Yearly Archives

2017

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Ciekawostki i wskazówki.

By | Blog, Wywczas | One Comment
Moja niepisana, najważniejsza zasada urlopowania- jedziesz na tydzień, miej w zanadrzu dwa tygodnie wolnego. Albo chociaż te 3 dodatkowe dni. Wiecie, na wypadek szoku po powrocie. Kilka godzin wcześniej smażysz się w słońcu, wysiadasz z samolotu, a tu jeb! Leje, wieje, piździ i generalnie szara rzeczywistość. W połowie września w Polandii tylko się wieszać. O ile wieje. Bo jak wieje, to zawsze ktoś się powiesi, więc dlaczego nie ja, nie Ty? Tym optymistycznym wstępem zapraszam Was na pierwszą część wspomnień ze słonecznej Sycylii. W pierwszym odcinku mam dla Was garść tipów i ciekawostek. Nie wieszajcie się przed końcem serii!

Oczywiście poleciałam januszczyzną i wycieczka była ol wszystko inkluziw i jeszcze do tego w last minete de la szybcioch. No matter. Nikogo to nie obchodzi, grunt, że kiedy tu ktoś marzł, ja się na Sycylii roztapiałam. I tu macie pierwszą ciekawostkę- nigdzie kurwa nie było takiego ukropu jak na Sycylii, serio. Niby 35 stopni,, ale jakby 50. Tydzień wcześniej było tam 45, to ja nie wiem ile oni odczuwali, 150*C kurwa? Byłam w kilku miejscach, ale to tam czuć wrota piekieł (Etna?). Dobra, kończę to pierdolenie. Nie będzie tu suchej przewodnikowej wiedzy tylko garść info, których ja się nigdzie nie doszukałam. No to sama napiszę.  Lecimy z tematem. No to lecimy. Fruuuu….
Zacznijmy od hotelu. Słów kilka. Zatrzymaliśmy się w Borgo Rio Favara.. Jak Wam ktoś powie, że wakacje na własną rękę są zawsze tańsze, to łże. Sam Borgo na tydzień kosztuje prawie tyle co nasza wycieczka. A gdzie żarcie, samolot, transfer i reszta tego wszystkiego? No właśnie. Dobry last jest dobry. Hotel nie był właściwie hotelem, a wioską turystyczną, dostaliśmy własny apartament w domku. Domków było tyle, że właściwie lepiej nie pić, bo można zasnąć u sąsiada (wszystkie chałupy identyczne!). Żarcie nieziemskie, apartamenty kozackie, czysto, pięknie, własny parking pod domem, taras, balkon, sypialnia, aneks kuchenny w salonie, łazienka, ludzie mega mili, ale...Ciekawostka druga- jedziesz na Sycylię i super znasz angielski? To wsadź go sobie w dupę. Przez cały pobyt w raju po angielsku udało się porozmawiać z dwiema osobami w hotelu. Jeden chłopak przy barze próbował coś tam się porozumieć, ale musiałam mówić wolno i wyraźnie. Czwartą osobą był gostek z wypożyczalni samochodów, coś tam nawet trybił i próbował mówić. Good job dear! To by było na tyle. Nikt kurwa nie zna angielskiego, bo czy te 4 osoby przez tydzień to dużo? No nie. Ale lepszy rydz niż nic, zresztą dogadacie się na migi i takie siakie. Sycylijczycy to ludzie prości, leniwi i otwarci. Chętnie pomogą o ile znacie włoski, albo macie gumowe ręce i namachacie w powietrzu co od nich chcecie ?
Skoro jesteśmy przy hotelu, przejdźmy do żarcia. Żarcie to podstawa. Kiedy gdzieś jadę, to ludzie mają być mili, jedzenie dobre, a morze ciepłe i z ładną plażą. Jedliśmy zarówno w miejscu pobytu jak i poza. Właściwie każdego dnia zwiedzaliśmy więc obiady w różnych miejscach też były. Żarcie pyszne, choć skromne. Lata biedy nauczyły Sycylijczyków robić coś z niczego. Makarony. Ja pierdolę. Dupę urywa. W hotelu jak i poza możecie wpierdalać makaron jak świnia kartofle. Makarony są wszędzie i z sosami we wszystkich wariantach! Włoska oliwa, zajebiste pomidory, świeże zioła. Już mi ślinka cieknie! Najlepsza pasta jaką w życiu jadłam. Jadłam jak wieprz, czyli normalnie. Owoce morza. Nie jestem wielką fanką, zdecydowanie wolę dżem ze świni, ale jak mam okazję, to i morskie robaki opierdolę na deser. I tutaj się nie zawiodłam. Ba! Najpyszniejsze ośmiorniczki, krewetki i te takie w muszelkach jakie w życiu jadłam. Szkoda, że to takie małe bubki mięsa i więcej z tym zabawy niż jedzenia, ale niebo w gębie, aż sama jestem w szoku. Sycylijczycy szczycą się takim swoim przysmakiem- arancini (w okolicach Palermo zwane też arancino- kolejna ciekawostka, Ci z Katanii nie lubią się z tymi z Palermo. Coś jak u nas Warszawa i Kraków. Nawet o kawałek ryżu się kłócą tzn o to całe arancini/o). Szczerze? Można zjeść, ale dla mnie nie ma wow. Taki kotlet z resztek jak nam ryżu z obiadu zostanie. Stożek ryżowy smażony na głębokim tłuszczu i wypchany tym co mają pod ręką, jakieś leczo z ryżem ?Można zjeść w ramach ciekawostki, ale wolę makaron. Polecam za to Focaccia Ragusana jeśli będziecie kiedyś w okolicach miasta Modica lub Ragusa, bo z tego co wiem, to ta odmiana focaccia to żarcie wybitnie regionalne. Wygląda jak wielka buła, wypchana czymś co jest dobre, obstawiam bakłażany, pomidory, mięso i inne warzywa. Wydaje mi się, że całość tego pieroga smażą na głębokim tłuszczu. Nie wiem dokładnie co było w środku i jak to robią, ale jak zapytać o to kogoś kto nie zna angielskiego? Podawane na ciepło. Smakuje trochę jak pizza, tylko lepiej. Niebo w gębie! Jeśli mowa o pizzy, to najlepszą jadłam…na lotnisku w Katanii. Serio. 5,50 euro za kawałek. To było najlepiej wydane 100 złotych na pizzę w historii?
Sycylia to także pyszne wina, całkiem niezłe piwo i Lawa Etny, czyli 70% alko spod wulkanu. Bez obaw- nie wali bimbrem. Osobiście nie lubię bimbru, bo mi flaki przewraca. Lawa to coś zupełnie innego. Wcale nie czuć alkoholu. Czuć jakby się ogień połykało. Serdecznie polecam. Pycha. Jeśli ktoś lubi słodkie alkohole polecam Limoncello, likier cytrynowy, dla mnie za słodki ale smaczny. Polecam też orzeźwiające piwo z granitą. Nie sposób pominąć czekolady z Modica. Czekolada tylko z kakao i cukru. Nie lubię czekolady, ale skusiłam się na zakup kilku z nasionami konopi. Wybór jest przeogromny! Do tych czekoladek dodają wszystko- dziwaczne orzechy, ryż, nasiona konopi, chili (pali prawie jak po lawie), sól morską, cytrynę, bazylię i…mięso mielone! Czekolada z mięsem mielonym, to pierwsza czekolada jaka mi posmakowała. Ciekawe dlaczego…?
Pojedliśmy, popiliśmy, to czas na mafię sycylijską. Jeśli ktoś jest turystą mafia ma Was w dupie. Mafia na Was zarabia, czujcie się bezpieczni. Jeśli chcecie na Sycylii otworzyć choćby budę z bananami przy ulicy, szykujcie odsiew dla wujciów. Mafia jest wszędzie i wszyscy są jej podporządkowani. Wszyscy. Nigdy nie pytajcie o mafię sycylijską Sycylijczyków, to temat tabu, ewentualnie utną Ci palca albo nos za wścibianie go w nie swoje sprawy. Jeśli chcesz żyć i pracować na Sycylii musisz mieć swojego “opiekuna” z góry. Żeby mieć “opiekuna”, trzeba mieć znajomości. Jeśli masz męża/żonę z Sycylii- jest ok. Jeśli będziesz na przykład opiekować się starszym Sycylijczykiem- jest ok (mafia szanuje starszyznę i ich opiekunów oraz osoby pracujące na nich). Jeśli chcesz jutro zamieszkać na wyspie i otworzyć pole namiotowe, albo stragan z pierogami- nie jest ok, potrzebujesz “opiekuna” i szykujesz kasę dla mafii. Coś jak nasz rząd, tylko tam mafia o swoich ludzi dba. Tracisz “opiekuna”, musisz ogarnąć kogoś na zastępstwo, bo mafia wpada w środku nocy, wyciąga całą rodzinę z łóżka i prowadzi pokojową rozmowę z bronią za paskiem (historia prawdziwa.). Skąd to wiem? Powiedzmy, że mam tam “swoich ludzi” ?Nikt Wam tego nie powie głośno, ani nie podpisze się własnym nazwiskiem. Turystom nic nie grozi. Jest mega bezpiecznie. 
Imigranci? Widziałam, ale są to głównie pracownicy okolicznych plantacji. Kamerun, Nigeria, Tunezja, Czad, Maroko… jest kolorowo ale nadal bezpiecznie i w dodatku znają biegle angielski! Nie ma się czego bać. Taki Nigeryjczyk pierwszy poda Ci wodę i pomoże w przeciwieństwie do Polaka (również historia prawdziwa). Ludzie na wyspie żyją głównie z rolnictwa i turystyki, choć ta dopiero się rozwija. Albo są w mafii. Nie jeden szczyl bujał się najnowszym mercem czy lambo. Byłam, widziałam, dwudziestolatek na oliwkach się nie dorobił?
Sycylia to piękny, choć biedny region. Bezrobocie jest tam monstrualne. Ludzie rzadko wyjeżdżają do pracy za granicę, a jak wyjadą, to szybko wracają, bo północ to dla nich deszcz, zimno i popadają w deprechę. Jakoś im się kurwa nie dziwię. Co chwilę napotykamy jakieś śmieci przy ulicy. Skoro jest takie bezrobocie, to dlaczego nie wezmą się za sprzątanie? Sycylijczyk myśli inaczej. Myśli sobie- kurde jak dziś posprzątam wszystkie butelki z przydrożnych rowów, to jutro nie będę mieć pracy. Więc zbierają co dziesiąta butelkę i maja robotę i na drugi dzień. W sumie logiczne?
Mimo tych śmieci plaże są piękne i zadbane. Byliśmy na południowym wschodzie, plaże między Ispica, a Pazzallo to kilometry piasku i błękitnej wody. Raj dla oczu i duszy. Na wyspie chyba większość plaż to plaże skaliste i kamieniste, więc jeśli chcecie się polenić w miękkim piasku, polecam okolice w której byłam. Kilka plaż odznaczonych błękitną flagą i morze dosłownie wylewające się na ulicę niech będą najlepszą rekomendacją.

