Category

Niewyparzona

Torebki Kors w Lidlu i Fiskars w Rossmannie. Pora umirać!

By | Blog, Szoty | No Comments

Wiem, że teraz moda taka na krzyczenie, że „oto ja, człowiek wyzwolony (jak Frytka) nie mam telewizora. Nie oglądam M jak miłość ani nawet Na Wspólnej, a TVN to zło, a TVP to reżim”. Osobiście to chętnie poszłabym nawet do TV Trwam, bo jestem pazernym uwagi blogerem i mi bez różnicy kto zaprasza. Powiem więcej. Posiadam w domu telewizor i nie mam pojęcia jak można Netflixa na małym laptoku oglądać. W moim wieku minimum 58 cali żeby widzieć kto z kim się bije w Grze o Tron. Takie mam wymagania. I jak gniję przed kompem to gra mi w tle telewizor.

Dzisiaj ogarniam internetowy wszechświat, w tle mi gadają reklamy i słyszę, że o Panie promocja w Rossmannie. Nadstawiam ucho i słyszę, że jakiś hit do kupienia. Szczotka do włosów z kukurydzy. Że co kurwa, że what?! Z kukurydzy. Nie patrzyłam uchem więc wyobraziłam sobie jak to coś może wyglądać i latem mam zamiar nazbierać sobie kolb i tym się czesać. Taniej i eko. Zaraz po magicznej szczotce laseczka odpala kolejny hit, serum z jaskółczych gniazd. Z dupy. Pójdę dalej w modne eko, nasmaruję się gniazdem bocianim. Wnioskuję, że bocianie gniazdo ma lepszą moc. Osobiście byłam świadkiem jak bocian obesrał dach domu i zeżarło kolor z blachodachówki. Bocianie gniazdo zrobi niezły peeling kwasowy na mordzie. Za darmo! Było jeszcze coś o jakimś preparacie na cellulit. O LOL, ja znam taki preparat! Woda się nazywa. Piję dużo wody i nie mam cellulitu. Olaboga dajcie mi Nobla. Nie musicie już tracić hajsu na cudowne odcellulitacze, 2 flaszki wody na dzień i po kłopocie. Na koniec jeb! Narzędzia Fiskars w drogerii. Sekator do depilacji chyba, no bo po co on w drogerii? Co mają wspólnego nożyce do żywopłotu z szamponem do włosów z łupieżem? Ja też nie wiem.

Ale to jest nic. Lepszym hitem jest dla mnie promka w Lidlu. Bo w Lidlu będą torebki Korsa za 799 zeta. Haha  Faszjonistki mają już swoje Korsy za stówkę od Majfrienda i nie przepłacą w Lidlu. Co z tego, że w dyskoncie oryginał skoro zamówią sobie podróbę za grosze żeby poświecić metką, na Insta i tak nikt nie zauważy! Jeśli ktoś chce oryginał to pójdzie i kupi sobie na Zalando, a nie w Lidlu. Ja nie kupię. Mam odrazę do tej marki, bo to chyba najczęściej podrabiany brand i nawet z oryginałem czułabym się jak z podjebką  Zresztą Kors z Lidla? Eee… Marka, która chce uchodzić za powiew luksusu leżąca obok śledzików na raz? Eee…?

Rzeczywiście telewizja może ogłupiać, mnie inspiruje. Tak sobie posłucham o świecie, o promocjach, o jakichś pochodach i trudnych sprawach i od razu moje sprawy wydają się takie proste, a życie piękne, bo nie potrzebuję tych wszystkich orlich gniazd i kremów na rozstępy pod lewą pachą. Sekator w drogerii, Korsy w Lidlu, brakuje mi do tego pojedynku Gessler z Wellman na Fame MMA, oh wait… Coś w trawie piszczy, że dziewczyny się nie lubią, a ten ring to może wcale nie jest plotka?

Majowy grilling po polsku

By | Blog, Szoty | No Comments

Po długiej zimie, po długim miesiącu, po wlekącym się tygodniu – czas na reset. Na co dzień zapięci przez konwenanse po ostatni guzik, niemal dusząc się od pozorów zrzucamy nasze pancerzyki i zasiadamy do biesiady. A Polacy wbrew pozorom to radosny i zabawowy naród (nasze zadowolenie wzrasta proporcjonalnie do ilości wypitych trunków). W dni powszednie naburmuszeni do granic możliwość, narzekający i burczący pod nosem, a im bliżej wolnych i ciepłych dni – coraz bardziej pożądamy dobrej zabawy.
W Juesej ludzie organizują bbq, radosne spotkania w gronie bananowych ludzi, albo dla odmiany projekty X, Y czy tam inne rozpierduszki. W Brazylii tańczą, śpiewają, dupczą, jest wesoło i uciesznie, a świat patrzy z zachwytem. Jak wiadomo my lubimy po swojemu. Po swojemu czyli jak?

