Category

Niewyparzona

Przypal trawę, nie żryj dopalaczy!

By | Blog, Przemyślnik | 37 komentarzy

 

Dzisiaj poważnie, choć w sumie lekko. Pewnie żeby ten tekst był perfekcyjny, przydałoby mi się coś przypalić. Ale palę tylko e-ciga. Bo u mnie wszystko jest e, wszystko online 😉
Dopalacze. Pojawiły się nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy. Za moich czasów…kurwa jak to brzmi … paliło się trawę. Czas jakoś szybko zasuwa, a przecież jeszcze dobra dupa ze mnie. W każdym razie- kilkanaście lat temu, kiedy to człowiek młody był i wakacje trwały dwa miesiące, trzeba było popróbować tego czy owego. Policja za to nie ścigała, bo nie miała pojęcia co to za słodki zapach dymu. A już na pewno nikt na moich wichurach za to nie ganiał. Paliłam. Jezu, nawet się zaciągałam, a nie jak Bill Clinton. Jezu, wszyscy palili. Na 22 osoby w klasie, każdy przynajmniej spróbował. Trawę można było kupić wszędzie i to milion lat temu. Trawa była czysta, nikt wtedy jej z niczym nie żenił. Niektórzy hodowali. Marcinowi (imię przypadkowe) babcia kazała przesadzić “ten ładny kwiatek” zza stodoły w centralny punkt ogródka 😀 Tomek miał cały strych suszu i tapczany powypychane topami. Nikt z prywatnych hodowców nie sprzedawał, kto sobie uprawiał ten się dzielił. Dawno, niedawno, a jakie eldorado. A wcześniej było jeszcze lepiej. Mój pradziadek karmił konopiami krowę, kiedy ta była nerwowa i konia kiedy nie umiał wyluzować. Całe miedze miał obsadzone konopiami, babcia obsadzała kapustę, żeby jej mszyca nie zeżarła. Tak, tak to były konopie indyjskie, a nie przemysłowe. Dziadek aż się ze mnie zaśmiał, kiedy stwierdziłam, że to pewnie konopie włókiennicze. Trawa rośnie tam chyba do dziś, tylko w mniejszej ilości, bo takie mamy czasy, a nie inne, że mój 90 letni dziadziuś dostałby z 10 lat i sto lat śpiewali by mu w kiciu, choć nie pali i nie handluje. Nie, nie powiem Wam co to za miejscowość 😀 W każdym razie trawa była jest i będzie. Jednak w pewnym momencie zrobiła się straszna nagonka. Bo ćpajo, pijo, bijo, gwałco, stodoła i komóra, czy tam Sodoma i coś tam.
Nagle policji zaczął przeszkadzać słodki zapach, a za wyłapywanie małolatów mieli premię. Ale czy trawa szkodzi i uzależnia? Mi ani nie zaszkodziła, ani nie uzależniła. Popaliłam, potem jeszcze od czasu do czasu ściągnęłam buszka i jakoś zapomniałam o ganji. Nie czuję się uzależniona, z 8 lat w gębie tego nie miałam i mnie nie ciągnie. W sumie to strach teraz to kupić, bo urządzają takie mieszanki, że nie wiadomo co w tym siedzi. A gdyby była legalna? Wtedy pewnie przechodziłaby jakieś testy, czy oby na pewno jest to tylko roślinka, a nie jakieś topy moczone w domestosie. Byłoby bezpiecznie. Oczywiście ktoś zaraz powie, że zna osoby, które przez trawę się stoczyły. Ja nie znam. Trawa sama w sobie nic złego z człowiekiem nie zrobi, zauważcie jednak, że gro palaczy dorzuca do tego inne dragi lub alkohol. I czy teraz powiecie, że przez trawę się stoczyli? Uważam, że to wyroby alkoholowe powinny być bardziej kontrolowane. Każdy zna jakiegoś alkoholika. Co alkohol robi z ludźmi, nikomu tłumaczyć nie muszę. Sama praktycznie nie piję, raz do roku okazjonalnie kieliszeczek wódki czy drinka, raz na miesiąc, albo i rzadziej jakieś piwerko i tyle. Nie mam czasu i ochoty na alkohol, szkoda mi kasy, wolę się najeść 😉
Uczepili się tej trawy jakby co najmniej trucizną była. Latają za małolatami co 2 gramy sprzedali. Niby handlarze śmiercią haha no proszę Was! Marihuana to zwykła roślina znana od wieków. Powinna być sprzedawana w Kolporterze. Znam gorsze roślinki- popularny ostatnio barszcz sosnowskiego, albo głupi bieluń, który chyba od zawsze rósł w moim ogródku. Jakoś nikt mnie za bieluń nie zamknął, a przecież jak bym kogoś nasionami nakarmiła to mógłby wyciągnąć kopyta. Trawa nikogo nie zabiła. Ale nie, nie możesz sobie trawy hodować, topów posiadać nie, bo nie. A przecież zakazany owoc najlepiej smakuje. Jeśli ja kilkanaście lat temu nie miałam problemu z dostępem do suszu i to na wsi, to pomyślcie jaki dostęp jest teraz. Ale cwaniaki zwęszyli temat i tak oto mamy dopalacze.
Dopalacze pojawiły się gdzieś koło 2010 roku, przynajmniej w mojej świadomości. Nikt nie wiedział co to, ale było legalne, więc młodzież ochoczo rzuciła się do testów. Ja nie. Nie wezmę do gęby czegoś co składa się z tablicy Mendelejewa. Na fotce sprzed pięciu lat macie zobrazowane co sądzę o dopalaczach- najchętniej spuściłabym je w kiblu. Na bank klop by lśnił. Lśnił by od tej chemii, a i szczury by wyzdychały w kanalizacji. Pchają tam co tylko można wsadzić- tłuczone szkło, domestos, trutka na szczury, denaturat, wszelkiej maści chemikalia i tak dalej. Wszystko niby legalne, ale przeznaczenie zgoła inne. Niby sprzedawcy mają czyste ręce, bo oficjalnie proszki, susze i inne dopalaczowe postacie to produkty nie do spożycia, okazy kolekcjonerskie. Taki tam kruczek prawny. W sumie coś w tym jest- sprzedawca noży, sprzedaje noże do krojenia warzyw czy czegoś tam, a jak ktoś tym nożem konkubinę zarżnie to nie wina sprzedawcy. Dopalaczowy dealer sprzedaje okaz kolekcjonerski, jak się nażresz i wykorkujesz- Twój wybór. Niby wszystko jest dla ludzi. No to spoko- zdrowiej będzie jak napijesz się Kreta do udrażniania rur, przynajmniej lekarz będzie wiedział jak Cię ratować, bo skład na Krecie jest widoczny. Dopalacze nie są dla ludzi, są dla idiotów. Jak taki idiota nażre się, spali czy co tam zrobi z tym swoim Mocarzem, to niech płaci za leczenie z własnej kieszeni. Zjadł na własną odpowiedzialność, niech płaci i będzie odpowiedzialny do końca. Jakiś czas temu niby to rząd dobrał się do dupy sprzedawcom dopalaczy, ale pogadali, pojęczeli, ucichło, a teraz wróciło z podwójną siłą.
Dzieciaki głupie, czy ciekawe- kupują na pniu to świństwo, mimo iż codziennie aż huczy, że tam ktoś umarł, tam ktoś w ciężkim stanie. Dopalaczy nikt nie zlikwiduje, ale marihuanę można by zalegalizować. Tak jak wspomniałam trawy nie palę, ale zasmakowałam i nie widzę niczego złego w jej działaniu. Pomijam już kwestie leczniczych właściwości, bo to dla mnie kuriozalne, że nadal nie można korzystać z darów natury w celach zdrowotnych. Rumianek piją? Piją. Miętę? Też. Dlaczego więc nie marihuana? Roślina jak każda inna. Trawa legalna czy nie i tak jest dostępna. Wszędzie i bez przeszkód, szkoda, że  podziemie żeni topy chuj wie czym, legalna była by czyściutka, albo chociaż czyściejsza. Kasa z podatków- ogromna. Mniej pracy sądów, w których ciągną się sprawy małolatów złapanych z jednym skrętem. Usprawniona praca wielu instytucji każdego by ucieszyła. A poza tym- bawiliście się kiedyś w chowanego po spaleniu? Cała noc w parku i wspomnienia na lata 😉
Miałam szampon do włosów z wyciągiem z konopi indyjskiej, czy to już przestępstwo? Jakie jest Wasze zdanie w temacie dopalaczowo- trawiastym? Sadzić, palić, zalegalizować? A może puścić wszystko z dymem? 😉

Słoneczne migawki

By | Blog, Wywczas | 25 komentarzy
Wspominałam już, że mniej mnie na blogu. Mniej mnie dlatego, że jestem włóczykijem. Kiedy widzę słońce na zewnątrz- ono nie pozwala mi siedzieć w domu. A kiedy gdzieś odpoczywam internety idą w odstawkę. Polecam. Żeby nie było, że porwali mnie kosmici czy coś, postanowiłam uruchomić słoneczne migawki, czyli małe spacery ze mną. Wprawdzie jakieś fotki wrzucam, w miarę na bieżąco, na mój Insta KLIK, ale wiem, że nie każdy tam zagląda. Dlatego dziś postaram się skisić wszystko, albo prawie wszystko, w poście z czerwcowymi przemieszczeniami po mapie. Z góry zaznaczam, że nie jestem jakimś wybitnym fotografem, więc proszę mi tu nie jechać, że ostrość, czy coś innego kiepskie, bo ja się na tym nie znam, ja po prostu lubię robić zdjęcia 😉 Dzisiejszy mix pochodzi wyłącznie z telefonu.