 

 

Wyspiarze to bardzo serdeczni ludzie. Mieliśmy okazję odwiedzić kilka sycylijskich domów (mówiłam, że mamy tam wtyki?). Na wejściu częstują Cię wszystkim co mają. Domy niezależnie od majętności właścicieli, a byliśmy u kilku różnych rodzin, są urządzone skromnie i surowo. Wszędzie płytki, niewiele dodatków, duże przestrzenie. Podoba mi się, nigdzie nie kurzą im się badziewne cotton ballsy, ani jakieś pojebane świeczki czy wieśniackie napisy typu “home, sweet home” wycięte z dykty. Mniej sprzątania. Nie wiem czy wynika to z tego, że są leniwi, czy po prostu nie lubią zbędnych bibelotów, ale wszystko wygląda prosto i smacznie. Zero dywanów, serwetek, firanek, zasłonek. Czysto, przestrzennie, pięknie. Sycylijczycy są trochę zapatrzeni w siebie, myślą, że Polska to trzeci świat, myślą, że nie mamy coca-coli i kolorowych telewizorów. Serio. Na wieść w jakim hotelu się zatrzymaliśmy robili wielkie oczy, że nas stać. No cóż… Polska jednak jest cywilizowana i nie leży w Rosji?
Jeśli jesteśmy przy pieniądzach. Ogólnie w sklepach nie jest drogo. Woda to około 30 centów, piwo niewiele droższe. Ceny porównywalne do naszych. Ale na turystach żenią jak Górale. Wynajem auta, takiego najgorszego dziada, to koszt około 70-90 euro za dzień. Lepiej nie dawać im karty kredytowej, bo za byle ryskę owalą Was na kilkaset euro. Kiedy próbowałam wynająć auto za hajs, krzyczeli mi pełne ubezpieczenie, czyli jakieś dodatkowe 50 euro. Nosz kurwa. W końcu udało nam się ogarnąć punciaka w stanie oesu za 50 euro bez żadnych pierdół, ale to była długaaa i wyboista droga. Jeśli ktoś ma ochotę na namiary i będzie w okolicach Pazzallo, to numer telefonu posiadam. Gostek był bardzo w porządku, choć nie ukrywam, że wynajmując mieliśmy trochę stracha, bo wszystko było na słowo honoru?
Co ma Sycylia czego nie ma Polska? Oczywiście na Sycylii nie brakuje słońca, pogoda jest stabilna, upalna, piękna. Ciepłe morze, to coś co mają oni, a my nie. Ale najważniejsze- ludzie tam żyją. Nie łażą i nie ględzą, spotykają się wieczorami, piją winko na ryneczku. Jest wesoło, chce się żyć. Zycie toczy się wolno i ospale. Siesta od 13 do 16 to czas kiedy ludność śpi i ma wszystko w dupie. Wszystko. Nawet jak powiecie, że chcecie kupić coś za 10 tysięcy euro, to powiedzą Ci, że ok, ale po sieście. Właściwie, to o 17 też jeszcze większość miejsc jest zamknięta. Właściwie, to otwierają sklepiki czy restauracje jak im pasuje. Czasami robią sobie wolne w środku tygodnia, bo tak. No i fajnie. Takie życie na wyjebce widać czyni ich szczęśliwymi ludźmi. A gdyby tak rzucić to wszystko i….ahhh?
Wszędzie spacerują jaszczurki. Przesympatyczne stworki. Czasem może trafić się jakaś meduza, wtedy lepiej wyjść z morza. Ale najbardziej spodobały mi się czarne pszczoły, które pasły się na lawendzie na Etnie. Czy jest tu jakiś pszczologog? Co to jest? Bo ta czarna pszczołą, to moja prywatna nazwa, a jestem ciekawa czy to rzeczywiście pszczoła i jeśli tak, to dlaczego do kurwy nędzy jest czarna? Śpi w wulkanie, czy ki chuj?
Pamiątki. Nie kupuję kurzołapów, magnesów, ani innego badziewia. Kupuję jedzenie i picie. Polecam to co na zdjęciu czyli- Lawę Etny, to ten ognisty alko. Dobre piwo. Czekolady z Modica. Herbatka z ziół, które wyrosły na zboczach Etny. Przywiozłam jeszcze pyszne miody- eukaliptusowy, pomarańczowy i z kwiatów z wulkanu oraz tamtejsze ciasteczka i oliwki. Polecam także makarony, oliwę i wszystko co jadalne. Takie gabaryty dostarcza mi “mój człowiek” z Sycylii, więc nie muszę się martwić. Nie mogę doczekać się dostawy świeżych pomarańczy, ale to aż pod koniec listopada kiedy ruszy na nie sezon. Niby większość spożywki można kupić u nas, ale uwierzcie mi- to nie jest ten sam smak. 
Wyszło chyba długo. A to przecież dopiero pierwsza część! No sorry, nie dało się ścieśnić, a i tak wydaje mi się, że o czymś zapomniałam. Jakby co- pytajcie w komentarzach. W kolejnych częściach zabiorę Was na kilka wycieczek.A dla tych, którzy wolą popatrzeć, zapraszam na YT

 

Arrivederci!

Przedłużanie rzęs

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Ok, lato się skończyło. Ale wróci. Kiedyś. A jak jest lato to wkurwiają mnie tylko dwie rzeczy- komary i spływający mejkap. Na komary nie mam rady, ale na mejkap owszem. Nie malować się. Phiii…odkrycie Ameryki. Tylko co jeśli Wasze rzęsy i brwi są jak kasa z komunii? Niby są, a jakby nie było. Długie, piękne, ale w kolorze bez koloru, czyli amba fatima… Sztuczne se zrób. Zrobiłam se. O brwiach to ja jeszcze napiszę, ale o rzęsach przeczytacie poniżej.