Naszym narodowym sportem nie są ani skoki narciarskie, ani piłka nożna, chociaż każdy prawdziwy Polak wie o tym wszystko i do tego lepiej niż zawodowcy. Naszym narodowym sportem jest grilowanie. Koniecznie przez jedno „L”, bo ma być po polsku, a nie jakieś zachodnie bylecochujwico. Pewna znana kreatorka smaku, jak każe o sobie mówić, twierdzi, że „Polacy na ogół grillują w barbarzyński sposób. Wrzucamy na grill kiełbasę i otwieramy piwo, tak mniej więcej to wygląda. Grillujemy byle co. Rzadko grillujemy ryby, nie dbamy o to.” Owszem grillujemy po barbarzyńsku, bo grillowanie to taki troszeczkę nawyk pierwotny. Brodate przodki leźli do ognia i piekli jakieś dinozaury wcześniej ubite kamieniami. Całą zimę rzucali tymi kamieniami, tygodniami, miesiącami aż dinozaur padł i hop na ruszt. No to te przodki se piekli te reksy i dupczyli, jedli mięcho brudnymi łapami, zagryzali narkotycznymi jagodami i balaaanga. Tak, wrzucamy na grill kiełbachę, bo czymś trzeba zagryźć hektolitry piwa, a po piwie obojętnie czym zagryzamy. Ale że ryb nie grillujemy? Pffff… wiadomo, że rybka lubi pływać, a grill na sucho to nie grill, a w Biedrze mają fajne pstrągi, które po nadzianiu zielskiem fajnie skwierczą. Można narobić sałatek i cholera wie czego jeszcze, ale grillowanie to tylko pretekst do towarzyskiego spotkania, a nie do objadania. Bo my jesteśmy towarzyscy tylko skrzętnie to ukrywamy. Może dlatego, że mamy dużo trosk, może dlatego, że sami stwarzamy te troski…

Alkohol nie rozwiązuje problemów. Podobnie tak, jak i mleko. Nienawidzę mleka. Do alkoholu nic nie mam o ile ktoś pić umi. Za małolata – tanie wino po cichaczu, żeby było po kosztach. Kiedyś nikomu nie przeszkadzało, że wino jest z rocznika zaszłotygodniowego. Im bardziej lata postępują i ilość zer na koncie, tym można bawić się z większą kulturą. Można. Bywa różnie, bo ani zera, ani lata nie mają wpływu na działanie alkoholu. Zaletą alkoholu niezależnie od jego ceny jest to, że działa w sposób demokratyczny. Nie dlatego, że po nim zdarzają się dramaty, tylko dlatego, że nie ważne co pijesz i czy jesteś pan czy plebs tak samo możesz skończyć w rowie.

Grillujmy więc narodzie, pijmy piwo, jedzmy kiełbasę, ryby albo i kartofle z ogniska, do wyboru do koloru. Co kto lubi, a nie co Gessler powie. Mierzmy tylko siły na zamiary, żeby nie skończyć jak pokrzywiony łuk Eiffla w Pizie. Po każdej imprezie trzeba stać prosto i dostojnie jak dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego, nawet jak nas ktoś chce zburzyć. Bo po takim grillu trzeba być jak ptak, jak paw dumny ale bez puszczania pawia i wywijania orłów z gilem pod nosem. Czuj, czuj, czuwaj!

Kylie Jenner give me just a chance. Let’s go out and dance!

By | Blog, Szoty | No Comments

Czytałam sobie dzisiaj raport z Instagrama i było tam napisane, że Kylie Jenner bierze milion dolarów za foteczkę na IG. Kylie Elejson! Kto to jest Kajli?! Z Kajli kojarzę tą od piosenki „Kylie give me just a chance. Let’s go out and dance. We can get into the groove. I can watch you move” od Akcentu. Nie od tego Akcentu od Zenka, bo Zenka to znam i Akcenty dwa znam, ten nasz i ten, przy którym lata temu się dęsiło. Kiedy to było? J

No to ta Kajli Elejson Dżęder mnie zafascynowała i poczęłam szukać w internetach who the fuck is she? Jej siostra została gwiazdą po tym jak wypłynęła jej sex-taśma (już myślę nad swoją). Kajli ma z tą siostrą wspólną matkę, której to drugi mąż i ojciec tej siostry Kajli już nie jest jej ojcem, bo teraz jest jej matką. Drzewo genealogiczne mają jak baobab z Czarnobyla. No i ta Kajli ma swoje kosmetyki, za którymi połowa Instagramerek sika po nogach. Dobry Jeżu Anaszpanie. Nigdy nie sikałam na widok kosmetyków. Raz to mi się mocno chciało siku jak nad Morskim Okiem wypiłam browara i w drodze powrotnej okazało się, że po prawej przepaść, po lewej skała, wokół tłum, a Toi Toie 3 kilometry dalej. Wtedy walnęłam taką życiówkę, że jakby tam był Usain Bolt to z podziwu by mi drzwi do kibla otwierał i papier trzymał. Zdążyłam. No i w takich sytuacjach to ja rozumiem emocje ale żeby paletka cieni była traktowana jak inwestycja życia no to kurwa nie. No nie.

Narobiło się tych wszystkich Kajli, Anastezjów, Ex Majami Inków jakichś, że nawet mi się tego nie chce śledzić. Ostatni raz z kosmetyków kupiłam rozświetlacz z Lovely jesienią. Zakupoholizm na całego. Owszem dostaję kosmetyki. Ze współprac zawsze testuję, nie oddaję. Aktualnie mam jedną współpracę długoterminową i tyle. Nie biorę jak leci. Czasem bywam na różnych konfach, spotkaniach. Przywożę tonę kosmetyków. 70% oddaję od razu. Nie robię konkursów, bo nie chcę tu konkursowiczów tylko Czytelników. Kosmetyki rozdaję wśród najbliższych, co mi się przyda – zostawiam, testuję, czasem o czymś napiszę jak jest fajne i nie kupuję kolejnego tuszu skoro tusz jakiś już dostałam. Marnotrawstwem pieniędzy jest dla mnie gromadzenie kosmetyków, bo nowość, bo moda, bo coś tam. Inna sprawa, że taki konsumpcjonizm to nic dobrego, do tego produkujemy zbędne śmieci. Nie żebym była jakimś eko świrem i minimalistką ale jak patrzę na blogerki, które biorą kredyty (!) żeby kupić najnowszą kolekcję kosmetyków od jakiejś Kylie give me just a chance, to zastanawiam się gdzie jest ten ich minimalizm i po chuj piją z tych papierowych słomek? Słomki! Kurła! Nie wypiją z plastikowej, bo delfin zdechnie ale już 5 paletek cieni w plastikowych opakowaniach na tydzień to kupią. Skoro słomka zabija rybę, to Wy zabijacie słonie! Nie żeby mi się jakoś gówno w dupie gotowało na te słonie. Nic mi nie bulgocze jak czekoladowa fontanna na weselu ale mam fejspalma po całości. Najśmieszniejsze, że ludzie lubią takie akcje ze słomkami, zupełnie jak z bananami. Nie wiedzą o co chodzi ale fotkę wrzucą, bo jakaś Kylie idolka wrzuciła.

