Tag

demakijaż

Aksamitny balsam do mycia twarzy od Czarszki. Mistrzostwo świata!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Od dwóch lat testuję. Myślę, że czas najwyższy coś napisać o tym pomarańczowym słoiczku. Jest to chyba jedyny kosmetyk wśród kosmetyków oleistych, który kocham. Jedyny kosmetyk, w którym oleistość mi nie przeszkadza, a wręcz lubię jego konsystencję. Fenomen wśród produktów do demakijażu. Mój Święty Graal i mistrzostwo świata! Drodzy Państwo przedstawiam…

Aksamitny balsam do mycia twarzy od Czarszki. No i co powiecie? Słoiczek jak słoiczek. A w środku złoto. Balsam to banda wyłącznie naturalnych składników, które myją mordę lepiej niż karcher. Wystarczy odrobina, taka wielkości, bo ja wiem, pięciu groszy może, żeby pozbyć się każdego makijażu. Balsamem możemy też masować twarz, czy co tam chcemy sobie pomasować, ale ja jestem na takie rzeczy za leniwa. Kosmetyku używam do demakijażu. Biorę tę kulkę, rozgrzewam chwilę w dłoniach i masuję tym gębę aż rozpuści się cała tapeta. Potem biorę rękawicę Glov albo coś co ją przypomina i usuwam balsam razem z całym syfem. Po tym myję twarz musem z LaQ żeby pozbyć się oleistej powłoki i resztek po demakijażu. Potem to wiadomka, jak zawsze, tonik, krem czy co tam mamy w planie. I już. Balsam od Czarszki to dla mnie najlepszy produkt do demakijażu. 

Co w nim takiego niezwykłego? Dostałam za darmo hahaha 😀 Dostałam, ale nie dlatego tak go lubię 😀 Nie jest to żadna recka sponsorowana. Czarszkę znam osobiście i ona nic nie wie, że piszę tę reckę, dostałam, bo chyba mnie lubi. Inne blogerki niech nie piszą do niej, bo Wam nie da. Nie ma darmo. Inni mogą se kupić balsam na stronie Pauliny za 60 złotych o tutaj i ręczę, że będzie to najlepiej wydane sześć dych. Pytacie mnie w listach – “dlaczego”. Odpowiadam. Dlatego, że balsam jest naturalny. Po dłuższym używaniu poprawia się jakość Waszego ryła, nie obsyfia się, jest idealnie domyte i nie narażone na żadne substancje drażniące. Zmywa absolutnie każdy makijaż do czysta bez wysiłku. Pięknie pachnie cytrusami. Balsam jest wydajny, 100 ml słoiczek wystarcza mi na cały sezon jesienno-zimowo-wiosenny. Pytacie “co z latem”. Otóż latem noszę sztuczne rzęsy więc niestety nie mogę używać tego cuda, bo by mi rzęsy powylatywali. Dodatkowy plus, o którym nikt wcześniej nie mówił jest taki, że jak kończę sezon rzęs i zostaje mi ich trzy na krzyż to żeby nie chodzić jak niedojebana, nakładam balsam na resztki sterczących rzęs i rozpuszczam nim klej, który je trzyma. HOT TIP!

Nie wiem czy wypatrzycie tu skład ale jakoś mnie to średnio interesuje. Kto jest zainteresowany produktem ten wyżej znajdzie se link. Jak widać produkt jest tak naturalny, że zając z obrazka może go śmiało zjeść i nie dostanie sraki, a to najlepsza rekomendacja. Obrazek ręki informuje, że można wsadzić w słoik paluchy i palców Wam nie zeżre. Reszta nie istotna. No może jeszcze istotne jest to, że zawartość słoika musimy zużyć w pół roku, bo inaczej Czarszka robi wjazd na chatę i wali wykład o następstwach używania przeterminowanych kosmetyków bijąc przy tym po dupie biczem z pokrzyw. Wiem, bo tak było u mnie, do dziś siadam tylko lewym półdupkiem, bo prawy piecze.

Polecam. Drugi rok używam i będę to kontynuować nawet jak darmo mi więcej nie podaruje. W sumie to w tym roku nawet chciałam kupić ale Paulina wyprzedziła moje działania. Przypominam tylko, że Wam darmo nie da, kupcie se, bo inaczej z głodu dziewczynina zdechnie. Mi już pewnie też darmo nie da, bo ileż można?