Do przedłużanych rzęs podchodziłam kilka razy. Pierwszy raz kilka lat temu, przedłużyłam, poszłam na imprezę i potem już nie uzupełniałam. Sytuacja powtórzyła się jeszcze ze dwa razy. Rzęsy robiłam zazwyczaj kiedy jechałam na wakacje. Wiecie, morze, plaża, a człowiek jako tako chce wyglądać. Co z tego, że moje rzęsy są piękne i długie skoro bez tuszu ani rusz, bo koloru to one nie mają wcale. W ubiegłym roku się przemogłam i przechodziłam połowę lata z przedłużonymi rzęsami. Przedłużone, to może za duże słowo, bo były tej samej długości co moje, ale jednak sztuczne rzęsy miałam. W tym roku pobiłam rekordy i rzęsy noszę już prawie pół roku! No i co w związku z tym? Jestem mega zadowolona. Właściwie przestałam się malować. Na większe wyjście przypudruję ryj, pociągnę tuszem dolne rzęsy, ewentualnie odrobinę cienia do powiek na dolną powiekę i już. Wstaję rano i wyglądam jak dziunie z amerykańskich filmów, no może poza fryzurą i odciśniętą poduszką na mordzie?Wakacje? Wzięłam na wakacje jakiś tusz i puder, tak profilaktycznie. Nawet nie otworzyłam kosmetyczki. Umyłam gębę, nałożyłam krem i poszłam w długą jak Grażyna po świeżaki. Takie rzęsy to oszczędność czasu i wcale nie kosztem czegoś tam. 

 

Ponieważ moje naturalne rzęsy mają długość linki holowniczej do ciężarówki, to doklejam sztuczne rzęsy w rozmiarze 12, kąciki to 8. Wydaje się, że to dużo, ale gdyby doczepić krótsze, to naturalki wystawałyby powyżej, no ni w chuj ni w oko. Poza tym różne długości różnie będą wyglądać na każdym oku. Jedni mają patrzałki jakby ich lekarz przy porodzie za nie wyciągał, a drudzy takie jakby im ten lekarz na głowę stanął. Dobra stylistka rzęs dobierze odpowiedni rozmiar, długość, grubość, gęstość. Stylistkę rzęs wybierajcie rozważnie, bo potem będziecie chodzić z całą norką przyklejoną do oka zamiast z odrobiną norkowego futerka na powiekach. No i zabawy z klejem w okolicach oczu to jednak ryzyko, lepiej nie pozwolić patałachowi manewrować przy tak delikatnym narządzie. Mam to szczęście, że moje dwie przyjaciółki są genialnymi stylistkami rzęs, Madzia pozwoliła polecać się tylko w komentarzach, ale do Ewelinki możecie kliknąć sobie tutaj. Moje rzęsy to jedwab. “Tak, tylko ona, jak jedwab”- jaka to melodia?? Jaka to metoda? To metoda “Magda dopierdol tak żeby ładnie było”, ale według Magdy to 5-8D. Jestem lepsza niż kino, bo tam to chyba max 5D. Na moim zadupiu takie piękności to jakieś 170 zeta, uzupełnienie oczywiście trochę mniej.
Warto, czy nie? Warto! Wyglądacie zawsze świetnie, nie musicie się malować i szykować do wyjścia chuj wie ile. Co jakieś 3-4 tygodnie latam na poprawkę, bo jak wiadomo rzęsy naturalne odrastają, wypadają i wraz z nimi pozbywamy się doczepianych rzęs. Na zimę wrócę na moment do moich rzęs żeby troszkę się zregenerowały. Doczepki nie niszczą rzęs naturalnych, ale jednak jest to pewne obciążenie i fajnie dać im trochę oddechu. Poza tym to będę miała pretekst żeby poużywać nowych cieni do powiek, bo przez doczepianą firankę nawet nie chce mi się tymi cieniami bawić. Przedłużanych rzęs nie malujemy tuszem, regularnie czeszemy i uwaga- myjemy! Tak myjemy, bo takie rzęsy o które nie będziemy dbać zamienią się w siedlisko bakterii, a potem głupie pretensje, że źle zrobione. Nie, nie są źle zrobione, tylko ludzie to brudasy, a więc delikatny szampon dla dzieci albo żel do buzi i leciutko przemywamy, delikatnie odciskamy w ręcznik i czeszemy. Mit, że sztucznych rzęs nie wolno myć wziął się pewnie stąd, że po aplikacji nie wolno ich moczyć, ale na litość- 24 godziny, a nie 24 dni. A fe. Na zabieg idziemy BEZ makijażu żeby nie utrudniać pracy stylistce. I jeszcze jedno- jeśli nie możecie przyjść na umówioną wizytę- informujcie wcześniej, bo ktoś inny czeka na Wasze miejsce. Prawidłowo pielęgnowane rzęsy będą zachwycać swoim wyglądem tygodniami. Minusów nie widzę. Prawidłowo założone rzęsy nie są wyczuwalne. W skrajnych przypadkach może pojawić się uczulenie na klej, a wtedy szybko zgłaszamy się do swojej stylistki i ona wie co zrobić.
Lubicie, nie lubicie? Zajęło mi trochę czasu żeby przekonać się do przedłużania rzęs, ale teraz jest to mój must have, szczególnie na lato ?

 

Dzień z życia perfekcyjnej Instagirl, Blogerki, Fakebookerki czy tam innego tworu

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Jest tak. Masz bloga/ vloga/ insta/ fanpage – niepotrzebne skreślić, albo dorzucić snapy, twittery i co tylko pod światem. Generalnie jest fejm, sława, hajs. Na ulicy faceci rzucają w Ciebie stanikami, a laski strzelają piorunami ze ślepiów. Audi dało Ci samochód, sprzęty tylko od Apple, apartament spadł z nieba po akcji z siecią banków, a Kler urządziło Ci Twoje skromne 300 metrów kwadratowych. Wszystko co masz na sobie jest logowane, bo nie wiadomo kiedy Pudel strzeli Ci fotę, a przecież za każdą metkę na Twoje konto spłynie kasa. Jak wygląda Twój dzień? Dzień perfekcyjnego wyjadacza internetowego? Tak.

 

Wstajesz rano. Zawsze o 9 rano, niezależnie od tego która akurat jest godzina. Wypoczęta. Full make up. Poduszka nigdy nie odciśnięta na ryju, bo w ryju tyle botoksu i złotych nici, że nawet rozgrzane żelazko się nie odciśnie. Jesteś już po porannym treningu o 5 rano, crossfity, hujahopy, pole dance, szpagaty, piruety, co tam jeszcze? W każdym razie wstałaś o 9, a trening już za Tobą. Tak. W jakieś pięć minut przygotowałaś smoothie i croissanty, do tego jakieś liście znad Amazonki na redukcję wagi, która już jest niedowagą. Czas na sesję. Sesję śniadania. Po godzinie można zjeść. Jeszcze tylko powitanie z fanami na snapach i stories. “Hejka kochani, dużo słoneczka, miłego dnia, chuj Wam w dupę”. Odbębnione. W międzyczasie pięćdziesięciu kurierów na zmianę donosi fanty. Znowu foteczki. Wpisik na blogaska. A nie, na blogaska to się zapłaci frajerowi i napisze za nas. Sztab ludzi ogarnie montaż vloga o dupie Maryny. Jeszcze tylko maile. A nie, na maile odpisze inny frajer na śmieciówce. To właściwie można nagrać jakiś krótki filmik. I zdjęcie zrobić. To czas na obiad. Najlepiej w dobrej restauracji z dziesięcioma gwiazdkami Michelin i w towarzystwie innych gwiazdek z neta. W knajpie foty, filmiki, a potem prosto na event tej znanej baby, no wiecie tej co dziergała w tym programie, no tym Miami Ink, czy coś. Nieważne. Pokazać się trzeba. Dadzą jakieś biedne gifty i przekąski z rukolą. Oczywiście wszystko jest fit, eko, vege, glutenfree, czary mary ja pierdolę. Zdjęcia, filmy. Standard. Eko drinki z eko łiski, vege wódka, bezglutenowe piwo, kjjjfjkdkdijfhfnvjfk….O ja pierdolę. 3 rano. Makijaż cały, bo permanentny. Włosy bez szwanku, bo doczepiane. Rajstopy podarte. Trzeba zerwać umowę z Gattą. Kiecka za 20 koła zarzygana. Przetrze się gąbką i zwróci do wypożyczalni, może się nie skapną. Kurwa. Jeść. Kebab u Turka. Jebać glutenfree i vege. Jeść! Kurwa! Snapy! Usunąć. Kurwa! Osiem tysi ludzi widziało. Dlaczego oni nie śpią o 3 nad ranem? Taxa. Na chatę.  Spać. Wstajesz rano. Zawsze o 9 rano. Niezależnie od tego która…kurwa…południe. Kurierzy się dobijają….
Wstaję rano. Zawsze o 9 rano, niezależnie od tego która akurat jest godzina. Zwlekam się, ale jeszcze bym poleżała. Zrzucam z siebie koty. Siku. Zawsze najpierw robię siku. To bardzo ważne, bo mogłabym się zsikać na przykład przy śniadaniu. To idę lać. Idę się umyć. W sumie nie muszę się malować jakoś specjalnie, bo rzęsy sztuczne, brwi permanentne, ryj jeszcze nie wisi, tylko poduszka się odgniotła. Umyję włosy. Wyschną zanim zdążę je wysuszyć. Dobrze, że znowu zrobiłam keratynowe prostowanie całkiem niezłą chińszczyzną, to nie sterczą. Dobra, nie jest źle. Zrobię śniadanie. Jajka, czy kanapki? Kanapki czy jajka? Co szybciej? Wczoraj były jajka, to dziś kanapki. Na insta nie wrzucę, bo sucha krakowska ujebana majonezem wygląda jak gówno, ale co z tego skoro to najlepsze kanapki świata? Dobra, to jednak przypudruję ten ryj, bo koty się boją. Kurwa! Koty! Nakarmić koty! Nakarmione. Ktoś dzwoni do drzwi. Kurier! O kurwa, a co to za święto! A nie, to nie gifty, to listonosz z fantami z Ali. Bluzeczka za 4$, czepki do włosów, klapki za grosze. Git malina. Praca. Przyklejam się do lapka. Kot siedzi na głowie, drugi go trzyma. Nie spadną. Kurwa szesnasta. Obiad. Na tym Zadupiu nie ma knajp do wyboru. Trzeba gotować. Zresztą kiedy wyjść? Stopą mieszam zupę, drugą karmię koty, ręka dalej pisze, głowa w chmurach, wszystko w dupie. Zupa wykipiała. Kiedyś to posprzątam. Nie dziś, bo jeszcze maile. Jeszcze blog, jeszcze praca, znowu praca. W międzyczasie zabrakło śmietany. Niemąż pojedzie. Jeszcze chleb niech kupi. I może wodę jeszcze, bo tylko piję i sikam, bo kiedy jeść? Dwudziesta. Może zjem w końcu obiad? Zjem. Zjadłam. Praca. Zmywarka. Pralka. Jeszcze coś na insta wrzucę. Praca. Prawie północ. Ojebię kanapki ze smalcem i cebulą. Dobrze, że nie wychodzę do ludzi to mogę śmierdzieć jak Cebulowa Królowa. Ale to dobre. Może odpocznę? Okej, jakiś film. W połowie dogorywam. Do wanny. Miło i ciepło, za trzy minuty jak nie wyjdę, to się utopię. Zasnę i znajdą moje odmoknięte zwłoki za pół roku. Do łóżka. Doczołgałam się. Spać. Wstaję rano. Zawsze o 9 rano. Niezależnie od tego która…kurwa…południe.

