Yearly Archives

2018

Wolność i niezależność, która nikogo nie obchodzi

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Podsumowania na blogach i w mediach społecznościowych ruszyły. Nikogo to nie obchodzi (#nikogo). Myślisz, że wszystkich obchodzi co wydarzyło się w Twoim życiu tego roku? No nie, tak nie jest. Nikogo nie obchodzi, że Twojemu dziecku wypadł ząb i masz nowego psa. Ludzie mają gdzieś, że byłaś w Egipcie i wyszłaś za mąż. Ludziom jest obojętne, że w święta na FB pokazałaś pierścionek zaręczynowy, już i tak nie pamiętają jak wygląda i że to był akurat Twój profil. Jesteś oryginalny, niezależny, wybijasz się na tle innych. Ale jakich innych? Może i jesteś niezależny ale jednak nie da się niezależnym być. Jak żyć?

Ok. Kogoś to obchodzi. W przypadku blogerów obchodzisz garstkę fanów, w najlepszym przypadku 60% Twoich odbiorców. Jeśli jesteś zwykłą Asią z Poznania- Twoim życiem przejmują się Twoi najbliżsi, mama, tata, wujek, babcia, trzy przyjaciółki, z którymi trzymasz się od liceum i Twój kot. Co z innymi? Albo mają Cię w dupie, albo czekają na to kiedy powinie Ci się noga, albo jest im to obojętne, że właśnie dostałaś ekstra pracę i zabukowałaś bilet do Portugalii. Jak żyć? Na tyle niezależnie na ile się da. Bo nie da się być niezależnym. Nie na sto procent, nie tak jak wmawiają Ci kołcze i instagramerki z kupionymi zasięgami. Żyjesz w społeczeństwie, nie na księżycu i czy chcesz czy nie- zawsze będziesz od czegoś zależny.

Niezależne kobiety rzucają frazesami, że oto Ty możesz być kim chcesz, wszystko w Twoich rękach. Poniekąd. Owszem, możesz być kim chcesz ale tylko na tyle na ile pozwoli Ci na to Twoje otoczenie. Czy żyjąc na Śląsku zostaniesz treserem wielorybów? Tak średnio. Jeśli urodziłeś się w biednej wiosce gdzieś w Wenezueli, masz średnie szanse na pracę w Dolinie Krzemowej. Szanse są zawsze. Talent, szczęście, praca, znajomości to wszystko pomaga ale ilu geniuszów zmarło zanim ktoś ich odkrył? Nie wiem, pewnie dużo ich było. Pozytywne myślenie pomaga ale myślenie to nie wszystko. Ciężka praca to nie wszystko. Tylko wszystko to wszystko.

Dobra to jak z tą niezależnością? Potrzebna nam, czy niemożliwa? Nie wiem. Kim ja jestem żeby ktokolwiek interesował się moim zdaniem? Jestem egoistką. Taką zdrową egoistką. Uparcie dążę do swoich celów, wierzę w siebie, robię wszystko żeby być szczęśliwą i jestem. Nie jestem do końca niezależna, nie we wszystkich sferach. Tak się nie da. Czasami jestem zależna na własne życzenie tylko po to żeby nie czuć się jak cyborg ( zajrzyj do wpisu Kobieta (nie)zależna).

Jestem nieuzależniona od uzależnień. Brzmi śmiesznie? Niemal każdy z nas jest od czegoś uzależniony. Jeśli chodzi o używki nie ma takiej, która byłaby dla mnie nałogiem ale przelećmy kilka dziedzin życia, które mogą nas omotać.

Zakupy

Jeśli jakieś zakupy robię regularnie to te spożywcze. Musze jeść żeby żyć. Czyli tu wszyscy jesteśmy zależni. I co z tą niezależnością wojowniczki? Jesteśmy uzależnieni od tego w jakiej cenie kupimy chleb czy pomidory. Można zrezygnować z makaronu ale wtedy kupisz kaszę. Możesz posadzić ogórki ale kupisz śmietanę i tak dalej. Żeby te produkty trafiły do sklepu ktoś musi je wyprodukować. Wszystko zależne jest od rolnika, rolnik uzależniony jest od pogody. Decyzja jednej osoby wpływa na życie innych. Gdzie ta niezależność? Wszyscy jesteśmy zależni względem innych osób i zjawisk. Twoja niezależność może polegać najwyżej na tym czy kupisz masło z mleczarni w Krasnymstawie czy z Piątnicy. A może i tu Twoja niezależność pójdzie się jebać, bo w kieszeni masz 5 złotych i kupisz Piątnicę, bo taniej? To nie będzie Twój wybór. Twój wybór będzie uzależniony od ceny, od tego czy mleko nie zdrożało, paliwo nie skoczyło w górę i inne takie. Na nasze decyzje wpływa wiele zmiennych i tylko pozornie jesteśmy niezależni. Jeśli chodzi o zakupy ciuchowe, kosmetyczne i inne, które robimy głównie dla przyjemności (pomijam tu konieczność typu buty mi się rozpadły i trzeba kupić nowe) tutaj możemy dokonywać własnych wyborów. Chyba, że akurat jesteś blogerką i kupujesz do bólu żeby było czym się pochwalić nawet jeśli to oznacza wzięcie kredytu (tak! są takie przypadki!). Ostatni raz ciuch kupiłam jesienią. Była to kurtka, która chodziła za mną z pół roku. Mogłam za tę kasę kupić pewnie z 4 inne kurtki ale chciałam właśnie tą. Kupiłam nie ze względu a metkę, a ze względu na wygląd i jakość. Mam markowe ciuchy, torebki czy buty ale nie jestem uzależniona od metek. (Zerknij do Konsumpcjonizm czy minimalizm?). Równie dobrze mogę kupić sweterek w ciuchu za 5 złotych jak i buty za kilka stów. Właściwie mogłabym chodzić obwieszona w markowe ciuchy i gadżety od stóp do głów ale po co? To tylko szmaty.

Praca, blog, social media

Kocham pisać więc piszę. Z pisania żyję, pisanie to moje hobby. Lubię też błyszczeć i nie ukrywam, że miło mi być influencerem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Kiedy coś polecam- ludzie często i chętnie to kupują. Dlatego też nie chcę zawieść nikogo. Nie biorę współprac jak leci żeby tylko się nachapać. Nie muszę. Mogę wybierać i przebierać w ofertach i decydować się tylko na te, które mogę polecić od serca. Pewnie jestem na tym stratna finansowo ale zaufanie odbiorców jest dla mnie ważniejsze. Co lepsze nie jestem uzależniona od tego co i czy zarobię na blogu! Jestem freelancerem, social media managerem, copywriterem, redaktorem i chuj wie kim jeszcze. Niedawno ruszyłam z kolejnym projektem (Infogenerator). Moje dochody to dziesiątki źródełek więc na blogu mogę wyżywać się twórczo, nie muszę brać współprac na siłę, bo i tak mogę sobie kupować torebki LV bez zbytnich wyrzeczeń ale tego nie robię, bo po co? Jak mi się jakaś spodoba to może i kupię, a może kupię sobie no name za stówkę? Kogo to obchodzi? #nikogo Social Media? Fajna sprawa, łatwiejszy kontakt z odbiorcami mojej twórczości. Gdyby FB wybuchł, Instagram się spalił, a You Tube zjadłyby myszy- mam bloga i to jest moje główne medium. Za bloga płacę, mam własną domenę, hosting i mogę tu robić co chcę. Mogę sobie tu nawet gołe cycki pokazać i nikt nie ma prawa się przyjebać. W social media ograniczają nas regulaminy wewnętrzne i musimy sobie zdawać sprawę, że pewnego dnia Cukierekberg pomyśli, “a chuj, zrobię im wszystkim na złość i wszystko zamknę w diabły” i zamknie. I my nie mamy nic do gadania. Bloga za własny hajs nikt nam nie zamknie, chyba, że nie zapłacimy 😉

Związek, rodzina, przyjaciele

Jesteśmy zależni od najbliższych. Nigdy nikt mi się w życie nie wpierdalał, moja rodzina jest spoko. Mam też świetnych przyjaciół i wspaniałego partnera. Jestem pod pewnymi względami niezależna ale nie zawsze. Kiedy komuś z bliskich jestem potrzebna, rzucam wszystko i pomagam. W ten sposób moje inne działania są uzależnione od różnych zmiennych w życiu osób, którymi się otaczam. Jestem uzależniona od mojego Niemęża, bo to on umie rzeczy, których ja nie potrafię i dobrze mi z tym. On nie potrafi pewnych rzeczy, z którymi ja sobie dla odmiany świetnie radzę. Tworzymy całość i jesteśmy współzależni wobec siebie. Jedno bez drugiego pewnie dałoby radę ale po co skoro jest nam tak dobrze? W moim życiu pojawiają się i znikają różni ludzie. Jest to naturalne. Czasami stajemy na czyjejś drodze w odpowiednim momencie, pomagamy sobie, w pewien sposób siebie wykorzystujemy, każdy jest po coś, po czym nasze drogi naturalnie się rozchodzą. Nie rozstałam się z żadną przyjaciółką w wielkim gniewie ot czasem te relacje się rozluźniają i nie ma płaczu. Czasami napotykamy na swojej drodze ludzi toksycznych i mimo iż darzymy ich sympatią najzdrowiej się od nich odciąć. Odcinam się od takich ludzi bez skrupułów. Egoistyczne? Być może ale kiedy z kimś jest mi nie po drodze nie widzę powodu żeby marnować swój czas. 