Tyle. Kupcie se.

Clean Joy z Aliexpress, czy tańszy zamiennik Glov okazał się dobry?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Wracamy do korzeni. Nasze praprababki myły gębę szmatą i my wracamy do szmaty. Bo dobra szmata, nie jest zła. Wsiąkłam w Glov na dobre, ale mój umysł sępa i poszukiwacza dał o sobie znać. Glov jest dobra, warto za nią zapłacić te cztery dyszki, ale to nadal szmata. Co jeśli inna szmata, za cenę szmaty, a nie cenę Glov, da ten sam efekt? No właśnie. Mój czujny nos powędrował na Aliexpress w poszukiwaniu tańszego zamiennika. I co? I ło!
glov, clean joy, rękawica, szmatka, demakijaż

Piwonia moja, nie chińska, jakby to kogoś obchodziło. Pewnie nie obchodzi. Clean Joy zakupiłam za zawrotną kwotę 2,38, w dolcach stolcach, czyli za niecałą dychę polskich nowych złotych. (Ktoś jeszcze pamięta stare złote?) Szmatka kupiona tutaj gdzie teraz czytasz, se kliknij. Jakby ktoś wolał link do sklepu, to niech dusi w te napisy. Zamówienie przyszło w standardowym czasie około trzech tygodni. Lubię takie zamienniki (nie mylić z podróbkami, bo podróbek nienawidzę), więc szybko ruszyłam z testami.
Oprócz koperty, szmatka siedziała w tobole na suwak ze sztywnego plastiku. Plastik trochę walił Azją (nie tym z pala), ale o dziwo ściereczka mocno nie dawała po nosie. Tak czy siusiak, puchacizna poszła w pralkę na 40 stopni, tak zaleca Majfrjend. Wyprałam i zaczęłam używać. Używamy jak Glova- moczymy i myjemy ryj, żadna filozofia. Po użyciu szmaciugę pierzemy mydełkiem. Ot cała instrukcja. Clean Joy jest bardzo mięciutki (bardziej niż Glov), przyjemnie się go używa. Pranie nie sprawia problemów. Raz na jakiś czas wrzucam cholerę do pralki i działa już drugi miesiąc. Całość nie jest zrobiona z chujwiczego, a ze zwykłej mikrofibry. Drogą dedukcji, zamiast Glov wystarczy kupić szmatę do mycia monitora i też powinno działać. Clean Joy kosztuje tyle co takowa szmata, więc why not?
I jak? Srak. Działa. Niczym nie różni się od Glov. Skoro za jeden grosz można umyć siedem talerzy, to po co przepłacać? Ja wiem, że w tym momencie nie wspieram polskich innowacji, ale chińczyk też chce żyć. Sorry Glov, od dziś karmię Żółtych Frjendów.
Co ciekawe, od kiedy zmywam makijaż szmatą (nie ważne którą), moja cera wygląda o niebo lepiej. Właściwie nic mi już nie wyskakuje na twarzy. Proste rozwiązania są jednak najlepsze 🙂

Glov- cudowna rękawica, czy chwyt marketingowy?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Znam przypadek gdzie laska przed wyjściem na dyskotekę zamiast się myć “przelatywała” stopy szmatą, żeby syf odpadł z grubsza. True story bro. Znam takie co kawałek szmaty wystarcza im do toalety raz na tydzień, czy dwa. True story bro. Laski odstawione, paznokcie, rzęsy, make up, ale żeby się umyć….po co? Osobiście jestem wrażliwa na punkcie higieny i nie kumam czaczy jak można być brudasem. W życiu w makijażu spać nie poszłam, a co dopiero tydzień bez mycia! Jeśli jesteśmy przy demakijażu i szmatach, pokażę Wam dziś szmatę do demakijażu. Glov. Jest bum na ten wynalazek, ale czy warto inwestować szmal w kawałek materiału?

