Tag

henna

Słoneczna pielęgnacja i kolorowe sny ;)

By | Bjuti Pudi | 30 komentarzy
Hej ho pirackie kłaczanki 🙂
Ostatnio zaniedbałam bloga, bo mam na głowie tyle, że aż mi szyja cierpnie, ale dajemy radę dziołchy i jedziemy z koksem 😉
Włosowa niedziela trwała niemal tydzień u mnie, włosy dostały tego czego chciały 😉
Wszystko zaczęło się w połowie ubiegłego tygodnia. Kiedy dni nie były jeszcze tak upalne moje włosy śniły o poprawie koloru. Nie mogłam im odmówić tej przyjemności. Niezawodna Patryszja pomogła mi z Khadi w odcieniu indygo, o którym pisałam już TUTAJ.
Przy pierwszym podejściu do indygo, kolor pięknie trzymał się około dwóch tygodni. Później cholernik wypłukiwał się sama nie wiem kiedy i zostałam z pstrokatą sierścią, co najbardziej było widoczne w słońcu. Tym razem postanowiłam dorzucić nogę nietoperza, żeby efekt był lepszy, a henna trzymała się lepiej. Niestety nie mogłam złapać nietoperza, więc do mieszanki dodałam łyżeczkę soli. Potwornie bałam się, że moje włosy po takiej mieszance wybuchowej przesuszą się na maksa. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy okazało się, że nie tylko włosy nie zostały mocniej przesuszone, ale i były mniej wysuszone niż przy pierwszym podejściu do indygo! Jestem jakaś dziwna, czy coś 🙂
Siedziałam z indygo na głowie około 3 i pół godziny, po czym resztkami sił o pierwszej w nocy zmyłam konusa i wysuszyłam włosy. Męczyłam się bez mycia dwa dni i drugiego na na noc nałożyłam na sierść olejek migdałowy. O tym olejku więcej napiszę wkrótce, bo to właśnie z nim spędzam czerwiec. W sekrecie powiem Wam, że ten olej bardzo przypadł mi do gustu.
Kolejnego dnia, rano umyłam w końcu włosy, nałożyłam maskę. Radical na skórę głowy, w końcówki Vatika, na całość mgiełka Marion i suszymy. Kolor wyszedł genialny, jeszcze troszkę rudości w słońcu jest, ale jest lepiej. Mam nadzieję, że sól pomoże w utrzymaniu koloru, bo jak nie to będzie wojna. Jeszcze nie wiem, który kraj zaatakuję, ale poleje się krew i będą łzy 😉 Jeśli używacie indygo z Khadii- zdradźcie mi Wasz sekret, co robicie, żeby dziadostwo trzymało się lepiej i dłużej.
To nie koniec włosowych dni, to dopiero początek 😉
Przy jednym z postów jedna z dziewczyn poleciła mi odżywkę z serii profesjonalnej z Isany. Wersja do suchych, zniszczonych włosów. Ale oczywiście akurat tej w drogerii nie było. Tak się złożyło, że akurat objętość była w promocji od Isanki profesjonalki to wzięłam. Pięć złotych to jak za darmo za pół litra. Odżywka ma niezbyt przychylne recenzję, ale ja po dwóch użyciach widzę, że mi nawet pasuje.  Ale o tym napiszę po dokładniejszej analizie.
Wróćmy do kolejnych dni kłaczanki.
W sobotę słońce tak fajowo nakurwiało z nieba, że nie mogłam się powstrzymać przed wyłożenia moich zwłok w ogródku. Jako, że po opalańsku i tak trzeba umyć włosy, skorzystałam z naturalnego podgrzewania czupryny. Zanim wylazłam na światło dzienne nałożyłam na włosiska porcję olejku migdałowego pomieszanego z maską Kallos.
Maskę muszę zrecenzować w najbliższym czasie, ale mam tyle rzeczy do opisania tutaj, że nie wiem za co najpierw się łapać. Tak czy siak wkrótce coś o niej skrobnę.
Namaściłam włosy olejem i maską, zwinęłam w ślimaka i owinęłam łeb turbanem z koszulki- jestem taka oryginalna ho ho 😀
Po dwóch godzinach na słoneczku umyłam siebie, umyłam włosy. Po umyciu łepetyny wypróbowałam wspomnianej odżywki objętościowej z Isany. Noooo i powiem Wam, bardzo fajne kudły miałam po tym zabiegu!
Czynność powtórzyłam w niedzielę, dokładnie te same kroki.
Włosy napiły się dobroci po hennowaniu, są miękkie i ładnie się układają. Tym razem co prawda nie przesuszyły się jakoś bardzo, ale dziś stwierdzam- moje włosy są fajne 😉 Odżywka Isankowa nie daje może jakiegoś efektu puszapa, ale włosy są ładnie odbite od nasady i nabrały lekko objętości.
Kolor zaczyna coraz bardziej mi odpowiadać, tylko niech się cholera trzyma dłużej, bo nie zdzierżę. Włosy me przypominać włosy poczęły z czegom rada. Grunt to to, że się nie cofam tylko posuwam powoli na przód z moją regeneracją 🙂
A jak tam Wasze dbanie? Jesteście systematyczne, czy dbacie o włosy od przypadku do przypadku? Ja się uparłam i mam mieć piękne, lśniące włosy do pasa. I koniec kropka- nikt mnie nie powstrzyma 😀