No i już wiem kto to ta Jenner. Cieszę się, że dobrze zarabia, i że jej ojczym to jej macocha. Fascynuje mnie, że blogerki, instagramerki popadają w długi kupując kolejne, zbędne gadżety i walczą o ekologię papierową słomką. Nasz świat jest fascynujący. Nie nadążam za trendami, bo mój trend to zdrowy rozsądek.

Trudna sztuka odpuszczania

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Wzięła i siadła, i pisze. Za mną szalony tydzień. Święta, telewizja, nawał pracy, bo narobiło mi się zaległości. Czas układania w głowie tego wszystkiego co napędza do życia. Tych wiecie, wszystkich wartości, zarysu na przyszłość. Za mną chwila zadumy i odpuszczania pewnych spraw. Bo trzeba umieć odpuszczać dla higieny psychicznej. Wnioski? Trzeba zapierdalać dalej żeby nie oklapnąć. Ale mam jeszcze jeden wniosek. Trzeba umieć odpuszczać. Lubie święty spokój. Lubię leżeć i nic nie robić. Czasami trzeba. Trzeba umieć odpoczywać, regenerować swoją głowę, bo w przeciwnym wypadku głowa może eksplodować od nadmiaru impulsów z zewnątrz.

źródło: TVP, Pytanie na śniadanie, fot. Waldemar Kompała

Z tym odpuszczaniem to niby taki banał ale długo uczyłam się odpuszczania samej sobie. Z jednej strony nic tak na mnie nie działa jak szybkie akcje i nadmiar wrażeń, a z drugiej szybkie tempo życia nie jest dla mnie. Lubię sinusoidalne życie. Robię dużo, szybko, zajmuję mój mózg pełną mobilizacją. Działam, lubię jak coś się dzieje, jak mam zajęcie, wyzwania ale w pewnym momencie stop. Czas na odpoczynek. Czas na całkowite wyciszenie. Długo zajęło mi zrozumienie, że odpoczynek to nie lenistwo, a czas regeneracji głowy. Kiedyś czułam się winna, że czegoś nie zrobiłam, że leżę do góry kopytami zamiast odpisać na piętrzące się maile. Dziś już nie czuję się winna kiedy mówię stop, bo wiem, że życie w ciągłym pędzie nie jest zdrowe.

W święta miałam plan spędzić czas z rodziną. Ledwie tydzień przed świętami odeszła moja kochana Babcia. Szok, za szybko, nie teraz, nie już. Ale tak się stało. Potrafię radzić sobie z żałobą, z odejściem kogoś bliskiego, umiem poukładać sobie w głowie kiedy zabraknie bliskiej osoby. Niestety musiałam się tego nauczyć już jakiś czas temu żeby nie zwariować (Nie czekaj na maj!). Może mam dziwnie w głowie, że śmierć napędza mnie do działania ale nigdy nie wiadomo ile nam zostało. Brzmi brutalnie ale tak mam. Pogodziłam się z tym co nieuniknione, podniosłam głowę po kilku dniach osłupienia i zaczęłam działać. Dużo pracy, zaległości, bo ostatni miesiąc spędziłam na OIOMie i nie w głowie było mi klepanie kasy czy bloga. Sinusoida w górę. W piątek przed świętami telefon z telewizji. Czy chcę, czy mogę ale zaraz po świętach. Mogę. Jadę. Święta z bliskimi ale już w poniedziałek trasa do Warszawy żeby rano być w programie śniadaniowym. Pytanie na śniadanie. Byłam. Wróciłam. I cisnę z robotą. Nadal mam zaległości ale ciągle coś się dzieje. Cisnę, bo teraz mam fazę zapierdalania ale wiem, że za chwile będę musiała usiąść i złapać oddech. I usiądę. Bez żalu. Bo tak trzeba. I nie umyję okien ani nie zrobię obiadu. I nie odpiszę na maila i będę się gapić na sarny za oknem, bo tak trzeba.

Za chwilę konfa w Poznaniu i będzie szał, będą znajomi blogerzy. Będą ziomkowe biforki i afterki. Kocham być w centrum zamieszania, uwielbiam brylować i celebrytkować i wcale się tego nie wstydzę, bo lubię być na świeczniku. To mnie napędza. Ludzie mnie napędzają. Zgiełk mnie napędza. Jak coś się dzieje to kwitnę. Ale tylko na chwilę. Zawsze z radością wracam do domu i wsadzam wieśniackie getry w panterkę i bambosze z Zakopca. No dobra, teraz gumowe klapki, wersja na lato 😉 I lubię po takim szale rozpłaszczyć dupkę przed Netflixem i nic nie robić. Lubię wyjść na taras, rozpalić grilla. Lubię poleżeć na słońcu z książką. Popatrzę na te sarny, które podchodzą mi pod ogródek i jakoś mi lepiej. Łapię balans. Zadzwonię sobie do Mamy na plotki, wypiję wino z przyjaciółkami, polenię się z Niemężem i mogę wracać w kołowrotek.