I tak piszę i piszę jak wypracowanie na polski piętnaście lat temu, a to i tak #nikogo. Kogoś na pewno, ale nie jestem pępkiem świata. Nie spamuję na prywatnym Fejsie fotkami co trzy dni. Właściwie jak ktoś tak spamuje to go wyciszam, bo nie obchodzi mnie pięćdziesiąt zdjęć z jego świąt. Miałam swoje święta. Piękne święta, nie dodałam na social media ani jednej fotki z nich i żyję. Ludzi nie obchodzą Twoje podsumowania roku 2018. Ludzi interesuje to co możesz im zaoferować, bo jesteśmy zależni od siebie choćby mogło się wydawać, że jesteśmy niezależni. Nigdy nie wiesz kto Ci się kiedyś przyda. Nie chcę przez to powiedzieć, że liczą się znajomości pod względem materialnym. Czasami na swojej drodze spotykam kogoś komu pomagam bezinteresownie, po latach ten ktoś bezinteresownie pomoże mi albo i nie. Może pomoże mi ktoś zupełnie inny? Może nikt. Może ktoś komu pomogłam zna kogoś kto teraz przyda mi się w innej sprawie? Może ja przydam się komuś do czegoś co dla niego jest ważne? Jesteśmy od siebie zależni ale bądźmy też zdrowo niezależni. Nie liczmy na nikogo ale pozwólmy innym liczyć na siebie (w trzeźwych granicach, nie bądźmy też cipami). Równowaga. We wszystkim. Zawsze.

 

Wielkie pożary w Grecji i ja w środku piekła

By | Blog, Wywczas | No Comments

Zabierałam się do tego wpisu jak pies do jeża. Zakładka Wywczas to przecież wesołe zwiedzanie i odpoczynek w pięknych miejscach. Czasami jednak urlop potrafi zamienić się w piekło i to dosłownie. 23 lipca wystartowaliśmy z lotniska w Warszawie kierując się na lotnisko w Atenach. W tym samym momencie w okolicach Aten wybuchły największe w tym wieku pożary. Nie wiedzieliśmy nic o tym, nikt nie wiedział, w polskich mediach pierwsze wzmianki pojawiły się dzień później i oprócz krótkiej informacji nie było żadnych szczegółów. My byliśmy w centrum wydarzeń.

Lot minął spokojnie. Kiedy samolot zaczął zbliżać się do miejsca docelowego wszyscy odczuli mocniejsze niż zwykle turbulencje. Telepało srogo, po jakimś czasie ludzie zaczęli wiercić się z niepokojem, a dzieciaki zaczęły popłakiwać. Raz po raz wlatywaliśmy w dziwne chmury, a samolot robił kolejny krąg. W takich momentach przypominają się wszystkie filmy katastroficzne jakie się widziało. Ponieważ byliśmy na znacznej wysokości nikt nie zdawał sobie sprawy, że te dziwne chmury to dym. Kiedy samolot krąży kilkadziesiąt minut, a w kabinie czujecie smród spalenizny…no wiecie…Jeśli ktoś po raz pierwszy wtedy leciał samolotem to obawiam się, że szybko drugi raz na pokład z własnej woli nie wsiądzie. Wyobraźcie to sobie- mocne, fchuj mocne turbulencje, samolot krąży i podskakuje wysoko nad ziemią, czujecie jak go znosi i czujecie smród dymu. O czym myślicie w takim momencie? Bo ja pocieszyłam Niemęża, że nie ma co się martwić, bo jak spadniemy to nie zabije nas upadek, a ciśnienie więc będzie bez bólu. Trochę mam ciężki żart ale tak właśnie wtedy pomyślałam.

Kiedy byliśmy bliżej ziemi zaczęło do nas docierać, że to nie my się jaramy, a jara się coś na dole. Tylko wiecie jak to jest. Lecicie na wakacje, z dużej wysokości wszystko wygląda jak makieta. Zupełnie nie przychodzi Wam do głowy, że tam na dole giną ludzie. Ba! Wtedy kiedy lądowaliśmy jeszcze nie było ofiar. Był tylko pożar. Początkowo wydawało nam się, że palą się lasy w górach. Tak właśnie to wyglądało. Owszem, dym schodził w stronę morza do Zatoki Sarońskiej ale nie widzieliśmy płomieni. Wzięliśmy to za zwykły pożar lasu, w krajach o cieplejszym klimacie takie zjawiska mają miejsce. Taka tam creepy atrakcja. Rok wcześniej odwiedziliśmy we wrześniu Sycylię. Tam widzieliśmy połacie spalonych lasów i pól po sezonie letnim. Zdarza się. I tu się zdarzyło tylko skala była inna…

Na zdjęciach widzicie turystyczną miejscowość Kineta. W drugim ognisku pożaru w Mati zginęła dwójka Polaków. Całe Ateny były otoczone przez ogień, a my próbowaliśmy wylądować w samym środku szalejącego żywiołu. Ciągłe turbulencje, zasnuta dymem ziemia i samolot co chwila wchodzący w te kłęby. W tamtym momencie bardziej ekscytowałam się przygodą niż bałam ale po twarzach współpasażerów widziałam, że nie są tak wyluzowani. Pstrykałam zdjęcia w ramach atrakcji. Nie myślcie, że jestem jakimś chorym pojebem. Kolejny raz przypominam- wtedy jeszcze nikt nie wiedział jaki dramat dzieje się na dole. Kolejny próba lądowania i kolejna i w końcu samolot z trudem dotknął kołami lotniska. Miotało strasznie! Kiedy w końcu samolot zatrzymał się na płycie lotniska zostaliśmy poinformowani, że musimy chwilę poczekać w środku, bo lotniskowe autobusy zostały odesłane do ewakuacji ludzi i jest ich za mało żeby od razu zabrać nas z samolotu. Obsługa niewiele nam powiedziała, bo prawdopodobnie sami niewiele wiedzieli o tym co się dzieje. Po jakichś 20 minutach mogliśmy wysiąść i wtedy…

widzicie ten dym wokół lotniska?

I wtedy poczuliśmy podmuch tak silnego wiatru, że w życiu takiego nie czułam! Schodząc po schodkach samolotu musieliśmy się trzymać poręczy oburącz, bo inaczej gleba. Mój plecak z kilkukilogramowym obciążeniem swobodnie miotał mi się na plecach jak lekkie piórko. Nie wiem czy to przez ten wiatr pożar się tak szybko rozprzestrzeniał, czy wiatr był wynikiem wysokiej temperatury spowodowanej ogniem. Prawdopodobnie jedno i drugie ale nie jestem specjalistą. W każdym razie wiało tak, że nie dało się ustać na nogach. Przewieziono nas do budynku lotniska i nadal nikt nie wiedział co się dzieje.

Ponieważ byliśmy na wycieczce zorganizowanej czekaliśmy na spóźnioną rezydentkę. Dotarła po czasie i powiedziała, że musimy czekać, ona próbuje zorientować się co dalej z nami. Piękny początek urlopu, prawda? Ludzie wkurwieni, ona wkurwiona, nikt nie wie o co chodzi. Na telewizorach na lotnisku podają informacje ale po grecku. Z informacji można było wywnioskować tylko tyle, że się pali. Póki co tylko ewakuacja, bez ofiar, jakieś lasy w ogniu. Tyle udało nam się dowiedzieć. W tym czasie wrzucam na Instastories jakieś heheszki, że Ateny jarają się na mój widok. 2 dni później przez te heheszki zostaję zbluzgana, bo jak śmiem śmiać się z tragedii! Tylko, że wtedy jeszcze nikt nie wiedział co wydarzy się później.

