyniowa, o odpowiedniej konsystencji, coś jak Kallosy. Wydajna, wystarczy mała dawka na całe włosy. Pachnie też Jazzowo- mentolowo, ale ma słodkawą nutkę zapachową w tle. Dla mnie zapach fajniejszy niż szampon czy odżywka.  Aromat jest delikatny, przyjemny.
Jak wiecie w składach nie jestem wybitnym specjalistą, ale coś tam rozkminiam. Masło shea uwielbiam i w tej masce jest ono wyczuwalne. Mamy też proteiny soi i kilka innych fajnych składników. Troszkę chemii jest, ale zauważyłam, że czasami chemia działa na mnie lepiej niż produkty eko, więc przeciwniczką nie jestem, byle działało 😉 A działa.
Maskę stosuję od dobrych trzech miesięcy. Pierwszy miesiąc katowałam non stop, bo co aplikację włosy były coraz fajniejsze i nawet się nie przeproteinowały, szok. Teraz używam jej rzadziej, bo mi jej szkoda do walenia co drugi dzień heheh 🙂 No i mimo wszystko wolę się nie najebać tymi proteinami 😉
Nie wiem jak maska ma mieć wpływ na wzrost włosów, skoro nie nakładam jej na skórę, ale ok, może jakiś wpływ by miała gdyby tam się pojawiła. W każdym razie na skórę idzie odżywka Jazzowa, a na resztę włosów ta zacna maszczyna. Zostawiam ja na minimum 5 minut, chociaż producent wspomina o 3 minutach. U mnie wszystko do góry nogami jak w Australii. Czasem i godzinę z nią latam, bo efekty są lepsze. Już w trakcie spłukiwania włosy są śliskie jak dupa żaby. Bo dupa żaby jest śliska, no nie? Po wyschnięciu włosy są mega ujarzmione i lejące. Kłaki nie sterczą jak aureola pijanego archanioła. Mięciuchne kołtuny można tulić i tulić takie są milusie. To chyba ta kochana shea daje takiego nawilżającego kopa.
Działanie maski mogę porównać do bananowego Kallosa, z tą różnicą, że Hairr Jazz jest z dziesięć razy lepsza. Jedyną jej wadą jest cena…80 złotych. I już wiecie dlaczego ją oszczędzam 😀 Gdyby kosztowała tak 50 złotych, to nawet bym się nie zastanawiała z zakupem, a tak to ręka mi zadrży. Będę czekać na jakieś promo, bo wiem, że na pewno ją kupię. Mogę ją śmiało polecić. Na moich cienkich i delikatnych włosach sprawdza się wyśmienicie, nie mam zastrzeżeń. Nawet bardziej wymęczone końce są ukojone i nawilżone. Przez miesiąc używałam jej co drugi dzień, a przez ostatnie dwa- raz lub dwa razy w tygodniu i mam nadal mniejsze pół “budyniu”. Wydajna. Na jakieś kolejne trzy miesiące powinna wystarczyć. Polecam, nawet jeśli znowu mam odbierać maile, że zamordujecie mi kota to i tak polecam, bo mój Januszek umie się obronić, a i ta maska obroni się sama 🙂