Duża łapka Glov On-The-Go oraz mały paluszek Glov Quick Treat. Pierwsza kosztuje 39,90, druga 14,90. Dostępne na przykład w Sephorze, a ostatnio w Hebe, oczywiście na necie też ich pełno. Swoje egzemplarze przywiozłam z Meet Beauty i od początku stwierdziłam, że kawałkiem szmaty, to mogę sobie buty wyczyścić, a nie ryj z tapety. Ponieważ nie dowierzałam w cudowne moce rękawic, testy rozpoczęłam od małego paluszka. Doszłam do wniosku, że jak paluszek będzie kiepski, to dużą będę czyścić monitor w lapku, bo miękkie bydle 😀 No i można powiedzieć, że się rozczarowałam, a mój monitor ujebany jak stół Durczoka. Bo co się okazało? Chujstwo działa na sto dwa!
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że paluszek zmywa mój makijaż bez pierdnięcia. Do czysta! Do takiego czysta i z taką łatwością, że perfekcyjna pani domu może jeść kolację z mojej gęby. Jakby tego było mało, to jeszcze skóra delikatnie się peelinguje i nie tylko jest czysta, ale i gładka. Wystarczy zmoczyć Glova wodą i myć ryj. Po wszystkim szmatkę przepieramy mydełkiem w kostce, jakimś naturalnym. Raz uprałam zwykłym mydłem w płynie, to na drugi dzień szorowałam drugi raz, bo paluszek był sztywny jak pal Azji. Glov usuwa zarówno podkłady, pudry, róże, eyelinery jak i tusze i inne wszelkie badziewie. Wodoodporny mejkap też złazi. Najbardziej trwały tusz jaki posiadam to Maybelline Lash Sensational, kto go miał, ten wie, że zmycie dziada to wyzwanie. Owszem, musiałam poświęcić dłuższą chwilę żeby zmyć go za pomocą szmatki z wodą, ale tusz zszedł do czysta. Jeśli ta maskara schodzi, to ja nie mam pytań.
Przy demakijażu nie musimy się pocić, nie trzeba mocno trzeć, ryj nie cierpi, rzęsy się nie sypią. Dla mnie to fenomenalne rozwiązanie i uważam, że cena nie jest wysoka. Ja sęp i niedowiarek tak mówię, więc to już coś. Na początku warto kupić paluszek za 15 zeta i wypróbować, czy nam podpasi, czy nie. Producent twierdzi, że rękawica wystarcza na 3 miesiące. Mój maluszek-paluszek dał radę przez dwa i wygląda, tak jak na zdjęciu – troszkę odbarwiony, ale bez większych uszczerbków. Różową rękawicę użyłam kilka razy i nie różni się niczym (prócz wielkości oczywiście). Większa Glov powinna dać radę 3 miechy, maluch nie wyrobił, bo podczas demakijażu musiałam go przepierać w międzyczasie (mały, to nie ogarniał całego ryja).
Jeśli mój najnowszy zakup nie podoła, to kupię Glov ponownie. A jaki to zakup? Otóż znalazłam na Ali ściereczkę do demakijażu działającą na tej samej zasadzie co Glov, oczywiście kosztowała grosze. Testy nowości trwają i dam Wam znać czy kupię Glov, czy dam zarobić Żółtym Braciom.

Zdradziłam Garniera z Bielendą

By | Bjuti Pudi, Blog | 20 komentarzy

Jedliście kiedyś sople? No pewnie! Mi mama powiedziała, że na sople ptaszki sikają i mi przeszło 😛 A nacieraliście sobie kiedyś gęby śniegiem? No gdzież nie! Ja raz zjechałam pyskiem po zmrożonym śniegu, peeling taki, że krew się z mordy lała. Cieszmy się śniegiem, tak szybko odchodzi! Tylko gęby nim nie myjcie, bo teraz więcej w opadach smogu, niż pod jajami u smoka wawelskiego. Jak już się czymś myjemy, to niech to będzie coś dobrego. Wiecie, że ja jestem wierna Garnierowi. I pewnie gdyby nie spotkanie blogerskie, to nie zdradziłabym go z innym, ale stało się… To idzie nowość!


Bielenda, Expert Czystej Skóry, Kojący Płyn Micelarny 3 w 1. 400 ml.