I leci ta moja sinusoida życia nie wiadomo w jakim kierunku ale chyba w dobrym. Jestem szczęśliwym człowiekiem o wielu twarzach. Serce mam chyba dobre, choć przecież nie jadłam. Tu pomogę, tam nabroję. Umiem przeprosić, podziękować, podać dłoń. Mam dobre życie. Zapierdalam i odpuszczam na zmianę, bo chyba tak mi najlepiej. Kiedyś tylko zapierdalałam ale to nie była dobra droga. Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć stop żeby złapać oddech i dystans. Trzeba wiedzieć kiedy wyhamować żeby nabrać rozpędu na dalsze podbijanie świata. Bo wiecie co? Ja ten świat małymi krokami ciągle podbijam bez względu na to co ktoś sobie myśli.

Mam wewnętrzną siłę, która nie pozwala mi się poddawać. Mam wewnętrzną siłę, która napędza mnie i do działania i do odpoczywania. Patrzę w lustro i myślę sobie jaka jestem zajebista. Bo jestem. Dla siebie jestem, a inni? A inni to nie ważne co tam sobie myślą, bo licząc się ze zdaniem każdej osoby dostałabym pierdolca. Każdy ma swoje zdanie, otacza mnie tysiące osób. Nie da się wszystkim dogodzić. Dlatego kiedy dziś spojrzysz w lustro powiedz sobie, że jesteś zajebisty, bo jesteś. Ktoś ma inne zdanie? To jego zdanie, niech sobie je ma, a Ty swoje wiesz. No chyba, że kawał z Ciebie chuja i wszyscy wokół Cię o tym informują, to spójrz w to lustro i spróbuj to naprawić żeby kolejnego dnia być zajebistym. Trochę wyszedł mi lustrzany wyrzyg pseudokołcza ale cholera, coś w tym jest. Zawsze miałam w głowie, że jestem piękna i mądra i słowo ciałem się stało.

Moje Czytelniki! Zapierdalać i odpuszczać. Wszystko jest w życiu potrzebne. Trzeba znaleźć ten balans żeby nie spierdolić się z rowerka.

“A masz Ty jakiegoś kawalera?”, czyli typowe polskie święta

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

“Nie jedz! To na święta!”. Kto słyszał ten tekst przed świętami? “Jedz, jedz, bo się zmarnuje!”. “Może jeszcze serniczka?”. “Dołóż sobie kiełbaski!”. A może ktoś spotkał się z takimi zachętami do zjedzenia piętnastego kilograma pierogów czy jajek, w zależności od tego jakie święta akurat wypadały? Do tego dochodzą bardziej osobiste nagabywanki, niezliczone teksty przewijające się w niemal każdym domu podczas każdych zlotów rodzinnych.

No i siedzimy już przy tym stole. Wujek Tadek wierci się na krześle, bo chlapnąłby kielicha ale ciotka Alina pilnuje go jak pies. Z braku laku pada pytanie – “A masz Ty tam jakiego kawalera?”. Unosisz głowę znad sałatki warzywnej, która chwilowo właśnie zastygła Ci w połowie przełyku i nie wiesz czy powiedzieć, że jesteś lesbijką albo może przyznać się, że masz tylko kolegę z którym się bzykasz. A właściwie to co to ich obchodzi? Przełykasz w końcu tę cholerną sałatkę i z uśmiechem na ustach wyjaśniasz, że na facetów masz jeszcze czas. I tak przy okazji każdego spotkania z rodziną. Masz faceta? Nie szkodzi! Wujek Tadzio zapyta kiedy zaręczyny. Zaręczyny były? Nie szkodzi! Zapyta kiedy ślub! Już po ślubie? Odpowiednim pytaniem będzie pytanie o to kiedy na świecie pojawi się dziecko. Bo pytanie o to kiedy będzie owoc Waszego bzykanka to takie naturalne pytanie jak o to jak tam wujka hemoroidy. Sama natura! Jest dziecko? Najlepiej zróbcie sobie parkę, wujcio postoi nad łóżkiem podczas kopulacji i będzie instruował jak i gdzie celować żeby wyszła dana płeć. A kiedy drugie? Uuu dwie dziewczynki, to teraz przydałby się chłopiec. Olaboga, macie trójkę dzieci?! To już patologia!

A gdzie na studia? Ile zarabiacie i dlaczego tak dużo/ tak mało? A szwagier w Anglii to nic nie robi i dziesięć tysięcy na nasze ma. Ale teraz ten Brexit, a u nas strajk nauczycieli. Eurowybory. PIS czy PO? A czemu Ty do kościoła nie chodzisz? A może jeszcze na drugą nóżkę? A może doleję barszczyku? Dokroję wędliny. A ciotka Joanna to w futrze wyskoczyła jakby mróz miał chwycić. Ćwikły? Po co te sklepy w niedzielę zamknięte? Cudują w tym kraju! A Marzena dalej dzieci nie ma, po świecie jeździ, w dupie się przewraca, tylko te botoksy, kroksy, wielka pani. Jedz, jedz, bo się narobiłam. Stefana wnuczka Niemca przyprowadziła ale była afera, to już polskich chłopów nie ma? Kiedyś to dopiero było, do kościoła we czterech, a z powrotem na czterech hłe hłe. CPN jakiś otwarty, bo jedna flaszeczka to mało? Pamiętam jak w 83 jechaliśmy po ćwiartkę świni do gospodarza i nas milicja zatrzymała hłe hłe. Oj dawaj Alinka to winko, lepszy rydz niż nic hłe hłe hłe…

Znacie to?

Ja nie.