Jezioro Białe, Okuninka (klik)

Malowniczo położone jezioro, czyste i urokliwe. Miejsce kultu miejscowych blachar i ogierów w beemkach. Łańcuchy, fury, komóry, imprezownia. Prawie jak Ibiza. Gwar, wata cukrowa, lody przy plaży i lodziki na plaży (if u know what I mean). Do Kołobrzegu daleko? Białe zapewni Ci jeszcze lepsze atrakcje. Mielno niszczy każdego? No chyba kurwa w Okunince nie byłeś! Miasteczko, główna plaża i okolice to jedna wielka impreza 24 h na dobę. Jeśli jednak wolisz podziwiać kaczki, które spokojnie napierdalają po gładkiej tafli jeziora- zacumuj po przeciwnym, spokojnym brzegu. Okolice też piękne. Polecam.

Romanów, Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego (klik)

Niewielka miejscowość malowniczo rozrzucona pośród sosnowych lasów. Romanów jest znany z tego, że pomieszkiwał tu Kraszewski- czaicie typa? Gość wydał najwięcej książek i wierszy w historii polskiej literatury! W Romanowie spędził dzieciństwo, a potem wbijał tu na wakacje. Podobno podczas tych wakacji siedział i sobie coś tam notował na swoim Apple, a tak ściślej rzecz ujmując to pod apple siedział i pisał, zakąszając jabłuszkiem z tego apple. Mi się wydaje, że on tu na rumiane dziewki przyjeżdżał, nie na rumiane jabłuszka, ale kto go tam wie? Piękny park i zadbane obejście są godne polecenia.

Śląsk, Katowice i okolice (klik)

Właściwie to byłam u przyjaciół w Chorzowie, ale te miasta tak płynnie przechodzą w siebie, że akurat zachowały się fotki z Katowic. Już sama podróż pokazuje jaka ta nasza wymęczona Polska piękna. Ale Śląsk też jest piękny! Jeśli ktoś Wam powie, że tam jest szaro, buro i ponuro, wszędzie hałdy, bród, smród i ubóstwo- strzelcie mu w ryj. Mi się podobało. Widziałam ufo, widziałam chorzowską żyrafę, Silesię zaliczyłam, kilka innych ciekawych miejsc widziałam. Ubolewam tylko, że nie zdążyłam odwiedzić Nikiszowca i obfocić cudownych modernistycznych kamienic, ale jeszcze będzie okazja. Wrócę i napiszę więcej.

Nie ma jak u Mamy 😉

Rodzinę też trzeba odwiedzić, prawda? A musicie wiedzieć, że pochodzę z przekurwamalowniczej wioseczki. Jestem ze wsi i jestem z tego dumna! Nie muszę zapieprzać pod Monte Cassino, żeby podziwiać najpiękniejsze maki na świecie. Wystarczy skoczyć do mojej wioseczki 🙂 Taka ciekawostka, na ostatniej fotce macie dziewannę. Z dziewanny ponoć można wywróżyć jaka czeka nas zima. Śmiejcie się, albo i nie, ale coś w tym jest. Badam dziewannę od kilku lat i prognoza się sprawdza. W tym roku nie ma wysypu kwiatów, ale kwitnie regularnie, kwiaty są rozmieszczone w równych odstępach- dziewanna zwiastuje nam więc zimę z regularnymi opadami śniegu, ale nie będą one jakoś mocno intensywne. No zobaczymy dziewanno 😉
Na koniec fotka z parapetówki mojej koleżanki, którą oblewałyśmy w sympatycznym, babskim gronie.
Mam nadzieję, że podobał Wam się mój pierwszy post z regularnej- nieregularnej serii słonecznych migawek. A teraz sio od komputerów i internetów- cieszcie się latem 🙂

Superbohaterowie są wśród nas!

By | Przemyślnik | 14 komentarzy
Tyle się dzieje wokół nas, że aż mi szczęka lata żeby komentować. Sama nie wiem od czego zacząć, bo złe wspomnienia wracają. Dziś jakoś tak same wróciły, przy okazji pewnego postu o modnych ostatnio butelkach do picia. Tak, tak- taka butelka niby zwykła, tylko z napisem- modniejsze z niej picie niż picie ze słoika. Słoiki są już passe. A ja nie mam butelki. Miałam piękny różowy termos. Byłam najszczęśliwszą sześciolatką w kosmosie i pewnego dnia- tragedia! Żul zgniótł mój termosik w autobusie. Termosik! Mój różowy termosik…nadal ciężko mi o tym mówić, pisać… Życie już nigdy nie było takie samo. Tego dnia nie piłam herbatki w zerówce, a smętne kawałki szkła grzechotały beznamiętnie pomiędzy straconą herbatką… Teraz tylu bohaterów w kraju, że ktoś termosik by uratował.  Ale nie było bohatera ponad dwadzieścia lat temu…A oto miś bohater na miarę naszych możliwości! My tym misiem bohaterem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz  bohater miś, przez nas zrobiony i to nie jest ostatnie nasze słowo!
źródło- SE
Duda. Pieszczotliwie zwany Dupą ratuje Ciało Chrystusa. Jakby był taki cwaniak, to by Jezusa zawczasu ratował- dwa tysiące lat temu, a tak to dupa nie bohater. Z tego co wyczytałam, osoba świecka, która podnosi hostię, popełnia jakiś tam grzech, bo jest niegodna by to robić. Nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem. Taki tam nasz elekt. Mam nadzieję, że pod jego rządami nie będzie wprowadzony nakaz chadzania do kościoła, a Macierewicz nie zostanie premierem, bo przysięgam, że będą strzały i to nie w 17 sekundzie. Ludzie ich zjedzą. Całe szczęście są jeszcze antysystemowcy, tylko obawiam się, że muszą się jeszcze dużoooo nauczyć, bo wyskoczyli ni z gruchy ni z pietruchy i chcą ratować świat. Nie do końca tylko wiem, czy będą potrafili.
Taki Pan o wielu nogach na przykład. Pan Stonoga. Najpierw gorąco mu kibicowałam, potem troszkę mnie śmieszył, teraz jest już wszędzie. Sama nie wiem co o nim myśleć, ale jedno jest pewne- chłop ma łeb na karku, kasy jak lodu i smykałkę do interesów, a to się ceni. Ale czy on uratuje świat? Nie wiem, bo staje się coraz bardziej groteskowy. Gazeta Stonoga, piwo Stonoga, coś niby Facebook Stonoga…Czas na prezerwatywy Stonoga, do tego hasło typu- “Zabezpieczaj się, Twoje dziecko może być politykiem!”. Albo skarpety Stonoga- 50 par w cenie jednej. Stonoga i skarpety to najlepsze połączenie. Skarpety Stonoga byłyby hitem do klapek Kubota. Taki obrazek- Tunezja, reklamówka z biedry, Kuboty, Stonogi…Polak na wakacjach…ehhh rozmarzyłam się.  To nie jest hejt…tak tylko próbuję w biznesie pomóc 😉
To jest hejt! Siedzę sobie na Fejsie, widzę ktoś wrzuca spam, że likwiduje sklep z elektroniką i w związku z tym wszystko sprzedaje po symbolicznej złotówce. Telewizory, tablety, lapki- jak leci. Taaa jasne. Nie przechodzę obojętnie koło takich durnot, bo chcę ratować świat jak antysystemowcy, więc jak umiem tak ratuję. Zgłaszam, klikam- nie chcę by ktoś został oszukany. Do spamu dorzuciłam komentarz, że ja likwiduję Chiny i od dziś wszystko z Aliexpress można brać za darmo. Nie minęła sekunda i hop na messengerze mam taką wiadomość. Zanim zdążyłam zareagować i opanować śmiech- Pani Jola już mnie zablokowała. Celowo nie usuwam danych- niech się wstydzi. Od dziś mówcie mi Frajerska Pało 😀
Nie wiem czemu ja się tak w różne rzeczy angażuję, ale nie mogę być obojętna kiedy ktoś z ludzi durnia robi. Onet próbował zrobić sensację, po tym jak w Jeziorze Białym wyłowiono szczątki zwłok kobiety. Oczywiście nagonka, że kolejny trup, że pewnie morderca. Chwytliwy temat, szkoda, że nie prawdziwy. Owszem były fragmenty ciała, ale póki co nie stwierdzono, żeby ktoś w tym maczał palce. Onet starszy turystów, którzy dają zarobić lokalnym przedsiębiorcom. Lubelszczyzna nie należy do bogatych regionów, a Onet zamiast promować ten piękny region, robi nagonkę. Polecam Wam Jezioro Białe- krystalicznie czysta woda, piękna okolica. Sama często tam bywam i ręczę, że trupów i morderców tam nie ma. Może kiedyś coś napisze o moich małych i dużych podróżach, jeśli będziecie chcieli czytać. Kolejne zwłoki? Jakie kolejne? Ehh… media to kurwy. Dużo rzeczy chcą nam wmówić…
Chcą nam wmówić, że mamy nie jechać do Tokio na drifty, tylko rodzić dzieci. Temat wałkowany ostatnio, a ja wałkowałam go jeszcze przed akcją w Irytujących pytaniach o…związek. Nie zdążysz, nie zdążysz…grunt żeby ze sraczką na kibel zdążyć. Pytania o dziecko słyszę często. Dajcie mi święty spokój, ja chcę się wyspać. Chcę do Hiszpanii i może na Dominikanę, a może i nawet do jebanego Tokio, bo tak mi się podoba. Tak, z dzieckiem można podróżować, tylko kto mi na te podróże zarobi jak będę wycierać rzygi i kupki zamiast pracować? Polityka w naszym kraju nie daje mi wsparcia, to i ja na razie nie dam temu krajowi potomka, który będzie jebał na czyjeś emerytury. Emerytury, których i tak nikt nie zobaczy.
I tylko termosiku mi żal. Różowego…

