Tag

na ciele

Palmer’s balsam ujędrniający cycki, cycki, dużo cycków i nie tylko*

By | Bjuti Pudi, Blog | 14 komentarzy
Nos. Niektóre kosmetyki kupuję nosem, inne kupuję oczami. Ale za wszystkie kurwa trza płacić. Życie. Czasem wpadnie jakiś fant, za który nie płacę, ale tak czy siurdak, to nos jest pierwszym recenzentem. Jak coś wali jak górala kierpce, to ni chu chu ale nie jest dla mnie. Bezzapachowce są z kolei dla mnie nudne. Balsam do ciała. Co ma robić mi balsam? Pachnieć ma i nawilżać, fajnie jak cena nie zabija. Raz mnie cena chciała w markecie zabić, urwała się nad moja głową, więcej nie ryzykuję. Dzisiaj mam smarowidło, które spełnia moje kryteria. A może nie? A nie powiem! Czytajcie dalej.
palmer's, balsam kakaowy, balsam ujędrniający, cocoa butter, Firming Butter

Palmer’s balsam ujędrniający z koenzymem Q10 Cocoa Butter Formula Firming Butter. (Kurwa… dajcie jeszcze dłuższą nazwę, na bank każdy zapamięta). Powiedzmy sobie wprost- jest to balsam kakaowy. Dostałam za darmoszkę na Meet Beauty, czaicie? I nawet mi nikt nie kazał recki pisać, pewnie dlatego, że nikt nie kazał, to piszę. Smarowidło dostępne online, ale widzę, że i nawet w Empiku stacjonarnie mają, pogłupieli? W sumie i tak lapka mam bliżej niż Empik, to wiadomo gdzie kupię.
Zapach to u mnie numer jeden. Tutaj bomba zapachowa- świeżo zaparzone kakao Decomorreno. Jest jeszcze to kakao z wiatrakiem, czy to tylko moje komunistyczne wspomnienia? Aromat utrzymuje się długo na skórze i przełazi na ciuchy, ja tak lubię, ale jak ktoś nie lubi- to nie lubi, ale ja lubię, na wuj drążyć temat? Balsam ma konsystencję balsamu, bo przecież nie kiełbasy. Wydajny. Używam od miesiąca dzień w dzień i właśnie dobija dna. Przez pierwsze 20 dni kocham balsamy z pompką, potem ich nienawidzę. W przypadku Palmersika nienawiść przyszła ze trzy dni temu, co i tak jest niezłym sukcesem. Żeby wytelepać drania do końca trochę się gimnastykuję, bo pompka ostatnich trzech centymetrów mazi nie sięga. Ale ja, jako wytrwały łowca, nigdy się nie poddaję. I tak na koniec przetnę flaszkę i wymuskam do ostatniej “kropli”. Jestem Żydem. Wiem.
315 mililitrów kosztuje około 20 złotych. Uważam, że cena jak najbardziej stosowna. Skład fajny, kakao wysoko. Pewnie zaraz się ktoś do parafiny przypierdoli, mi tam ona nie przeszkadza. Jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki. Balsam szybko się wchłania i przez krótką chwile na skórze zostaje lekki film. Nie jest on tłusty, powiedziałabym, że wilgotny. Skóra po mazidle jest doskonale nawilżona i przyjemnie gładka. Zapach, powtórzę się, zajebisty, choć nie wiem, czy na lato nie za mocno przytłaczający. Nie wiem czy kosmetyk uniesie zwiśluchy, wygładzi rozstępy i inne takie, bo mam skórę jak młode prosie, a jak wiecie prosiaki nie mają cellulitów i innych pierdół na zadzie tudzież kończynach.
Co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem- dupa z balsamu zadowolona i miękka jak dłonie Wenus z Milo haha 😀 Nawet jak tak pomyślę, to może i jędrniejsza ta moja powłoka? W każdym razie nawilżenie na najwyższym poziomie, porno gwiazdy by się takiego nawilżenia nie powstydziły. Czy kupię? A kupię, ale na zimę, na lato wolę coś lżejszego dla nosa. Chociaż powiem Wam, że po opalaniu balsam robi robotę i super się sprawdza. Żądam Palmersa o zapachu aloesu na sezon wakacyjny! Tyle, bo mnie zjedzą motyle.
*tytuł, jak tytuł, wiadomo, że cycki przyciągną więcej osób 😀

Porcja lakierów do paznokci, zdobienia

By | Bjuti Pudi, Blog | 28 komentarzy
Mają je jastrzębie i mają je kury, “a co?”- zapytacie. Nosz kurwa! Pazury! Też mam kawał szpona, który rośnie jak nienormalny. Co spiłuję, to zaraz harpuny takie, że śmiało mogłabym polować na morświny. Jak już mam, to maluję. Żeby śmieszniej było, to mimo, że naturalki mam mocne, to ja je i tak żelem raczę. I jak już je uraczę, to ni ma wuja we świ- lakier za trzy złote trzyma się i trzy tygodnie. Przybyło mi troszkę lakierów, więc pokaże Wam co z nowości można wymodzić.

Ciężko mi wypowiedzieć się na temat trwałości lakierów, które przywiozłam z ostatniego spotkania. Tak jak wspomniałam, paznokcie pokrywam żelem, więc byle tanizna mi nie odpryskuje, jedynie po pewnym czasie wycierają się końcówki i nie ważne czy lakier kosztował 3 czy 30 złotych. To jak już się wyspowiadałam, jak stara grzesznica, to możemy przejść do konkretów.