Okazało się, że autostrada jest całkowicie zablokowana więc nie ma mowy żebyśmy dostali się na Półwysep Peloponeski. Rezydentka ogarnęła nam hotele zastępcze na południu Aten gdzie było teoretycznie bezpiecznie. Tutaj szacun dla tej kobiety, bo serio dała z siebie wszystko, podołała wkurwionym pasażerom i opanowała sytuację. Jeśli chodzi o Itakę to mogli to trochę lepiej rozegrać ale też ogólnie dali radę, w końcu nie co dzień zdarzają się takie sytuacje.

Po nocce w całkiem przyzwoitym, choć może nie najlepszym hotelu, czekaliśmy na walizkach. Na szczęście żywioł udało się opanować i mogliśmy przejechać autostradą do miejsca docelowego. To co zobaczyliśmy po drodze przeszło nasze wyobrażenia. Zgliszcza. I dopiero wtedy tak naprawdę dotarło do nas co się tam dzieje. Wszystko czarne, spalone, zwęglone. Ruiny domów, hoteli i apartamentów. Strażacy dogaszający resztki dymiących miejsc. Wraki samochodów i kikuty drzew. Smród spalenizny. Na poboczu wozy strażackie, karetki, radiowozy. Nad nami helikoptery z wodą lecące w miejsca gdzie jeszcze tli się ogień. FILM KATASTROFICZNY. Wszyscy zamilkli albo wydawali z siebie jakieś dźwięki zdziwienia…Tego nie da się opisać słowami.

Zatrzymaliśmy się tuż za Kanałem Korynckim na krótki postój. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę tuż za naszymi plecami wybuchł kolejny pożar. Rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka i w mgnieniu oka pojawiły się helikoptery gaśnicze.

Pożar wybuchł tuż za nami

Dojechaliśmy szczęśliwie do celu. Pożary zostały opanowane. Lecąc do Grecji życzyłam sobie piekielnych upałów ale to co zastaliśmy na miejscu okazało się dramatem tysięcy ludzi. W drodze do hotelu zaczął kropić deszcz, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kolejnego dnia miejsca objęte pożarem nawiedziła powódź. Chichot losu, nieśmieszny żart przeznaczenia albo samego diabła.

W Polsce dopiero po czasie w programach informacyjnych pojawiły się wieści z Grecji. Na szczęście zdążyłam wcześniej poinformować bliskich, że z nami wszystko ok.

Dalsza część urlopu przebiegła spokojnie ale to co widziałam w Grecji… no cóż straszne doświadczenie ale i w swojej straszności fascynujące. Zrządzenie losu, że akurat wtedy znaleźliśmy się tam w tym złym czasie i nic nam się nie stało. Współczuję Grekom takiej tragedii. Współczuję wszystkim ofiarom, ich rodzinom i wszystkim, którzy stracili swój dobytek. Oby to już nigdy więcej się nie powtórzyło.

Na koniec wrzucę Wam jeszcze mój grecki film. Film z tą przyjemniejszą częścią wakacji. Wkrótce pojawią się posty z Grecji typowo urlopowe i lekkie jednak musiałam wyrzucić z siebie i ten smutny początek naszej podróży.

Blogerki to nie puste lale, ponownie pomogłyśmy potrzebującym!

By | Blog, Śmietnik | No Comments

Mam grafik napięty jak za ciasne stringi ale jeśli trzeba pomóc, a ja mogę jakąś pomoc zaoferować- działam. 25 listopada miałam zaszczyt wziąć udział w charytatywnym spotkaniu blogerek w Lublinie. Szybka akcja, szybka reakcja. Madzia skrzyknęła nas w ekspresowym tempie. Jeden z jej wychowanków znalazł się w trudnej sytuacji. Zbliżające się święta mogły okazać się podwójnie smutne. Pomogłyśmy chociaż odrobinę zbierając kasę na najpotrzebniejsze produkty, które może choć w małym stopniu poprawią zaistniałą sytuację.

Spotkanie zorganizowała Magda o wielkim sercu. Udział wzięłam ja oraz kilka zaprzyjaźnionych blogerek. Milenka, która ma śliczną córkę i bajkowego Instagrama. Sylwia, która jest moją bohaterką. Olcia, nasze blogerskie serduszko. Gosia, z którą niby wszystko nas różni, a jednak wszystko łączy. Dianka, z którą oficjalnie się lubimy, a nieoficjalnie lubimy się jeszcze bardziej. Karolina, która ma niesamowitą pasję i nogi.

Nasze spotkanie zostało wsparte przez licznych sponsorów. Bardzo dziękujemy, bo to dzięki nim udało się przeprowadzić licytację, na której zebrałyśmy 500 złotych dla potrzebującej rodziny. Wsparli nas: KoronkowaBohomossYves RocherRossmannEquilibraPachnąca SzafaJandaFoods by AnnLe Petit MarseillaisFull MellowCarexOriginal SourceLuksjaNutkaLiqpharmVis PlantisDermedicResiboMill CleanMixitCandle LiteLaQZojo ElixirsBispolMoi Mili,LatulaSmaki Lubelszczyzny.

Spotkałyśmy się w pięknie zaaranżowanej Restauracji Insomia w Lublinie. Żarcie dobre tylko nie moje porcje, dla mnie idealne jest dziesięciolitrowe koryto. Spędziłyśmy sobie miło niedzielę i pomogłyśmy komuś kto ma ciężej niż my. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę odmieniłyśmy czyjeś święta. Były upominki, była licytacja i zbieranie hajsu. Muszę przyznać, że blogerki z Lubelszczyzny to zorganizowane i fajne baby. Jesteśmy serio zgraną ekipą, dogadujemy się świetnie i bardzo się cieszę, że razem możemy też pomagać. W blogosferze nie brak szitstormów, a tutaj proszę- tyle lat i trzymamy się razem. Chyba tylko jedna małpa okazała się kiedyś małpą ale wiadomo, że w każdym stadzie trafi się czarna owca 😉

Życzę Wam takich przyjaźni, takich ludzi wokół siebie jakich ja spotykam, bo kurwa mam szczęście do ludzi i razem z tymi ludźmi staramy się to szczęście rozsiewać tam gdzie o nie trudno.

No tylko się za bardzo nie wzruszajcie, bo popuścicie. Lepiej rozejrzyjcie się wokół, może komuś też przyda się jakaś pomoc w tym szczególnym, przedświątecznym czasie. Może zamiast wydawać stówkę na kalendarz adwentowy z durnymi szminkami lepiej dorzucić komuś kilka groszy, czasami na chleb. Bo tak, czasami komuś brakuje nawet na chleb…

 

Czego nie kupować w prezencie, co kupić i jak nie zwariować?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Podobno niektórych rzeczy nie powinno się dawać w prezencie. Butów nie, bo osoba obdarowana w nich przed nami spierdoli. Guzik prawda, w moim przypadku buty to chyba najbardziej trafiony prezent ever. Zegarek też nie, bo podobno odmierza czas do rozstania. Czy nikt nie wpadł na to żeby wyjąć baterie? Miłość na zawsze! Oklepana lista prezentów, których nie powinniśmy dawać jest długa i…bezsensowna. Co kupić w prezencie? Czego unikać? Jak nie zwariować?

Kiepskim pomysłem będzie zestaw narkotyków, nawet jeśli będą pięknie opakowane w stylu kalendarza adwentowego, to wujek policjant nie będzie zachwycony. Oczywiście można próbować szczęścia i wcisnąć wujkowi Zenkowi porcję marijujanen do wstrzykiwania w łokieć. Wielce prawdopodobne, że wujek odwdzięczy się pięknymi, złotymi bransoletkami, a to już coś! Ciocia Grażynka, a żona wujka Zenka raczej nie padnie z zachwytu otwierając paczuszkę z gadżetami erotycznymi ale ponownie powtarzam- spróbować można. Jeśli cioci się nie przyda taki zestaw to może wujek podrzuci Wam pod celę.

Podobno kiepskim pomysłem jest dawanie zwierząt w prezencie ale i tutaj mam swoje ale. Ćwiartka świni zrobiłaby na mnie wrażenie, byłby to prezent niezwykle trafiony choć wolę jednak gotowe przetwory mięsne. Jeśli chcecie sprawić mi radość- słoik smalcu, wiejski boczek albo swojska kiełbasa czyni mnie szczęśliwszym człowiekiem. Jeśli chodzi o kotki i pieski na święta to wkrótce moja pierwsza książka zacznie się pisać. Tytuł roboczy to “1000 pomysłów na dania ze zwierzątek domowych”. Koniec z wyrzucaniem małych kotków po świątecznym szaleństwie!