Zawsze myślałam, że takie teksty to urban legend. Owszem gdzieś tam na jakichś weselach coś tam słyszałam ale nigdy nie w swojej rodzinie. Nigdy nie podczas świąt. Jak wyglądają u mnie święta? Telefony na bok. Każdy robi coś do jedzenia, nikt się nie narobi. Czasami zbieramy się wcześniej i przygotowujemy razem trochę szamki. Stół nie ugina się od żarcia, które potem się marnuje. Nie myję okien dla Jezuska, bo Jezusek ma w dupie moje okna i jeśli coś go interesuje to to czy jestem dobrym człowiekiem. Nikt nie pyta mnie o ślub, bo każdy wie, że wesela nie będzie, a ślub cywilny jeśli akurat nam się zechce. Nikt nas nie pyta o dzieci, bo jak sobie zrobimy to będą, jak nie zrobimy to nie będzie. Nikt nie pierdoli głupot z okazji świąt, bo mamy ze sobą kontakt na co dzień czy to osobisty czy telefoniczny. Rozmawiamy. Śmiejemy się. Smucimy. Cieszymy z osiągnięć. Podjadamy sobie z talerzy. Cieszymy się sobą.

Święta to dla mnie czas relaksu, odpoczynku, wspólnie spędzonego czasu. Współczuję wszystkim, dla których durne teksty to symbol każdego rodzinnego spotkania. Współczuję tym, którzy po świętach są zmęczeni bezsensownymi przygotowaniami i ciężką atmosferą.

Życzę Wam takiej rodziny jak moja. Dbajcie o swoje relację, odcinajcie się od toksycznych osób i pielęgnujcie to co pielęgnowania warte.

źródło: pixabay

Pożar Notre Dame

By | Blog, Szoty | No Comments
źródło: pixabay

źródło: pixabay

Podobno pożar Notre Dame to symbol. Symbol upadku chrześcijaństwa. Podobno to sprawka imigrantów. Podobno to kara za grzechy księży, bo pedofile i bogactwo, zero podatków i tak jak runęła katedra, tak upadają chrześcijańskie wartości. Ludzie krzyczą, że niewyobrażalna tragedia, że początek końca. Jedni się nawracają, drudzy uciekają w podskokach od czarnych. Dramat, masakra, koniec świata, tragedia!

Drogie Lubicze! Pożar Notre Dame jeśli jest jakimś symbolem, to tylko symbolem kiepskiego zabezpieczenia przeciwpożarowego. Jasne, szkoda pięknego zabytku, szkoda, że poszedł z dymem razem z wieloma dziełami sztuki. Ale nie róbmy tragedii z pożaru budynku jakkolwiek zabytkowy by on nie był. Tragedia byłaby gdyby zginęli ludzie. Na szczęście żaden człowiek nie ucierpiał. Życie człowieka ma największą wartość. Większą niż kilkusetletni obraz i cudowny witraż. Życie jakiegokolwiek człowieka jest dobrem najwyższym.

Podczas gdy płonęła katedra Notre Dame ja wracałam z pogrzebu mojej kochanej Babci. I wiecie co? Spaliłabym wszystkie zabytki tego świata za moją jedną Babcię. Więc zanim krzykniecie, że pożar budynku to tragedia zastanówcie się czy to odpowiednie słowa…

Popieram protest nauczycieli!

By | Blog, Szoty | No Comments

Jakim byłam uczniem? Krnąbrnym ale dobrym. Świadectwo z nagrodą, zachowanie hmmm… różnie. Matura zdana świetnie, technik prawie na 100%. Nauczyciele mnie lubili i ja lubiłam moich nauczycieli, choć trafił się i taki, który stwierdził, że jestem jego największą porażką wychowawczą w ponad 20 letniej karierze, bo zdecydowałam, że nie idę na studia. Myślałam nawet o tym żeby może zostać przedszkolanką. Lubię dzieci, dzieci lubią mnie ale dzieci są różne i „obyś cudze dzieci uczył”, nie to nie dla mnie. Jak na porażkę wychowawczą przystało, porobiłam milion kursów kosmetycznych i na start zarabiałam więcej niż ten zawiedziony nauczyciel. Kariera kosmetyczki znudziła mi się gdzieś po dwóch latach, chciałam więcej. Więcej zarabiać, rozwijać się, próbować nowych rzeczy. Rzuciłam z dnia na dzień i zaczęłam pisać. Proste precle, drobne opisy, potem artykuły, więcej i więcej, dochodziły kolejne zlecenia. Wyremontowałam dom bez kredytu, jeżdżę na wakacje pod palmę, mogę pozwolić sobie na ekstra zakupy. Kiedy siedziałam w studiu DDTVN myślałam o tym nauczycielu. Myślałam sobie “patrz! a jednak osiągam więcej, zarabiam lepiej, idę do przodu, w przeciwieństwie do Ciebie”. I cholera, to jest prawda. Nauczyciele stoją w miejscu. Tylko, że taki zgrzybiały nauczyciel był w moim życiu jeden. Jeden sfrustrowany belfer, który mimo wszystko nie zniszczył mojego życia, a zmobilizował do działania. Ja nie osiągnę sukcesu? Potrzymaj mi piwo i patrz! Kiedy ktoś próbuje podciąć mi skrzydła, odrastają mi nowe, mocniejsze.

A reszta nauczycieli? Ale jacyż to byli świetni ludzie! Polonistki od podstawówki niemal wybitne i zaangażowane. Jeździłam po wszelkich konkursach. Wygrywałam konkursy recytatorskie, olimpiady, moje wiersze zdobywały nagrody, moja proza została doceniona w Niemczech, moje plakaty filmowe co roku zajmowały wysokie miejsca i tak dalej. Polonistka z gimnazjum zorganizowała wystawę moich wierszy i obrazów. Polonistka z technikum zabierała za darmo do teatru mimo, że nie była moją wychowawczynią. Fizykę miałam w jednym palcu. Nie dlatego, że byłam drugim Einsteinem, tylko dlatego, że miałam cudownych nauczycieli. Z matmy nigdy orłem nie byłam ale nauczycieli wspominam z ogromnym sentymentem, boszzz jaką oni mieli do nas cierpliwość! Śp. Pani od rosyjskiego, cudowna, ciepła, kochana i czwóreczka z ruskiego była mimo, że przez 4 lata nie wiedziałam co oznacza słówko “pażałsta” i przyznałam się do tego z koleżanką dopiero po wystawieniu ocen. Jak ona nas wtedy klęła haha  Klęła dla żartu sama się przy tym śmiejąc.