Chyba mój ulubiony “wzorek” pośród dzisiejszych. Lakier od Pierre Rene skradł moje serce. Niby odcienie nude to nie mój świat, ale ten kolor nie wiedzieć czemu wpadł mi w oko. Wiecie, ja zawsze kolory, pstrokacizna, ale czasem mam dzień na zwykłość. Mój lakier to 359 Fashion Week. Na paznokciach troszkę ciemniejszy wyszedł, ale dolne zdjęcia doskonale oddają jego barwę. Świetnie się rozprowadza, na dobrą sprawę wystarczy jedna warstwa, ale ja z przyzwyczajenia zawsze daję dwie. Pędzelek średniej wielkości, ale doskonale wyprofilowany, spłaszczony i malowanie to czysta przyjemność. Żadnych smug i kurwiania podczas aplikacji. Lakier kosztuje około 12 złotych, więc myślę, że skuszę się na coś więcej z tej firmy. Przyznaję- marka prawie kultowa, ale lakieru od nich nigdy nie miałam.
Tutaj też na fotce palczaków kolory za ciemne, te właściwe widać na zdjęciach produktu. Miraculum obdarowało mnie między innymi lakierami Be Inspired od Joko. Niestety kolory zupełnie nie moje, mało nasycone, jakby zamglone. Mogą się podobać, mi kolory średnio podeszły. Niebieski to 246 Gossip Girl, a brudny róż to 244 Pretty Woman. Na opakowaniu widzę, że lakiery są z winylem, być może. Świetnie błyszczą, dobrze się rozprowadzają, nie smużą. Nie mogę nic złego powiedzieć jeśli chodzi o ich konsystencję, czy takie tam pierdolety. Pędzelek precyzyjny. Wkurza mnie tylko jedno- korek jest spłaszczony, a sam pędzelek nie jest względem niego symetrycznie ułożony, więc kiedy maluję harpuny muszę koreczek trzymać na kancie, co nie jest wygodne. Takie tam niedopatrzenie, ale wkurwia. Lakiery same w sobie dobre, na stronie Miraculum kosztują 12 złotych, nie jest źle.
Od Marizy dostałam lakiery IDALIQ Gel Effect, nudziak 09 i czarnik 92. Oba kolory mi pasują, czarny genialnie odbija stempelki, więc przyda się bardzo. Jasny lakier odrobinę smuży przy pierwszej warstwie, ale druga zabija złe wrażenie. Czarny świetnie nasycony. Pędzelki takie normalne, ani złe, ani dobre. Kanciasty korek i jego asymetryczność względem pędzelka, podobnie jak w przypadku Joko- wkurwia. No trudno, przecież boku se nie wyrwę. Rzeczywiście ten efekt żelu jest widoczny, błysk ma inny wymiar, podobuje mie siem to. Widzę, że cena tych lakierów to około 15 złotych, ale zapewne często są w promocji. Mówię zapewne, bo nie mam dostępu do katalogów Marizy i tutaj w temacie jestem troszkę do tyłu. Lakiery dobre, jeśli macie możliwość, możecie kupić.
Eveline obdarowało mnie trzema kolorkami MiniMaxów- róż 137, żółty 134 i niebieski 138. I tutaj kolory jak najbardziej moje. Wyszły troszkę blado, ale na fotce z pędzelkiem są realne. Mleczne pastele świetnie wyglądają, szczególnie przy opalonej skórze. Na lato numer jeden, zaraz po neonach. Przy pierwszej warstwie pojawiają się smugi (zwłaszcza przy żółtym), konieczne są więc dwie porcje i jest ok. W końcu wygodny koreczek, ale dla odmiany nie jestem zadowolona z pędzelków, a właściwie z włosia i jego przycięcia. Jeśli przybliżycie zdjęcie, widać, że z pędzla sterczą jakieś zaginione, pojedyncze włoski, a kształt nie jest idealny. Troszkę męczy mnie ta niedokładna konstrukcja przy aplikacji. Mimo tych niedogodności, kolory tak mi się podobają, że machnęłam ręką, ale Eveline- popracujcie nad tym, bo nie wszyscy są tak tolerancyjni 😉 Chociaż jak za 6 złotych, to pies jebał niedogodności 😀
Takie to lakiery mi przybyły i żaden nie jest zły, choć każdy ma jakieś minusiki. No ok, Pierre Rene dla mnie nie ma wad. I co Wy na to? A powiedzcie mi jeszcze jakie lakiery lubicie najbardziej, bo jestem ciekawa.

Ustrzelona zapachem- balsam pod prysznic Kneipp i balsam do ciała Equilibra

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Nie wyobrażam sobie normalnego funkcjonowania bez dwóch produktów w mojej łazience- coś do mycia i coś po myciu. Żel, mleczko, balsam, olejek do kąpieli i jakiś balsam, mus, masło do nawilżenia skóry po. Lubię być czysta i pachnąca, ale jeśli po wyjściu z wanny nie zabalsamuję zwłok, to jestem chora i czuję się jak niedomyta. Nie wyobrażam sobie nie nasmarować mojego truchła czymś co nawilży moją skórę. Jeśli chodzi o smarowidło, to przede wszystkim ma ładnie pachnieć, potem nawilżać, a następnie cena ma być adekwatna do wydajności. Kiedy myślę o myjadle, to najważniejsze dla mnie jest to czy jest wydajne, gęste, pieniące i pachnące, cena też nie powinna być wysoka, bo wiadomo- idzie jak woda. A woda to mi idzie, po 3 litry na dzień, więc sami rozumiecie. Dziś będzie o myjadle i smarowidle.

Dzisiejszą recenzję sponsorują firmy, które obdarowały nas na spotkaniu w Lublinie. Lubię podkreślać, że czegoś nie kupiłam, chcę być fair. Dziwi mnie też, że często inne blogerki nie informują czytelników, że coś dostały, wręcz to ukrywają. Nie traktuję tego jak współpracy, ale mimo wszystko wolę, żebyście wiedzieli, że coś tam dostałam, bo po co się z tym niby kryć?
Zacznijmy od balsamu pod prysznic Jaśmin i Argan od Kneipp. Butelczyna ładna i poręczna, nie ma co się przypierdalać. W środku mamy dość rzadkie, białe mleczko. Zapomniałam jebnąć fotki tej mazi, ale takie no mleczko, jak mleczko, co tu się rozwodzić. Zapach bardzo ładny, świeży, orzeźwiający i ani troszeczkę nie mdli jaśminowym trupem. Powiedziałabym, że bardziej pachnie liśćmi jaśminowca, aromat jest typowo roślinny. W tle majaczy lekka nuta kwiatowa, ale jest na dalekim planie. Zapach absolutnie piękny i tutaj jestem kupiona. Trzeba przyznać, że skóra jest nawilżona, ale to akurat mi wisi, bo i tak zawsze daję balsam po myciu. Jeśli ktoś nie przepada za smarowajkami po kąpieli- polecam ten balsam.
Skład kosmetyku jest bardzo naturalny, w środku siedzi mnóstwo olejków i innych dobroci, zdecydowany plus. Jest tylko jedno ale… U mnie ten produkt jest niestety skreślony. Żeby to cholerstwo zapieniło się na gąbce, a bez gąbki nie wyobrażam sobie mycia, trzeba go najebać aż miło. A jak najebałam ile trza- to balsam skończył się równo po tygodniu. Taka sytuacja. Mało piany i tylko tydzień mycia dupy. Jeśli dorzucę do tego cenę- 25-30 złotych za 200 mililitrów, to niestety ale był to jednorazowy strzał. Szkoda, bo zapach skradł moje serce.
Tera je pora na tego potwora. Aloesowy balsam do ciała Equilibra. Kocham wszystko co ma w sobie aloes, kocham aloesy, nawet z wakacji przywiozłam sobie oryginalną, kanaryjską sadzonkę. Zapach, tak dla mnie ważny, uwiódł mnie. Nie jest to typowy zapach aloesu. Wyobraźcie sobie, że jest maj. Stoicie na leśnej polanie, chwilę temu padał deszcz, a teraz gorące słońce osusza soczystą, wiosenną trawę. Leśne zioła i krzewinki parują, łąka tętni życiem, w powietrzu unoszą się aromaty świeżości, deszczu  i roślin. To jest właśnie ten zapach, z nutką aloesu. Jestem oczarowana. Butelka normalna, prosta grafika- lubię takie. 250 ml- standard. Cena około 20 złotych. Za aloesowe kosmetyki jestem w stanie się szarpnąć i więcej, więc dla mnie ok. Konsystencja balsamowa, kolor biały, żadnych dziwactw.
Skład podobnie jak w Kneipp- naturalny, żadnych smrodów w środku. Balsam genialnie nawilża, a nawet łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia. Nie dziwię się, stężenie aloesu w kosmetyku to 20%, jak na balsam- dużo. Ponieważ jestem w trakcie depilacji laserowej (spodziewajcie się kiedyś tam posta), to produkt jest dla mnie wybawieniem po takim ostrzelaniu mojego ciała. Wydajność lepsza niż przeciętna, ostatnio już go oszczędzam, ale miesiąc był w obiegu dzień w dzień. Mazidło spełnia moje wszystkie wymagania i kupię je nie raz i nie dwa.
Podsumowując podsumowania. Oba kosmetyki rozjebały mnie jak żabę na szosie swoimi zapachami. Niestety Kneipp wkurwił mnie swoją konsystencją i topornością na gąbce, przez co wydajność jest karygodna. Balsam Equilibra zadowolił mnie pod każdym względem i nie ma u mnie ani jednego, najmniejszego minusika. No nie mam się do czego przyczepić, nawet jakbym chciała. Tyle. Koniec i bomba, kto nie czytał ten wszyscy Polacy, to na pochyłe drzewo razy kilka, ponieśli i kucharek sześć.

