Tag

makijaż

Eyeliner hot i not, czyli Lovely w dwóch odsłonach

By | Bjuti Pudi | 13 komentarzy
Zajmijmy się dzisiaj oczyskami.
Lubię mieć podkreślone ślepia, czarny eyeliner to dla mnie jeden z ulubionych kosmetyków. Jak też wiecie nie lubię przepłacać, lubię dobre kosmetyki w niewygórowanych cenach. Od bardzo dawna używam jednego i tego samego mazaka do oczu. W międzyczasie z braku mojego ulubieńca- przetestowałam też jego brata czy tam siostrę. Niby to samo, a zupełnie co innego.
Dzisiaj będzie o moim ulubionym eyelainerze z serii Lovely (czyli od Wibo) wersja Matte czyli matowa. Oraz o jego złym bracie Glossy czyli ultraczarnym eyelinerze o wysokim połysku. Mat i błysk to tak na skróty 😉
Najpierw ten mat, którym jestem zachwycona.
Mała fioleczka ze dwa gramy, a mieści w sobie tyle radości! Łatwo się nakłada, posiada przyjemny w użyciu pędzelek. Kreska trzyma się cały dzień i nie pacia po wszystkim. Kolor jest intensywny i nie blaknie oraz nie znika cholera wie gdzie. Zasycha na tyle szybko, że nie zrobi krzywdy, a na tyle wolno, że można go poprawić. Nie uczula, nie ropieją mi gały, a kreska idealna za pierwszym pociągnięciem.
Kosztuje jakieś 7 złotych z kawałkiem, w Esesmanie oczywiście 😉 Daję Wam zbliżenia na opakowanie, bo nie chciałabym żeby ktoś go pomylił z jego złym bratem ;0 Ten jest w czarnym opakowaniu. Calutki.
Taka mała fiolka wystarcza mi na dobre trzy miesiące codziennego używania. Wydajny jak cholera. Przy demakijażu nie stawia oporów.
Ale Zły Błyszczący Brat to inna historia…
Kupiłam cholernika, bo mojego faworyta nie było. No niby na początku wydawało mi się, że podobny, a jednak nie. Fakt- kreska jest bardziej błyszcząca. Ale co z tego ?
Jest napisane, że ultraczarny, czy ja wiem…tak samo czarny jak tamten, tylko ten lekko połyskuje.
Jego konsystencja jest podobna jak poprzednika, z tą różnicą, że tamtego katuję i trzy miesiące, a ten już po jakichś dwóch tygodniach zamienia się w gluta i wlecze po powiece jak stara chabeta. Najgorsze jest to, że ten cwaniaczek tworzy efekt skorupy. Nie wiem jak lepiej to określić, ale tamten jakby się wchłania, a ten oblepia powiekę, tworzy taką skórkę, która potrafi spękać i schodzić płatkami. Masakra. To samo przy zmywaniu- ciągną się gluty, śpiochy, skorupki cholera wie co to. Takie gumowe chujstwa.
Dla porównania na mojej łapie błysk i mat. Różnią się tylko tym, że jeden jest lśniący, drugi nie, ale to złuda jak świecące próchno z lipy, jak ognik na bagnach, który mami zbłąkanego wędrowca. Nie dajcie się oszukać, błyszczący wywiedzie Was w pole gdzie rośnie staropolska grusza, która chroni plebejskiego uciekiniera ( tak “Miś” to mój hit 😉 ).
Widzicie jak błyszczący złazi płatami? Masakra. Matowy po prostu się zetrze jak przejedziemy go paluchem, a ta cholera tak złazi przez cały dzień.
Czyli Baby bierzcie matowy- jest świetny i uważajcie na błyszczącą dziadygę, bo jest do dupy.
Ktoś mnie ostatnio dopytywał o coś więcej “o mnie”. Coś więcej o mnie możecie znaleźć na moim drugim blogu. Nie lubię mówić o sobie, a tu chyba jedyny wpis tego typu KLIK . W ogóle zapraszam też na drugiego bloga, jeśli ktoś chce mnie lepiej poznać 😉

Cienie bez ściemy najlepsze

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Miało być co innego, jest co innego 😉
Zgadnijcie co to jest…
Żaden tam laptop, czy coś podobnego 😉 W środku siedzą zaklęte cienie.
Mój ulubiony zestaw. Moja ukochana paleta. Ma chyba ze dwa lata, trochę wydłubana, zużyta, wymymlana, ale wciąż ukochana.
Kupiłam ją na Alledrogo. Kosztowała mnie około 50 złotych z przesyłką. W tej chwili można kupić jeszcze taniej. Paletka jest No Name. Nigdzie nigdy nie miała żadnego napisu, który mówiłby skąd jest, kto i z czego ją zrobił. Nic, zupełnie żadnych informacji. Strach się bać normalnie. A jednak jakość zachwyca i powala. Składa się ze 120 kolorowych cieni. Część z nich to cienie matowe, część lśniące, lekko brokatowe. Wszystkie mają totalnie nasycone kolory, które utrzymują się na powiece 24 godziny, a może i dłużej, ale 24 godziny przetestowałam osobiście. Nic się nie kruszy, nic nie zostaje w załamaniu powieki. Żadnego wałkowania, kruszenia, brudzenia, niezapowiedzianej migracji. Nic, zero, null! Nie spływają w deszczu, nie smarują się w największych upałach, śnieg, mróz i atak kota przechodzą z podniesioną głową. Absolutnie zero wad! Cienie można nakładać na sucho, na mokro, na wilgotno i jak tylko sobie kto zamarzy. Sposób nakładania nie ma znaczenia- cienie będą się trzymać do momentu ich zmycia. Ze zmyciem również nie ma problemów.
Ostatnio przeglądałam sobie jakieś różne paletki- i te profesjonalne i te no name. Miałam okazję używać cieni zarówno z niskiej półki jak i te których cena potrafi zabić. Moja paletka gwałci je wszystkie w pupę 🙂
Moja biedulka ledwie zipie i tak się zastanawiam nad nową, ale taką samą. Może wybiorę taką z inną kombinacją kolorów, ale na pewno będzie to paletka no name z Alledrogo.
Przy okazji chciałabym pokazać Wam co właśnie mam na oczyskach 😉
Takie to moje ślepia, ozdobione za pomocą cieni z mojej super turbo paletki 🙂
W rzeczywistości kolory są bardziej soczyste, ale ciężko mi było to uchwycić w sztucznym świetle, a nie chciałam oszukiwać i przerabiać zdjęć w jakichś programach.
Troszkę skatowałam Wam banię fotkami, ale nie mogłam się zdecydować, które wybrać i wybrałam trochę więcej niż trzy 😉 Mam nadzieję, że Was tym nie zanudziłam za bardzo.
Na koniec fotka, która jakoś mi się najbardziej spodobała, cholera wie czemu 😉
Dodam jeszcze, że do makijażu użyłam zielonego tuszu stąd , podkładu i pudru stąd . Kreska na linii wodnej wykonana czarnym kohlem, eyeliner na górnej powiece to Lovely czyli Wibo i już 🙂