Ścigali nas Ci nauczyciele za popalanie za szkołą i za piwko na wycieczce. Niby na nas narzekali, niby my narzekaliśmy na nich, a po latach jakoś tak to narzekanie uleciało. Jakoś tak miło spotkać tego nauczyciela po latach. Miło usłyszeć za plecami w Lidlu “Wiolku, Wiolku! Czy już zostałaś Panią z telewizji? Bo Ty będziesz pogodynką, zawsze to wiedziałam”. Tak, Pani od matmy zawsze we mnie wierzyła i wróżyła karierę. Robiliśmy jej trochę na złość, była specyficzna ale po tylu latach pamięta, że postawiła mi 2 z trzema minusami z kartkówki, bo szkoda jej było trzasnąć mi jedynkę.
I tak mija czas, a nauczyciele dalej zarabiają jakieś śmieszne pieniądze. Tyle użerania z uczniami, odpowiedzialność, pilnowanie na każdym kroku i co? I gówno. Nie bójmy się tego słowa, bo jest tu ono niezbędne. Praca za dwa tysiące w porywach do trzech? Odpowiedzialna praca, dodam. To nauczyciele w pewnym stopniu kształtują naszą przyszłość. To dzięki nim łapiemy zajawki, odkrywamy talenty. To oni próbują wbić w puste głowy trochę wiedzy. I gówno. Gówno z tego mają. Tak nie może być. Oczywiście, że #popieramprotestnauczycieli tak samo jak popieram protesty innych grup zawodowych. Podwyżki tak, a najlepiej obniżenie podatków, opodatkowanie kościoła. Chcę żeby ludzie mogli żyć godnie w tym kraju. Żyć, a nie tylko przeżyć.

Nie wiem czy jacyś moi nauczyciele mnie czytają ale uczyliście nas walczyć o swoje, walczcie i Wy!

*Zdjęcie mojego Pradziadka, Krasnystaw 1938 rok. Ukończyliśmy tę samą szkołę średnią.

Szanuj czytelnika swego jak siebie samego* (O tym jak stworzyć zajebistą i zaangażowaną społeczność)

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Uszanowanko Czytelniki! Dlaczego mnie czytacie? Dlaczego mnie wspieracie? Może dlatego, że nie jojczę, że słabe zasięgi, bo nie są słabe, a nie są słabe, bo Was mam, a mam Was, bo Was szanuję. Right? Czasem sobie razem ponarzekamy na niesprawiedliwości tego świata, czasem się razem pośmiejemy, oburzymy. Razem. Zdarzy nam się spisać na priw o tym jaka kiełbasa lepsza albo o tym, że coś się nie układa. Jesteśmy społecznością, wspieramy się, czasami mamy różne zdania ale nikt nikogo nie hejtuje za poglądy. Umiemy się dogadać. Tworzymy niesamowitą społeczność #puditeam. “Jak do tego doszło, nie wiem” – cytując klasyka. Tak wyszło. Siedzimy w tym razem po uszy i nie wyobrażam sobie inaczej. Ale nie każdy bloger swego czytelnika szanuje i jest płacz, cała kumulacja gorzkich łez…

Od jakiegoś czasu zaczęłam przyglądać się blogom, a właściwie blogerom i doszłam do wniosku, że mogę ich podzielić na dwie grupy. Pierwsza grupa to blogerzy z niesamowitą społecznością, druga z pustymi liczbami. I tutaj warto podkreślić, że puste liczby i niesamowite społeczności nie są zależne od wielkości bloga. Puste liczby mogą mieć blogerzy z 500 lajkami i tacy z 50 tysiącami lajków. Fajną społeczność może tworzyć grupa 500 osób i 50 tysięcy osób. Piszę tu tylko o blogerach i ich Facebookach, bo Instagramerzy ze sztucznie napompowanymi kontami, to sorry, ale dla mnie są śmiechu wartci 😀 Mniejsza o większość. Obserwowałam Fejsbuki. I na tych Fejsach przy okazji ostatniego konkursu zapanował chaos. Chaos zapanował tylko na tych FB od pustych lajkach. No, bo jak to możliwe, że Iza (imię zmyślone) ma kilkanaście tysięcy osób na Fejsbuniu, a nie weszła do finału konkursu? Iza pisze żalposta gdzie psioczy na swoich czytelników. Iza pisze, że ludziom było tak ciężko na nią zagłosować, że to był tylko jeden klik, nic nie kosztował, a czytelnicy, chamy jedne nie kliknęły. Iza wylewa gorzkie łzy, że już jej nikt nie kocha, że ona taka dobra, że tak się stara, że przecież to całe blogowanie to jej cenny czas, który marnuje, a czytelnicy, mendy jedne nie doceniają. Jest ona, dobra, zarobiona Iza i Ci czytelnicy co jej nie szanują. Wiecie, gdybym była jej czytelniczką, to bym spierdalała. Ktoś na mnie narzeka, próbuje wzbudzić wyrzuty sumienia, trzeszczy jaka jestem beznadziejna, a ona to królowa wszechświata. Jak taki czytelnik ma się czuć? Jak szczur? Jak podwładny? Jak jebany śmieć. Tak bym się poczuła i spierdoliła. Ludzie nie czują jedności z kimś kto ich nie szanuje. Ludzie nie chcą tworzyć społeczności z blogerką, która zbiera tylko cyferki na liczniku w social media. Ma 20 tysięcy na FB? I co z tego? Nic. Ja mam 7 tysięcy wartościowych ludzi na FB, pod postami setki lajków, komentarze zamieniają się w długie rozmowy, docieram do nawet 100 tysięcy osób miesięcznie! I Ci ludzie, Wy moi ludzie, i ja tworzymy najzajebistrzą społeczność świata. Nie ma ja i Wy, jesteśmy MY.