 

Nihil kurwa, czyli skarpetki złuszczające Marion

By | Bjuti Pudi, Blog | 38 komentarzy
Ciało ma być zadbane i nie ma zmiłuj. Przynajmniej moje, reszta niech robi co chce, nie mój cyrk- nie moje małpy. Wypielęgnowana skóra bez żadnych zbędnych kłaków, zadbane włosy, paznokcie, makijaż odpowiedni do sytuacji i wypielęgnowane kończyny. Dziś zajmiemy się kończynami. Stopami konkretnie. Stopy mam jak anioł, ale chcę mieć stopy jak mega anioł vip, dlatego napierdalam specyfikami aż miło. Skarpetki złuszczające znajo? Znajo. No to wzięłam i kupiłam te z Marion i…

I co , i co? I użyłam. W skrócie to wystarczy na czyste stopy wsadzić dołączone worki, wlać płyn (nowość, wcześniejsze skarpetki jakie miałam, miały miksturę od razu w workach), wsadzić wszystko w ciepłe skarpetki i posiedzieć do dwóch godzin. Potem stopy myjemy i czekamy aż skóra odlezie po kilku dniach. Tyle filozofii.
Skarpeciory kupiłam w Jawie za około 10 złotych i poszły w ruch, a w sumie było bez ruchu, bo kiepsko się poruszać w chlupiących skarpetach. Stopy podczas posiadówki miło mrowiły (mentol w składzie) więc byłam podjarana, że mikstura się wgryza. Potem pozostało czekać na efekty. I tak minął jeden dzień, drugi, trzeci, piąty kurwa i nic!
Tak minął tydzień i żadnego dziacia się na stopach. Cisza, spokój, a po domu przewalały się te zwituchy trawy z westernów, czaicie te kule, nie? To tak właśnie było. Skóra na stopach nie była napięta, kompletnie nic. Wcześniej używałam skarpet NOUN (KLIK) oraz tych z Biedry, których nie opisywałam, bo wyleciało mi to z głowy, ale działały równie świetnie jak NOUN. W każdym razie wiedziałam czego się spodziewać, tymczasem nic się nie działo. Grubo po tygodniu zauważyłam lekko złuszczoną skórę na czubkach palców. Pomyślałam, że produkt działa, tylko ma opóźniony zapłon. A tu chuj. Nic więcej. Nic, zero, nul…
Jedyną reakcją jaką zaobserwowałam, była wysuszona skóra. Pięknie. Kupiłam dwa pudełka, jedno dałam Mamie i czekałam na jej wrażenia, bo ponoć na niektórych te skarpetki działają, ale Mama rzuciła pudełko w kąt i czeka na lepsze czasy 😀 No to nie porównam, ale na mnie ni chuj nic nie podziałało, a jeszcze do tego stopy mi wyschły jak jakiejś pierdolonej mumii. To co teraz? Tylko do Egiptu, kłaść się w piramidzie i leżeć plackiem. A serio, to spiłowałam te bidne kopyta i znowu są anielskie, ale po co mi to było, jak się nic nie pozmieniało na lepsze? A idź pan fchuj z tym kosmetykiem. Kupie se skarpety w Biedrze, jak będą te żółte, których nazwy nie pamiętam. Tyle w temacie. Idźcie w pokoju i w kuchni.

Moje paznokcie- ozdoby z AliExpress kontra Lady’s Nails Cosmetics

By | Bjuti Pudi, Blog | 16 komentarzy
Mój pierwszy lakier do paznokci był koloru czerwonego, kolejny neonowo-żółty. Pierwszy przyjechał z kolonii letnich w Suścu, drugi z Olecka ( pozdrawiam Olecko!). Miałam z 8 lat. A potem już poszło z górki. Od zawsze lubiłam kolory i do dziś pstrokacizna jest mi bliska, czasem przesadzę, ale cóż- nikt nie jest bezbłędny 😉 Nagromadziłam tego wszystkiego i może w końcu uchylę rąbek paznokciowej tajemnicy.

