Naturalne kosmetyki Biolove z Kontigo, hit czy kit?

Przy niedzieli będzie lajtowo, kosmetycznie. Mało ostatnio na blogu kosmetyków, bo uważam, że na większość z nich nie warto języka strzępić i wystarczy kilka znań na Instagramie czy Facebooku (przy okazji zachęcam do oznaczania swoich recenzji w SM hasztagiem #instarecka). Dziś jednak będzie pachnąco, bo przecież to najbardziej lubię. Pachnące musy, masła i żele pod prysznic z Biolove mają rzeszę fanów. Ponieważ lubię intensywne zapachy na swojej skórze, skusiłam się na porcję ciastkowo – owocową z Kontigo. Trafiłam na  40% zniżkę i skorzystałam z promocji zachęcona pozytywnymi recenzjami innych dziewczyn. I trochę się zawiodłam…

 

Zacznijmy od krótkich recek pojedynczych kosmetyków. Lecimy od góry.
*Mus brownie z pomarańczą- obłędny zapach, absolutny zwycięzca w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Intensywny, długo się utrzymuje, pachnie delicjami, idealny na zimę. Kocham ten aromat!
*Mus ciasteczko- drugie miejsce w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Trochę słodszy, niż brownie, ale też całkiem sympatyczny, aromat towarzyszy nam również długo.
*Mus malina– skucha jak skurwiesyn. Ledwie wyczuwalny zapach czegokolwiek i kiedykolwiek.
*Masło truskawka– skucha numer dwa. Tutaj coś tam czuć, niby truskawka, ale byle jak i bardzo krótko.
*Masło wiśnia– Tutaj zapach bardzo intensywny i ładny, trochę kwaśny, trochę słodkawy, owocowy i prawdziwie wiśniowy. Ciało pachnie przez długi czas, jednak w połowie słoiczka czułam jakbym się wytarzała w  tanim winie. Chyba nos nie uniósł tej nuty zapachowej ?
*Żel brownie z pomarańczą- podobnie jak mus o tym samym aromacie, pachnie pięknie, intensywnie. Chciałoby się zjeść!
*Żel mandarynka– zero zapachu. W tle czułam zapach jakiegoś syropu z dzieciństwa. Ohyda. Dupa nie mandarynka.
*Żel malina– ledwie wyczuwalne maliny. Takie byle co.
*Żel gruszka- ładny zapach, faktycznie gruszkowy, niestety bardzo, ale to bardzo delikatny.
 
*Żel ananas- również zapach bardzo delikatny, trochę czuć ananasa, ale bardziej czuję zapach wymiocin. Raczej chyba nie rzygi miał producent na myśli podczas produkcji tego żelu. Chyba, że rzygi po tym tanim winie z wiśniowego masła?
Jak widzicie zapachowo kosmetyki skaczą od Sasa do Lasa. Jedne piękne, drugie takie, że się odechciewa używać. Nie wiem czy tylko ja tak trafiłam i ktoś narzygał do kadzi z żelami i masłami podczas produkcji, czy one wszystkie takie niedojebane, a blogerki chwalą, bo nie wiem co? Jakaś współpraca czy ki chuj? Możliwe, że kiepsko trafiłam i akurat główny inżynier odpowiedzialny za wytwarzanie tych produktów był na kacu, był pijany, był nie w sosie i nie dosypał aromatów, a innym dorzucił coś od siebie. Nie wiem, ale wiem co robili do głównego zbiornika w Poranku kojota. W każdym razie ta niestabilność zapachowa mocno mnie zniechęciła do kosmetyków Biolove.
Do składów nie ma co się przyczepić, chociaż mi akurat składy w przypadku żeli i maseł wielkiej różnicy nie robią, bo moja skóra nie jest wymagająca.
Zarówno masła jak i musy są zajebiście tłuste. I to mnie wkurwiło. Rozumiem, że masło shea wysoko w składzie nada lekkiej tłustości, ale cholera nie spodziewałam się, że aż tak! Nie ma mowy żeby wsadzić ciuchy po nasmarowaniu się tymi cudakami. Smarowałam się więc na noc. Pościel do wymiany co drugi dzień. Wszystko ujebane. Wszystko tłuste. Wchłanianie zerowe. Prędzej wszystko się zetrze niż wchłonie. Dla mnie lipa. Masło tłustsze niż dupa Kardashianki. Twarde, zwarte, szybko się rozpuszcza. 100 ml słoiczek wystarcza na dokładnie 6 i pół raza (smarowałam całe ciało). Mus nieznacznie mniej tłusty. Konsystencja musu przypomina mi ciepłe lody, nadmuchana, piankowa, miękka, szybko się rozpuszcza. Słoiczek 150 ml wystarcza na 7 i pół raza.
 
Jak dla mnie wydajność smarowideł chujowa. Tłustość totalna to dla mnie jakiś dramat. 
Żele mogę zaliczyć do przeciętnych. Są dosyć rzadkie przez co średnio wydajne. Pienią się raczej nie za mocno. Ot takie sobie oblecą.
Za wszystkie kosmetyki z pierwszego zdjęcia zapłaciłam około stu złotych. Obleci. Jednak gdyby ktoś mi powiedział, że na płyny do prania wydam drugie tyle, bo przecież wszystko ujebane tym smalcem, to raczej nie kupiłabym. Żele takie sobie, lepiej kupić coś w drogerii w sumie. Jeśli kiedykolwiek coś jeszcze od nich kupię, to będzie to mus i żel brownie z pomarańczą. Zapach zajebisty, to nawet jakoś się z tym łojem przemęczę raz na ruski rok…albo i nie. Rozważę zakup za rok, ale jakoś mi się odechciewa…
Podsumowując- chujnia z grzybnią z patatajnią i światełko w tunelu w postaci brownie z pomarańczą, tylko obawiam się, że to światełko, to pociąg jedzie?