 

Niezależnie od tego jak wygląda Twój dzień, wszyscy jesteśmy tacy sami. Nieważne czy masz sztuczne cycki, czy dopiero tylko brwi jak ja? Nieważne, czy masz podpisaną umowę z siecią banków, czy piszesz za barter o szminkach za 20 zeta. Każdy jest tylko i aż człowiekiem. Nikt nie jest idealny, ale nasi odbiorcy widzą tylko ten piękny wycinek życia. Nikogo nie potępiam, bo każdy ma prawo do podążania drogą, którą sam sobie wybrał. Czasami ta droga jest dobra, czasami zła, ale przecież zawsze można zmienić trasę. Czasami trzeba zapierdalać, czasami wszystko spada z nieba. Czasami jest fajnie, a czasami zupa wykipi. Życie. Fajnie jest sprzedawać coś w ładnym opakowaniu, ale warto, żeby zawartość była równie interesująca. Można się piąć w górę i korzystać z eventów, bo po to są. I nieważne czy sukienka za 5 zeta, czy za 5 klocków. Nieważne czy zaczynasz pisać bloga, czy może masz od groma obserwatorów na insta. To wszystko nie jest ważne. W social media chodzi oto, żeby się piąć- najważniejsze żeby nie skończyć z zarzyganą sukienką.

 

Szalona jesień z Kim Dzong Unem, back to school z Rutkowskim

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Nadejszła jesień. Przynajmniej za oknem. Dzieci wracają do szkoły. Współczuję wstawać jutro o 6 rano w deszczu i chłodzie. Jakoś skończycie te szkoły. Może. Zawsze można uciec przed pluchą do Włoch. W Rimini podobno niezłe lasty. Słońce to mają w Korei Północnej. Słońce Narodu z bombą wodorową. Jak słońce – to wodór, wiadomo, kto na gegrze uważał, to wie, że wodoru w słońcu z 70%. Chyba. Nie wiem, bo nie uważałam, bo Pani od gegry wmówiłam, że śnieg sypią z fartuszków śniegowe wróżki. Uwierzyła. Nie, to nie było w podstawówce. To było w szkole średniej. Taką mam siłę perswazji. Zresztą koleżance kiedyś wmówiłam, że bażant, to taka rasa konia. Uwierzyła. Mam tę moc.

Tak. Łaziłam w deszczu żeby zrobić zdjęcia. Dzisiaj. Przed chwilą. Zmokłam. Ale jak sobie pomyślę, że jutro miałabym wstawać do szkoły, to mnie dreszcze przechodzą. “Jeszcze zatęsknisz za szkołą”- mówili. Mówili Ci, którzy nauczycielami zostali z przymusu. Nie tęsknię. Za towarzystwem też nie tęsknię, bo do dziś spotykamy się co jakiś czas na piwie. A szkoła? No cóż. To tam rozpoczęłam moją przygodę z You Tube. Moje początki zakończyły się naganą dyrektora szkoły z ostrzeżeniem wydalenia z tejże szkoły. I tak by mnie nie wyjebali, bo za dużo konkursów wygrywałam ?Skrzydeł mi nie podcięli, bo przecież moje skrzydła są na stałe. Bo ja mam skrzydła w głowie, bo ja mam moc gdzieś pomiędzy wątrobą, a śledzioną i tej mocy szkoła nikomu nie da. A ta wewnętrzna moc, to piękne życie. A jak tę moc odkryć w sobie? Żyć według siebie, nawet jeśli się śmieją, nawet jeśli Ci grożą, nawet jeśli ktoś powie, że życie to nie zabawa. A co? Droga krzyżowa? Nasze życie jest takie na jakie sobie zapracujemy. I nie chodzi tu o pracę jako robotę, jebanie po 10 godzin. Chodzi o pracę nad samym sobą. Frazesy. A jednak. Ja też jebię czasami po 10 godzin, czasami trzeba, ale potem leżę i pachnę, bo równowaga to podstawa. I jak już jebiesz na dwa etaty, jak wyjrzysz przez okno i stwierdzisz, że deszcz i zimno to jednak nie jest dla Ciebie, to kupujesz bez żalu bilet do Włoch. Jak ja. I za tydzień o tej porze, będę leżeć na plaży. Moi drodzy byli nauczyciele! Czyż życie nie jest piękne? A nie sorry, bo Wy jutro musicie iść do szkoły, a ja pójdę kupić bikini. I co mi teraz powiecie? Zjebałam nie idąc na studia, co? A przecież mogłam na przykład zostać nauczycielem i jutro wstać o 6 rano w deszczu i iść użerać się z dzieciakami. Wybrałam marzenia i własną drogę. I co? Najlepsza decyzja ever. I tylko jeden mam problem…bikini lepiej różowe, czy coś w zieleniach?
To nie jest tak, że ta nasza jesień jest przeze mnie znienawidzona. Szkołę też lubiłam. Ale ani za szkołą, ani za pluchą nie tęsknię. Kasztanami jesień się zaczyna. Albo orzechami. W tym roku orzechy szybciej do mnie trafiły niż kasztany. Ale jeszcze i nie jeden kasztan wyląduje w mojej kieszeni. I nie jeden jesienny promień słońca połaskocze mnie po ryju. Wierzę w to głęboko. W tym roku jesień przypierdoliła mi z liścia srogo. Bo jak to tak 35 stopni, a na drugi dzień 20 i leje? To niehumanitarne! Na szczęście nie mieszkam w Korei Północnej, tam to dopiero jest niehumanitarnie. Myślę, że z moim charakterem zajebaliby mnie przed dziesiątym rokiem życia. Dla przykładu. Bo przecież taka niereformowalna. Ale wiecie…Polska z Koreą Północną ma wiele wspólnego. Na przykład Kim Dzong Un ma tego samego fryzjera co Rutkowski. Kojarzycie fryzurę na pora? Chociaż jak tak pomyślę, to bardziej taki lotniskowiec na głowie. To bardzo pomysłowe zważywszy, że i Kim i Krzysiek lubią broń i militaria, i te wszystkie samoloty, bomby, efekty specjalne, splendor, poklask i w ogóle, a tak naprawdę wewnątrz to mali chłopcy z pierwszym piwem w ręku. Kim ma tego samego krawca co taki jeden Jarek. Wzrost chyba też podobny. I zwierzęta obaj lubią, bo jeden ma koty, a drugi psy ludźmi karmi. W sumie ciekawe co jedzą koty Jarka. Może jest nam coraz bliżej do Korei i nawet o tym nie wiemy? Jeśli nie będę się nigdzie odzywać przez dłuższy czas, to tak, ludzie Jarka widzieli ten post. Skontaktujcie się z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Dzięki.
Idę poleżeć, bo za długo już siedzę jak na niedzielę, a może być tak, że jeszcze mnie posadzą, to lepiej korzystać. I żyć. Najlepiej po swojemu, to na stare lata nie będę mieć żalu do siebie, że mi życie przeleciało na tym co trzeba i wypada. Zadanie dla Was- zróbcie z okazji jesieni coś niepotrzebnego i coś co nie wypada. Na przekór wszystkim i w imię swojego uśmiechu. Po prostu.