Zaczniemy od ceny, bo wiadomo- ja przepłacać nie lubię. I tak dziada możemy mieć za około 14 złotych, ale i promocje się zdarzają. Już mamy plusa. Teraz flaszka. Normalna, co chcić. Daję minusa za duży odbyt wylotowy. Micel chlapie się w nadmiarze i zamiast ociupinkę na wacik, potrafi rzygnąć fontanną. I moje pierwsze podejście do niego zakończyło się wiązanką, bo chlupnęłam sobie srogo i napchało mi się w oczy. Zła byłam, ale wyłapałam, żeby dozować płyn z mniejszą ekspresją i przepadłam! Chyba jest miłość. Na bank jest. Zapach jakiś ledwie wyczuwalny, to właściwie nie ma o czym pisać. Akurat przy myjakach do twarzy, aromaty u mnie nie grają roli.

Musze to powiedzieć głośno- ten micel myje szybciej i dokładniej niż Garnier. Sorry Garnier, taki mamy klimat. Płynu używam do demakijażu, czasem przetrę gębę w wersji soft. Nic mnie nie podrażnia, nic mnie nie szczypie, tapeta złazi jak farba ze stuletnich drzwi- błyskawicznie. Pomijam tu pierwsze podejście, kiedy to na wacik jebłam solidną dawkę płynu i mi się go w oczy nalało. Ok- wtedy coś szczypnęło, ale sądzę, że to z przedobrzenia, bo od tamtego zonka nic złego się nie dzieje. A moje oczy są wrażliwe- kiedyś uczuliły mnie kolorowe waciki, płynu z Biedry nie mogę używać, bo mnie palą ślipia ogniem piekielnym, jedynie Garnier mnie zadowalał, a teraz Bielenda. Zdecydowanie polecam dziada. Zostaję przy nim i pozostanę mu wierna, no chyba, że…trafi się godny następca 😉

A jeszcze, żebyście brudni nie chodzili, bo wstyd, podrzucam coś miłośnikom mydełek w kostce.

Naturalne mydełko cytrynowe od Scandia Cosmetics. 45 gram.

Mydełko leżakowało w mojej szufladzie, bo cytryna jest tak intensywna, że aż kicham od samego niucha. Ale zapach ładny, świetnie odstraszało kota, który lubuje się w mierzeniu moich stringów. Kot zaprzestał przebieranek, bo zapach nie harmonizował z jego gustami. W końcu sięgnęłam po choinkę i zaczęłam używać jak trza- do myca. Nie umiem myć ciała mydłami w kostkach, chociaż w ostatnim czasie coraz bardziej lubię je w takiej postaci. Parę razy się natarłam i jest całkiem ok. Myje, pachnie, pieni się dobrze. Zapach po kontakcie z wodą, nie jest drażniący, a przyjemnie świeży. Aktualnie używam go do rąk, bo jakoś na całe ciało wolę żel.

Jeśli lubicie takie gadżety, to śmiało wypróbujcie. Polecam też właścicielom nieznośnych kocurów 😀

I tak to moje Drogie Czytelniki. Finisz. A wiecie, że niedługo moje urodziny? A zaraz potem będą 2 lata bloga? Szykujcie się na zmiany i niespodzianki. Trzymajta się!

 

Ale, że olejkiem gębę myć?!

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Wytrzeźwiały po weekendzie owieczki? Zrzucacie przejedzoną kiełbasę? Już wbiły się w rytm tygodnia? No to dobrze, to czytajcie co ja tu nowego namodziłam 😉

