Tag

maska

Gówniana sprawa…

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Otworzyłam sobie browarka, otworzyłam internety, podrapałam się po jajcach. Wróć. Podrapałam się po głowie i będę pisać 🙂
Mamy tu taki przyjazny sklepik zielarski na naszym zadupiu. Miła Pani diluje ziołem i chemią. No w sumie samym ziołem i pochodnymi. Ostatnio zostawiłam tam trochę papieru i Miła Pani uraczyła mnie kilkoma gramami niespodzianki. Taki tam gratis za ładne oczy 😉
Wyjebał się kiedyś ktoś z Was na glebę? No mi się zdarzyło, ale nigdy nie zaryłam gębą w błoto czy gówno. Aż do niedawna. Tyle, że tak jakby luksusowo. Ale to nie zmienia faktu, że moja twarz nadal wyglądała jak w odchodach.
Ale do rzeczy. Dostałam taką oto saszetkę z ziemią w środku.
Paparapa jest to gruz co go Cygan gryzł, a dokładniej Glinka Rhassoul z Maroko Shop lub coś takiego. Woreczek w tej chwili wyjechał w podróż i zatrzymał się w łazience na parterze, a ja mam kompa na piętrze i nie będę zapierdalać na dół sprawdzać firmy i pojemności, bo jestem zajęta pisaniem i oglądaniem “M jak miłość” jednocześnie. Dobra skończę pierdolić.
Opakowanko jest jak wspomniałam gratisem, nie na sprzedaż, pewnie większe pojemności kupić można. No raczej. To mieści się w garści mniej więcej. Taka to pojemność.
Glinka jest w takich płytkach, które wyglądają jak spękane pięty Indianina. Ale nie pachnie piętami dziada, pachnie śmierciąąą…czyli, że ziemią 😀
Do ziemi dodajemy różanych pierdół czy co tam Wam się zamai (nie wiem jak to słowo napisać, moja babcia mówiła- zamaić się- czyli, że zachcieć czegoś ). Można dodać po prostu wody. Dodałam więc wody.
Wyglądało jak zwykłe gówno.
Tu na fotce wyżej jeszcze się przegryza. Wrzuciłam dosłownie kilka płytek do opakowania po jakimś pudrze w pyłku, chlapnęłam wody i odstawiłam na jakieś 30-50 minut. W tym czasie wykonałam peeling kawitacyjny ( o nim zrobię osobny wpis).
Jak gówienko zmiękło wyglądało tak..
…czyli prawie tak samo tylko bardziej się rozciapało. Boszzz jak ja lubię się babrać w takich papkach. Ziemia marokańska ma w sobie takie małe grudki, ziarenka to też można użyć jej do peelingu ciała, twarzy, włosów. Można używać do mycia kłaków lub zamaskować ryj lub włochy.
Ja na dobry początek zapodałam na twarzoczaszkę. Wyglądałam jak nie przymierzając upaprana kałem.
Jak gówno, nie?
Trzymałam to jakieś 20 minut mniej więcej i poszłam spłukać.
Motyla noga, jasny gwint, kapelusz jasny karwasz w twarz barabasz- jak ciężko to było zmyć, lepiło się ciapało, ale się udało 🙂
A efekty? A efekty są takie, że umyłam srakę 🙂 Buzia gładka, nawilżona, lekkie zaczerwienienia pozostałe po kawitacji zniknęły.
Bardzo mi się podoba papranie w tej glince. A najśmieszniejsze jest to, że zużyłam minimalną ilość! Resztę zakręciłam w słoiczku i wystarczy mi na jakieś 3 kolejne maseczki plus mam jeszcze prawie całe opakowanie suchych płatków! Może przetestuję na włosy ? Kto wie 🙂
Generalnie nawet kiedy skończę tę super wydajną miniaturkę odwiedzę Panią Zielareczkę i kupię całą pakę tego niesamowitego gówna!

Budyń we włosach potargał wiatr

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Jak się bawić to się bawić.
Korzystając z wolnego weekendu dodaję recenzję maski do włosów Dolce Latte z proteinami mlecznymi.
Maska do włosów wbrew pozorom nie służy do kamuflażu wszarzy w dżungli. Ma odżywiać intensywniej niż odżywka.
Ta odżywia.
Zacznijmy od tego co jest w środku, bo wnętrze jest najważniejsze.
W środku nie było fabrycznie moich paluchów- sama je tam wsadziłam.
Maska biało- mleczna. Konsystencja taka jaka widać. Nie będę pisać co mi to przypomina, bo nie wypada. Ale to mi przypomina. Pachnie natomiast waniliowym budyniem. Nie lubię takich słodkich zapachów, ale o dziwo na włosach jest ok. Zapach utrzymuje się do następnego mycia i rozsiewa z każdym ruchem.
Co najważniejsze włosy po niej są niesamowite. Sypkie, miłe w dotyku, łatwo się rozczesują i takie tam pierdoły co to na każdym blogu piszą. Dobra jest no. Nie obciąża, nie przetłuszcza, zero wad.
Używam jej kiedy tylko wpadnie mi w łapy. Zdarza mi się nakładać ją zarówno na minutę jak i na godzinę- za każdym razem git.
Ta oto wydzielina na co dzień mieszka w małej beczce. O takiej—>
Tutaj siedzi ta cwaniara. Opakowanie jak opakowanie. Duże i  odkręcane o pojemności 1000 ml. Są też mniejsze i tańsze, jeśli ktoś chce przetestować. Ja za swoją zapłaciłam gruby papier, tak ze 20 peelenów. Moja porcja wystarcza na długo, a dokładnie dotąd dokąd jej nie zużyję. Czyli długo. Tu powinien nastąpić jakiś mądry wywód, że się z ręki nie wyślizguje czy coś tam, ale nie będę głupot powielać. Jak ktoś ma grabowe ręce i jest sierota to mu się wyślizgnie nawet jakby było klejem przytwierdzone. Mi tylko raz kot zrzucił z wanny, ale nic się nie stało, oprócz tego, że musiałam podłogę myć i ścianę, bo się upierdoliła jak stół Durczoka.
Jak ktoś ma łeb jak sklep to podaję skład.
 Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Dipamytoylethyl Hydroxyethylomonium Methosulfate, Parfum, Phenoxyethanol, Methyldibromo Glutaronitrile, Hydroxypropyltrimonimu Hydrolized Casein, Citric Acid, Hydrolized Milk Protein, Methylchlorisothiazolione, Sodium Cocoyl, Glutamate 
No i tyle w temacie. Kupcie se i se sprawdźcie, bo ja bym blogom nie ufała.
PS. Skład ma podobny to słynnego Kallos Latte z proteinami.