Co Ty do mnie rozmawiasz? Dialekty Lubelszczyzny

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Czemu brejdak woli iść na Meus na skuśki? Może zamaniło mu się iść w ciapach przez kartoflisko? Mógłby przecież po ludzku pójść przez wrotka, a nie taszcząc cebularze przedzierać się przez krętowska. Jeszcze go kręty pokąsają nim je trzankiem zdzieli. Na dworze się zabundurza, to nie jest odpowiednia pogoda. Mógłby się kajtnąć moim rowerykiem, a nie cęcnić w oknie. Nie będę jednak wtykać nosa w nie swoje sprawy, bo jestem garłata i tylko go zchaję. Niech robi jak chce. Tak czy owak na Meus się uda żeby wypić prytę, pojeść chabetułę i fuszer. Mi zostanie sucha parówka. Wtem rozpadało się na dobre więc rozbuł się i lęgnął. Trudno, zjemy jakieś zielepachy zachachmęcone na szabrze i obejrzymy film. *
*Dlaczego brat woli iść na Meus (tradycyjna impreza z okolic powiatu krasnostawskiego w okresie wielkanocnym, podczas której ludzie palą ogniska, jedzą, piją i się bawią) na skróty? Może wymyślił sobie, że pójdzie w kapciach przez pole ziemniaków? Mógłby przecież po ludzku przejść przez furtkę, a nie taszcząc bułki z cebulą przedzierać się przez kretowiska. Jeszcze go krety pokąsają nim je trzonkiem zdzieli. Na zewnątrz zanosi się na burzę, to nie jest odpowiednia pogoda. Mógłby się przejechać moim rowerem, a nie bezczynnie oczekiwać w oknie . Nie będę jednak wtykać nosa w nie swoje sprawy, bo jestem rozgadana i tylko zmarnuję jego czas. Niech robi jak chce. Tak czy owak na Meus się uda żeby wypić tanie wino, pojeść potrawę z lebiody/komosy białej i potrawę z ziemniaków zwanej też lemieszką i prażuchą. Mi zostanie sucha bagietka. Wtem rozpadało się na dobre, więc zdjął buty i się położył. Trudno, zjemy jakieś niedojrzałe owoce ukradzione podczas napaści na opuszczony sad i obejrzymy film.
Tyle się mówi o gwarach, dialektach. Są charakterystyczne dla różnych regionów. Zaletą jest znać śląskie słówka mieszkając na Śląsku. Górale są dumni z tego jakim językiem władają. Kaszubi, poznaniacy…Ale pojedź gdzieś z lubelskiego, to Ci powiedzą, że zaciągasz jak ruska. No zaciągam. Mówię jakbym śpiewała (podobno, bo ja tego nie słyszę). Jest tyle pięknych i unikalnych słów, które powoli odchodzą do lamusa. A szkoda.
Gdzie nie pojadę to zawsze się ktoś do moich ciapów przypierdoli?Zupełnie nie rozumiem dlaczego miałabym się wstydzić tego skąd pochodzę i jakim słownictwem władam, bo słownictwo mam bogatsze niż nie jedna osoba z którą przyszło mi rozmawiać. Bardzo lubię moje zaciąganie i dziwi mnie, że wiele osób próbuje to maskować. Przecież to jest takie urocze! Nie wiem czy jest jeszcze co ratować. Młodzi ludzie odcinają się od korzeni, zapominają o charakterystycznych dla swojego regionu zwrotach tak jakby była to jakaś ujma. Nie moi drodzy, to nie jest ujma. Ujmą nie jest to, że urodziliście się tam gdzie psy dupami szczekają, ani to, że zaciągacie, albo wszyscy w Waszej rodzinie mają na nazwisko Gąsienica. To ogromna zaleta! Jak to moja prababcia mawiała- “Kobyła Cię na moście nie wysrała”, skądś jesteś i może warto pielęgnować swoje korzenie, bo dąb bez korzeni nie urośnie.
Bardzo lubię rozmowy z ludźmi z innych regionów i porównywanie różnic w naszych słownikach. Gdyby nie przyjaciółka z Katowic pewnie nie wpadłabym na to, że śmieci wrzucam do hasioka. Gdyby nie koleżanka z innej części Polski nie wiedziałabym, że sweter może się kulać (mechacić). Gdyby nie ja- do dziś nie wiedziałyby, że chodzą w ciapach?
Osobiście nie spotykam się z niemiłymi komentarzami na temat mojego pochodzenia, akcentu czy słownictwa, ale wiem, że to się zdarza. Wiem, że koleżanka w Warszawie spotyka się z nieprzyjemnościami, bo jest “z Ukrainy”. No kurwa! No i kto tutaj jest opóźniony, bo chyba nie lubelaki i okoliczni mieszkańcy?
Ale chuj z ograniczonymi ludźmi, jak to zawsze powtarzam- 5 minut z debilem zniosę, ale on się musi znosić całe życie. Mój akcent i regionalizmy, które znam są dla mnie atutem. Jeśli kogoś to uwiera niech sprawdzi czy to nie hemoroidy.
A jakie słowa i zwroty są charakterystyczne dla Waszych okolic? Chodzicie na dwór, czy na pole? Ja chodzę na zewnątrz żeby zaraz wojny nie było, kto jest chłopem, a kto na dworze mieszka?

Męska strona blogosfery

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Wiadomo, że baby są pojebane. A chłopy to co? A tu też takich nie brakuje. A gdyby tak zawęzić skalę do blogosfery? Ho ho! Książkę można napisać! Oczywiście pomijam tu kilku konkretnych piszących blogi specjalistyczne, chociaż…?Dobra, pośmiejmy się dzisiaj z nieudolnych bawidamków i mędrców internetu. A co, tylko po laskach mam jechać? Wszędzie trafi się jakaś czarna owca niezależnie od płci, wyznania, pochodzenia oraz tego czy je boczek czy obrzydliwą czekoladę (rzyg). Zapraszam na wpis o buraczanych blogerach. Dziewczyno! Jeśli chcesz wyrwać blogera, to uważaj na buraków, wyrwij tego chwasta tylko po to żeby wyjebać go za miedzę.

 

Zacznijmy pozytywnie. DizajnuchPigOutPower Pumping Dad – trójka fajnych, męskich blogerów. Po pierwsze- potrafią pisać i mądrze, i śmiesznie, i ciekawie. Mają dobry, czasami ciężki żart, ale nigdy nie walą gburowatymi i żenującymi tekstami rodem z polskiego pornola. Inteligentni. I tutaj ta inteligencja idzie w parze z dowcipem ostrym, ale taktownym. Chłopy na medal. Takie wiecie- siadłabym z nimi i ojebała browara jak z kumplem. Myślę, że sekret jest taki, że mają kogo poruchać (kobiety Panów, wybaczcie za to porównanie, ale taka prawda) i mają kogo kochać. No i na tym naszym blogerskim poletku mamy takie zdrowe warzywa. Taką brukiew blogosfery co wyżywiłaby niejedną wieś, żeby nie napisać, że więźniów w obozie, bo to już byłoby nietaktowne z mojej strony. Niestety żyją wśród pola buraków. A tych nie brak.