Zdjęcia pochodzą z telefonu, bo nigdy nie wpadłam na to, żeby ciągać za sobą aparat. Wszystkie pazurki siedzą też na moim INSTA, więc niektórym mogą wydawać się znajome. Gdzieniegdzie ucięłam kadry, ale tylko tak umiałam posklejać foty. O ja ułomna 😀 Sorki.
Oblukane? No to jazda. Raz mi wyjdą, raz nie wyjdą, ale są. Raz w miesiącu nakładam żel, a potem koloruję jak mam czas.  Dzięki żelowi, nawet lakier za 3 złote siedzi mi i 2 tygodnie. Wkurwia mnie tylko, że pazury rosną mi mega szybko i mega szybko ładny kształt zamienia się w szpony, a ja nie zawsze mam czas na piłowanie.
Moje zbiory to dwa koszyczki lakierowo- pierdołowe ( żelowe akcesoria osobno, ale to dosłownie kilka gadżetów). Dla jednych dużo, dla innych mało. Dla mnie dużo i nic nie dokupuję, chyba, że coś mnie natchnie, ale staram się nie głupieć, bo po co? Od czasu do czasu zamawiam ozdoby. A jeśli o nich mowa…

 

Taki zestaw dostałam na spotkaniu w Chełmie od Lady’s Nails Cosmetics. Ucieszył mnie ten prezent, nie powiem, że nie. Niebieskie moro prezentuje się genialnie i to ono jest moim faworytem, świetnie wtapia się w lakier, cudo! Kółeczek jeszcze nie próbowałam. Pyłek niestety nie nadaje się na lakier. Czerwona sieczka też jest fajna. D&G to nie mój świat, nie dałabym rady z tym chodzić. Strasznie podobały mi się srebrne koniczynki i moje wkurwienie sięgnęło zenitu, kiedy okazało się, że są za twarde i z lakieru odstają. No trudno. Żel kolorowy, dokładnie czerwony leży, ale kiedyś się przyda. Moro ujęło mnie najbardziej, niby niepozorne, ale mam ochotę na inne kolory. Tak, tak neon najlepiej 😉 Ceny w tym sklepie normalne- ozdoby po kilka złotych, ale…no właśnie. Jako, że znam Aliexpress, to za ozdoby płacę i tak kilka razy mniej. A trochę się tego i tamtego ma 😉
Wcale nie jakoś dużo, bo nie lubię przesady, ale co trzeba to mam i kilka słów powiem. Pod nazwą bezpośredni link, w nawiasie sklep, gdyby link do produktu nie był aktywny.
  • Tasiemki na paznokcie– nie załapały się na fotkę, ale wiecie to takie glizdy, można naklejać, można od nich odrysowywać kreski. Efekty są na fotce z białym lakierem i kolorowymi paskami. Za 10 kolorów płaciłam 70 centów. Śmiech. ( SKLEP)
  • Białe gąbki do ombre– białe trójkąciki, gęste, dobre do delikatnych przejść w kolorach. Cena za 8 sztuk 78 centów (SKLEP)
  • Pędzelek do wzorków– precyzyjny, cieniutki za 1,56$ ( SKLEP)
  • Pisak do wzorków– nie jest mega cienki, ale przydatny do małych malunków, czasem się przytka, ale wystarczy popisać po kartce, poruszać i działa. Fajny i przydatny gadżet. Malowałam nim na przykład motylki i kreski na jasno żółtych pazurkach. Cena- 1,38$. (SKLEP)
  • Stempel, zdrapka i płytki– płytki mega, głębokie i precyzyjne wzory (43 centy). Co do stemplowego zestawu (1,36$), to strasznie twarda gumka i myślałam, że się zesram robiąc nim wzory, więc koniecznie dokupcie sobie silikonową końcówkę (88 centów) ( TE SĄ MEGA). Czytałam, że wystarczy spiłować twardą gumkę i inne cuda nie dziwy, ale gówno- szkoda nerwów, kupcie silikon. ( SKLEP płytki i zestaw,SKLEP silikon)
  • Szare gąbki do ombre z rączką– taki gadżet, brałam z kuponami, więc zapłaciłam z 5 groszy. Kosztują 55 centów. Sprawdzają się przy nakładaniu brokatu, nie są tak gęste i zwarte, cieniowanie wychodzi mniej subtelne, ale przydają się. (SKLEP)
  • Karuzela z diamencikami– cena 1,12$. Mega zakup za grosze, wielokolorowych kryształków jest fchuj, nie liczyłam haha 😀 Ładnie lśnią, dobrze się trzymają. Polecam. (SKLEP)
  • Naklejki wodne– teraz po 34 centy za arkusz, płaciłam z 12 centów, więc warto patrzeć na promocje. Naklejki są świetne i łatwe w użyciu. Odcinamy wzorek, zdejmujemy folię, wrzucamy do wody i kiedy naklejka odklei się od papierka, naklejamy na pazurka. Po wyschnięciu wody dajemy top, czy tam lakier bezbarwny, co kto lubi, a efekt wow.(SKLEP)
  • Dżety na paznokcie- ni cholery nie mogę znaleźć linka, z którego zamawiałam, ale to była groszowa cena. Fajne urozmaicenie. O dziwo przyszły mi 2 takie woreczki, chyba nie doczytałam ile tego jest za te grosze. Także 1 pakiet puszczę w rozdaniu, bo w życiu tyle nie zużyję.

 

Ufff i tyle ze mnie na dziś. Z grubsza omiotłam moje zbiory, może komuś przyda się info o ozdobach. Z lakierami to u mnie różnie, ale nie lubię przepłacać. Mam kilka lakierów powyżej 20 złotych, ale tylko dlatego, bo się w nich zakochałam. Głównie kupuję po taniości, bo jak wspomniałam, na żelu wszystko mi się trzyma. W hybrydy nie wsiąkłam, trzymam się żelu i lakierów, a Wy?