Marion, Golden skin care, olejek do demakijażu twarzy i oczu.
Olejek przyjechał do mnie od samego Marion i w ramach testów go testuję, no bo przecież go nie oglądam przez butelkę. Poużywałam ponad miesiąc, więc jestem gotowa przedstawić Wam wszystko co o nim myślę. Zacznijmy od tego, że 150 mililitrów to około 15 złotych. Butelka bardzo poręczna i ładna, pompka chodzi jak ruskie wojsko, równo, zgrabnie, bez pomyłek. Wizualnie i użytkowo- najwyższy poziom.
Można nim umyć ślepia jak i całą mordę. Oczu nie wypali- przeciwnie łagodnie zmywa wszystko, co tam natapetujecie. Olejkiem można chlastać po ryju na dwa sposoby- albo wacikiem- i ten patent polecam do oczu, albo hop na gębę i traktujemy odrobiną wody, spieniamy i spłukujemy. Pieni się delikatnie, raczej zamienia się w białawą emulsję. Ja używałam po swojemu- wacikiem oczy, a sposobem na wodę resztę. Gdyby nie to, że jestem pierdoła, to pewnie cały czas bym tak używała. Olejek nie podrażnia oczu, ale ja oczy zmywam z rozmachem i zawsze do oczu czegoś tam napcham. Taki mój los. Dlatego po pewnym czasie olejek używałam do zmycia jedynie gęby, a oczy myłam micelem. Ale ja to ja. Jestem nie przyzwyczajona do mycia buzi olejkami, więc jak sobie napchałam go w oczy to przez chwilę widziałam jak przez mgłę hehe 😀 I dlatego zrezygnowałam z mycia nim wytrzeszczy. Jeśli nie patrzeć na moje dziwactwa, to olejek sprawdza się dobrze w roli czyściciela. Makijaż zmyty bez szorowania, byłam w szoku, że to możliwe. Buzia ładnie odświeżona, ale i nawilżona i to bez żadnego tłustego nalotu. Bardzo przyjemne działanie. I zapach też przyjemny, delikatny. Podobno to biała herbata, ale ja czuję jeszcze jakieś subtelne kwiecie. Konsystencja olejkowo- wodnista, może uciekać z ręki.

No i właśnie skład. Można się czepiać, a szkoda. Olejek słonecznikowy na początku- git majonez. Ale zaraz potem- parafina, która niektórym niespecjalnie służy. Ja nie mam z nią problemów, ale wiem, że niektórzy jej nie znoszą. Troszkę PEGów…też mogłoby ich nie być, ale są. Ale nie demonizujmy- PEGi to takie przemytniki- przemycają dobre substancje w głąb skóry, więc nie ma co demonizować. Poza tym olejki, witamina E i C i właśnie te PEGi wpychają nam te witaminki w gębę. Ascorbyl Palmitate- to jest niezłe, ponoć jest substancją przeciwzapalną i przeciwstarzeniową i dobrze wpływa na skórę po opalaniu, łagodząc ją. Takich rzeczy mądrych się naczytałam. Podsumowując- skłąd jest całkiem fajny, chyba, że parafina kogoś zapycha. Na szczęście nie mnie, ufff 😉 W nagrodę olejek nie ma alkoholu, barwników, konserwantów ani mydła- duży plus.Podsumowując- olejek jest dobry, mnie nie zapycha, pozostawia buzię czystą i nawilżoną, przyjemną w dotyku. Makijaż zabity. Nie wiem jak z wodoodpornym, ale normalny nie ma szans. Cena przyzwoita, olejek wydajny. Ładna i niezawodna flaszka. Jeśli komuś nie szkodzi parafina i lubi olejki- polecam. Trzeba przyznać, że przypadł mi do gustu, bo nie zostawia tłustej gęby, ale mycie nim oczu to nie dla mnie. Taka solidna czwórka z plusem, ewentualnie pięć minus 😉

 

Lirene, pianka do twarzy- czyli jak znów być nastolatką…

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy

Zastanawialiście się kiedyś jakby to było znowu być nastolatkiem? Te pierwsze porywy serca, pierwsze szalone imprezy. Ta siła wewnętrzna, że ja, właśnie ja zmienię świat! Ta dziecięca naiwność i radość z byle gówna. No co jeszcze się działo, te kilka, kilkanaście lat temu? Pryszcze kurwa. Co prawda będąc nastolatką nie miałam większych problemów z cerą, ale coś tam zawsze wyskoczyło. Myślałam, że to już za mną, a tu kurwa zonk. Ostatnio za sprawą pewnego kosmetyku stałam się znowu dorastającą panną i to bynajmniej nie za sprawą porywów serca czy naiwności, a pryszczy haha 😀

Lirene, Young 20+ pianka myjąca do twarzy i oczu. Energetyzująca samba brazylijska z guaraną.

Lirene to fajna marka, lubię, znam, więc skusiłam się na zakup tej pianki. W ogóle lubię pianki do mycia buzi. Kupiłam. Kupiłam za trochę powyżej 10 złotych, w promocji Esesmana.