Podobno nie powinno się dawać bardzo kosztownych prezentów żeby nie wprowadzać w zakłopotanie obdarowanego. Jeśli chodzi o mnie to wstydu nie mam! Chętnie przygarnęłabym jakieś sztabki złota czy dom na Hawajach. Zupełnie nie rozumiem fałszywej skromności. Jak dają to bierz, jak biją to spierdalaj! Prosta maksyma, a w życiu niezwykle przydatna.

Babci nie dawajcie prezerwatyw, a dziadkowi deskorolki. Mama pewnie nie ucieszy się z talonu na węgiel jeśli mieszka w bloku, a kuzyn z Czech nie doceni jachtu, który wymiary ma typowo morskie. Siostra nie będzie spać w męskiej piżamie z printem i krojem szpitalnym, a brat raczej nie pochodzi w brokatowej sukience. Jakieś tam granice trzeba mieć ale tak naprawdę jeśli kogoś znamy to nie powinniśmy mieć problemu co mu kupić. Chociaż nie! Wróć! Po kilkunastu latach kupowania upominków stajemy nad przepaścią i ani w przód ani w tył. Ni chuj nie wiemy co kupić tym razem. Wszystko już było. Zegarek, gry na plejaka, gry na Xboxa, książki, biżuteria, zegarki, ciuchy…Kurwa! Wszystko już było! Co kupić? Nie wiem. Robienie prezentów mnie frustruje. Wszyscy na blogach trują dupę, że miło dostawać prezenty ale jeszcze milej dawać. A idźcie Wy wszyscy w chuj. Najpierw stres co kupić, potem jak zapakować, kiedy dać, co napisać. Potem jeszcze rozkminka czy się spodoba. Jak się spodoba to super ale jak nie to znowu stres. Świąt się odechciewa! Najgorsze są dla mnie prezenty wymuszone. Wiecie, wszyscy dają ja też muszę, bo jak to będzie wyglądać. Wtedy najczęściej kupuje się prezenty zachowawcze- kubek, skarpetki, coś co akurat jest na topie i modlimy się w duchu żeby ktoś tego na drugi dzień nie wyjebał.

Całe szczęście w mojej rodzinie nie ma świątecznych prezentów. Odkąd pamiętam tylko dzieci dostawały niespodzianki. Dzieciakom łatwiej kupić jakiś szmelc czy ciuchy. Mało to ostatnio na blogach sponsorowanych wpisów o tym co kupić gówniakom? No własnie. W mojej rodzinie od dawna nie ma dzieci i problem z bani. Czas świąt to dla mnie czas z najbliższymi, a nie obdarowywanie się jakimś kiczem. Prezenty robimy sobie z okazji urodzin ale jest jakoś łatwiej i spokojniej z wyborem. Urodziny wszak rozłożone są w czasie i nie są w okolicach świąt kiedy do sklepów strach wchodzić.

Bardzo Was nie przepraszam ale mam w dupie zniżki w Sephorze i świąteczne duperele z Pepco. Mam gdzieś kubeczki w sweterkach z Biedry i świecące swetry z Kika. Nie interesuje mnie promka w H&M 2 swetry w cenie 3, kup 8 na prezent.

Cieszy mnie każdy prezent ale najbardziej nie ten z okazji “bo wypada”. Najbardziej cieszą mnie upominki od serca, bez wymuszenia. Lubię dostawać i stresuje mnie dawanie. Nie wiem dlaczego ludzie nie mówią o tym głośno. Słodko pierdzące blogi stają się jeszcze gorsze przed świętami. Wysyp wpisów o ciasteczkach, dupeczkach i chuj wie czym jeszcze. Blogmasy i inne sztuczne wygibasy. W grudniu nie czytam blogów 😀 Nie wkurwia Was ten przerost formy nad treścią? Czy tylko mnie męczy ten okołoświąteczny kicz?

Idealny, oryginalny świat internetu

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Trendy. My je wyznaczamy, my wszyscy internetowi ludzie. Im ktoś ma większy odzew publiczności tym szybciej moda na coś się rozchodzi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że głupota szerzy się najszybciej. Głupota i idealne obrazki z idealnego życia. Nie wszystko co jest wychwalane  jest dobre. Nie wszystko też jest złe, ale dużo z hitów mnie śmieszy. I pewnie nie tylko mnie ale kto o tym powie głośno jak nie ja? No właśnie!

Instagram. Idealne obrazki. Feed najlepiej spójny, jakiś tam różowy filtr, białe ramki albo coś innego co nas ogarnia i definiuje. Mam to w dupie. Wrzucam co mi się podoba. Nie narzekam na odzew choć pewnie gdybym szła jak baran za wytycznymi wielkich kołczów instagramosfery to obsików byłoby więcej. Tylko wtedy to nie byłabym ja. Byłby to sztuczny twór. Jesienna faza to niby przypadkowe fotki w zakolanówkach, kocyk najlepiej dziergany, ciepły napój (herbata, kawa, arszenik), coś drogiego, coś modnego, gazeta za więcej niż 10 złotych, liść koniecznie z monstery. Zestaw idealny i…powtarzalny. Takie czasy, że każdy twierdzi, że jest oryginalny, a wchodząc w hasztag #zakolanówki mamy 10 tysięcy fotek w tym 7 tysięcy niemal identycznych. No oryginalność fchuj! Ale tego chcą ludzie! To zbiera lajki! I dopóki ludzie nie docenią zdjęć mniej wątpliwej estetyki, dopóty Instagramerki będą te wieśniackie foty wrzucać. Wszystko w Waszych rękach. (Zajrzyjcie też do wpisu Hity blogosfery- hitami pospólstwa!)

Najlepiej klikają się selfiaki. Wystarczy ryj trochę lepszy od diabła i serduszka lecą. Wrzucasz świetną fotę zwierza, krajobrazu…no nie bardzo. To się nie sprzeda. Cycki dobrze idą! Nie ma cycków, nie ma lajków. I wrzucają cycki. I spoko tylko niech mi żadna nie wmawia, że sobie nie zdaje sprawy z siły cycków. Nie mam nic przeciwko manipulacjom skoro ludzie głupi i się na to łapią ale śmieszy mnie wypieranie. “Cycki? Ja? No co Ty! Przypadek!”. A ja wrzuciłam kilka razy fotę z głębszym dekoltem i statystyki 100% lepsze. Przypadeg? Tylko, że ja się tego nie wypieram aczkolwiek z premedytacją nie napierdalam fotami z wymieniem szeleszczącym w wietrze lajków. Bo po co? Dla pustych lajków? (Zajrzyjcie jeszcze tutaj Dzień z życia perfekcyjnej Instagirl, Blogerki, Fakebookerki czy tam innego tworu)

Co jakiś czas nachodzi jakiś nowy trend i wszyscy jak te barany jeb, jeb, jeb! Takie same zdjęcia! I to się klika. Tylko gdzie tutaj jakaś osobowość? Jakaś oryginalność? Co w Wasze życie wnosi profil na IG gdzie 500 zdjęć różni się od siebie innym ustawieniem nogi przed lustrem i kolorem koszulki? Urzekają mnie także opisy z dupy pod zdjęciami. Paulo Coelho social media. Na zdjęciu cycki wylewają się na kubek z kawą, z kubka wylewa się kawa, w tle wiszą cotton ballsy, lustro niedomyte, a pod tym obrazkiem łoskot o ratowaniu pandy wielkiej i wynurzenia o tym jakie żyćko cienszkie. Zajebista spójność! Już o chujowych reklamach i współpracach nie wspomnę. Już o tym, że laski co drugie zdjęcie reklamują inny szampon też nie wspomnę. Kurwa, one chyba myją włosy co 3 godziny, szybko mają nowy ulubiony szamponik. Jak tu takim tworom w coś wierzyć? Ale ludzie wierzą. Jak to stado baranów, bezdyskusyjnie idą za swoją Gwiazdą. Z Gwiazdą nie ma dyskusji. Za dyskusję jest ban! A ja banów nie lubię, używam w ostateczności i z przykrością zauważam, że coraz więcej osób nie wie czym się różni hejt od krytyki. Uwielbiam dyskutować dowiadywać się o racjach innych, o innych punktach widzenia. Ban u mnie? Tylko dla totalnych debili i skurwysyństwa. Dyskutować lubię zawsze. Umiem przeprosić jeśli się mylę, staram się nie narzucać swojego zdania i staram się postawić w czyjejś sytuacji. Ale ban łatwiejszy, nie?