Nawiedzony (?) dom w Izbicy

By | Wywczas | 31 komentarzy
Po ostatnim wpisie na temat moich zainteresowań (KLIK), a także dziwnych zjawiskach, których doświadczyłam, otrzymałam prośby o poruszenie tematu pewnego miejsca. Miejsca, które doskonale znam. Miejsca, o którym ludzie szepczą w całej Polsce, a ja mam je tuż za miedzą…
Postanowiłam, że nie będzie to kolejny artykuł na ten temat, w którym to ludzie prześcigają się w domysłach. O “nawiedzonym domu z Izbicy” możecie poczytać w wielu miejscach- prasa, internet, a jakiś czas temu, dom “gościł” ekipę z “Nie do wiary”. Nie brakuje tu też “łowców duchów”, których straszy chyba jedynie…policja. Możemy poczytać o różnych, mrożących krew w żyłach wydarzeniach, jakie rzekomo dzieją się w domu. Ale ile z nich to prawda? No właśnie. Może redaktorem z Newsweeka nie jestem, ale postanowiłam podejść do sprawy profesjonalnie i porozmawiałam z… rodziną, do której dom należy. Tak, tak…ani Fakt, ani Tygodnik Zamojski, ani żaden inny pseudo redaktor innej medialnej papki, nie miał na tyle oleju w głowie by zapytać o dom osoby bezpośrednio związane z historią. Dziwne. Lepiej wałkować głupoty, które wypisują nawiedzeni na forach internetowych. Łatwiej, prawda?
Dlatego zebrałam wszystko do kupy, zrobiłam fotki- za zgodą właściciela (sic! inni nie pytają) i dziś spróbuję opowiedzieć Wam historię. Prawdziwą historię. Na wstępie wyjaśnię jakie jest moje stanowisko w sprawie zjawisk nadprzyrodzonych. Otóż wierzę, że istnieją, że ludzki umysł nie jest w stanie pojąć wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Nie wierzę natomiast we wszystkie głupoty, które ludzie opowiadają. Na początku staram się wytłumaczyć racjonalnie dane zjawisko, a dopiero po wykluczeniu wszelkich logicznych argumentów, zaczynam analizować wszelkie anomalie.
Najpierw wymienię historie, bajki i fakty, o których ludzie plotkują.
  1. Krew cieknąca ze ścian.
  2. Płacz dziecka dobiegający z domu.
  3. Dudniące szyby, jakby ktoś walił w nie pięścią, dziwne dźwięki.
  4. Święte obrazki w oknach, które mają odganiać duchy.
  5. Nikt nie chce kupić nawiedzonego domu.
  6. Jeśli pojawi się jakiś kupiec, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach np. w wypadku drogowym.
  7. Samoistnie poruszające się przedmioty
  8. Anomalie temperaturowe.
  9. Zjawa w oknie.
  10. Pojawiające się i znikające w krótkim czasie firanki, przemieszczanie obrazów na oknach.
  11. Okoliczni mieszkańcy potwierdzają dziwne historie związane z domem.
  12. Dom stoi w miejscu kaźni Żydów, na cmentarzu.

A teraz małe wyjaśnienia.

  1. Nigdy, z żadnej ściany nie ciekła żadna krew, ani nawet farba. Ewentualnie ktoś mógł chlapnąć po ścianie ketchupem. Nie zdarza Wam się? Bo mi tak.
  2. Płacz dziecka…niby w fundamentach zostało zamurowane dziecko, ponoć 4 letni chłopczyk. Druga wersja jest taka, że matka zamordowała trójkę dzieci, których płacz słychać do dziś. Najciekawsze jest to, że z tą trójką “zamordowanych” dzieci chodziłam do szkoły. Cała trójka była i jest jak najbardziej żywa i życzę im stu lat w zdrowiu. W okolicach mieszkam od lat, myślicie, że gdyby ktoś zamordował dzieci nie byłoby o tym głośno? No raczej- wioski trzeszczałyby od plotek. A o morderstwach w studniach, domu, fundamentach dowiedziałam się z internetu.
  3. Szyby…no cóż coś mogło stukać. Niezamieszkały dom ma swoje odgłosy i to jest fakt. Czy takie odgłosy to niezaprzeczalny dowód na duchy w środku? A przeciągi? A konstrukcja domu? A fakt, że mogło w środku zamieszkać jakieś zwierze? Choćby łasica.
  4. Święte obrazki stały jeszcze do niedawna. Od pewnego czasu już ich nie ma. Właściciel wymienił okna, stara się dbać o dom, tak jak jest to możliwe, mimo, że od lat nie mieszka w Polsce. Obrazki wcale nie miały służyć straszeniu duchów. Według starych praktyk święty obrazek w oknie miał za zadanie odganiać “zło”. “Zło” nie znaczy duch, a na przykład burze, tak by pioruny nie uderzyły w dom. W tym celu ustawiano też zapalone gromnice, ale skoro ktoś na stałe nie mieszka w domu, to logiczne, że nikt nie będzie stawiał w oknie zapalonej świecy. Stały więc obrazy. Żadne czary.
  5. Zacznijmy od tego, że dom NIGDY nie był (i prawdopodobnie nie będzie) na sprzedaż. Mimo, że w internecie krążą plotki, że rzekomo dom miał być wystawiony za 6 tysięcy złotych, ale chętnych nie było. B z d u r y.
  6. Potencjalni kupcy byli, ale dom nie był na sprzedaż. W związku z tym nikt nie ucierpiał. Ja o niczym takim nie słyszałam.
  7. Nic nie latało po domu. Chyba, że weźmiemy pod uwagę poruszające się od przeciągu firanki.
  8. U mnie w piwnicy jest chłodno, na parterze ciepło, na poddaszu gorąco, na strychu upalnie. Takie same zjawiska możemy zaobserwować w “nawiedzonym domu” i w milionach innych mieszkań.
  9. Cóż zjaw tam nigdy nie widziałam, a dom mijałam setki, a nawet tysiące razy. Być może ktoś widział właściciela, lub jego rodzinę? A może nocni “łowcy duchów”? To możliwe.
  10. Tutaj też, tak jak w punkcie wyżej. Serio- to nie są żadne czary.
  11. Otóż kiedy gromadziłam materiały do postu, przeprowadziłam kilkanaście rozmów z mieszkańcami. Żaden nie potwierdza historyjek. Jedynie co mówią mieszkańcy to, że coś tam widzieli w telewizji, ktoś coś mówił, gdzieś w internecie było napisane…Osobiście nic o zjawach nie wiedzą. Zaskakujące, że w Szczecinie trąbią o morderstwach i duchach, a najbliżsi sąsiedzi robią wielkie oczy, kiedy im o tym mówię.
  12. Kirkut, czyli cmentarz żydowski znajduje się w odległości 400 metrów od domu. Sprawdzałam co do metra. To prawda, że Izbica ma bogatą i tragiczną historię, ale w miejscu gdzie stoi dom, przed wojną, podczas wojny i po niej były zwykłe pola. Być może ktoś zginął w bliskich okolicach, ale sąsiedzi nie mają duchów mimo, że mieszkają metr od tego domu. Zresztą- cały nasz kraj, brzydko mówiąc, na trupach stoi.
To jest naprawdę ogromny skrót. Historie mnożą się jak grzyby po deszczu. Każda kolejna ciekawsza i mroczniejsza od poprzedniej i coraz bardziej nieprawdziwa.
Dom jak dom, prawda? Typowy budynek z lat 70 i 80. Plotki zaskakująco szybko krążą. Ktoś powiedział, że dom jest nawiedzony i tak zostało, co było na rękę właścicielowi, bo nikt domem się nie interesował, kiedy z rodziną przeprowadził się do Niemiec. Niestety plotka zaczęła żyć własnym życiem i zamiast złomiarzy pojawili się łowcy duchów.  Kiedyś mój kolega pomagał przy remoncie ganku, zapytałam go czy działo się coś niezwykłego. Powiedział, że z dziwnych rzeczy to flaszka skończyła się zaskakująco szybko i nie było komu iść po drugą. Bywa. Okolice znam jak własną kieszeń, nie raz i nie dwa wagarowało się w pobliżu, chociaż lepszym miejscem był, nigdy nie wykończony, ośrodek zdrowia 😉 Właściciel przynajmniej raz w roku przyjeżdża i robi porządki. Wymienił okna, dom nie jest “zapuszczony”.  Ale w każdej bajce jest ziarno prawdy…
Rozmawiałam z A.- synem właściciela. Nie chciałam poruszać tematów rodzinnych, nie jestem pismakiem z Faktu, więc nie liczcie na bujdy i ckliwe historie. Usłyszałam, że “pewne dziwne rzeczy się tam działy… jednak nie wyglądało to jak w horrorach ;p. Czy na żyłach wodnych – nie wiem, prawdopodobnie jego (…) chcieli bardzo, żeby ten dom był wykończony i im więcej go “wykańczano” tym mniej dziwnych rzeczy, się działo, wiec trudno mi stwierdzić jednoznacznie.(…)ja jeszcze pod uwagę bym wziął, fakt, że w momencie kiedy dom był niewykończony, mogła w grę wchodzić fizyka, (ciąg powietrza w pomieszczeniach nieszczelnych) ale były też przypadki, że mimo iż na zewnątrz nie było wiatru to na strychu (bo mieliśmy takie rury cienkie jak to do połączenia kaloryferów się montuje) i one strasznie waliły o siebie, a jak się weszło na strych to przestały… więc nie wiem….ale właśnie z czasem jak się dom więcej wykańczało takich dziwnych rzeczy było mniej … więc mogło to mieć związek z tym co na początku napisałem, nigdy nie czytałem historyjek o tym domu ani w gazecie, ani nigdzie… jak człowiek nie wie to sobie sam coś wyobrazi ;p a co do krwi i dzieci topionych to trochę przesada hehe ;D (…) hehe z tymi dziwacznymi historiami od ludzi z drugiego końca polski jest dosłownie jak z głuchym telefonem z dzieciństwa im więcej ludzi (im dłuższy) tym zabawniejsze są efekty końcowe ;d”
“(…) Właśnie pytając sie siostry też mi wspomniała, że będąc młodzi mogliśmy sobie dużo rzeczy “wkręcać”. Chociaż na początku, właśnie jak dom był mniej wykończony, to były to zjawiska bardziej nasilone w stylu stukanie rur o siebie ( były to rury ok. 2 calowe do obiegu ogrzewania cieplnego luźno ułożone na drewnianych belkach ) na dole jak kiedyś były drzwi takie mocne dębowe wejściowe, nocą było słychać głośne walenie jak gdyby ktoś nimi trzaskał w długich odstępach czasowych, nawet przez kilka godzin. Normalnie dało je się lekko zamknąć, bez problemu i mocnego zatrzaskiwania (jak to bywa w starych konstrukcjach) to były takie typowe zjawiska, też zakładano, że może być żyła wodna pod tym budynkiem, ale nie zbadano tego dotychczas. Z czasem im więcej się budynek wykańczało, tym mniej takich zjawisk. (…) “
“Jakoś nigdy nie wspominałem tych dziwnych historii, ani nigdzie nikt nie zapisywał ich, więc więcej nie pamiętam, a rozpamiętywać nie mam ochoty ;p Mogę dodać, że jak we trójkę tam z rodzicami przebywaliśmy, w tym domu , to czasem sami próbowaliśmy przeprowadzać śledztwa na własną rękę, takie eksperymenty ;p więc były to też takie momenty grozy przygodowe :P”