Wróćmy jeszcze do konkursu, bo to on zobrazował mi całą sytuację. Podczas zbierania głosów blogerka Gabrysia (imię z dupy) katowała swoich czytelników co 3 godziny (tak mniej więcej 😉 ). Owszem, jest konkurs, trzeba czytelników poinformować, przypomnieć ze dwa razy żeby info do wszystkich dotarło, chociaż uwierzcie mi, że głupio mi było o tym pisać nawet te kilka razy, bo nie lubię się narzucać. Gabrysia jechała po bandzie. “Czemu na mnie nie głosujecie?”, “Zagłosujcie na mnie! Ja tak się poświęcam, zagłosujcie!”, “Utknęłam na XX miejscu, dlaczego nie głosujecie?!”, “Za chwilę wypadnę ze stawki, olewam ten konkurs, nie chcecie na mnie głosować to nie”. (Cytaty nie są dosłowne, bo nie chcę żeby Gabrysię chuj strzelił ale tak to mniej więcej wyglądało). Wyrzuty, katowanie. Niby ludzi na FB ma ze dwa razy tyle co ja ale pod postami po 3 lajki. Trochę to smutne nawet ale jakoś mi nie smutno. Ma liczby, nie ma ludzi. Nie ma więzi, nie ma społeczności. Ona ma wyjebane na ludzi, ludzie mają wyjebane na nią. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Teraz Gabrysia szuka porad jak zjednać sobie ludzi, może jakaś mądra książka, może podcast? Ja mogę taką książkę wydać. W książce wystarczy jedno zdanie-TRAKTUJ CZYTELNIKÓW JAK PRZYJACIÓŁ, A NIE JAK SZMATY. Oto cały sekret.

Wiecie, każdy bloger w głębi duszy marzy chociaż troszkę o tym żeby być sławny i bogaty albo chociaż żeby z bloga mógł się utrzymać. Ale żeby to osiągnąć trzeba włożyć w to swoje serce, a nie tylko suchy biznesplan. Jeśli robimy coś z pasją, piszemy bo lubimy, ludzie to widzą i zawsze docenią. Owszem, można podejść do tego jak do biznesu ale wtedy mamy po prostu biznes, a nie społeczność. Mi zależy na społeczności i wierzę, że pewnego dnia i miliony dolarów przyjdą jako skutek uboczny. Jakoś mocno mi na tych dolarach nie zależy, bo robotę mam spoko ale fajnie byłoby powiększać naszą grupę o kolejne zajebiste osoby żeby trafiać pod strzechę. Gdyby nie marzenia o popularności, to pisałabym do szuflady. Ja lubię być w centrum, ja lubię pisać, lubię dzielić się myślami, radościami, głupotami- jak z przyjaciółmi. Nie zależy mi na tysiącach paczek od firm, na dziesiątkach współprac. Nie jestem po to by coś Wam sprzedać, jestem tutaj by kupić Waszą uwagę. Nie mam potrzeby pokazywania najnowszych paletek cieni za kilka stów, nie muszę robić niczego na siłę. Wiecie, mogłabym nabijać sobie puste lajki i sztuczne komentarze. Mogłabym stworzyć otoczkę wielkiej blogerki co to nie wrzuca stories w czasie realnym, bo jeszcze jakiś Janusz ją wyśledzi (bo Janusz już leci i napastuje, tiaaa 😀 ). Mogłabym kosić wielkie paczki szminek i sukienek. Mogłabym, pytanie- PO CHUJ? Mi nie zależy na ładnych obrazkach pod publikę, mi zależy na publice. Bez publiki pisałabym do szuflady. Wiecie co jest zajebiste? Jak ktoś rzuci hasło Pudernica, to każdy wie o kim mowa. Albo mnie kochają albo nienawidzą ale znają. I am kurwa legend, a nie bezdzietna lambadziara z lukrowanymi foteczkami na IG. I to jest kurła piękne!

*gwiazdka do tytułu, bo hejterów to nie szanujemy, wiadomka, im to chuj pod żebro 😀

Ja nie zrobię?! Potrzymaj mi piwo!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Właśnie sobie wymyśliłam, że zostanę wilkiem z Wall Street. Wszak mam parę stów w portfelu. Jak mi się znudzi, zostanę księżną Yorku. Krasnego Yorku. Wszak mam plastikową koronę i w Yorku mieszkam. Myślicie, że to absurd? No proszę Was! Jeden z polityków, zgadnijcie z jakiej partii, właśnie został dyrektorem szpitala. Zapytany przez dziennikarza jakie ma doświadczenie w pracy w sektorze zdrowia, odparł, że dość długo chorował. To się dzieje naprawdę! Oczywiście mogłabym wybrać jakąś państwową posadę jak na przykład pewien ksiądz z Chełma, który został kapelanem tamtejszego Urzędu Skarbowego i zarobi sobie pięć tysięcy. Ale powiedzmy sobie wprost, 5 klocków? Co ja sobie za to kupię? Waciki?!