Dlaczego ciągle słyszę, że mam niewyparzony język? Nie wiem. Nikogo nie obrażam ale mówię wprost. Dlaczego mówię wprost? Bo wolę wprost niż za plecami chociaż nie wszystkim to się podoba. Nie dzielę ludzi na lepszych i gorszych. Nie dzielę blogerów na tych co mają mniej lub więcej lajków ode mnie. Dla mnie albo ktoś jest chujem albo człowiekiem i nie ważne czy to wpływowy bloger, ksiądz, czy Pani z Biedry. Albo jesteś chujem albo człowiekiem. Zdarzyło mi się kiedyś napisać kilka słów prawdy jednemu znanemu, takiemu fchuj co lajków ma w setkach tysięcy. Nic złego ot gorzką trochę prawdę i nastała na grupie grobowa cisza. Fchuj wielki usunął się z grupy i tyle. Aż tu nagle moja skrzynka mesendżerowa zaczęła pikać jak głupia. Otwieram, a tam wysyp wiadomości, że zajebiście mu wygarnęłam, ale jestem zajebista, bo mu dojebałam, ale ja jestem super! Ale hello! Ja nikomu nie dojebałam, ja napisałam kilka prawdziwych zdań, krytycznych, może gorzkich ale nadal prawdziwych. Napisałam to co inni chcieliby napisać ale tego nie zrobią. Dlaczego? Zapytałam. “A bo wiesz… może mi to zaszkodzić”. Zaszkodzić, bo on większy, bo współprace, bo milion innych rzeczy. Dowiedziałam się też, że “super piszesz, ja też tak kiedyś zaczynałem, były bluzgi i szczerość ale wiesz sponsorów to odrzuca”. Aha. Witamy w internecie. Bądź sobą ale tylko tak żeby wszystkim pasowało, wykreuj siebie. Bądź sztucznym tworem, bo sponsorzy, bo współprace. I wmawiaj ludziom, że taki z nimi jesteś szczery. 

Już dawno mnie to nie rusza. Mnie to śmieszy. Patrzę na jakiegoś blogera z dupy jak nakręca ludziom makaron na uszy i myślę sobie po cichu jaki piękny świat. Jak tu ładnie. Jaka śliczna kreacja. Ludzie kochane! Jakbyście poznali tych swoich niektórych idoli na żywo to spieprzalibyście szybciej niż złodziej ze sklepu. Jakbyście posłuchali jak oni bluzgają w realu to mój blog się chowa. Ci wszyscy piękni i wykreowani. Oni może i by chcieli być sobą ale kontrakty…

I wiem, że część mi się dziwi, że ja dużego hajsu na blogu nie robię ale sorry ja swojej osobowości nie zgubię za garść srebrników. Ja się nikomu nie podporządkuje. Czy się to komuś podoba czy nie- ja jestem Pudi i chuj. Zawsze było i będzie wprost nawet jak ktoś mi po złości lajki arabskie kupuje to prawdę powiem. Myślałam, że to żaden wyczyn być sobą tymczasem świat codziennie pokazuje mi, że jestem wyjątkiem. Trochę to śmieszne i trochę straszne.

Dermacol, Caviar Long Stay- podkład idealny, uniwersalny i do zadań specjalnych

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Ile szukałyście podkładu idealnego? Ja 29 lat. Od roku katuje jeden, ten wymarzony, ten idealny, ten uniwersalny i jednocześnie nadający się do zadań specjalnych. Zanim znalazłam spełnienie moich podkładowych marzeń przeszłam wyboistą drogę. A to podkład ciemniał na skórze, a to się ścierał, a to brudził ciuchy, a to ryj się świecił po chwili. Pełna gama wpadek. I oto on! Ideał!

Dermacol, Caviar Long Stay, Make-up & Corrector

Rok temu dostałam Caviar na spotkaniu blogerek i przepadłam. Właściwie od tamtej pory kupuję tylko ten podkład. (Btw. to nie jest wpis sponsorowany, ot odkryłam go dzięki spotkaniu). Przetestowałam go we wszystkich możliwych warunkach– zimą, latem (chociaż latem rzadko się maluję to czasem mi się zdarza), w deszczu, śniegu i w słońcu, na imprezie, na co dzień i od święta. No używam go non stop. Wydajność taka standardowa, wystarcza na kilka miesięcy (4-5 przy codziennym katowaniu) ale mega drogi nie jest więc zapasy uzupełniam (przykładowo na eZebra kosztuje 40 złotych). Cena przy jego magii jest magicznie niska, bo używałam dużo droższych szpachli, które do pięt mu nie dorastają.

Kolor, którego używam to 2, Fair. Odcień dla mnie idealny, wpadający w żółte tony. Dodatkowo kolor świetnie stapia się z gębą więc efektu maski nie ma nawet jak jestem trochę bardziej blada lub opalona. Nie wiem jak on to robi ale robi, dostosowuje się do mojego ryja jak kameleon. Nie odznacza się. Jest przyjemnie aksamitny, nie robi się z niego ciastolina na twarzy, nie ściera się, nie brudzi, nie wałkuje, nadaje równomierny kolor, przykrywa niedoskonałości (chociaż hello!!!11one Ja jestem doskonała, no ale coś tam czasem wyskoczy). Twarz jest gładziutka, świeżutka i wszystkie inne utka! Trzyma się do zmycia, czoło się nie świeci, policzki nie błyszczą (osobiście każdy podkład przypudrowuje jakby co). Nie obciąża gęby, nie spływa, nie kapie, nie zatyka porów ani spódnic. Ideał! A jakby tego było mało to…

…to pod nakrętką ukrywa się korektor do zadań specjalnych! Jakimś tam wielkim fanem korektorów nie jestem. Używam jak mi się przypomni i zechce ale odkąd korektor mam razem z podkładem częściej po niego sięgam. Korektor jest dopasowany kolorystycznie do podkładu, nie podkreśla zmarszczek ani nie wchodzi w żadne załamania skóry, lekko rozjaśnia i rozświetla okolicę oczu, nie obciąża. Dla mnie bomba.

Za 4 dyszki mamy 30 ml podkładu i korektor (chuj wie ile go tam jest, ale po skończeniu podkładu korektor jeszcze mi zostaje). Opakowanie poręczne, praktyczne. W jednym egzemplarzu kiedyś wyłamałam zawias z zatyczki od korektora ale to chyba z mojej winy, bo szurnęłam energicznie słoiczkiem. Z wad to…no nie ma wad dlatego Wam o nim piszę. Można przywalić się do szpatułki, którą pod koniec używania ciężko zaczerpnąć resztki ale tutaj radzę sobie patyczkiem kosmetycznym czy czymś co mam pod ręką (łom, młotek, łapa kota, kopyto sarny). Może jedynie z dostępnością może być kłopot ale skoro to czytacie to znaczy, że macie neta, a jak macie neta to kupicie online. W razie czego, to na stronie Dermacolu macie miejsca gdzie jest dostępny, zawsze możecie też zapytać na ich FB gdzie dorwiecie go stacjonarnie.

Mój ryj posiada skórę mieszaną z odchyłami do suchej. Na tym moim ryju testowałam i ten mój ryj poleca. Używam od roku, zużyłam już kilka opakowań i zużyję więcej.

A Czytelniki mają jakieś podkłady idealne czy są na etapie poszukiwań?

II Zlot Lubelskich Straszydełek

By | Blog, Śmietnik | No Comments

Pod koniec października, dokładnie 27 odbył się II Zjazd Lubelskich Straszydełek. Straszydła przybyły i znad morza i spod hałd, tutejsze wiedźmy też były. Zgromadzenie odbyło się po to żeby poplotkować ale żeby nie było, że my takie wszystkie straszne to zbierałyśmy też hajsy na cele charytatywne. Bo my tylko tak strasznie wyglądamy, podobno niektóre z nas mają nawet serca ale nikomu nie mówcie 😉

Spotkanie zostało zorganizowane przez Czerwonoustą i Malowane Oczy. Dzielnie straszyłyśmy w składzie następującym- MazgooCurly MadeleineEteryczny ŚwiatEsy floresy fantasmagorieKolorowe MalinyAlterego BlogZołza z kitkąSzafa zapachówDyed BlondeAsia WalczykDajanalogistPitbajka. Ugościła nas lubartowska restauracja W bramie.