Emotikon smile ” (…) no więc o strasznym domu to tyle, a jak ludzie gadają głupoty- niech gadają (…). Ja nikomu z moich nowo poznanych kolegów, przyjaciół nigdy nie mówiłem w jakim domu mieszkałem. Tez nie interesuję się tym, co ludzie o tym mówią, może jakby mieli mniej czasu, to nie mieli by tyle czasu na plotkowanie. tyczy się to każdej dziedziny, nie tylko tej konkretnej sytuacji. Emotikon smile Ale ogólnie ludzie myślę boją się takich opuszczonych domów i myślę, ze być może też z tego taka historia, chociaż tam trochę dalej, tez jest opuszczony dom i takich rzeczy nie gadają, to nie wiem.”

Emotikon smile no więc o strasznym domu to tyle a jak ludzie gadają głupoty niech gadają lepiej dla nas może hotel się tam otworzy z ciekawą historyjką i pod intrygującą nazwą więc jak ludzie tak opowiadają niech mówią. Ja nikomu z moich nowopoznanych kolegów, przyjaciół nigdy nie mowiłem w jakim domu mieszkałem. tez nie interesuję się tym co ludzie o tym mówią, może jakby mieli mniej czasu to nie mieli by tyle czasu na plotkowanie. tyczy sie to w każdej dziedzinie, nie tylko tej konkretnej sytuacji. Emotikon smi

I jak mogę podsumować tę całą historię? Ciężko zrobić to w kilku słowach. Większość opowieści, o których słyszeliście, czytaliście lub przeczytacie, to bujda na kółkach. Myślę, że A. świetnie i trafnie to podsumował. Jeśli chodzi o zjawiska nadprzyrodzone w tym miejscu, być może jest coś na rzeczy, ale nikt nigdy tego nie badał. A pismaki z gazet i bajkopisarze z TVN poszli na łatwiznę i powtarzali plotki. Dziennikarstwo na najwyższym poziomie… doprawdy. Nikt niczego nigdy tu nie badał, ale mam nadzieję, że pojawi się jakiś uczciwy “badacz”, który nie będzie miał na uwadze tzw. fejmu, a wyjaśnienie zjawisk, których jednoznacznie nie może wyjaśnić zwykły zjadacz chleba.  Może jakiś radiesteta? Ale nie żaden magik, czy opłacony Kossakowski, tylko osoba wiarygodna. Na to liczę.

Moi wiejscy bohaterowie

By | Przemyślnik | 27 komentarzy

 

Jestem ze wsi i jestem z tego dumna! Teraz niby tam mieszkam w niby mieście, niby powiatowym, a wczoraj mi za oknem stado saren się pasło. O wsi i o wieśniakach wspominałam TUTAJ, to już się nie będę powtarzać. Ale chciałabym rozwinąć temat i pójdę w taką odnogę myśli. Każdy gdzieś tam sobie mieszka, nie wiem jak to jest w wielkim mieście, to znaczy wiem, ale nie z autopsji. Wiem za to jak to jest na wsi, w małym mieście. Kiedyś koleżanka śmiała się, że jestem z Zadupia. Powiedziałam, ok, jestem z Zadupia, ale w takim razie Ty jesteś z Dupy, skoro w takim centrum wszechświata mieszkasz. No to teraz jestem w Dupie.
Nie ważne czy mieszkasz w Dupie czy na Zadupiu, masz wrażenie, że nie ma tu nic i nikogo interesującego. A rozglądałeś się kiedyś? Też mi się wydawało, że na mojej wsi to tylko pijaczki pod sklepem, ale im dłużej się zastanawiałam, tym więcej osobowości dostrzegałam. Zmienię troszkę imiona i nazwiska, żeby nie było, ale reszta to prawdziwe historie.

Gwizdek, którego koty zjadły

Pan Gwizdek mieszkał za lasem. Wokół mojej rodzinnej miejscowości jest mnóstwo lasów, a sama wieś jest bardzo rozrzucona. Gwizdek był prekursorem samego Cejrowskiego. Od wczesnej wiosny, do późnej jesieni chodził boso. Stopy miał solidne 😉 Ale to nie były jakieś tam spacerki, nie. On po bułki do najbliższego sklepu miał ze 3 kilometry. Do pobliskiego miasteczka też chodził z buta ze stopy (?). Żadne busy, autobusy. Zresztą wtedy busów jeszcze na świecie nie było. Sama miałam z jakieś 5 lat i nigdy nie zapomnę tych leśnych stóp w rosie. Raz jedyny widziałam go w sandałach. Szok. Właśnie w tym wspomnianym miasteczku, w sklepie, Gwizdek miał sandały! Brązowe, z grubych pasów.  Potem się dowiedziałam, że on zawsze przed dojściem do miasta, przecierał stopy i zakładał sandały. No tak…po przejściu jakichś 12 km, buty się należą.
Pewnego razu Gwizdka nikt nie widział. Dzień, drugi, trzeci…po tygodniu, czy dwóch ktoś postanowił wybrać się do jego chatki za lasem. Gwizdka koty zjadły. Zjadły oczy, nos, uszy, język… Bo Gwizdek żył ze stadem kotów- przyjaciół. Człowiek ten zmarł ze starości, a koty z głodu poradziły sobie jak mogły. I tak Gwizdek przeszedł do legendy.

Bronka, co z krową mieszkała

Babcia Bronka. Chyba każdy tak o niej mówił, choć nie była niczyją babcią. Mieszkała w chatce, nikomu nie wadziła. Miała krówkę, kotka, garść kur. Potem córka wybudowała nowy dom i Bronka poszła do tego nowego domu. Kurki biegały po podwórku, kotek chodził swoimi ścieżkami, ale co z krówką? Krówka zamieszkała w nowym domu. Tak w domu. Kojarzycie te popularne na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych domy “kwadraty” z białych pustaków? Do takiego domu trafiła Bronka i jej krówka. Zajmowały parter. Krówka miała swój pokój. Często przechodząc obok domu, można było podziwiać krowę w oknie, która w buzi mieliła sobie siano. Latem krowa pasła się w ogródku, a Bronia pilnowała ją na stołeczku, z gałązką w ręku. Potem Bronka zmarła, a krówka przestała mieszkać w domu.

Januszek, swój chłopak

Januszek, tak o sobie kazał mówić. Wszystkim, bez różnicy. Januszek miał już pewnie ponad 70 lat, ale jakoś nie było tego po nim widać. Mieszkał sobie za innym lasem i dorabiał “po ludziach”. A to komuś ogródek przekopał, a to kartofle pomógł zbierać. Tu parę groszy, tam flaszeczka i żył sobie. Do okolicznych mieszkańców zwracał się per “bodziak”. Taki cichy człowiek, cichej wsi. Jakoś nie mogłam o nim nie wspomnieć. Zmarł kilka lat temu i nikt nie mógł w to uwierzyć, bo kto jak kto, ale Januszek?