 

Pierwszy lepszy przykład. Z litości nie wstawię skrinów, bo mu jeszcze łza pocieknie i glut po koprze pod nosem. Miałam zalajkowany profil od kiedyś tam. Czytałam czasami co pisze żeby się pośmiać. Teraz sama wychodzę na buraka, ale nic buraczanego nie pisałam, tylko śmiałam się do siebie z mądrości kolegi po fachu, można mi. Raz coś skomentowałam. Kulturalnie i normalnie. Uczepił się na FB, a przyjedź tu i tam, a drineczek, a spanie zapewni. Oj dzieciaku… Zmył się po tym jak napisałam, że owszem drineczek spoko, wbijam z facetem, a on może spać w nogach. Podbił na Insta, na profil blogowy. Nie wiem czy mnie nie poznał, czy nie pamiętał. Te same teksty. Spławiłam podobnie. Jakiś rok później po raz drugi skomentowałam coś na jego FP. Po wymianie dwóch komentarzy, gdzie delikatnie acz dosadnie postawiłam na swoim, zablokował mnie. Wybuchnęłam śmiechem. A niby taki dorosły. O robieniu loda pisze. Jedno mnie zastanawia- skąd on wie jak robić tego loda…Podejrzane. Pisze jakby znał tajniki od strony klęczącej?
Jest taki inny. Pisze kogo to on nie ruchał, co nie pił i czego nie jadł. A gdzie on nie był! O Jezusie, na Marsie to on ma komórkę z węglem! Łiskacze na litry, panienki jak z katalogu. A potem spojrzenie na zdjęcie. Drugie spojrzenie na teksty którymi włada i już wiesz, że maks co pijał w życiu na litry to Ptysie i oranżada pod sklepem. I widzisz wyraźnie, że do tej twarzy pasuje tylko czerwone kółeczko z tej oranżady, a nie stringi instagirl w zębach. Czytasz i widzisz. Zasięgi niby są, ale raczej od piętnastolatek, a przecież on jest ponad dwa razy starszy od tych piszczących dziewczynek. I potem tak sobie myślę czy prokurator też czyta jego bloga? Nie wiem czym tu się szczycić, nie wiem do kogo te kulawe teksty. I czy piętnastolatki teraz takie tępe? No mam nadzieję, że jednak nie wszystkie i że jednak ich nie rozpija na tych randkach tym łiskaczem. Tak dumam i dumam i tych randek, to chyba nawet nie ma. Ale kolejny tekst od Andersena poleci. A gdzie on nie był, a kogo nie ruchał!

 

To tylko takie dwa, pierwsze z brzegu przykłady. Panowie! Nie idźcie tą drogą! Zaimponujecie i owszem, ale tylko…no jakby to ująć…no idiotkom, no. Nikogo nie wyrwiecie. Nie będziecie mieć tabunu inteligentnych i wartościowych czytelników. Tabuny może i będą, ale bezmózgich owiec. No chyba, że lubicie być królami buraczanego pola, to śmiało. Aha! I pamiętajcie- jak już robicie fotę na Insta z butelką łiski, to odcedźcie fusy z herbaty zanim przelejecie ją do flaszki, bo to widać ?

 

 

Co wspólnego ma ze sobą kobieta, ślimak i Pawłowicz? Maseczka Rapan beauty Intensive Care Power of Nature, każdy rodzaj skóry

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kiedy zapytacie mnie bez czego nie wyobrażam sobie życia- odpowiedź jest prosta. Bez wody. I bez pasty do zębów, no i bez smalcu i cebuli i… A tak z kosmetyków? Żel aloesowy, pachnące owocami mazidła i żele pod prysznic oraz oczywiście glinki. Zostańmy przy glinkach. Zapoznałam Was już z glinką od Rapan beauty w wersji ze smoczą krwią. Dzisiaj przedstawię Wam koleżankę smoczycy. Koleżanka też ma w sobie smoczą krew, tłoczona na zimno, bez sumienia zupełnie ? Różowa Lady to też śluz ze ślimaka i inne ciekawe wydzieliny.


Jak klikniecie sobie wyżej, to Was wrzuci do sklepu ? Maseczki nazywam sobie po swojemu- niebieska, żółta i różowa. Dzisiaj lecimy w róż. Lubię róż. Tę maseczkę też lubię. A za co? A za jajco! Podobnie jak reszta kosmetyków od Rapanów glinka to sto procent natury, zero syfu. Cena dobra. Wydajność czaderska. Ale Wy to wszystko wiecie. Powiem Wam coś nowego. Różowa wersja ma więcej mocy. Stosuję ją tylko raz w tygodniu, tyle wystarczy. Myślę, że stosowana częściej mogłaby wysuszyć lekko moją skórę. Kiedy już wiemy jak często stosować maskę w swoim przypadku pozostaje tylko paść na kolana i modlić się za tych którzy stworzyli to cudo.  Ryj oczyszczony, nawilżony, gładki jak te śmieszne poduszeczki na stopach u moich kotów. Podobno przy delikatnej skórze glinka może szczypać, mój pancerny ryj tego nie doświadczył. Po takiej dawce witamin, minerałów i innych dobrodziejstw gęba jest zacna, a kremy, czy czym tam się paciacie, wchłaniają się jak głupie. Nie mam żadnych zastrzeżeń i nawet nikt mi nie zapłacił ?
Jeśli chodzi o skład, to jest on całkowicie i w 100% naturalny. Lecąc po kolei w Intensive Care siedzi nam żółta glinka syberyjska, która świetnie oczyszcza, osusza, regeneruje. Niebieska glinka syberyjska– odżywia, odświeża i regeneruje. Błoto iłowo-siarczkowe– zawiera więcej przeciwutleniaczy niż na przykład błoto z Morza Martwego, oczyszcza, nie dopuszcza zmarszczek na ryj, rewitalizuje i przywraca blask. Olejek ze słodkich migdałów– nawilża, wygładza, ujędrnia i pielęgnuje. Jest i oczywiście słynna smocza krew, czyli nic innego jak ekstrakt z żywicy drzewa Croton Lechleri. Smoc działa przeciwzapalnie, odmładzająco, przyspiesza gojenie oraz odnowę naskórka. Ostatni składnik to ekstrakt ze śluzu ślimaka, zresztą modny ostatnio. Dzięki ślimalowi nasza skóra jest bardziej elastyczna, blizny stają się mniej widoczne, ślimacza wydzielina posiada właściwości eksfoliacyjne, czyli tak po ludzku to nam peelinguje ryj.

 

W ramach ciekawostki powiem Wam, że niektórzy ludzie wierzą, że do glinek Rapan beauty dodawana jest krew z prawdziwych smoków. Bywają oburzeni, że upuszcza się krew ze zwierząt, a nawet dociekają czy nikt ich nie morduje. Serio kurwa? Smoki? Weźcie się odstrzelcie dla dobra ludzkości czy coś? W różowej wersji jest śluz ze ślimaka i uwaga informuję- nikt tych ślimaków nie przeciąga przez wyżymaczkę! Pozostając w temacie, mam dla Was zagadkę. -Po co kobiecie nogi? – Żeby nie zostawiała za sobą śladu jak ślimak? (Teraz czekam kiedy Pawłowicz posądzi mnie o seksizm).
I tak oto powiększa się moja łazienkowa rodzinka Rapanów. Jeśli chcecie poznać je bliżej możecie sprawić sobie całą rodzinę wraz z młodymi, albo od razu możecie kupić sobie duże wersje. A może macie ochotę zaadoptować maluchy? Jeśli tak, to zapraszam na konkurs na moim FB gdzie mam do oddania trzy zestawy mini kosmetyków KLIK. A jak zdecydujecie się na zakup maluchów, to do końca wakacji na hasło: MINIKOSMETYK kupicie miniaturki z 40% zniżką.

Polecam.

Odpowiedzialność za słowo, czyli trochę o fejmie, aferach i blogerach

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Który bloger ukradł telefony i czy to nie był instagramowicz? Ile skrzynek alkoholu wyniósł topowy influencer? Kto kupuje obserwatorów na Instagramie? Dlaczego Filip Chajzer wyśmiewa się z małej dziewczynki? Oraz kto komu chciał zrobić loda na blogerskiej imprezie? Dlaczego Pudelek robi z igły widły i po co to komu? Ile za tekst na bloga płacą topowe blogerki i dlaczego nie piszą same? Jak za wszelką cenę być na topie? Ciekawi…?

 

 

…Ode mnie się nie dowiecie. Tak, wiem co działo się na See Bloggers. Byłam świadkiem strasznego cyrku. Sprawcy z pewnością zostaną ukarani. Nie widzę powodu żeby roztrząsać temat. Jason Hunt może trochę z ciekawości, może z chęci nakręcenia tematu, pociągnął za języki organizatorów imprezy podczas swojego lajwa. Pudelek podłapał temat. Korwin-Piotrowska wywlekła to dalej. O dobrych stronach imprezy nikt już nie wspomina, skandale sprzedają się lepiej. (Ciekawe ile osób weszło na ten tekst po przeczytaniu wstępu?). Nie pierwszy raz byłam na imprezie dla twórców internetowych i różne rzeczy się dzieją. Ludzie są różni. Kiedy w jednym miejscu zbiera się duża grupa osób zawsze trafi się jakiś debil. Taki jest świat. Pamiętam sytuację jak laska tak pchała się na “sławę”, że ten musiał się zaszyć w ciemnym kącie, bo za moment koleżanka rozłożyłaby się na środku. Obserwuję sytuacje gdzie fanty od firm są rozchwytywane przez harpie. Czasami głupio się czuję przyjmując jakiś drobiazg na imprezie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że wydarłam go siłą.