Everybody pomarańcze- perfekcyjny zestaw na zimę :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 21 komentarzy
Ha! Doczołgałam się do lapka! Czym Wam pachną święta? Wędzonym boczkiem, smażoną rybą, a może choinkowymi igłami? A dupa tam- pomarańczami. Ja, dziecko komunizmu, pomarańcze kojarzę z grudniowymi świętami. Zresztą, nowe dzieci tez chyba tak kojarzą, bo to w zimowym okresie, w marketach, mamy cytrusowy wysyp. Najlepsze kasztany są na placu Pigalle, a najlepsze pomarańcze, to te prosto z drzewa. Te to dopiero smakują obłędnie! Ciężko jednak wyhodować sobie takiego krzaka w naszym ogródku, chociaż pogoda ostatnio zaskakuje i kto wie…może za kilka lat 😉 A jak wprowadzić się w pomarańczowy stan jeszcze mocniej? Kosmetyki!
Taki zestaw towarzyszy mi od kilku tygodni. Troszkę już wyduszony i wymęczony, ale absolutnie niesamowity. Olejek od Optima Plus, balsam od Eveline i krem do rąk od The Secret Soap Store. Pomarańcze z Lidla, bo nie było kiedy polecieć na Sycylię 😉 Wszystkie 3 produkty, z pomarańczami 4, pachną soczyście i pięknie, i przytargałam je ze spotkania blogerek. Aromat balsamu i kremu na długo pozostaje na skórze i towarzyszy nam przez cały dzień. Olejek natomiast to świetne uzupełnienie- dom w tej samej nucie zapachowej. Balsam przełamany jest imbirowym obłoczkiem, świetny pomysł, zima pełną gębą.
Zacznijmy od kremu. Jest świetny. Nawilża i wygładza dłonie bardzo dobrze, nawet po przedświątecznych porządkach i szorowaniu kibla chlorem 😉 Bardzo gęsta konsystencja, niewielka ilość wystarcza na dłonie. Nadaje się też do stóp, pielęgnacja na najwyższym poziomie. Mógłby się szybciej wchłaniać, ale niestety- coś za coś. Wolniejsze wchłanianie i świetne nawilżenie, to sprawka 20% masła shea w składzie. Zapach jak wspomniałam, powala- soczyste pomarańcze.  Cena niestety troszkę mnie wcina w fotel- 38,90 za 80 mililitrów. Firma dobra, skład dobry, ale 4 dychy za krem do rąk, trochę mnie zniechęca. Jeśli miałabym się czegoś jeszcze czepiać, to zakrętka jest za mała i spierdala mi po pokoju. Łapy śliskie po kremowaniu, a tu taka pchełka mała. Poza tym opakowanie fajowe. Mogliby zrobić  promo na chociaż 29 zeta, to kupiłabym drugi 😉 A tak, no to może kiedyś się skuszę, bo krem świetny, ale portfel jęczy.
Balsam od Evelinki. Na prowadzenie wysuwa się ostry imbir, pomarańcze troszkę w tle, ale po chwili, obie nuty zapachowe mieszają się na skórze i tworzą świetny duet. Konsystencja typowo balsamowa. Wchłanianie szybkie, nawilżenie bardzo dobre. Osobiście nie wierzę w ujędrnienie po balsamie,zresztą jeszcze jestem jędrna, ale…szok! Rzeczywiście, skóra po pewnym czasie staje się bardziej napięta i chyba ta struktura skóry faktycznie się wyrównuje. Czyli to nie jest ściema. Jestem pozytywnie zaskoczona tym produktem i zdecydowanie kupię kolejną tubkę. Cena balsamu nie jest wygórowana, koszt to około 15 złotych, więc myślę, że każdy może sobie na niego pozwolić. Wydajność taka normalna, znika jak każdy inny balsam. Kosmetyki Eveline są dostępne w wielu miejscach, dlatego i z tym problemu nie będzie. Absolutnie polecam.
Naturalny olejek eteryczny, pomarańczowy, to taka moja kropka nad i. Mam porównanie z pomarańczą od Mokosh (Klik) i oba pachną tak samo pięknie. 10 ml wystarcza na bardzooo długo. Odnoszę wrażenie, że Mokosh dłużej unosił się w powietrzu, ale nie czepiam się, bo olejek od Optimy kosztuje tylko 9,90, a teraz w promocji- 7,50! I ta cena do mnie przemawia. Testuję namiętnie olejek gdzie i jak się tylko da. Aromatyzuję sobie nim dom, dodając do kominka zapachowego. Nakrapiam nim wodę w wannie, a potem chłonę. Uwierzcie, że nie ma nic lepszego iż wanna pełna wody, piany i kilku kropelek pomarańczowych soków.
I takie to moje cytrusowe grudninki. Uwielbiam otaczać się takimi zimowymi zapachami, kiedy temperatura spada (powiedzmy, że spada, jeśli spojrzymy na sierpień, kiedy było 40 na plusie 😉 ). A Wy czym dziś pachniecie?
A co do piosenki, to znalazłam tylko Mandarynę, divę wszech czasów 😀

Dziś zrobimy to po francusku!

By | Bjuti Pudi, Blog | 16 komentarzy
Jest taki jeden gość, stały bywalec memów. Dla niego nie ma różnicy czy walnie pół litra, litr, czy pięć litrów.  Im więcej tym lepiej. Olek się nie cacka. I ja też się nie cackam. U mnie każda ilość wynalazku idzie jak woda. Codziennie muszę sobie zaaplikować, bo inaczej nie jestem sobą. Nie wyobrażam sobie życia bez codziennego rytuału. To dla mnie jak mycie zębów! No nie ma opcji, żeby choć raz pominąć taką przyjemność! Robiono to już w starożytności, z tym, że wtedy wysysali mózg nosem za pomocą słomki. Balsamowanie zwłok.
Kiedy na Fejsie Mydlarnia marsylskie.pl szukała chętnych blogerek do testów mleczka, zgłosiłam się na ochotnika. U mnie wszelkie mazidła są w ciągłym użyciu. Szczególnie upodobałam sobie aromatyczne mieszanki- owocowe, kwiatowe, czasami dziwaczne, jak na przykład słodkie ciasteczka. Wybrałam Violette, w końcu to moja imienniczka, a zapach fiołków lubię. I tak mleczko trafiło pod strzechę mojej willi. Rozpoczęłam testy, bardzo przyjemne zresztą i odpłynęłam w cudnych aromatach. Dokładnie 3 dni temu zdenkowałam flaszkę, więc dziś czas na podsumowanie.
Le Chatelard, Mleczko do ciała fiołek. Butla 300 ml, poręczna z pompką. Lubię takie rozwiązanie i jednocześnie nie lubię. Póki mamy dużo produktu, jest super, ale końcówkę trzeba już wytelepać, a na koniec opakowanie rozciąć, o ile chcemy wykorzystać mleczko do cna. Ja tak robię. Szata graficzna prosta. Często spotykany zabieg przy kosmetykach eko. Producent przykłada dużą wagę do eko rozwiązań na każdym etapie produkcji. Mleczko jak to mleczko- nie za gęste, ale z ręki nie ucieka. Ładnie się rozsmarowuje i szybko wchłania pozostawiając piękny zapach fiołków. Nie jest to aromat mdły. Fiołki nie duszą nas przy aplikacji i nie rzucają nas na płytki w łazience podduszając. Mleczko pachnie identycznie jak fiołkowa polana skąpana w gorącym słońcu. Miałam taką polanę przy rodzinnym domu, więc jest to jak najbardziej miłe skojarzenie. Zapach utrzymuje się dość długo na skórze, chociaż mógłby dłużej, ale jest ok. Wydajność całkiem dobra- 300 ml wystarczyło mi na dobry miesiąc.
Skład dosyć przyjemny, chociaż na przykład takie masło shea, wolałabym jednak przed zapachem. Tym bardziej jeśli spojrzymy na cenę. Koszt mleczka w sklepie marsylskie.pl to 41 złotych KLIK. Dużo i niedużo, zależy jak na to spojrzeć. Niby 40 złotych to nie majątek, ale u mnie mazidła, jak wspomniałam, idą jak woda, więc w skali roku 40×12 (12, bo mleczko wystarcza mi na około miesiąc), to już jednak jest parę złotych. Lotion sam w sobie jest dobry, ładnie nawilża, pachnie, przynosi ukojenie skórze. Ale czy zdecyduję się na jego zakup? Powiem uczciwie. Raz na jakiś czas jestem skłonna do zakupu, ale raczej regularnie nie będę kupować. Chętnie spróbuję wersji różanej za jakiś czas. Jest jeszcze trzeci wariant zapachowy- shea. Ale masło shea kupuję czyste, więc tej opcji raczej nie wybiorę 😉
Podsumowując- mleczko dobre, aromatyczne, spełnia swoje zadanie. Ma małe minusiki, ale prawie każdy kosmetyk jakieś posiada. W tej cenie wolałabym jednak żeby było jeszcze lepiej. Myślę, że moja szczera opinia, przybliży Wam troszkę te nowe mazidła. A może już je znacie? Lubicie kiedy Wasza skóra pachnie czymś konkretnym? Jakie aromaty wybieracie zazwyczaj?