No to macie rozeznanie kto był. Spotkanie było spotkaniem w typie tych luźnych. Dużo jadłyśmy, dużo piłyśmy, dużo rozmawiałyśmy i dużo się śmiałyśmy. Tak, piłyśmy z plastikowych słomek i zabiłyśmy pewnie ze 4 foki, co zrobić, takie dali, takie było 😀 Żeby nie wyjść na bezduszne mendy to z okazji naszego zlotu zrobiłyśmy coś dobrego. Zebrałyśmy 1130 złotych dla Bartka Roli! Jeśli chcecie pomóc, kliknijcie, dorzućcie kilka gorszy od siebie, każdy grosz się liczy 🙂 Bartek potrzebuje ciągłej rehabilitacji, cierpi na dystrofię mięśniową i chciałby żyć jak każdy nastolatek, możecie mu w tym pomóc, zachęcam! 

Dzięki temu, że wsparło nas kilka firm hajs sypał się jak liście. Dziewczyny zorganizowały licytację. Uwielbiam adrenalinę jaka towarzyszy takim akcjom, cel słuszny więc wiecie… każda z nas wyszła spłukana. Dla nas to jakaś kawa czy inna głupota, a dla Młodego normalne życie, wybór jest prosty!

Sponsorzy- Indigo LublinLaQLanalineOillanZapach CiszySłowianka LublinIdea25HennetKejBare CareEquilibraFarmonaFitokosmetyki NutkaKosmetyki AAMaroko SklepFarmapolMonpler.

No i wyszło szydło z worka. Chodziło głównie o pomoc. Te wszystkie plotki czy upominki to zupełnie przy okazji. Nic tak nie jara jak spory przelew dla kogoś kto go potrzebuje 🙂 

Właściwie to nie mam nic do dodania, bo pisać, że było świetnie to mało. Pisać o jakichś farmazonach, plotkach i takich siakich bez sensu. Chcę Wam tylko powiedzieć, że warto pomagać i fajnie mieć takie przyjazne blogerki wokół siebie w świecie pełnym fałszu.

A teraz Wasze zdrowie i przygotujcie się, bo jutro drugi poniedziałek w tym tygodniu 😉

  • Pierwsza i ostatnia fotka od Mazgoo 😉

Antyszczepionkowcy z płaskiej ziemi, suplementy na autyzm i inne spiski Dżesiki z Facebooka

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Wszędzie widzi zagładę. Na niebie co dnia czarnoskórzy Żydzi homoseksualiści rozpylają chemtrails z autyzmem. Jeśli kogoś smugi chemiczne nie sięgną tego doszczepią szczepionkami, którym kończą się daty ważności. W wolnym czasie kupuje czarodziejskie kosmetyki, pasty do zębów i suplementy w komentarzach na Facebooku. Wystarczy skomciać “chcę wiedzieć” żeby dosięgnąć zaszczytu zdobycia tajemnej wiedzy o niezwykłych produktach. Pracuje zdalnie w biznesie MLM za 500 złotych, ale zawsze można dopisać sobie jedno zero żeby zrobić wrażenie na koleżankach. Zazwyczaj posiada gówniaka więc wszystko wie najlepiej, a Ty nie masz kaszojadów to gówno wiesz. Zdarza się, że ma “profesjonalne” konto na IG, zna ją połowa Turcji i kilka osób z Rosji. Jest zero waste…jak ktoś patrzy. Dżesika! Co z Ciebie wyrosło!

 

I już widzę jak kilku znajomych z Fejsa mnie blokuje po samym wstępie. I dobrze, bo od dawna mam ochotę ich wywalić ale nie chce mi się słuchać jaka to ja jestem blogerka z nosem w górze i nie chcę mieć w znajomych starych koleżanek. W sobotę na pytanie dlaczego nie widuje się mnie na imprezach odpowiedziałam, że nie wychodzę z domu, bo nienawidzę ludzi. Może nie do końca tak jest ale jak widzę jak się ludziom w głowach pierdoli to zdecydowanie wolę posiedzieć pod kocem albo spotkać się z małą grupką osób niż trafić na jakieś Dżesiki. Bo wiecie, to jest jak z tą fotką z Ikei. Gdyby dobrze wykadrować, to siadłam na kiblu z gazetą ale jak rzucimy okiem szerzej to widać, że mało w tym prawdy. I z ludźmi jest tak samo. Jak ich dobrze wykadrować to wydają się spoko ale szerszy kąt widzenia sprawia, że mam ochotę uciekać.

 

No własnie, uciekać. A czasami nie wypada, czasami nie chcemy zrobić komuś przykrości, a czasami nie chcemy się z gównem bić, bo zostaje tylko smród. Czasami jednak następuje przeginka i śpiewając sobie pod nosem kawałek Chylińskiej, wiecie “kiedy powiem sobie dość lalala” odcinam się jak ostrym nożem i chuj mnie obchodzi co kto sobie o mnie pomyśli. Ostatnio odcięłam się na przykład od kolejnej wielkiej blogerki, która o mały włos zrobiłaby ze mnie gwałciciela, a potem jeszcze długo wałkowała mój temat, bo przecież tylko ona ma rację. Racja-sracja. Ale ja nie o blogerkach, nie będę taka jak ona, nie będą sobie kimś gęby wycierała. Wróćmy do wszystkowiedzących Dżesik, chociaż faktycznie wśród nich są także blogerki ale są i nauczycielki i są też maDki i wszelkie inne profesje.

No to zróbmy takie kombo i stwórzmy sobie Dżesikę. Dżesika jest maDko. Nie mylić z matką. I nie oburzać się na gówniaki. Ja nawet lubię dzieci ale maDka to takie coś innego, to taki przemądrzały twór co nie ma nic do powiedzenia ale wszystko wie najlepiej, a jak już nie wie co powiedzieć to mówi, że jesteś głupia i nie masz prawa się wypowiedzieć, bo dzieci nie masz i życia nie znasz. Matki mają dzieci. MaDki mają gówniaki. Kumacie bazę? No to maDka broni jak niepodległości swoich wypaczonych poglądów. W repertuarze Dżesiki mamy same spiski.

Przede wszystkim to codziennie jesteśmy truci smugami chemicznymi z samolotów. Chemtrails. Rząd nas truje albo jakieś tam inne państwa albo też żydowskie lobby jakieś w tym palce macza. Prawdopodobnie homoseksualiści, bo te geje to przecież takie nienaturalne. Bo geje i lesbijki to generalnie dla Dżesiki największe zło, bo przecież to takie normalne życzyć im śmierci i posądzać o pedofilię, bo przecież to to samo. Kiedy zobaczyłam na Fejsie posta wrzuconego przez Dżesikę o tym, że dwóch gejów gwałciło dziewczynki to myślałam, że jebnę. No tak, bo każdy gej przejawia zainteresowanie płcią przeciwną. Fchuj logika. Oczywiście artykuł ze stronki postawionej w 5 minut i tylko do trollowania, ale Dżesika widzi w tym prawdę objawioną, po co sprawdzać źródło skoro dla jej płytkiego mózgu info jest wiarygodne. ( Zajrzyjcie też do wpisu Pan z panem, pani z panią, czyli nie zaglądaj w cudze łóżko).

Oczywiście, że nie szczepię moich dzieci, bo ich kurwa nie mam. Jeśli kiedyś będę miała dzieci to będą szczepione na wszystko co trzeba. Ale Dżesika widzi tu spisek Big Pharmy. Twierdzi, że ten cały autyzm to wina szczepionek chociaż w sumie to może bardziej wina chemtrails, nie ważne to spisek! Spisek taki sam jak w Smoleńsku, bo przecież to był zamach, to tak jak z tym WTC co go sami Amerykanie zniszczyli. Pewnie bankierzy też w tym palce maczali. Nie ogarniesz!!!11one

Kiedy już sobie wyjaśniliśmy, że wszyscy nas trują, a ziemia jest płaska przejdźmy do bardziej lajtowych historii, bo żyć z czegoś trzeba. I ja to rozumiem. I ja nic już nie mówię, bo raz się odezwałam i na moje pytanie o składy pasty do zębów, która miała być jakimś cudownym wybielaczem na miarę Domestosa usłyszałam, że składu nie mogę znać, bo firma zabrania (wiecie, że to niezgodne z prawem?). Bo na Fejsie roi się od cudownych wynalazków. Co chwilę dostaje propozycję współpracy. Bo może zechciałabym wejść w MLM, chociaż nikt nie napisze, że to MLM, to kurwa WIELKI BIZNES, a ja jestem ignorantem i nigdy nie będę bogatą bizneswoman odrzucając taką zacną propozycję bycia zarobioną. I ja serio nic nie mam do MLMów, bo kilka lat byłam konsultantką Avonu. Chodziłam do szkoły i te 300-500 złotych co miesiąc to była kupa forsy dla mnie te 15 lat temu. I można sobie tak dorabiać i zarabiać i ja to wiem. Tylko kurwa ja nikomu tego nie wciskałam jak ksiądz Snickersy ministrantom. Nie ściemniałam, że bez szminki żyć się nie da, a antyperspirant jest lepszy niż swojska kiełbasa. Nie ukrywałam składów i nie robiłam wokół siebie otoczki bizneswoman. A dzisiaj co widzę co chwilę? “Moje zęby po tej paście są białe jak sperma mulata. Chcesz wiedzieć więcej? Napisz w komentarzu “chcę”, a odmienię Twoje życie!” I ludzie durni piszą i kupują pastę do zębów wartą 5 złotych za 50 złotych. I są chętni, a ja nie wiem czy się śmiać czy płakać. A jak już dotarłam do składu, to w tej paście jest to samo co w każdej tylko ma więcej substancji, które odpowiadają za ścieranie! Gratuluję. Faktycznie na chwilę uśmiech będzie bielszy, tylko ciekawe jak się ktoś uśmiechnie na fotelu dentystycznym ze startym szkliwem i rachunkiem na kilka stów. A i to w najlepszym przypadku, bo mogą zęby polecieć zanim do dentysty ten ktoś trafi.