Podobne sceny rozgrywają się wszędzie. Osoby, które łamią prawo tak czy siusiak będą pociągnięte do odpowiedzialności, co mnie cieszy. Inne rzeczy zostawiam dla siebie. Co się zdarzyło w Las Vegas, zostaje w Las Vegas. Nie raz i nie dwa miałam świetną okazję do wybicia się, wiecie ten fejm, to szokowanie, jeden mój klik i lajki mi lecą. Dlaczego nie wywlekam pikantnych faktów? Bo uważam, że to nieetyczne wybijać się na ludzkiej krzywdzie, czy wstydzie. Wywoływanie skandali to domena ludzi głupich. Jeśli nie masz na czym się wybić, wybijasz się na kontrowersji. Wiem, że sporo osób twierdzi, że cały mój blog, to jedna wielka prowokacja i kontrowersja. No nie. Przeklina każdy. Z kumplami każdy rozmawia na luzie. Kiedy doradzasz przyjaciółce krem, mówisz jej otwarcie, że ten czy tamten jest chujowy i niech nim gęby nie tyka. A może mówicie coś w stylu “Droga Haniu! Abstrahując od składu tego produktu zalecałabym Ci użyć kosmetyku marki XYZ gdyż zawiera fenomenalny składnik aktywny, który znacznie przyczyni się do odbudowy bariery lipidowej skóry”. No nie. Ja piszę wprost, lekko, ale nigdy nie tykam ludzkiej prywatności. Nigdy. Być może dla kogoś słowo cycek, to już kontrowersja, dla mnie cycek to cycek. A cycki są fajne.
Puszczając coś w eter stajemy się odpowiedzialni za swoje słowa. Nie biorę odpowiedzialności za interpretację swoich słów, to kwestia indywidualna, ale niektóre słowa, zdjęcia czy inne twory są tak jednoznaczne, że nie ma co interpretować. Niedawno Filip Chajzer wrzucił na swojego Fejsa zdjęcie z dziewczynką. Dziewczynka miała na koszulce napis “Pussy power”, Filip w sposób prześmiewczy ten napis wskazywał i opisał zdjęcie w sposób krzywdzący dla dziewczynki. To była chwila. Zdjęcie momentalnie zostało zjechane. Filip fotkę usunął. Chwila nieuwagi mogła temu dziecku zniszczyć życie. Brzmi śmiesznie? Koledzy dziewczynki mogli to zobaczyć, zgnębić młodą. W pewnym wieku dzieciaki bywają bezlitosne. Nie wiadomo jak z hejtem poradziłaby sobie dziesięciolatka. Matka kupując koszulkę córce mogła nie znać znaczenia słów, może nie znała angielskiego, może kupiła ciuch na szybko. Filip jako dorosły człowiek, jako osoba publiczna powinien przefiltrować to co wrzuca do sieci. Myślę, że mógł zrobić to pod wpływem impulsu. Wiecie takie heheszki, bez przemyślenia konsekwencji. Mnie też śmieszy dziadzio w koszulce z napisem “pussy licker” (historia prawdziwa?), pośmieję się z tego między swoimi, ale kurwa nie wrzucam zdjęcia nieświadomego staruszka na mój Fanpage. Troszkę szacunku i zrozumienia dla innych to klucz do życia zgodnie ze swoim sumieniem. No chyba, że ktoś sumienia nie ma.

 

Głośno było o aferce SOS, gdzie dość znane blogerki kupują sobie obserwatorów na Insta. No kupują. Dla mnie jest to zwykłe kurestwo, ale co zrobię? Nic nie zrobię. Firmy i czytelnicy powoli zaczynają dostrzegać, że nie zawsze liczba czegokolwiek jest wyznacznikiem popularności i tego jak taka osoba wpływa na odbiorców, no bo jaki sens ma reklama polskiego kremu wśród stada arabów? Gorsze rzeczy się dzieją. Zanim sama założyłam bloga, pisałam na zamówienie teksty na cudze blogi. Tak, dobrze czytacie. Zdziwilibyście się ile tych Waszych Wielkich Idolek miało posty spod mojej ręki. Bez bluzgów, merytorycznie, bo przecież to kontent dla gwiazdy. Oczywiście już tego nie robię, bo odkąd założyłam coś swojego byłoby to dla mnie nieetyczne. Generalnie to jest nieetyczne, ale wtedy nie byłam zorientowana w temacie, płacili, to pisałam.

 

Wiecie co? Mogłabym Wam tu polecieć nazwiskami tych którzy kupują obserwatorów. Mogłabym Wam sypnąć nazwiskami gwiazd, które płaciły niezły hajs za post spod cudzej ręki, a dziś pucują się po ściankach. Mogłabym Wam napisać, kto ile i czego wyniósł z SE (spoko, podjebałam organizatorom, wystarczy). Mogłabym Wam napisać, która to blogereczka chciała obciągać topowemu jutuberowi. Mogłabym. I wtedy momentalnie zainteresowałyby się tym media. Ale wiecie co? Mam wyjebane. Mam wyjebane na aferki, gównoburze i obrzucanie się newsami. Takie wyścigi  kto zna więcej pikantnych faktów, kto z kim i po co, i za ile, i co. Mam serio wyjebane.

 

Ponieważ mam wyjebane, to żyje mi się bardzo dobrze. Powyższe przykłady, to tylko mglisty zarys tego co się dzieje wokół. Wiem i widzę, dużo więcej, ale nie będę budować swojego fejmu na rzeczywistości rodem z Faktu, czy innego Pudla. Wiedzcie jedno- dzieje się dużo i nie zawsze warto tracić czas na ten cały szit. Reagujcie na łamanie prawa, nie żyjcie aferami, olewajcie plotki i bierzcie odpowiedzialność za to co powiecie zanim otworzycie gębę. 
 
 

To nie jest kolejna relacja z See Bloggers 2017!

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Od niedzieli nie przeczytacie niczego innego- tylko relacje z See Bloggers. Niczego! Niczego innego nie będzie! Niczego nie będzie! Ale, że nie przepuszczę okazji, żeby zahaczyć o to samo co wszyscy, to napiszę, ale inaczej, wiadomo. Napiszę tak, żeby nie przynudzać, bo idę o zakład, że macie już wyjebane co kto o czym mówił i dlaczego jeden bloger dostał herbatę, a drugi tylko ciastka. Ja Wam powiem dlaczego niektóre blogery, to pazery, dlaczego warto i nie warto się integrować i… A chuj, nie wiem co napiszę, bo dopiero wstęp klepię.

 