Zapach ładny, lekko owocowy, pianka o idealnej konsystencji, zbita, jak pianka do golenia. Wystarczy tylko odrobinkę by umyć całą mordę. Wydajna jak licho. Raz nawet zmyłam makijaż, żeby sprawdzić jak sobie poradzi- poradziła sobie pięknie, makijaż zmyty idealnie, a oczy nie piekły. Brzmi jak ideał, prawda? Też tak myślałam. Na początku sprawdzała się super- już myślałam, że znalazłam coś najzajebistrzego na świecie. Ale…Po około 3-4 tygodniach zaczęło mi się pojawiać coraz więcej zaskórników. I więcej i więcej. Zaczęły mi się robić podskórne grudki czyli zaskórniki zamknięte, te otwarte też chętnie wyłaziły. Noszzz kurrr…! Zaczęłam odstawiać to tamto, sprawdzać po czym to cholerstwo wyłazi. W końcu odstawiłam piankę. I włala madafaka. Jest winowajca!

Tragedię z cerą zrzucam na zbyt “mocny” skład. Niby pianka nie wysuszała, ale widać za mocne detergenty zrobiły sobie imprezę na mojej hapce. Tańczyły, hasały i dobrze się miały, a ryj cierpiał jak szwaczka w Chinach. Strasznie się zawiodłam na tym myjadle, tym bardziej, że fajnie się zapowiadało. A miało być tak pięknie…

W tej chwili buziak wraca do siebie. Znalazłam ( mam nadzieję) coś lepszego do mycia. Trafiłam na super krem- o nim napiszę wkrótce. Widzę znaczną poprawę. A piankę wykorzystam do mycia pędzelków makijażowych, bo nie lubię jak coś się marnuje 😉 Nawet jak coś jest do dupy to staram się to zużyć do innych celów.

I tak oto przez chwilę byłam znowu nastolatką. Jednak wolę być starą kozą 😀

Nie polecam tego paskudztwa. No chyba, że chcecie cofnąć się o kilka lat hehe 😉

Umyj ryj!

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze
Oczywiście, że już milion osób przede mną dodało recenzję tego produktu, ale jak nie dorzucę swoich trzech groszy to zejdę.
Każdy myje gębę. Jak się maluje to już na pewno każdy. Dobra, nie każdy. Znane są przypadki spania w makijażu brrr!
Ja się myję!
Ryj też.
Wiecie, kiedyś tarłam mejkapy mleczkami, sreczkami i nigdy nie byłam w pełni zadowolona. Potem natrafiłam na płyny micelarne . Wybory były lepsze i gorsze, aż trafiłam na ideał czyli BURŻUJA. Hit. Ale odkryłam większy hit.

Garnier płyn micelarny 3w1.
Takkk wiemmm, każdy go zna sraty taty. A może jednak ktoś nie słyszał? 😉
Dlaczego jest większym hitem? A bo ma większą butelkę 🙂
Od Burżuja nie różni się absolutnie niczym. Garnier nie pachnie, Burżuj czymś trąci i tyle różnic.
Makijaż Garnierem zmywa się wymienicie i szybko, nawet ten wodoodporny nie ma szans. Burżuj to 13 złotych w promocji, Garnier też mniej więcej podobnie jeśli trafimy na przecenę. Teraz w Biedrze możemy Garniera schwytać za około 11 złotych i zaprawdę powiadam-warto! Oczy Twe cierpieć nie będą, ni czerwienią się pokrywać. Trzy płatki i płyn ten Twe lico pozbawi majkapu, a i skórze Twej wytchnienie przyniesie. A gdy taką twarz oczyszczoną światu pokażesz, kury nieść się poczną w ogromnych ilościach, a gnój na polach sam pocznie się roztrząsać!
Niby Garniery powiadają, że 200 użyć płyn przeżyje. Szczerze to nie liczyłam, ale jak ktoś jest dobry z matmy, niech liczy. Flaszka wystarcza na około dwa miesiące cowieczornego zmywania chapy.
Butla duża, ale poręczna i dozownik też na poziomie. Nic się nie chlapie, nie odłamuje ani nie psuje. Nawet napisy się nie zmywają, ale to akurat  mam w kiszce stolcowej (żeby nie nadużywać słowa dupa).
400 mililitrów za niewiele ponad 10 złotych. To się po prostu opłaca! Gdyby był wujowy, to by się nie opłacało, ale jest rewelacyjny dla skóry i bezwzględny dla makijażu. Dlatego też porzuciłam Burżuja dla tego płynu. Spędziliśmy ze sobą wakacje i spędzimy jeszcze więcej czasu. Chyba, że ktoś wymyśli tak samo dobry płyn o jeszcze większej pojemności, w przybliżonej cenie. Czekam 🙂
A Wy czym zmywacie makijaże?
Myjecie się w ogóle? Czy jak z pola, tak do łóżka? Hehe znam taki przypadek, co to laska po powrocie z prac polowych, a przed wyjściem na dyskotekę tylko nogi wilgotną szmatą przecierała hehehe 😀 Aleee to już inna historia 🙂