Kosmetyk na wszystkie bolączki- Thermal Teide Gel Aloe Vera

By | Bjuti Pudi, Blog | 6 komentarzy
Własnie zdenkowałam jeden z cudnych kosmetyków, który przytachałam z Fuerty. Żel aloesowy. Uwielbiam ten kosmetyk, a Fuerteventura to kolebka aloesowych czarów. Jeśli kiedykolwiek się tam wybierzecie, polecam zaopatrzyć się w aloesowe maziaje.
Kiedyś już miałam taki żel od Safiry, pisałam o nim tutaj- KLIK. Safirowy żel sprawdzał się u mnie, ale odkąd poznałam tajemnicę kosmetyków aloesowych, to jakoś niechętnie na niego patrzę. Kurwa, większość tych żeli dostępnych u nas, można sobie w dupę wsadzić i taka jest prawda. Dlaczego? A no dlatego, że jeśli jakiś żel aloesowy ma w swoim składzie wodę (aqua) to z wydzieliną aloesową ma mało wspólnego. Przy okazji wakacyjnych zakupów ucięłam sobie pogawędkę z Panią Hipiską (tak, najprawdziwsza Hipi!), która zajmuje się tymi roślinkami, ma farmę aloesu i produkuje kosmetyki naturalne. Pani powiedziała mi, że jeśli w składzie żelu mamy wodę, to znaczy, że do kosmetyku użyto proszku aloesowego, a nie żywej galaretki z liści. Woda ma za zadanie rozpuścić proszek. Logiczne, że jeśli użyjemy miąższu, to woda nie będzie potrzebna, bo wnętrze aloesowego serca to prawie sama woda. Taki banał, a nikt nie zwrócił na to nigdy uwagi. Przewertowałam milion blogów i każdy na tapetę bierze skład, dodatki, alkohol, a woda olana. Niby zwykła woda, ale jednak ma znaczenie. A proszek? Z czego jest proszek? A no z resztek- łodyg, skrawków liści. Resztki drogie Czytelniki, resztki w nas pchają! Kupując żel aloesowy pamiętajcie- nie może mieć w składzie wody!

 

Thermal Teide Gel Aloe Vera 100%  czysty aloes, 250 ml.
Żel kupiłam w popularnym, hiszpańskim markecie Dino (od Hipiski kupiłam inne kosmetyki;) ), za 7 euro. Tutaj znalazłam go na stronce w cenie 12 euro- KLIK. Na stronie macie opis, ale pewnie nie zechce się nikomu tego wrzucać w translator, no chyba, że znacie hiszpański. Tak na skróty, to jest to żel ze sprawdzonych kanaryjskich upraw, produkt naturalny. Nadaje się do wszelkich skórnych potrzeb- nawilża, odżywia, łagodzi skutki opalania i golenia. Sprawdza się przy skórze problematycznej, łuszczycowej, przesuszonej, wrażliwej, trądzikowej, podrażnionej, rozjaśnia rozstępy. Zawiera aminokwasy, polisacharydy, witaminy, minerały, enzymy, triglicerydy, sterole i kleje. Żel nadaje się dla dzieci, dorosłych i zwierząt. Pomaga przy uszkodzonym naskórku, po ugryzieniu owadów, pomaga pozbyć się łupieżu i odparzeń, na przykład pieluszkowych. Można pisać i pisać, a w skrócie- jest zajebisty.
Żel stosowałam z powodzeniem podczas wakacji, świetnie chłodził i koił moje spalone cycki i nogi, i ręki i brzuchy i generalnie wszystko łącznie z ryjem. Tak mnie pochłonęło, że porzuciłam krem na rzecz tego żelu i tu także sprawdzał się super. Mało tego- skóra stała się gładsza i bardziej promienna. Mniej zaskórników, mniej podrażnień, nawilżenie na najwyższym poziomie. Cudo. Kosmetyk dodawałam do maseczek do włosów, a moje włosy aloes uwielbiają, więc i tutaj nawilżenie na najwyższym poziomie. Zanim naolejowałam włosy, smarowałam odrobiną żelu, tu także sprostał zadaniu i podbił działanie oleju. Faktycznie po goleniu łagodzi podrażnioną, swędzącą skórę. Komary nie straszne- kosmetyk błyskawicznie chłodzi i nic nie piecze, nic nie wkurwia. Żel najlepiej przechowywać w chłodnym miejscu, można w lodówce. Jest gęsty i pachnie, jak określił mój Niemąż- rośliną. Zapach zielepachy jest neutralny i szybko się ulatnia.
Macie jeszcze zuma na skład. Nie ma wody, nie ma alkohol denat, wyśmienicie! Oczywiście znajdziemy tu też konserwanty, ale jak doczytałam się na stronkach z tym kosmetykiem, konserwanty dodane w minimalnych ilościach, tak, żeby żel nam nie skisł. Jest jeszcze składnik żelujący, poza tym same dobre rzeczy. Ale skład składem, a najważniejsze, że kosmetyk sprawdza się wyśmienicie. Żałuję, że nie kupiłam dwóch. Na szczęście mam jeszcze kilka aloesowych cudeniek 🙂
Wiem, że dostępność, akurat tego konkretnego produktu nie jest rewelacyjna, ale może akurat komuś przyda się ta recenzja. A osobom, które mają zamiar kupić jakikolwiek inny żel aloesowy, przyda się informacja o wodzie i alkoholu, w tego typu kosmetykach. Jeśli ktoś wybiera się na Kanary, to może mi kupić taką zacną flaszeczkę 😉 A jak tam u Was? Znacie takie żele? Używacie? Polecacie jakieś konkretne?