Ta sama sytuacja z czarodziejskim serum na zmarszczki. Za 200 złotych. A i owszem to prawda. Jest coś takiego. Naciąga skórę nawet na kilka godzin i buzia wygląda młodziej. Ale co z tego skoro podobny (a nawet lepszy) skład ma korektor zmarszczek Lift od Bielendy. Bielenda kosztuje…20 złotych 😀

A najlepsze są suple. Jak ja kurwa nienawidzę tego gówna. Wiecie, że możecie sobie sami sprzedawać suplementy musicie tylko wykazać, że nie szkodzą. Tym sposobem możecie nawet kredę sprzedawać. Żadnych obostrzeń przepisów w tym temacie. (Więcej przeczytacie w artykule Weź tabletkę (czyt. wrzuć monetę). I teraz Dżesika bizneswoman napierdala fotkami od rana do nocy jak to je ze swoimi latoroślami zaczarowane tabletki i żelki i to jest ich porcja warzyw! SERIO KURWA?! Opisuje barwnie jak to dzięki jej suplementom kolejna koleżanka schudła 100 kilogramów w tydzień, a kolega dostał sześciopaka czy tam innego raka. Nie ważne. Wystarczy, że napiszesz w komentarzu “chcę”, a jutro będziesz młoda, szczupła i zdrowa. Kurwa. Jakbym miała serce to bym się wzruszyła.

I już widzę jak kolejne osoby mnie odlajkowują. Jak mnie blokują, banują i nienawidzą jak żydowskiego geja z płaskiej ziemi szczepionego ciemnoskórego rudego Azjatę co ma wujka bankiera i ciotkę lesbijkę. Już widzę te stories na Insta jaka ja jestem zła i zepsuta i już widzę te serduszka od tureckich odbiorców. Matko jedyna! Znowu kij w mrowisko, a biednemu wiatr w oczy albo chuj w dupę. I do tego jeszcze przeklina!!!11oneonejeden

#blogerkawyklęta

Najdziwniejsze fuckupy, które były dla mnie nauką na przyszłość

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Kiedyś to było inaczej. Teraz to tylko te internety! Na spottedach się jakiś zapoznajo, nie zagada jedno z drugim, na dwór nie wyjdo. Co za czasy! Kiedyś to było inaczej, kiedyś to było lepiej! Kiedyś nawet jak ktoś umarł to jakoś tak lepiej był umarty niż teraz. Serio? Byłam odpowiedzialną nastolatką w porównaniu z większością ale…ale zaliczyłam kilka fuckupów i teraz za głowę się łapię co to się działo. Nie wierzcie tym idealnym, tym którzy zawsze chodzili w czapce, a do osiemnastki przed zmrokiem wracali do domu. Każda sytuacja nas czegoś uczy i bardzo się cieszę, że kilka nauk w swoim życiu przyjęłam. Wnioski wyciągnęłam i tylko teraz za głowę się czasem łapię 😀

Fuckup 1. Pijacki autostop.

Swoje stopem w życiu zjeździłam. Najczęściej bujałam się z kimś jeszcze dla bezpieczeństwa. W przeciwnym wypadku numery rejestracyjne wysyłałam smsem do koleżanki. Kiedyś z tą koleżanką złapałyśmy stopa do domu. Zatrzymało się dwóch sympatycznych gości. Pasażer chudy jak patyk, kierowca okrągły jak cycki Godlewskiej. Trasa niedaleka. Jedziemy gadamy. Wesoła wycieczka. Nagle kierowca wyciąga gdzieś spod brzucha browara i pije jak gdyby nigdy nic. O Cię chuj. Do pokonania zostało nam coś około kilometra więc ze ściśniętymi pośladami jakoś dojeżdżamy do miejsca docelowego. Wysiadamy z ulgą.

Dziś zadzwoniłabym na policję. Kilkanaście lat temu nawet na to nie wpadłam. Teraz wysiadłabym od razu z auta, wtedy byłam w szoku.

Nauka na przyszłość- nigdy nie wsiadam do auta z kimś kto pił. Kiedy widzę, że ktoś próbuje wsiadać za kółko na podwójnym gazie- reaguję.

Fuckup 2. Dyskoteka z…?

Siedzimy sobie we trzy w centrum miejscowości i zamulamy, że sobota, fajnie byłoby być dziś na dyskotece ale nie ma z kim. Podchodzą do nas dwie znajome. Gadka szmatka, informują nas, że wybierają się na imprezę do Łabuń (dyskoteka położona około 50 km dalej, ciekawe czy jeszcze prosperuje?). Podjeżdża terenowe auto w typie gazika, znajome podchodzą i gadają, wołają nas. Gadamy, gadamy. Okazuje się, że wszyscy się zmieszczą więc wszyscy jadą na Łabunie. Skoro znajomi koleżanek nie mają nic przeciwko to czemu nie. Na miejscu trzech chłopaków z gazika stawia nam wjazdy, jakieś piwko. Razem się bawimy. Generalnie udany wieczór, żadnego przystawiania, pełna kulturka. Każda z nas bezpiecznie odstawiona pod drzwi domu. Na drugi dzień spotykamy się z dwiema koleżankami, z którymi jeździłyśmy żeby podziękować za udaną imprezę. Tamte dziewczyny pytają nas skąd znamy tych gości. Ale what?! -Więc to nie są wasi znajomi? -No nie. Myślałyśmy, że wasi 😀  To kto to kurwa był?!

Do dziś nie wiemy kto to był. Pozdrawiam sympatycznych chłopaków z gazika. Było bardzo sympatycznie 😀

Nauka na przyszłość- nie jeździj nadkompletem z nieznajomymi, bo za mandat zapłacisz sam 😀

Fuckup 3. Na imprezie z mafią.

Koleżanka wyrwała na dyskotece całkiem przyjemnego w odbiorze gościa. Coś tam ze sobą pisali, widywali się. Po jakimś czasie napisał do mnie jego kolega. Okazało się, że też był wtedy na imprezie ale nie zdążył zagadać. Długo ze sobą pisaliśmy, on dzwonił, a ponieważ był w wojsku ze spotkaniem było nam jakoś nie po drodze. Nie widziałam go na oczy ale błędów w smsach nie robił, rozmawiał też składnie i w sumie nawet jakby był gorszy od diabła to przecież kumplami można być. W końcu umówiliśmy się we czwórkę na imprezę. Dwóch znajomych miało przyjechać po mnie i koleżankę w umówione miejsce. Siedzimy z kumpelą, gadamy. Podjeżdża jakiś wypierdolony w kosmos samochód, wysiada dwóch gości. Jeden drobny, znajomy koleżanki, a drugi kafar dwa na dwa. Łysy w kapturze, na pewno bandyta 😀 Tia…kafar to był mój “znajomy”. Ale ok wsiadamy, jedziemy, gadka się klei. Normalne chłopaki. Dojeżdżamy do miasta X, skręcamy na znaną dzielnicę zarobionych. Auto zatrzymuje się przed willą z kosmosu. Otwieramy drzwi i oto chata jak chata Siary z Killera. Wszystko odjebane jak w Licheniu, złote klamki, złota taca. A na tacy zamiast hajsu od staruszek leżą sobie blanty, haszysze, kokainki, dla każdego coś miłego. W salonie z 10 kolejnych kafarów, jednego od drugiego odróżnisz tylko po tatuażach. Stoimy w przedpokoju jak chuj na weselu i nie wiemy co dalej. Wracać, wejść? Nasi dwaj znajomi uspokajają nas, że oni są w porządku, że luz i jak nam się nie będzie podobać to w każdej chwili mogą nas odwieźć, bo i tak są niepijący (bo pewnie kurwa ćpający). Siedzimy ze stadem kafarów, kafary sobie ćpają i polewają łiskacza. Muzyka gra. W sumie nawet Francja elegancja, rozmawiają z nami kulturalnie, zero chamówy, nawet jeden drugiego ucisza żeby przy kobietach nie przeklinał. Trochę szok, kafary miłe. Chłopaki odwożą mnie i koleżankę do domu. Z czasem coraz rzadziej odpisujemy na ich smsy, kontakt się zaciera i w końcu urywa. Dopiero niedawno po dokładnym opisaniu tej przygody dowiedziałam się kto to był. No cóż…jako nastolatka balowałam z najprawdziwszą na świecie gangsterką. Ups.