Pan Tadeusz

Pan Tadeusz mieszka w lesie. Mieszka z synem. Kiedyś miał pięknego owczarka niemieckiego. Owczarek był psem przewodnikiem, bo Pan Tadeusz jest niewidomy. Kiedy psinka żyła Pan Tadeusz sporo się przemieszczał. Do sklepu, do miasta, zupełnie jakby to, że nie widzi nie stanowiło najmniejszego problemu. A z lasu nie jest tak łatwo dojść do centrum wsi. Do domu Pana Tadeusza jest dobre 5 kilometrów i to polną drogą, leśną ścieżką i milionem zakrętów z wystającymi korzeniami, jak to w lesie. Mimo to człowiek z pieskiem często pojawiał się w różnych miejscach. Potem pies poszedł na drugą stronę tęczy. A Pan Tadeusz został uziemiony w swoim lesie. Czasami widuję go z synem, ale jestem pewna, że wolałby nadal przemieszczać się z psem, który dawał pewien rodzaj niezależności. Pies przewodnik…kasa, gruba kasa. I prawdopodobnie długie oczekiwanie. Dobrze, że las o tej porze roku budzi się do życia- pachnie, szumi i słychać śpiew ptaków. Jakoś tak raźniej. A i śniegu w tym roku nie było, droga nie będzie obsychać do lipca. Zawsze są jakieś plusy.

Karolek z dywanu

Taka sytuacja. Impreza rodzinna, ślub, wiejskie wesele. Wszyscy zwarci i gotowi, zaraz wyjazd do kościoła, gościom już kiszki marsza grają. Wódeczka się chłodzi. Stryj. Gdzie jest stryj? Stryj umarł. Co tu robić? Co tu robić. A dawaj Karolka w dywan. Wesele zapłacone, goście czekają. Galareta się chłodzi, stryj też już chłodny, czasu nie cofniesz. Zawinęli więc Karola w dywan i pojechali do kościoła.  W jednym pokoju odbyła się impreza, tańce, hulańce, wódeczka się leje, a Karol w drugim pokoju sztywnieje. Na drugi dzień odwinęli Karola z dywanu i ogłosili skacowanym gościom, że oto stryj zszedł z tego świata. Chwilę później odbył się pogrzeb. I tak oto obie imprezy zaliczone niemal za jednym zamachem.
Nie wiem ile osób mieszka w mojej wsi. Jest może ze 100 domów? Może 140? Rozrzucone po polach i lasach. A mimo to tyle osobowości…Pewnie jeszcze kilka ciekawych osób mogłabym znaleźć, kilku zwykłych- niezwykłych ludzi. A w Waszych okolicach? Znacie jakieś ciekawe, lokalne osobowości? Legendarnych ludzi?
Wszystkie fotki w poście są mojego autorstwa, zrobione jakimiś prehistorycznymi telefonami, na przestrzeni iluś tam lat 😉 A na każdym zdjęciu moja wsi spokojna, wsi wesoła.

Majowe tradycje, czyli jak dostać samolot

By | Przemyślnik | 12 komentarzy
Maj, jak ja lubię maj! To mój ulubiony miesiąc w roku. Sama nie wiem dlaczego, może dlatego, że pierwsza fala upałów przeważnie nastaje w maju. A może dlatego, że ma taką krótką nazwę, albo dlatego, że w większości języków brzmi podobnie? Konwalie, rzepak, kasztany, tulipany, piwonie, jaśmin, konopie, bzy- wszystko co najfajniejsze kwitnie w maju. Zieleń wybucha niespodziewanie, pszczoły zaczynają bzyczeć, a pająki spuszczają się jak Rocco pod moim tarasem. Kilka dni temu strach mnie przeleciał, bo wieszam pranie, a ten mi się tu spuszcza jebanieńki. Nie lubię pająków, ale co mu zrobię, duży był jak mutant, to wolałam nie ruszać. Niech się spuszcza na zdrowie. Chrabąszcze majowe lubię. Lubię jak chroboczą, jak stukają w szyby i jak przelatują nad głową, jak małe helikopterki. A może to są małe helikopterki, tylko ludzki wzrok nie dostrzega ich wyjątkowości. W środku chrabąszcza siedzi jakiś ludzik i struje tą skorupką tak, żeby wylądowała nam we włosach.

A jak zaczyna się maj? Od majówki! Już o tym pisałam TUTAJ, to nie będę się powtarzać. A jak majówka, to grilling kurwa. A jebać biedę! Zimnica ciągnie po kostkach ( to już tradycja), to nie będę na siłę siedzieć nad grillem z glutem po kolana, tylko dlatego, że taka tradycja. Gówno nie tradycja. Tradycja to jest jak Ci na przykład ukradną furę i by go złapały, to muszą oddać samolot, rozumiecie? Nie rozumiecie? To odsyłam do Barei. Se pogrilluję jak się ociepli, nie pali się.
Słońce coraz dłużej wisi na niebie. Dzień dłuższy, cieplejszy. Tylko Zimna Zośka i Trzech Ogrodników- oni lubią zaskoczyć przymrozkiem, ale to takie ostateczne przypieczętowanie ostatnich chłodnych dni. Potem słońce wisi dłużej i dłużej. Moja Mama co wieczór wciąga słońce na łańcuchu do stodoły później, żeby można się nim cieszyć dłużej i dłużej. No, tak bo słońce zawsze trzymaliśmy w stodole, to już taka nasza tradycja. Jak nie ma słońca, znaczy Mama przysnęła, ale luz- latem słońce rzadko kiedy wciągamy. Na wieczór ciężko je ogarnąć, bo nagrzewa łańcuch i potem w paluchy parzy przy wciąganiu do stodoły. Rękawice trzeba zakładać. Takie hutnicze. Ale po co ja Wam to mówię, my mamy licencje na słońce, więc tego.
źródło-pixabay
No i kwitnie to wszystko, te kwiatki. Te pierwsze miłości kwitną na ławkach w parku i pierwsze tulipany z flaszek pod tymi ławkami kwitną. Wybucha wiosna. A wraz z wiosną i kwieciem kasztanowym matury. Achhh co to były za jaja. Matura. Tyle lat się do niej “uczyłam”, więc jak wszyscy się uczyli tydzień przed, to ja imprezowałam i na dobre mi to wyszło. Bez stresu, bez poświęceń i bez przeczytanych lektur, a jednak wszystko niemal na sto procent. Na szczęście jestem tak stara, że i bez matematyki. Na ustnej z polskiego waliły pioruny i kobity z komisji chowały się pod stół, a ja tak lubię burze, że mi szło. Jak ja lubię grzmoty, nawałnice i błyskawice, ach! A potem tęcza i garnczek złota na końcu tej wstęgi. Ile razy nie poszłam po to złoto, to mnie skrzat w chuja robił i złoto zakopywał, ale pewnego dnia wezmę sposobem tego starego strucla. A na ustnej z angielskiego podszedł do mnie nauczyciel i spytał, czy może zrobić coś o czym marzył przez cztery lata szkoły- no to dawajjj. Przyklęknął, pocałował mnie w rękę i powiedział, że jego marzenie się spełniło. Cieszyłam się z matury, bo potem czekał mnie koniec szkoły, która próbowała przytemperować moją kreatywność. Szkoła to złooo, ale i tak lubiłam tam chodzić. Jeszcze w gimnazjum okolczykowałam twarz, żeby mnie Mama mogła rano z łóżka magnesem podnosić. Sprawdzony sposób, polecam. W sumie to lubiłam się uczyć i nadal lubię, ale tylko tego co mnie interesuje.
Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty! Bociany mi ostatnio nad chałupą latały, to się drę do Niemęża, żeby szmatami komin pozatykał, bo jeszcze nam jakiegoś gówniaka podrzucą. Ale bociany są fajne, tylko srają niebezpiecznie. Nie chciałabym, żeby się na mnie bocian zrąbał, taki pocisk mógłby zabić.
Wiosną wszystko się może zdarzyć. Na przykład po piątku zawsze wiosną jest sobota, a pierwszy poniedziałek tygodnia zawsze wypada w poniedziałek. W zeszłym roku tylko złapałam zawieszkę i w lipcu myślałam, że dalej jest maj. Ale co z tego? Mi nie wolno? Albo ostatnio, podeszła do mnie  jakaś dziewczynka i dała gumy kulki i lizaka, ot tak. Chciałam oddać, ale się zbuntowała i prosiła żebym wzięła, to wzięłam. Kulki nieźle trzepią, ocknęłam się tydzień później, te dzieci teraz takie przedsiębiorcze- teraz to już sama kupię 😉
Widziałam motyla cytrynka, jak ja je lubię! Moje ulubione motyle, kolor ich skrzydeł to mój faworyt.  Jebać te pstrokate pazie. Teraz to już na pewno będzie wiosna! Teraz tylko wystarczy przeczekać majówkę, bo tradycyjnie jest chujowieńka pogoda. A tradycja to jest wiecie kiedy…jak macie furę to wiecie 🙂