Smaki radości, czyli najlepsze masła do ciała na świecie

By | Bjuti Pudi, Blog | 40 komentarzy
Czasami o wyborze kosmetyków decyduje ich skład. Czasami decyduje reklama. Czasami to blogerki zachwalają produkt i “musimy” go mieć. Czasami kupujemy pod wpływem impulsu, przypadkiem. Czasami podoba nam się opakowanie. Oczywiście wszystko zależy też od rodzaju kosmetyku, jaki mamy zamiar kupić. A co decyduje za mnie, kiedy kupuję balsam, masło czy inne mazidło do ciała? Nos!
Farmona, Masło do ciała, Tutti Frutti. Kiwi i Karambola. Papaja i Tamarillo. Gruszka i Żurawina.
Moja skóra nie jest jakaś mocno wymagająca. Zimą jest troszkę bardziej sucha niż w inne pory roku. Czasem, w porywach lenistwa, ogolę nogi zwykłą maszynką i łydki potrafią zaswędzieć. Poza tym -moja skóra jest normalna, a nie popierdolona jak właściciel. Mazideł używam odkąd pamiętam. Nie wyobrażam sobie nie użyć czegoś po kąpieli. I tak chyba gdzieś od podstawówki. Lubię i nie zapominam. Dla mnie balsam to jak mycie zębów- bez niego nie da się żyć.
Frutki to moje ulubione masełka od…od kiedy pamiętam. Już chyba z 3 raz zmieniają się opakowania, a ja zawsze mam chociaż jeden słoiczek w łazience. Aktualnie mam te trzy smaki. Wszystkie trzy otwarte i używane na zmianę, w zależności od tego, na który smak mam ochotę. Specjalnie pisze o smakach, nie zapachach, bo kto miał Frutkę w domu, ten wie, że po otwarciu słoiczka chce się je zjeść. Mój ulubiony smak to ciągle Wiśnia i porzeczka, czyli babciny kompot na skórze. Ale mam dla kompotu świetnego konkurenta! Zaraz Wam powiem które masełko mnie urzekło.
Zacznijmy od tego, że wszystkie Frutki świetnie nawilżają, maja zbitą konsystencje, poręczne słoiczki, są wydajne, niedrogie (około 10 złotych). Ale najlepsze jest to, że pachną obłędnie, a zapach utrzymuje się do kolejnej kąpieli- nie wiem co to za czary, ale ja je kocham.
Kiwi i Karambola- lubię go najmniej z mojej trójcy. Nie jest zły, ale nie do końca trafia w mój nos. Jak to się u mnie mówiło- pachnie zielepachą, taka surowizną i to są najlepsze określenia. Czuć te zielone, kwaskowate owoce. Świeży, ale taki…czegoś mu brakuje 😉 Nie mniej czasem mnie najdzie i się nim wysmaruję. Latem nawet ok. Teraz jakoś nie do końca mi podchodzi.
Papaja i Tamarillo- tutaj już jest lepiej. Zapach kojarzy mi się z jakimś syropem z dzieciństwa. Ale nie z jakimś złym, nie, nie! Pięknie pachnie! Cytrusowo, jakieś pomarańczowe naleciałości, ale to nie do końca to. Podejrzewam, że tamarillo pachnie tak intrygująco, ale nie mam pewności, bo nie znam tego owoca w pierwotnej postaci. W każdym razie zapach jest cytrusowo- słodki. Uwielbiam!
Gruszka i Żurawina- i tutaj mamy mój hit! Obłęd! Gruszka jest tak intensywnie cudowna i soczysta, że skóra sama złazi mi z piszczeli i włazi do słoiczka! Słodkawo- kwaskowata żurawina podbija całość i autentycznie masło chce się zjeść. Jestem zakochana, mój numer jeden na podium. Oczywiście jest to równorzędne, pierwsze miejsce z Porzeczką i Wiśnią:)
Moja wieża zapachów powoli się kończy. Teraz kupię sobie Karmel i Cynamon. Zawsze kupuje ten smak, kiedy robi się chłodniej. Jest słodki, ale nie mdły. Uwielbiam zimowy cynamon na mojej skórze. A Wy jakie smaki wybieracie najczęściej? Chyba znacie Frutki, prawda?
Na koniec przypominam Wam jeszcze o trwającym konkursie, gdzie możecie wygrać dowolnie wybrane perfumy- KLIK i KLIK.

Emocje, energia i nutka seksu

By | Bjuti Pudi, Blog | 37 komentarzy
Słodkie owoce i drzewny akcent, a może mocna słodycz z domieszką szaleństwa? Może jednak wolicie ostro i z przytupem? O gustach się nie dyskutuje. Każdy ma ten “swój” zapach, który do niego pasuje. A co jeśli do zapachu dorzucimy feromony? A może wolicie dodać odrobinę nanosrebra? Wszyscy lubimy ładnie pachnieć, a perfumy to podkreślenie całości. Kropka nad i. Idealne dopełnienie dla ciuszków, makijażu, dodatków. Bez perfum czegoś nam brakuje… Żeby niczego Wam nie brakowało- dziś pachnący post!
źródło-Cobest
Tyle Wam już pisałam o glinkach od Cobest, a przecież do testów dostałam też perfumy! I pachnię się nimi już od sierpnia! Hurrrra- w końcu nie śmierdzę obornikiem 😉 Pachnię się nimi i pachnę wybornie! No dobra myję się też regularnie, już nie ściemniajmy, przecież każdy się w soboty myje , no nie? A tak serio to chcę Wam przedstawić perfumki od Cobestu. Zacznę od wrzucenia kilku podstawowych informacji, bo wiecie, że nie lubię przepisywać. Klikajcie i powiększajcie z tego wszyscy, bowiem na miniaturce nie wszystko oczy widzą.