Żyjemy w państwie absurdów. Nie oszukujmy się. Ten kraj jest pojebany jak lato z radiem. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Idę o zakład, że w takiej Danii też pełno absurdów, albo w Malezji na przykład. Spójrzmy na Wenezuelę, tam to dopiero jest się o co przyjebać, właściwie to o wszystko można, no może poza jednym, mają darmowe paliwo. Ale to my Polacy wiedziemy prym w narzekaniu. Przez państwo czegoś nie możemy, przez system mamy utrudnienia, przez rząd mamy pod górkę. Masło za drogie, akcyza za wysoka. Jak ktoś coś osiągnął to ciekawe skąd wziął na to pieniążki? Pewnie miał szczęście, ukradł i ma sponsora! Jesteśmy marionetkami w państwie absurdu i generalnie nic się tu nie da osiągnąć, a już na pewno nie uczciwie.

A gdyby tak spojrzeć na to z innej strony? Gdyby tak nie patrzeć na to co nas otacza? Gdyby tak spojrzeć na siebie i powiedzieć sobie “ja nie zrobię?! Potrzymaj mi piwo!” i zrobić? Nie da się? Jeśli ktoś nie wie, że się nie da to to robi i udowadnia, że się da. Jeśli ktoś jest uparty i pracowity to to robi i udowadnia, że się da. Wszystko się da się. Brzmię jak jakiś niezrównoważony kołcz z Popreczyna w gminie Kozia Wólka. Tylko, że ja wiem, że się da. Niejednokrotnie ktoś trzymał mi piwo z niedowierzaniem patrząc jak robię coś czego przecież się nie da. I wiecie co? Dało się, a temu komuś zostawało tylko dopić po mnie to odgazowanego browara. 

Większość ludzi nie szuka możliwości tylko wymówek. Mi też się czasem nie chce, ja też mam czasami chujowy dzień, tydzień, miesiąc. Ale zagryzam zęby i cisnę, bo to co robię dziś, zbierze swoje owoce może za rok, a może za pięć lat. Czasami też odpuszczam to co mniej ważne. Prosty przykład, jakiś czas temu cisnęłam z robotą do przesady. Hajs się zgadzał bardziej niż bardzo tylko nie miałam kiedy go wydać. Kiedyś nie było za co, potem nie było kiedy. Przystopowałam. Jest mi lepiej. Trzeba cisnąć ale trzeba też znaleźć priorytety. Hajs? Oczywiście, jest zajebisty ale tylko wtedy kiedy możemy wydać go na przyjemności czy potrzeby. Kiedy nie mamy siły nawet odpalić Netflixa, ta cała kasa przestaje cieszyć, a zaczyna frustrować.

Zdrową odskocznią jest dla mnie ten blog. Ja tu nic nie muszę i mogę wszystko. Mogę tu pisać albo i nie. Mogę pierdolić głupoty i mogę bazgrać poważnie. Czasami komuś pomogę, czasem kogoś rozśmieszę. I patrzcie! Nic mi w tym nie przeszkadza! Państwo nie ma na to wpływu, ani rząd, ani nawet ten ksiądz kapelan z Chełma, który może mi skoczyć. Nawet pogoda mi nie przeszkadza, bo najważniejsza pogoda to pogoda ducha.

Więc jeśli ktoś Ci powie, że czegoś się nie da, nie możesz na przykład zostać dyrektorem szpitala, to niech potrzyma Ci piwo. Wszystko się da. Określ swoje priorytety i ciśnij ale zadbaj też o swój komfort psychiczny, daj sobie czas na hobby, odskocznię, bliskich. Znajdź czas dla siebie. Nie popadaj w przesadę ani rutynę, znajdź złoty środek i zapierdalaj. Ale zapierdalaj mądrze, nie koniecznie ciężko, choć i tak czasem trzeba.

A co dla Ciebie jest ważne?

Bo ja to lubię jeść.

 

Awaria Facebooka i Instagrama. Influencerzy wyszli na ulice!

By | Blog, Szoty | No Comments

Co się, co się, co się stao? Łazienka jest zamknięta!
Wczoraj w godzinach wieczornych Instagram i Fejsbuczek jebły. Jebło, to jebło, na chuj drążyć temat? Internet zaroił się od komentarzy pisanych w spazmach przez instamodelki, kołczów, fitkozaków i tych z “photography” w nicku. Nawet ja wyszłam z domu. I to był mój błąd. Ledwie zamknęłam za sobą furtkę, a tu jakaś cycolina z dekoltem do pępka podbiegła i drze na mnie ryja, że weź daj serduszko, bo ona ma spulprace i musi mieć przynajmniej 500 tych jebanych organów, bo nie dostanie kolejnej partii pasztetów. Strzeliłam jej analogowo serce flamastrem na lewym cycku, bo pasztety to ja szanuję. Byłam też pełna podziwu, ze tak goło po nocy sama się nie boi po ulicy latać. Wtem! Patrzę, a za nią z 50 koleżanek przechodniów zaczepia i nagabuje o te serca dla cycatej. O se myślę, bot jebany! Nieczysto gra. Cofnęłam lajka, ślina zmyłam co namalowałam. Niech spierdala. Potem jakiś fit zaczął wykrzykiwać w moją stronę o codziennej porcji ćwiczeń. Zbanowałam go wpychając pod przejeżdżające auto. Z auta wysiadł Rutkowski i zaczął się skarżyć, ze mu prawko zabrali. Szkoda, że mu talonu do fryzjera nie zabrali. Idiota, ja zawsze jeżdżę kradzioną furą i zawsze po pijaku, bo na trzeźwo się boję, a po pijaku swojego auta szkoda. Prawka mi nikt nie zabierze, bo go nie mam. Jak z oddali zobaczyłam kołacza pierdolącego o wyjściu ze strefy komfortu to momentalnie cofnęłam się do chałupy pod komfortowy koc z dala od tych zjebów z internetu.
I tak sobie pomyślałam, czy lepiej jak Ci popaprańcy siedzą w sieci, czy lepiej jak portale społecznościowe znikną i powybijają się sami w realu? Nie zdążyłam długo podumać, bo mi Godlewska zaczęła wyć pod oknem…