Przeklęte miejsca, ludzie, pasja…i kilka słów o dziwnych zjawiskach

By | Przemyślnik | 24 komentarze
Coraz bardziej odbiegam od tematów kosmetycznych, ale myślę, że mnie rozumiecie- blog lifestylowy istniał jeszcze przed Pudernicą. Kosmetyki traktuję z przymróżeniem oka, takie lekkie hobby. Może niektórzy zdziwią się, jeśli powiem jak szerokie zainteresowania posiadam. Może nie wszystko na raz. Dziś napomknę o jednym z nim- historia regionu, a także kultura żydowska, która jest nieodłącznym elementem historii miejsca, w którym żyję.
źródło-https://www.izbica.info/historia/galeria-iiwojnaswiatowa
 Szczególnie interesuję się historią izbickich Żydów i okresem holocaustu. “Izbica, Izbica, żydowska stolica”- powiedzenie związane z pobliską miejscowością, gdzie zresztą ukończyłam gimnazjum. Moja fascynacja tym niecodziennym tematem nie wzięła się z nikąd. Pradziadkowie w okresie wojny ratowali Żydów, ukrywali w gospodarstwie i jestem z nich niezwykle dumna. Dziadkowie nie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ale nie o medale tu chodzi, a o ludzkie życie, które ratowali, mimo, że narażali przy tym własne. Osobiście postawa dziadków nauczyła mnie tolerancji, honorowego zachowania i wpoiła ważne zasady, którymi kieruję się w życiu. Powiecie- patos, pieprzenie, mówcie co chcecie. Niestety dziadkowie już nie żyją, a wszelkie informacje jakie zebrałam nie są pełne, ludzka pamięć jest ulotna. Wiem, że jedna z Żydówek pochodziła z miejscowości Mokrelipie, dziadkowie nazywali ją Irenką, ale prawdopodobnie na imię miała Sara. Przez około rok “Irenka” była ukrywana w przydomowej piwnicy. Pomagała w opiece nad dziećmi moich dziadków ( właściwie pradziadków, ale zawsze nazywałam Ich dziadkami), kiedy było na tyle bezpiecznie, że mogła wyjść z piwnicy na teren domu ( nigdy na zewnątrz). Przez około tydzień , kiedy w Izbicy zrobiło się gorąco, zaczęły się wywózki, dziadkowie opiekowali się też (prawdopodobnie) młodszym bratem Thomasa Blatta. Według babci, chłopiec miał na nazwisko Blatt, imienia nie pamiętała, a ja nie mogę potwierdzić tej informacji, bo babcia nie żyje. Po tygodniu ojciec odebrał chłopca. Niestety, cała rodzina niedługo po tym, trafiła do niemieckiego obozu zagłady- Sobiboru. Przez gospodarstwo dziadków przewinęło się też  kilkoro (kilkunastu?) innych Żydów. Dziadkowie mieszkali w odległości około 7 kilometrów od Izbicy, więc teren był dość bezpieczny. Chociaż Niemcy węszyli i tu, dziadek był prężnie działającym partyzantem, partyzantka była mocno rozwinięta w tych okolicach.
Thomasa Blatta miałam przyjemność spotkać osobiście, wysłuchać jego wspomnień, krótko porozmawiać. Było to jakieś 12 lat temu, byłam troszkę speszona, że rozmawiam z tym Wielkim Człowiekiem, bardzo bym chciała mieć okazję zamienić z Nim jeszcze kilka słów, posłuchać. Kiedy opowiadał o dzieciństwie, jego twarz promieniała, kiedy mówił o obozie i powstaniu w nim… Wyrazu jego twarzy nigdy nie zapomnę. Zaszklone oczy, twarz posągowa, blada…jakby martwa.
źródło-Wikipedia
Wielokrotnie odwiedziłam Majdanek, teren obozu przejściowego w Izbicy znam jak własną kieszeń, zresztą jak całą Izbicę. Mając jakieś 15 lat byłam też w Sobiborze, aktywnie uczestniczyłam w odsłonięciu kamienia pamięci o izbickich Żydach. Jakieś trzy lata temu, wracając znad jeziora, postanowiliśmy zajechać z przyjaciółmi do Sobiboru. Długo się z tym zbieraliśmy. Skręciliśmy w lewo i po chwili byliśmy na miejscu. Lipiec, skwar leje się z nieba, wjeżdżamy na parking obok małego muzeum, za którym znajduje się teren obozu. Szyby otwarte. Nagle do środka wpada ogromny szerszeń. Próbujemy wygonić giganta i w tej samej chwili dostrzegamy, że w koło samochodu są setki szerszeni. Okna pozamykane. Walczymy  tym, który został w środku, w końcu komuś udaje się go zatłuc. Na zewnątrz cała chmara owadów i w tym momencie jak na zwolnionym filmie podjeżdża Mały Fiat z rodziną w środku. Ojciec, matka, dziecko, jedzą lody, szyby otwarte! Próbujemy krzyczeć, dawać znaki, pokazujemy na stado szerszeni. W końcu rodzina dostrzega nasze próby kontaktu i szybko zamykają okna. nawet nie wiecie jak nam ulżyło! Odjechaliśmy stamtąd czym prędzej i jeszcze przez kilka kilometrów szerszenie “odlepiały” się z auta. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałam tak ogromnego stada, ogromych szerszeni, w dodatku tak rozwścieczonych.
Kilka tygodni później, z tą samą grupą znajomych, zrobiliśmy drugie podejście. Nie było szerszeni. Nie było nikogo. Zupełna pustka. Poszliśmy ścieżką w głąb terenu obozu, pod pomnik, aleja z kamieniami pamięci, las. Wokół zupełna cisza, w tle słychać było tylko świerszcze i strzelającą od upału trawę. Cisza. Weszliśmy do małego muzeum. Pusto. Zaczęliśmy oglądać wystawę, coś tam tłumaczyłam znajomym, rozmawialiśmy przyciszonymi głosami. Nagle zza ściany zaczął dochodzić jakiś dźwięk. Sapanie, warczenie. Coś pomiędzy warczeniem dużego psa, niedźwiedzia, dziwne pomruki- miarowe, rytmiczne i coraz głośniejsze. Za ścianą nie było zupełnie nic. Kawałek polany, las. W pewnym momencie wszyscy zrobili się zupełnie bladzi- dźwięk jakby się zbliżał. Gęsia skórka. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłam do samochodu, a za mną czterech facetów. Wsiedliśmy do auta i bez słowa stamtąd uciekliśmy. Dopiero po kilku minutach padły pierwsze słowa. Co to było? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nikt nic nie pił, żadnych używek, nie byliśmy przemęczeni. Każdy słyszał to samo, choć nie wiadomo co. Nigdy tak się nie bałam, nawet teraz kiedy to piszę sztywnieją mi palce na klawiaturze, a po plecach przechodzą dreszcze. Więcej nie będę podejmować próby odwiedzenia tego miejsca.
Nie wiem czy zainteresowała Was mała wzmianka o moich zainteresowaniach i dziwnych zjawiskach, z którymi się spotkałam. Chciałam się po prostu podzielić z Wami cząstką moich myśli, które nie zawsze to tylko kupa śmiechu i trochę przekleństw.

Blogerzy ciemiężeni- dzień z życia blogerę

By | Przemyślnik | 82 komentarze
Bożę jestę blogerę. Jestem taki zajebisty/a, popularny, nie popularny, piszę z sensem, bez sensu, tyle pracy w to wkładam, tyle serca…niepotrzebne skreślić. Ostatnio jakiś wysyp blogerskich żali na tapecie. Jeden post przeczytałam, drugi omiotłam, trzeci sobie darowałam. Wszędzie to samo- NIE DOCENIACIE MNIE. Nie wiecie ile pracy wkładam w bloga, nie wiecie ile dla Was poświęcam! Nie wiem i mnie to kurwa nie obchodzi.
źródło- Pixabay
Blogerę wstają rano i idą do pracy, jeśli mają pracę na “zewnątrz”. Inne blogerę wstają i piją herbatę/kawę/jakieś gówno co na Insta ładnie wygląda, ćwicząc z jakąś tam Ewką, czy inną Anią. Podczas poranka już myślą o nowym wpisie, potem muszą się mordować z mailami i kurierami, którzy codziennie przynoszą gifty. Te mniejsze blogerę- wypatrują kurierów, a nuż jakiś gówniany dar losu za darmo wpadnie. Jak już obrobią maile- myślą. Posta trza zapodać, walka z czasem, bitwa z myślami, a musk sfoje. Psy, koty, dzieci, świnie- wszystko trza obrobić. Pot na czole, klocek pod ogonem, bo na kibel nie ma kiedy przycupnąć. Ach! Foty, trzeba strzelić foty! Pamiętajcie- tylko i wyłącznie na białych deskach! Nie masz białych dech- chuja żeś bloger. Tylko białe deski są na propsie. Koleżanka dostała niedawno komentarz, że zdjęcia nie takie, bo tło inne niż u wszystkich oryginalnych blogerów. Oryginalny bloger ma mieć dechy. Dechy i jeszcze raz dechy. Koniec kropka. Takiś kurwa oryginalny. Zdjęcia trzeba walnąć hurtowo, zmieniając tylko jakiś kwiatek w tle, który leży na obowiązkowych dechach. Potem straszna praca- wybieranie zdjęć, obróbka. Jezuuu górnicy w kopalni, pół kilometra pod ziemią, w plus 40 stopniach mają lżej. Hutnicy mają lżej, krawcowe szyjące za 800 złotych mają lżej, drogowcy w śnieżycy- ci to mają klawe życie. A Ty biedny blogerzę musisz zdjęcia obrobić. Ojej… Trzeba jeszcze ogarnąć fejsy, insty, tłity srity, na komcie odpisać, pokomciać innych…pot na plecach, klocek dalej czeka. Nie daj buk (drzewo takie) jestę szafiarkę- wtedy to i fotografę trzeba mieć, takiego co ma Photography przed nazwiskiem na FB. Weź ciuchy dobierz, masakra! Blogerę kosmetycznę? Też ciężko, bo jak zrobić foty czegoś, co się niby używało, a się nie otwierało, bo chce się na Aledrogo opchnąć? Tubki, słoiczki, szminki i cienie dopieszczone, bez śladów użytkowania, że niby fotka w dniu otrzymania zrobiona…ehe…Lajfsajlowe blogerę mają przechlapane- myśleć muszą, ewentualnie zerżnąć temat od kogoś.
Źródło-Pixabay