Odżywiamy farbując, farbujemy odżywiając

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Włosowa niedziela przesunęła się trochę, ze względu na świąteczny weekend. Odbyła się, tylko w innym czasie 😉
Po raz pierwszy użyłam Khadi w wersji indygo do pokolorowania sierści.
Nazwę ten produkt henną, ale umówmy się, że jest to nazwa, której używam kiedy mówię/ piszę o farbie do włosów na bazie jedynie ziół, zero chemii. Henna ta nie składa się z henny, a tylko i wyłącznie z indygo. Roślinka starta na miał zapewnia naszym włosom głęboką, zimną czerń.
Nasza henna siedzi w pudełku i w dwóch woreczkach. Podobnie jak jej czarna koleżanka, o której pisałam TU jest zielonym capiącym proszkiem.
Proszek rozrobiłam jedynie z letnią wodą. Kolor po rozrobieniu był ciemniejszy niż wersja czarna. I śmierdział jakby mniej. Zapach nie przypominał mokrego siana, a bardziej rozmokniętą kurzą kloakę. Smród do zniesienia i mniej drażniący niż poprzedniczki.
Przed nałożeniem mazi, włosy umyłam ździerakiem z Barwy, wysuszyłam i włosy wyglądały tak —>
Jak da się zauważyć moje włosy mocno wypłowiały od ostatniego malowania. Zrudziałam jak stara wiewiórka po zimie. Całe szczęście z pomocą przyszło indygo.
Wysmarowałam włosy kloaką. Właściwie to niezawodna Pati wymazała, bo gdybym farbowała włosy sama mogłoby się to skończyć upieprzeniem połowy łazienki. Siedziałam przez ponad trzy godziny z tymi odchodami owiniętymi foliowym czepkiem z zestawu i czapką z moich zasobów.
Nastała godzina późna, po północy już było i Piaskowy Dziadek zaczął sypać piaskiem w moje oczy, sen morzyć mnie począł toteż  kroki swe do łazienki skierowałam celem zmycia badziewia.
Indygo zmyło się bez proszenia. Tyle się naczytałam, że henna brudzi skórę, ręczniki, wszystko. I wiecie co Wam powiem? Albo jestem jakaś dziwna, albo to wszystko to gówno prawda. Nic się nie pobrudziło.
Włosy wysuszyłam niemal śpiąc i walnęłam się do łóżka. Po dwóch dniach chodzenia z sucharami naolejowałam na noc AMLĄ (kwiecień spędzam z nią). I nareszcie umyłam włosy, które w ciągu dwóch dni lekko ściemniały, a kolor się ochłodził.
Kolor jest zadowalający, choć jeszcze nie tak czarno- zimno- czarny jaki bym chciała. Ale to dopiero pierwszy raz z indygo i wiem, że z każdym kolejnym indygowaniem kolor się pogłębi i wyrówna.
Oczywiście na moje włosy wystarczyła połówka henny. Włosy po raz kolejny zostały wzmocnione i pogrubione jak Grycanka po porcji lodów.
Włosy na zdjęciu mają zygzaki, bo po umyciu i wysuszeniu spięłam je do kupy i tak im się porobiło. Ale mniejsza o to, bo w tym przypadku chodziło o ich kolor, którego zdjęcia i tak nie oddają tak jakbym sobie tego życzyła.
Co ja myślę o indygo? Mam jedynie pozytywne odczucia. Cieszę się, że zrezygnowałam z chemicznych farb, moje włosy są mi wdzięczne, a i kolor trzyma się przyzwoicie.
Pozdrawiam, polecam, kontynuujcie jedzenie jajek.

Kompletna regeneracja włosów w 5 godzin! Rewelacja!