 

źródło-Cobest

 

W kilku słowach- mamy w ofercie zapachy damskie i męskie. Dodatkowo wszystkie perfumy dzielą się na klasyczne, z feromonami, z nanozłotem i z nanosrebrem. Do wyboru do koloru. Wszystkie zapachy są wysoko zaperfumowane, jest to aż 22%. Są to perfumy, a nie wody perfumowane, czy toaletowe. Trzeba na to zwrócić uwagę, bo sama nacięłam się nie raz na coś, co miało być perfumami, a okazywało się, że zaperfumowienie było tak niskie, że nie były to perfumy. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwymi perfumami! Czyli w praktyce- zapach jest trwalszy i intensywniejszy. No i oto chodzi! Miłą niespodzianką są ceny! Akurat od minionego weekendu , możecie kupić perfumy w niższych cenach niż dotychczas. Wrzucę Wam cennik, bo wydaje mi się to bardzo istotne 🙂
żródło-Cobest
Czyli podsumowując- prawdziwe perfumy, z francuskich komponentów na naszej ziemi, tej ziemi. Ceny przystępne. Ale co jest najważniejsze? Zapachy oczywiście! Bo opisy w sklepie opisami, ale pewnie chcecie wiedzieć co ja o nich myślę?
U góry 6 zapachów damskich, poniżej 2 męskie. Otrzymałam takie fajne perfumetki, które sprawdzają się także w trasie. Do torebki idealne. I zdradzę Wam sekret- być może wkrótce także będziecie mogli kupić takie małe wersje, poinformuję Was kiedy będzie taka możliwość. A teraz dopuszczam do głosu mój nos. Lecimy po kolei.

Zapachy kobiece

Stella- pierwsze co czuję to piżmo. Perfumy intensywne, raczej cięższe. Sprawdzą się w chłodniejsze dni lub na wyjście wieczorem. Kwaskowata pomarańcza ładnie przebija się dodając lekkości. Bardzo wyrazisty zapach. Nazwałabym je- Wieczorne tango. Dlaczego? Bo taki zapach rozsiewa za sobą kobieta zdecydowana, świadoma siebie.
Kaoru– granat i piwonia, słowa klucze. Rześki aromat zapadający w pamięć. Piwonia nadaje subtelności, przez takie wprowadzenie zamętu perfumy nie są nudne. Genialny zapach na lato i szalone przygody. W tle majaczy ambra, która dodaje charakteru. Moja nazwa- Intensywna przygoda. Dla kobiet tryskających humorem i energią. Przyznam- moje ulubione 🙂
Annabelle- leciutki powiew jaśminowych kwiatów z mocną energią drzewa sandałowego i szczyptą pomarańczy. Pięknym uwieńczeniem jest nutka wanilii, która okala całość. Charakterystyczny zapach, ale nie mdły. Piękny miks kilku żywiołów, które stopniowo uwalniają się w ciągu dnia , podany na kwiatowej paterze. Moja nazwa- 4 żywioły. Dla kobiet odważnych i nietuzinkowych. Doskonały zarówno na wielkie wyjścia jak i do pracy.
Giorgiana- świeża cytryna intensywnie zamieszana w nuty mięty, dodaje nam energii. Drzewo cedrowe i jaśmin dają idealne dopełnienie. Zdecydowanie najświeższy zapach w ofercie. Lekki, wakacyjny. Dla kobiet energetycznych, ruchliwych. Nazwałabym je- Wybuch radości. Takie są te perfumy- uśmiech sam wchodzi na naszą buzię.
Asami- zapach drzewny, a jednak lekki. Piękny zapach ambry złamany świeżością cytryny i maliny. Lekkie muśnięcie kwiatową nutą, nadaje całości szlachetny zapach. Dla kobiet dominujących i temperamentnych, bardzo seksowny. Idealny na randkę i kiedy chcemy dodać sobie pewności. Nazwałabym je- Zmysłowy szał.
Josephine- perfumy kwaśno- kwieciste. Jednocześnie wyczuwam świeżość cytryny i pomarańczy z mocnym uderzeniem jaśminu i goździkowego kwiecia. Całość podkreślona zmysłową ambrą i odrobiną rabarbaru. Zapach uniwersalny, na każdą okazję. Dla osób lubiących intensywne życie i radosne chwile. Moja nazwa- Poranny wieczór, bo zapach to dwie sprzeczności- kwaśna słodycz i słodka kwaśność. Mój drugi faworyt.

Zapachy męskie

Umberto- świeży powiew gorzkiej pomarańczy i leśnych porostów. Drewno różane i piżmo dodają charakteru i doskonale podkreślają rześkość. Dla facetów męskich, uwodzicielskich i energicznych. Nazwałabym je – Stalowy rycerz, bo mają w sobie jednocześnie moc, ale i szczyptę rycerskiego romantyzmu. Żadna kobieta się nie oprze.
Masashi-  drzewny zapach wysuwa się na prowadzenie. Imbir i pieprz intrygują i zwracają uwagę, Czuję szałwię i zamszowe aromaty. Ambra nie pozostaje w tyle- zdecydowanie elegancja i mocne uderzenie dla luksusowego faceta. Idealny na wieczór lub na cały dzień- jeśli facet ma ochotę kogoś uwieść. Moja nazwa- Urok elegancji. 
 
Wow! Udało mi się rozszyfrować aromatyczną łamigłówkę. Nie było łatwo, bo pisanie o zapachach, to stąpanie po kruchym lodzie. Ciężko oddać to, co nos wyczuje, ale mam nadzieję, że mi się to udało.  Podsumowując- perfumy są trwałe, zapach towarzyszy nam cały dzień. Nie mam tu żadnych minusów. A jeśli chodzi o aromaty- kwestia indywidualna, ale myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Perfumy polecam serdecznie.
A dla tych którzy chcą zrobić sobie prezent, zapraszam na KONKURS.
 
Zagrajcie o flakonik dowolnych
perfum z feromonami ze sklepu Cobest. Dodatkowo do zgarnięcia 3 atrakcyjne kupony rabatowe do
sklepu.  Konkurs jest przeznaczony dla
Wszystkich czytelników- nie ważne czy mnie obserwujecie, czy tylko cichutko
czytacie- u mnie każdy Czytelnik jest ważny i równy!
Oczywiście fajnie jeśli
macie mnie w obserwowanych, ale nie jest to warunek konieczny. Fajnie też jeśli
lubicie mnie KLIK i Cobest KLIK na Facebooku. Ale najważniejsze!
Wystarczy, że odpowiecie na pytanie- Który z zapachów perfum w https://sklep.cobest.pl/ uważasz za najbardziej “jesienny” i dlaczego?
 
Na odpowiedzi czekamy od dziś do 23.11.2015 r.
Organizatorem jestem ja, natomiast sponsorem Cobest.
Wybór  zwycięzców odbędzie się w ciągu 5 dni od
zakończenia rozdania
Wyniki zostaną ogłoszone na fan page’u oraz na
blogu .
Wysyłka odbywa się na terenie Polski.
Powodzenia 🙂 Aha i na moim FB do zgarnięcia 2 flakonik, ale wygrać możecie raz 😉TUTAJ KONKURS FB