Bourjois- burżuj wśród przeciętniaków

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Miałam Was wczoraj oszukać z okazji pierwszego kwietnia, ale pomyślałam, że jak wymyślę jakąś maseczkę na włosy to jeszcze ktoś się za bardzo nabierze i wyłysieje 😉
To dzisiaj będzie serio 😉
Każda z nas się maluje. Jedna bardziej, druga mniej, ale każda kiedyś tapetę zmyć musi. A zmyć należy zawsze! Żeby się paliło i waliło i w ogóle z nieba leciałyby tupolewy i meteoryty- wieczorem zmywamy cholerny makijaż. Ja zawsze zmywam i z ręką na sercu nigdy nie poszłam spać w mejkapie, no chyba, że przysnęłam w dzień 😉 Znam taką jedną osobę, która będąc na wczasach spała w makijażu, mało tego wstawała o piątej rano, zmywała i nakładała nowy, a potem jeszcze powtórka w ciągu dnia. Wow! Mi by się nie chciało, ale ok są ludzie i ludzie 😉 Osobiście uważam, że buzia nocą ma odpoczywać i się regenerować, a nie walczyć o przetrwanie 🙂
Po tym chujowym wstępie, przy długim do tego pragnę Was zaznajomić z moim absolutnym faworytem jeśli chodzi o demakijaż.
Bourjois- micellar cleansing water.
Wiem, że zdjęcie koślawe, jakoś tak mi wyszło. Nazwa absolutnie nie do wymówienia, dla mnie to po prostu woda micelarna z Burżuja 🙂 Kosztuje około 13 złotych w Esesmanie i jest warta swojej ceny.
Wiele osób zachwala micerala z Biedry- dla mnie jest taki sobie. Zmywa, bo zmywa, ale jak dla mnie mało dokładnie i pieką mnie ślepia. I do tego jest jakiś mało wydajny.
Burżuj jest genialny! Nic nie piecze, nie ściąga skóry jak indianiec skalpa. Myje tusze, tapety, cienie- wszystko co trzeba. Nie muszę się wysilać, ani trzeć jak opętana, wszystkie szczątki makijażu spieprzają gdzie pieprz rośnie. Zero wysiłku, a efekt genialny! Nie zostają żadne śpiochy kredkowe, ani cienie z niedomytych kosmetyków o poranku nie przyprawią o zawał serca Waszego męża czy innego konkubenta 😉
Skład jest taki jak powyżej, dla mnie najważniejsze, że nic mnie nie uczula, a ryj mam czysty jak ta lala.
Dodatkowym atutem miceralka jest to, że jest wydajny. Flaszka jest pojemna, to raz, a dwa- nie trzeba go dużo lać na wacik. W porównaniu do Biedrończego płynu- w czasie kiedy używam Burżuja, zużyłabym dwie flaszki Biedrony. Tak- sprawdziłam. Czyli, że gówno nie oszczędność 🙂
No i tutaj producent opisuje, że nie podrażnia i takie tam. Muszę się zgodzić! Tego gamonia używam od ponad roku i jestem zadowolona pod każdym względem. Nie mam żadnego ale. Nawet kiedy malowałam włosy i przetarłam nim zabrudzoną skórę dawał radę. No co wincy chcić? Nic ino brać!
Przy okazji Esesmańskie waciki w dużej paczce są najlepsze 🙂
No to co Baby, myjemy ryjki i idziemy się opalać, póki słońce bździ na niebie. A wkrótce napiszę Wam o genialnym olejku do opalania 😉