Jak już blogerę do pracy zasiądzie, to na białym biurku, przy białym laptopie, ma kawę jak od baristy w białej filiżance, kwiatki obok i w ogóle jest taki wow, jest wypas, jest burżuaa i w ogólaaa mesje kurwa bą tą bułkę bez bibułkę, a z tyłu walają się te białe, zasrane deski. Blogerę cały dzień notują. Jak już po tym okropnym, strasznym dniu doczołgają się do pisania, to zaczynają tę swoją krwawicę- piszą dla Was i opowiadają o tym jak to ciężko być blogerę. Skarżą się, że ich dzień jest taki paskudny, że po nocach dla Was piszą, że obróbka zdjęć, że taki kołowrót oj oj! Po północy padają na pysk, by kolejnego dnia znowu w stresie dla Was tworzyć.
Ale zaraz, zaraz! Kogo to obchodzi? Czy czytelników interesuje ile czasu spędza się nad postem? Czy kogoś interesuję na ile maili musi odpisać blogę? Po cholerę na blogach teksty typu “dzień z życia zarobionego blogerę”. Po co? Po co?! Nie wiem. Czytelnik ma wyjebane, że Twój chomik ma sraczkę, ma w dupie, że pisałeś godzinę czy dwa dni, ma w dupie ile czasu obrabiasz fotki. I ja też mam to w dupie. Najważniejsze to wypuścić dobry tekst i nie ważne ile energii w to wsadziłeś. To nikogo nie obchodzi. Czytelnik i tak wszystko przeczyta w kilka chwil i albo mu się spodoba, to co blogę napisał, albo nie. Żadnej filozofii. Blogerę przestańcie roztrząsać temat tego jak Wam źle, bo jeśli macie takie przejebane życie- to nie piszcie. Szkoda czasu, zdrowia i miejsca w sieci.
Żródło-Pixabay
Piszę, bo lubię. Jak zarobię na blogu to zarobię, jak nie- to z głodu nie zdechnę. Mój dzień to normalny dzień. Nie płaczę Wam tu jak to sobie żyły wypruwam blogując, bo nie wypruwam. Piszę dla relaksu. Bez konkretnego planu, bez organizacji, ale z pasją i od serca. Czasem coś pierdolnę, ale to jest szczere. Nie muszę płakać jak to się poświęcam, bo się nie poświęcam, bo blogowanie sprawia mi przyjemność. Wstaję kiedy chcę i piszę o której chcę, a jak wstaję to zawsze o dziewiątej, niezależnie która akurat jest godzina. Czilałt skrzaty, ciemiężone blogery. Luz w dupie- jak mawiały narty klasyka. Fotki robię spontanicznie, czasem wyjdą, czasem nie, ale teksty same mi się nasuwają i myślę, że to słowo pisane jest najważniejszy. Przekaz, moc słów. Nie mam białych desek, a na szablon nie mam pomysłu, śmieję się z hejterów i mam wyjebane jak Janusz zęby pod remizą. Na czytelników nie mam wyjebane, bo wiem, że wchodzicie tu i czytacie mnie za ten luz, za zero spiny. To jest fajne, doceniam i cieszę się, że Was mam- normalnych ludzi. Nie piszę na zapas, bo liczy się spontan, czyste myśli, a nie szablonowe teksty. Wchodzicie tu żeby się pośmiać, albo przeczytać opinię jakiegoś kosmetyku, macie w dupie co napisał producent kremu, więc tego nie przepisuję- na innych blogach zawsze pomijam tą część. Potem okazuje się, że opinia blogerę to dwa zdania. Phiii 😀 Na fotkach mam często lekko upaprane kosmetyki, bo ja je naprawdę testuję i używam, żeby móc napisać o nich jak najwięcej. Nie czuję się lepsza od lepszych, ani gorsza od gorszych, ale te wpisy biednych blogerów, którzy mają pretensje o to, że MUSZĄ pisać to jakieś jaja. I tylko wszędzie- szanujcie mój czas, szanujcie coś tam, szanujcie to tamto. Szanuję to ja moją Matkę Boską, a nie kogoś tam, kto ma pretensje o to, że ma bloga i dziwi się, że czytelnicy potrzebują jakiejś interakcji społecznej.
Pisanie sprawia Ci ból? Nie pisz i daj żyć czytelnikom. Litości!
Czytelnicy! Obchodzi Was kiedy oddawałam kał albo krew? Interesuje Was ile godzin piszę? No jakoś bardzo nie sądzę. Wy chcecie po prostu czytać. Right?

Baby są pojebane

By | Przemyślnik | 99 komentarzy
(Zanim zaczniesz czytać, włącz sobie piosenkę, którą wrzuciłam na końcu).Jakoś nigdy nie miałam dużo bliskich koleżanek. Nie jestem odludkiem, wiecznie obracałam się wśród tłumów, ale lubię zachować dystans. Nie lubię wpuszczać do mojego życia ludzi. Lubię jak krążą wokół, ale przez bramę mogą wejść tylko wybrani. Szczególnie tyczy się to kobiet. Kiedyś pisałam o tym, że Baby są jakieś ǝuʍızp… i ten teks jest nadal aktualny. Ale o babach można pisać i pisać, dlatego dziś napiszę.

źródło- Pixabay

Od dziecka miałam więcej kolegów, niż koleżanek. Tak wyszło, że na mojej wsi chłopców było więcej. Grałam z nimi w piłkę, łaziłam po drzewach, bawiliśmy się w zakłady- czasem wygrywałam, jak wtedy gdy z rozpędu wjechałam rowerem do rzeczki i to bez hamowania 😉 Potem poszłam do szkoły. Mała, wiejska szkółka, a w klasie 7 dziewczyn i ja. Szok. Dobrze, że mieliśmy łączone klasy to mogłam z chłopakami pociupać w piłkę na wuefie, albo pograć na Pegazusie po lekcjach. Miałam wtedy jedną dobrą koleżankę, z którą się trzymałam. Potem w gimnazjum nasze drogi się rozeszły w momencie jak zaczęły nam rosnąć cycki. Mentalnie jednak byłam nadal “chłopakiem”. Myślałam, że nasze nieporozumienie można załatwić po męsku. Wiecie- dać sobie po mordzie i zgoda. No jednak nie…Koleżanka zaliczyła strzała stulecia i prawie padła, a potem nie odzywała się do mnie przez wieki. Znowu szok. Ale jak to? Obraziła się? Po latach się z tego śmiałyśmy, ale wiecie co, żeby przez 10 lat mieć focha? Potem miałam jeszcze dwie dobre koleżanki, z którymi piłyśmy wódkę pod truskawki i robiłyśmy bardzo niemądre rzeczy, bardziej niemądre niż teraz pomyśleliście…jeszcze głupsze…Oj nie powiem Wam, bo moja Mama mnie czyta 😉 Lidzia, Madzia- nasze drogi rozjechały się całkowicie, ale te wspólne chwile…a cholera działo się! Często wspominam. Potem miałam koleżankę ze szkolnej ławki, ale ona też wywędrowała w świat. A teraz? Teraz mam taką jedną katowiczankę, ale oczywiście musi mieszkać fchuj daleko, bo nie ma tak dobrze 😉 Jest jeszcze moja fryzjereczka, z którą można się pośmiać. A ostatnio, mam także stadko przesympatycznych dziewcząt, z którymi przez przypadek zgromadziłyśmy się na tajnej grupie na fb i…tak zostało. Mamy takie wesołe kółko różańcowe sióstr wielokrotnie przełożonych. Wiecie, że żadna z nas nigdy nie kolegowała się z dziewczynami? Dzięki blogowi odzywa się do mnie sporo kobietek, poznałam fajne blogerki. Ale jakiś dystans mam.
źródło-Pixabay
Mam dystans, bo baby są pojebane. Nie wszystkie, nie zadrapcie mnie pazurami! Ale od kiedy dałam koleżance po mordzie, a ona zarzuciła focha, dostrzegłam pewną różnicę między osobnikami z cyckami, a tymi z zarośniętą klatą. Większość bab to emocjonalne dzieci, które tupią nogami i krzyczą jeśli nie mogą czegoś, albo kogoś mieć. Pierdolone złośnice, które wszystko zrzucają na jakieś głupie PMS, albo inne hormony. Ja też się czasem wkurwię, ale jakoś nie robię szopki, jakoś nigdy żadnych napięć i hormonów nie obwiniałam za to, że się zbulwersuję. Idę w kąt i mam ochotę coś rozpierdolić, a że szkoda mi paznokci, to mi złość przechodzi i świat nie musi tego oglądać.
Najgorsza jest ta zazdrość, zawiść, obmawianie siebie na wzajem za plecami. Im więcej bab w kupie, tym kupa bardziej śmierdzi. Śmierdzi i rozłazi się po całej łące, potem ta kupa oblepia plecy każdej z psiapsiółeczek i smród się ciągnie. Koleżaneczki w grupie jedzą sobie z dzióbka, a za plecami mają ochotę wsadzić sobie nóż . Wredne stworzenia. Mimo, że wiedzą, że zaraz ich dupa będzie obrobiona i tak w sekrecie opowiadają, że muszą schudnąć, bo coś jej się przywidziało, że  ktoś powiedział coś, tylko nie powtarzaj. Plotkary.
Najgorzej kiedy w takim stadzie pojawi się facet. Wszystkie frustracje idą na niego. Do tego dochodzi kontrola, zrzucanie na niego win całego świata i wyładowywanie na nim agresji, bo PMS. Taka idiotka każe mu się wszystkiego domyślać, zamiast powiedzieć o czymś wprost. Niektóre biorą biedaka pod pantofel i obserwuję takie kuriozalne sytuacje jak ostatnio w sklepie, że facet dzwoni przy mnie (wybierałam browara na półce obok) do żony i pyta- ” kochanie, a czy ja mogę sobie jedno piwko kupić?”. Nie kurwa nie możesz, kup sobie podpaski, bo jesteś pipą to na pewno Ci się przydadzą!!! Sorry, miało być o kobietach. Jak można być taką suką, żeby facet musiał się pytać, czy może jedno piwo wypić? Już pomijam kwestię, że to chyba dwie lesbijki były, bo to na pewno nie był mężczyzna. Niektóre kobiety posuwają się do jakichś szantaży emocjonalnych, łapania na dziecko, dziwnych sytuacji. Znam także roszczeniowe materialistki, które najchętniej siedziałyby na dupie i doiły kasę od frajera. Tak frajera, bo facet, który się daje, to frajer. Nie wiem, nie rozumiem i chyba nawet nie chcę zrozumieć, skąd to niedojebanie mózgowe u tych lafirynd.
Irytuje mnie kiedy taka kretynka usilnie próbuje wedrzeć się do mojego świata. Kiedy zwraca się do mnie per “kochanie”, zdrabnia moje imię jakby miała za moment puścić srakę po swoich nogach. Kiedy w rozmowie macha rączkami, dziwnie się zbliża, próbując nawiązać jakąś pojebaną więź, której ja absolutnie nie widzę i nawet widzieć bym nie chciała. Co innego miła rozmowa, a co innego próba wdarcia się do mojego ogródka. Nie lubię kiedy ktoś próbuje mnie wybadać, podpytać. Może ja dużo mówię, ale nigdy nie mówię więcej, niż chcę ujawnić światu. Nigdy. To, że jestem osobą miłą dla otoczenia nie znaczy, że mam ochotę nawiązywać jakieś przyjaźnie z milionem ludzi. Im więcej “przyjaciół”, tym więcej wrogów. Moje najbliższe otoczenie to kilka osób, wystarczy mi do końca życia. Lubię ludzi, ale jak patrzę na ten zidiociały świat i te kretynki wokół, wolę zachować dystans. Całe szczęście mam dobrą intuicję i normalnych ludzi wyłapuję w mig.
Ja się nie dziwię facetom, którzy prześpią się z laską, a potem ją zlewają. Bo niektóre idiotki tylko do tego się nadają.
A może to ja jestem jakaś pojebana? 😀