Dziś pewnie zachowałabym się tak samo. Wyciszyłabym kontakt do zera. Taktownie i delikatnie.

Nauka na przyszłość– nie każdy łysy w kapturze to bandyta, ale czasem jednak tak.

Fuckup 4. Cwane liski.

Wracam sobie z koleżanką z miasta Y. Koleboczemy się busem. Gadamy z dwoma gośćmi. Jeden rozgadany, wesoły, drugi cichy i tajemniczy. Z facjaty przyjaźni w odbiorze. Wymieniamy się numerami i jakiś czas ze sobą piszemy. W końcu umawiamy się z nimi na dyskotekę. Przyjeżdżają po nas, jedziemy, wysiadamy pod lokalem. Nagle małomówny przemówił. Okazało się, że nie ma zębów na przedzie, a jego gadka to hmmm… co tu dużo mówić chłop od pługa oderwany. Drugi dla odmiany zdejmuje kurtkę i okazuje się, że ma garba wielkości Gerlacha. Kombo kurwa. Szybko zasymulowałyśmy, że źle się czujemy i odwieźli nas do domu.

Oczywiście, że brak zębów i garb to nie powód do nabijania ale i dziś nie zachęciłoby mnie to do randki.

Nauka na przyszłość- faceci to cwane liski. Myślisz, że chłop małomówny, a on nie ma zębów. Myślisz, że chłop w bomberce jest modny, a to nie wiatr wiosenny pod kurtką tylko Gerlach.

 

Takie to przygody zaliczyłam w swoim nastoletnim życiu. Życiu, kiedy nie było Facebooka, a mp3 ściągała się pół nocy. Karta 25 Idea Pop wystarczała na tydzień, a ja uczyłam się na własnych błędach. Wtedy to były czasy…nawet mafioza i garbaty nie bał się zagadać… Trochę mi brakuje tej mojej spontaniczności sprzed lat. Z perspektywy czasu widzę, że nie wszystko było idealne i odpowiedzialne ale kurwa było fajnie i ni cholery nie żałuję! Mamo, mam nadzieję, że nie dostałaś zawału 😀

A Wy mieliście jakieś dzikie przygody?

 

Poczuj się jak Czarodziejka z Księżyca z Cossi Fuleren

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Kolejny wstęp z tekstem, że lubię jak coś ładnie pachnie. Oprócz tego lubię wspierać małe, polskie marki. Lubię też dobre kosmetyki, najlepiej jeśli cena też jest dobra. Jeśli połączymy te wszystkie czynniki, które sprawiają, że staję się uśmiechniętą Pudi, otrzymujemy Cossi Fuleren. A w ich kosmetykach znajdziemy jeszcze jeden ciekawy wyróżnik- kamień księżycowy! Kto nigdy nie chciał być Czarodziejką z Księżyca niech pierwszy rzuci kamień! Najlepiej ten z księżyca 😉

Na wstępie zaznaczę, że zestaw dostałam za darmo ale recenzję robię z własnej inicjatywy, nie jest to współpraca, a chęć promowania fajnych kosmetyków od małej, rodzinnej firmy, za którą trzymam kciuki 🙂

Dodam jeszcze jedno. Paczka jaką dostałam w maju od Cossi była najlepszą paczką PR jaką w życiu dostałam! W jednej części znalazłam kosmetyki, a w drugiej- swojską kiełbasę i smalec. No proszę Państwa, pokażcie mi taką drugą markę, która tak bardzo zna potrzeby i fantazje blogerek 😀

Jeszcze jedno, jedno. Cossi to siostrzana marka Rapan Beauty, których maseczkę ze smoczą krwią namiętnie katuję od dawna. Mają moje pełne zaufanie, więc od razu wzięłam się do testów i dziś kilka słów na temat toniku, olejku i peelingu.

Na pierwszy ogień jedziemy z tonikiem. Przyznam, że tonik kojąco-nawilżający przypadł mi najbardziej z całego stadka. Kliknijcie sobie w to co się świeci i tam macie pełne info o nim, bo ja nie lubię treści przepisywać, potem i tak nikt tego nie czyta. W skrócie to za 25 złotych mamy delikatnie pachnący tonik z ekstraktem z aloesu, grzybów shiitake i kamieniem księżycowym w środku. Kamień księżycowy brzmi magicznie tymczasem jest to minerał będący pozostałością meteorytu. Ma właściwości antyoksydacyjne, ochronne, kojące, nawilżające i…serio poczytajcie więcej na ich stronie 😉 Zaprawdę powiadam Wam- jest to dobre.

Tonik praktycznie z miejsca trafił do moich ulubieńców. Pierwszy raz miałam okazję naocznie zaobserwować działanie toniku. Kilka razy zapomniałam nałożyć po nim krem, bo skóra była nawilżona i zdawało mi się, że krem już mam, a nie miałam. Kolejny plus za to, że wystarczyło przetrzeć buzię i wszelkie zaczerwienienia, zadrapania, syfki bladły na moich oczach. O tak po prostu, jeb i ni ma czerwonych plamek. Magia z księżyca. Przy nakładaniu twarz lekko mrowiła ale w taki przyjemny sposób. Czasami tonik rozpylałam prosto z dozownika, czasami nakładałam na wacik, jak mi się akurat zachciało. Wydajność dosyć dobra, bo psiukacz dozuje niewielką ale odpowiednią ilość. Polecam!

Drugim produktem był olejek upiększający. W składzie znajdziemy między innymi olejek z orzecha włoskiego, olejek ubuntu mongongo, olejek andiroba i oczywiście kamień księżycowy latający po flaszce. Że nie jestem fanką olejków to każdy wie 😉 Ten olejek używałam z przyjemnością, bo pachniał nieziemsko, trochę owocowo, trochę słodko ale świeżo jednocześnie. Zapach ciężki do określenia ale piękny. Najważniejsze, że genialnie się wchłania i  to dość szybko, nie brudzi ciuchów i nie jest upierdliwy w obsłudze. Wydajny. Jako nie-fanka olejków raczej do niego nie wrócę ale osoby, które olejki lubią na bank go pokochają 🙂

Trzeci kosmetyk to peeling egzotyczny. Najbardziej na świecie uwielbiam trzeć skórę do krwi haha 😀 W każdym razie lubię ostre peelingi. Latem, na opaloną skórę takie ostre peelingi to średni pomysł dlatego też latem najlepiej sprawdzał mi się ten peeling od Cossie. Drobno zmielone pestki oliwek i sól himalajska delikatnie złuszczają martwy naskórek. Ponieważ zdzierak ukręcony jest na bazie masła shea i masła kakaowego, oleju kokosowego i oleju babassu skóra po użyciu jest nawilżona. Polecam szczególnie leniwcom, którzy nie lubią lub nie pamiętają o nałożeniu balsamu po kąpieli, peeling robi robotę za nas i skóra jest przyjemnie dojebana mocą. Wrócę do niego latem kiedy moja skóra woli delikatniejsze traktowanie.

W żołnierskich słowach- najbardziej do gustu przypadł mi tonik ale wszystkie kosmetyki są godne pochwały. Do wyboru macie też inne wersje kosmetyków, które pokazałam, inne zapachy, różne zastosowania ale to sami sprawdźcie na ich stronie. Kamień księżycowy może i nie jest kosmiczny ale kosmetyki oparte na nim mają trochę kosmiczne działanie. Znikające zaczerwienienia po toniku to dla mnie kosmos, nigdy po żadnym kosmetyku moja skóra tak szybko nie była ukojona. I polecam wspierać małe, polskie marki 🙂