By | Bjuti Pudi | 45 komentarzy
Kolejny raz z kalendarzem Adwentowym Anwenowym 😉
Dzień włosów tym razem spędziłam na kolorowaniu kłączy.
Dużą część mojego długiego życia spędziłam na farbowaniu/ malowaniu włosów. ( W różnych regionach różne nazewnictwo, ja mówię malować, ale jak zauważyłam wiele dziewczyn uważa, że jest to jakiś błąd, więc na wstępie mówię, że gówno prawda- obie wersje są poprawne. Koniec wojny 😀 )
Na głowie miałam wszystkie kolory tęczy oprócz zieleni i niebieskiego. Kiedyś spróbuję opisać historię moich włosów. Od wielu lat mój faworyt to kruczoczarne włosy. Niestety chemiczne farby przerzedziły moje niegdyś gęste sierściuszki. Pod koniec ubiegłego roku usłyszałam o świetnym działaniu henny. Po przekopaniu internetów wywnioskowałam, że Henna Khadi będzie najlepsza.
Od razu kupiłam dwa pudełeczka- Khadi w kolorze czarnym oraz w kolorze indygo. Z racji tego, że indygo mogłoby nie chwycić moich wymordowanych włosów postanowiłam pomalować najpierw dwa razy wersją czarną i dopiero później przejść na indygo.
Kartonowe pudełeczka henny po około 25 złotych za sztukę nabyłam na Alledrogo. W środku siedzi sproszkowane zielsko zapakowane w sto milionów woreczków- dokładnie w dwa. W zestawie znajdziemy też foliowy czepek jak z mięsnego sklepu tylko, że inny oraz chujowe za duże rękawiczki. Kupiłam więc rękawiczki lateksowe, które lepiej trzymają się dłoni, a te z pudełka zużyje do czyszczenia kibla.
Oczywiście producent zaleca zużyć na jedno farbowanie całą zawartość, ale z racji tego, że jestem pazerna podzieliłam pyłek na dwa malowania i o dziwo było to świetne rozwiązanie. Połówka wystarczyła na moje mysie ogonki.
Dzisiaj zajmiemy się wersją black. Po raz drugi malowałam nią włosy. Po raz drugi wymieszałam tylko z wodą, mimo iż niektórzy dodają soki z dziwnych owoców, odstawiają na noc, szepczą zaklęcia, dodają nogę nietoperza i krew z dziewic (gdzie Wy do licha dziewice znajdujecie ? ). Woda to woda- na pewno nie zaszkodzi, a mikstur nie będę ryzykować. Tym bardziej, że woda sprawdza się bardzo dobrze. Najwięcej gimnastyki było z odpowiednią temperaturą. Musiałam wywęszyć termometr, który po zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach znalazłam w sklepie agd, który w asortymencie ma wszystko i jeszcze więcej.
Przed koloryzacją umyłam włosy Barwą piwną, która to jest zdzieraczem bez grama silikonów i innego śmiecia.
Pół paczuszki henny rozmachałam z wodą o temperaturze 50 stopni pana Celsjusza na gładką masę o konsystencji śmietany.
Wiem, że na moim blogu często pada słowo “gówno” tym razem…też padnie. Bo znowu coś wygląda jak gówno, z tym, że to jakby takie poszpinakowe.
Jak każdy wie wygląd się nie liczy- liczy się wnętrze. Zapach też się liczy. A w tym przypadku zapach jest niesamowity. Jebie strasznie! Chociaż wolę ten zapach niż smród amoniaku. Według różnych źródeł zapach jest różny. Dla mnie pachnie jeżem, który wyszedł z siana lub bardziej poetycko- sianem, które zostało potraktowane letnim deszczem po czym zaczęło parować. Dla pewnej Magdaleny o boskich włosach- jest to zapach identyczny z zapachem kiedy królik zsika się w sianko. Dla pewnej Patrycji- wali moczem. Nie wiem co na to Ibisz… Jak zwał tak zwał- fiołkami nie pachnie, ale zapach nie jest jakiś strasznie denerwujący.
Na głowie wygląda jak przetrawiony szpinak.
Nakładanie na włosy nie sprawia mi problemów, tym bardziej, że nie nakładałam sama. Wysłużyłam się zdolnymi rękoma koleżanki. Jeśli nakładałabym sama wszystko wokół byłoby uwalone na zielono. Oprócz moich włosów prawdopodobnie…
Na ten kopiec kreta zapodałam czepek (ten z mięsnego tylko, że inny) oraz czapkę z Pepco i sobie poszłam. Oglądałam filmy, robiłam nieistotne rzeczy i tak przez 5 godzin.
Hennę zmywamy samą wodą. Wbrew temu co ludzie gadają henna ani za pierwszym, ani za drugim razem nic mi nie pobrudziła. Ręcznik czysty, skóra czysta no nic nie ujebane. Szał!
W słońcu włosy trącą wiewiórką. Nie jest to czarny czarny tylko czarny z ciepłym połyskiem.
Mimo to wolę świecić się rudym fałszywcem, niż linieć z chemicznymi farbami. Mam nadzieję, że kolejne farbowanie z indygo zniweluje rudości.
Włosy tuż po malowaniu są lekko podsuszone (zioła) ale za to wydaje się ich być więcej. Są jakby grubsze, po remoncie.
Po dwóch dniach na noc namaściłam się olejkiem Khadi , a rano umyłam kudły. Maseczka, chwila oddechu, spłukiwanie i włosy jak nowe.
Henna trzyma się dobrze, nieznacznie się wypłukuje, na szczęście na tyle równo, że nie widać, jedynie w słońcu z czasem włosy lekko rudzieją.
Dzięki hennie moje włosy odetchnęły. Nie morduję ich już farbami drogeryjnymi czy profesjonalnymi. Żadne ale to żadne farby nie są dobre. I nikt mi nie powie, że jakaś tam farba nie niszczy. Niszczy. Każda! A henna regeneruje, odżywia, wzmacnia, zapobiega wypadaniu, dodaje blasku, wizualnie pogrubia. Same zalety.
Będę jej wierna jak pies. (Suka?- suka brzmi źle 😉 ).
 PS. Jestem ciekawa, kto tym razem wszedł tu zwiedziony podstępnym tytułem 😀