Media. Jesteś tylko marionetką i błyszczącą monetą

By | Przemyślnik | 16 komentarzy
Macie telewizor w chałupie? Pewnie macie, a jak nie macie to jeszcze lepiej. Ja mam dwa. Jeden na górze, a drugi na dole. Kupiłam drugi przez przypadek, poszłam do Kiepsco po pieprz ziołowy, a kupiłam telewizor kolorowy. Tak już mam. Oglądam wiadomości, programy biznesowe, prognozę pogody i czasami jakąś pierdołę typu Dzień Dobry JKM. A i ostatnio Project Runway. Właściwie to wystarczyłyby mi ze 3-4 kanały. Ale ja nie o tym.

 

źródło-Pixabay
Oglądam, bo lubię. Oglądam, bo lubię wiedzieć co się dzieje na świecie. Oglądam, bo lubię jak mi ktoś gada nad uchem kiedy się maluję, lub coś tam robię. Telewizję oglądam jakby w tle, przy okazji. Ale to co się tam odpierdala i to jak media manipulują odbiorcami to ludzkie pojęcie przechodzi, a jak przechodzi to niby się skrada, ale ja słyszę jak tupie swoimi buciorami kłamstwa.
4 marca podczas ćwiczeń wojskowych zginął amerykański żołnierz. Tak, w Polsce. A teraz poguglujcie. Nie znajdziecie ani jednej wzmianki na ten temat. Prawdopodobnie w polskich mediach jako pierwsza podaję tę informację. Owszem znajdziecie kolorowe fotki polskich i amerykańskich żołnierzy, którzy radośnie pozują podczas międzynarodowych ćwiczeń. Amerykanie przyjechali do nas jeszcze latem, jak podają media- kilkuset żołnierzy zawitało nad Wisłę. Z moich informacji wynika, że przyjechało więcej niż kilkuset. Ale skąd to wiem? Czy ja oby nie żenię kitów? Otóż żołnierz, który zginął i o którego śmierci nie poinformował NIKT, to bliski kolega i sąsiad mojej znajomej, która mieszka w Stanach. Zdziwiła się kiedy powiedziałam, że w Polsce, w żadnej telewizji nie słyszałam ani słowa o wypadku. Przyznała, że Amerykanie pod tym względem są jak Rosjanie- jeśli nie zechcą to zablokują informacje. Jednak w tym przypadku nie ma mowy o żadnej blokadzie z ich strony, w Stanach nie było to sekretem, więc prawdopodobnie to polska strona nie chciała wyjść na złego gospodarza i celowo nie nagłośniła sprawy.
Myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy. Był Łorsoł Szor, były tańczące gwiazdy, śpiewające fortepiany i rzyganie na ekranie. Ostatnio koleżanka na FB zbijała się z programy “Gwiazdy skaczą do wody” , ale, że co kurwa?! Coś mi kiedyś w necie mignęło, ale myślałam, że to jakieś jaja, że Chamsko coś puściło, albo Joe Monster, żeby się pozbijać. Ale nie, ten program to legenda, a ja myślałam, że istnieje naprawdę- parafrazując tekst z Sarniego żniwa. To się dzieje naprawdę! Taki program powstał. I jeszcze niby występują tam GWIAZDY. Chyba rozgwiazdy. Z tego co wiem to skacze tam jakiś rolnik co nie znalazł żony i jakieś dziunie, upadające celebrytki. Nie oglądałam tego, chyba tego nie zrobię. Boję się. Czekam na kontynuację pod tytułem “Gwiazdy skaczą na beton”- chętnie obejrzę. Pod warunkiem, że będą skakać na główkę i bez zabezpieczeń i kasków. Z dziesięciu metrów kurwa.
Tak to ja. Z czym Wam się kojarzy ta fotka? Szczym to złe słowo. Raczej sramy. Przez aferę z modelkami z Insta założyłam Instagram (KLIK). Bynajmniej nie założyłam Insta do kontaktów z szejkami, tylko z Wami 😉 Ale na bank słyszeliście już o modelkach, które za 25 patoli zgodziły się na stawianie klocka na ich twarzy (KLIK). Posrało ich, a może w dupach im się przewraca. A może nie ma co się srać z ocenianiem? Mi to koło dupy lata. Owszem podśmiechuję się z sytuacji po cichu, ale czy to nasza sprawa, kto na kim klocka stawia? One biorą kasę, szejk się cieszy i oddaje zdrową kupkę. Nas to nie dotyczy. To nie nasza sprawa co kto lubi. O gustach się nie dyskutuje. Dziewczyny zadowolone, bo zarobione, szejk spełniony. Nikt tu krzywdy nie doznał. Każdy happy jak na teledysku Pharrella Williamsa. To na chuj drążyć temat? (Wiem sama drążę, ale ja mam na ten temat zastępczy wywalone ). A teraz jeszcze pytanie. Czy jesteście na 100% pewni, że niby te wszystkie rozmowy nie są spreparowane? A nawet jeśli podszyw jest prawdziwy, to czy modelki miały pojęcie o tym co miałyby niby robić? Wymiana wiadomości odbywa się pomiędzy “reprezentantem szejka”, a “pośrednikiem modelek”. A jeśli laski nie miały pojęcia, że chodzi o posrany biznes, a pośrednik wysłał ich foty przekonując, że wyrażają na wszystko zgodę? Co teraz? Dziewczyny mają pozamiatane, choć nie są winne. Albo są. Nie wnikam, nie moja sprawa. Ale należałoby się dwa razy zastanowić, zanim kogoś ocenimy. Plotka to narzędzie szatana. A jakby ktoś o Was naopowiadał głupot za Waszymi plecami? Jakbyście się czuli? Przesrane co?
Pozostańmy przy plotce. Durczok. Seksafera. Już jeden człowiek od seksafer skończył żywot z rąk seryjnego samobójcy. Durczok na szczęście żyje, ale nie bardzo ma z czego żyć, bo został wywalony z miejsca pracy. No dobra, jakąś kasę na pewno odłożył, ale ciężko mu będzie cokolwiek więcej zarobić. Opinia zszargana. A czy macie pewność, że ten człowiek molestował kogoś w miejscu pracy? Owszem, w tańcu się nie pierdolił i upierdolonych stołów nie pochwalał ( teraz już wiem czym był stół upierdolony- heheszki 😉 ). Ale czy na bank jesteście pewni, że molestował kobiety? Nie bronię go. Dociekam prawdy. Wiemy tylko to co przekazują nam media, a jak było naprawdę? Łatwo jest kogoś zniszczyć w dzisiejszych czasach. Pamiętacie akcję z Weroniką Marczuk? Okazało się, że jest niewinna. Ale co z tego, skoro przeprosiny były jak te z Faktu. Wiecie- najpierw nagłówek “Palikot lizał cycka Katarzynie Dowbor”, gazeta sprzedaje się szybko i generuje zyski. Za pół roku trzycentymetrowe przeprosiny na piątej stronie. Kto to zobaczy? Kasa, kasa, kasa! Dziś TVN sprzedało 52,7 % udziałów za 584 miliony euro? Przypadeg? Nie sondze…
Media. Dwa razy pomyśl, zanim coś powtórzysz.