Do Gdyni, tak jak obiecałam, zawiozłam piękną pogodę. Wbiłam na luzaka, bo jakoś się tam swojsko czuję. Ja się wszędzie swojsko czuję i jest to prawdopodobne spowodowane jedzeniem swojskiej giętej. Zaliczyłam jakieś wykłady, zaliczyłam jakieś warsztaty. Miło posłuchać innych i podszlifować swoją wiedzę. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że ja większość rzeczy wiem, tylko nie zawsze stosuję w praktyce. Nie że jestem chuj wie jaka mądra, ale głupia też nie jestem. Wiem, że niektórzy narzekali na niektóre wykłady, gdzie głównym celem była reklama. No hello! Idzie się domyślić, że jak wybiera się na panel firmy produkującej maść na hemoroidy, to nie spotkamy tam raczej pogadanki o tym jak piękna jest dupa, tylko o tym, że ich maść zaaplikowana w blogerski rów uleczy rany, a i na ból dupy możliwe, że coś zaradzi. Dlatego też nie zapisywałam się tam, gdzie przypuszczałam, że marka będzie krzyczeć od progu, że moje hemoroidy z nimi nie mają szans. A poza tym nie mam hemoroidów.
I tutaj wchodzimy w kolejny temat, płynnie jak polonez w zakręt. Dary losu. Jak nie mam hemoroidów, to nie zapierdalam po maść na hemoroidy tylko dlatego, że darmo. Połasiłam się i owszem, nie powiem, że nie. Ale połasiłam się na to co mi się przyda, co lubię, co dali mi prosto w moje boskie ręki. Wzięłam, no przecież nie wyrzucę. Ale kurwa, ludzie z umiarem! W ubiegłym roku pakowali w torby wszystko do ostatniej marchwi, w tym podobno ktoś zapierdolił talerze. Serio kurwa? Serio?!
Drugie buractwo blogerskie objawiło się wieczorem. Alko za free, szanuję. Ale chuju jeden z drugim, jak pijesz, to weźże odstaw kubek, butelkę pod śmietnik. Nawet nie mówię, że w śmietnik, bo te szybko się zapełniły, ale obok postaw, a nie jak knur syf za sobą zostawiasz. Szklanki w kiblu, pod ławką, szkoda, że nie na dachu. Nie dość, że darmoszkowe flaszki, to jeszcze ręka by jednemu i drugiemu uschła od zaniesienia pustej w śmietnikową lokalizację. Trochę szacunku dla organizatorów i osób, które muszą sprzątać ten chlew aż po sam Sopot.
Koniec marudzenia. Organizatorzy spisali się na medal. Uwielbiam SB. Uwielbiam, bo lubię fajnych ludzi. Czuję się jak ryba w wodzie zagadując i brylując. Tak, brylując. Jestem próżną świnią i dużo radości sprawia mi kiedy ktoś do mnie podchodzi i słyszę- “Pudernica? O Boże! To naprawdę Ty! O Boże Pudernica!”. Do Boga mi jeszcze daleko. To znaczy, nie mam jeszcze brody, reszta prawie by się zgadzała. W tym roku doznałam małego szoku, bo to nie ja chciałam sobie robić fotki z kimś, tylko inni chcieli sobie robić fotki ze mną. Rok temu Pan Fotograf obiecał, że jak zrobi mi fotkę, to będę sławna i bogata. Ze sławą ruszyło, w tym obiecał mi, że ruszy i z chajsem. Lubię go.
Lubie też tego powera jakiego dostaję po See Bloggers. Po dwóch dniach byłam zjebana jak pies. No bo weź wstań o 7 rano. 7 rano! Środek nocy! A potem cały dzień na nogach, a potem afterek. Kładziesz się spać o 3 rano i znowu wstajesz o 7. Pod koniec drugiego dnia czułam, że wątroba i mózg jakby opóźnione, ale ta wewnętrzna moc i zaciesz- nie do opisania!
Fotka powyżej wygląda jak wielki nieład. Te dwa dni w Gdyni, to był taki nieład, ale w pozytywnym znaczeniu. Dzieje się tyle, że ciężko ogarnąć. Ciągle ktoś Cię zaczepia, ciągle gadasz, focisz, nagrywasz, dzieje się! Ludzie, wiedza, śmiech, to wszystko daje mi moc do działania.
Miejsca i wydarzenia tworzą ludzie. Ludzie na See są zajebiści, no nie licząc kilku frajerów od śmiecenia i chapania darmoszki. Wszędzie trafi się czarna owca tym bardziej, że było ponad 1500 osób. Dla mnie to wydarzenie to must have. Zapierdalam tam 700 km, więc jeśli ja zapierdalam, to musi być zajebiście.
W ubiegłym roku See Bloggers dało mi kopa, w tym pojechałam tam żeby dodali mi skrzydeł. Dostałam skrzydła i nawet loda zrobili mi w pakiecie. Tak, były lody. Za rok pojadę po…po nic. Pojadę, żeby tam być i chłonąć ten klimat. Apartament już zamówiony, więc nie spierdolcie tego ?
A tych, którzy nie potrafią czytać zapraszam na film. Moje drugie podejście do YT. Teraz będzie tak, a reszty się nauczę.

 

 

LipSense- najtrwalsza pomadka świata

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Marzy Wam się pomadka trwała jak Moda na sukces? Lubicie jeść smalec, kiełbasę i smażone pierogi (jak ja), ale kochacie też intensywny kolor na ustach (też jak ja)? Wasze niby trwałe pomadki zjadają się razem z karkówką z grilla? To ja mam dla Was coś nie do zajebania. Mówię całkiem serio. Cudowna pomadka, która nie zeżre się z obiadem. Pomadka, która utrzyma się na waszych ustach aż do zmycia! Myślicie, że nie ma cudów. Są! Cud, że kupiłam i cud, że jest taka zajebista.

LipSense, SeneGence, do kupienia na Dreamlips.pl
Na topie u blogerek teraz jakieś Kat Von D, bo dajo za darmo, to trza recenzować. A dupa tam. Pojechałam na Meet Beauty. Wiedziałam, że mają być też targi fryzjerskie i  kosmetyczne. Nie planowałam zakupów, bo nie oszukujmy się, wiedziałam, że Meet Beauty zasypie nas prezentami. Dziewczyny znalazły stoisko z LipSense. Wiedziałam, że Sylwia chwaliła te pomadki, ale kurwa 120 złotych…Wiecie, że ja sęp jestem. I w dupie miałam, że tej szminki używają wszystkie Hollywoodzkie gwiazdy. Jakby mi ktoś powiedział, że kupię se szminkę za ponad stówę, to popukałabym się w głowę. Gdyby ktoś mi powiedział, że kupię pomadkę za 120 ziko i do tego błyszczyk w tej samej cenie, to ze śmiechu wyrzygałabym wątrobę, a wątroba jest mi cenna. Pani na stoisku dała mi wypróbować ten cud kosmetyczny. Pomalowałam warę i byłam sceptycznie nastawiona. Jasne, trwałe pomadki są spoko, przecież lubię te z Golden Rose, ale przecież wiem, że nawet GR osadza mi się na e-fajce, albo zżera razem z tłustym jedzeniem, a ja jem głównie tłusto?Pochodziłam z cudem od rana. Jadłam i piłam, było afterparty i…i nic. Pomadka nie drgnęła. Na drugi dzień poszłam trzymając się za portfel i drżącą dłonią (to nie przez afterek) sięgnęłam po kartę. Kurwa. Kupiłam se szminkę i błyszczyk za 240 zeta. Pojebało mnie.
Dwa miesiące intensywnych i hardkorowych testów przekonały mnie, że jednak mnie nie pojebało. To był jeden z lepszych zakupów kosmetycznych w moim życiu i jestem pewna, że nie ma lepszej pomadki. Diory mogą ciągnąć druta u LipSense. Już za mną chodzi kolor Party Pink, ale cholera nie ma go u nas póki co. Ale jak będzie, to biorę i się nie pierdolę. Snuję dzisiaj historie jak bracia Grimm, tylko to nie bajki, a nie chcę Wam też pisać suchych informacji, bo tego i tak nikt nie czyta, opowiadam o faktach, tak wolę.
Mój kolor to Razzberry, piękny, nasycony róż. Opakowania plastikowe, więc nie poszpanujecie, ale dla szpanerek to Chińczycy na Ali Szanele klepią. Aplikator wygodny, całość zabezpieczona banderolą, nikt nie wsadzi palucha. Pomadkę nakładamy trzy razy, najlepiej za jednym pociągnięciem, nie jest to takie łatwe, ale da się ogarnąć. Pomiędzy kolejnymi warstwami nie wolno stykać ust. To największy dramat haha? Po trzech pociągnięciach nakładamy błyszczyk i można iść w tango. Pomadka nie odbija się, nie ściera, nie zjada. Nic, absolutnie nie do ruszenia. Przy pierwszej warstwie czuję lekkie mrowienie, alkohol denat na pierwszym miejscu robi robotę, ale po chwili jest już normalnie. Pomadka nie wysusza ani odrobinę, mało tego- nawilża! W składzie nie ma żadnych świństw, parabenów, ołowiu, jest całkowicie zajebista. Błyszczyk jest bardzo gęsty, treściwy, nie klei się, daje błysk jak pies wiadomo czym na wiosnę. Po kilku godzinach błyszczyk odrobinę się zjada, można go dorzucić, ale i tak lepszego nie miałam. Gloss utrwala pomadkę. Do wyboru jest jeszcze wersja matowa błyszczyka i bodajże jakaś perłowa, jak dobrze pamiętam. Producent obiecuje 12 godzin trwałości i jest to gówno prawda, bo po 18 godzinach było tak samo dobrze. Jak wspomniałam, w przeciwieństwie do innych trwałych pomadek, ta nie rozmazuje się podczas jedzenia tłustych potraw. Wiem co mówię. Pewnego dnia zaliczyłam tłusty obiad, potem grilla ze skrzydełkami, kiełbasą i innymi pysznościami. Cały dzień jadłam, piłam, całowałam się i takie tam nudne życie blogerki i…pomadka ani drgnęła. Zmyjecie ją micelem, bez obaw, nie wrośnie w wary na stałe?
Wiecie jak bardzo nie lubię podróbek. Nie kupujcie podjebek tej szminki, bo to bez sensu. Wyłącznym dystrybutorem jest Dreamlips i skoro ja wyjebałam 240 zeta na coś co jest zajebiste, to znaczy że jest zajebiste, bo ja się nie pierdolę w reckach i pieniędzy na byle gówno nie wydaję. Jeśli ja tyle wydałam na kosmetyk, to nie ma chuja we wsi, to musi być hit! Pomadki jeszcze nie są jakoś mega popularne u nas, bo biedne blogerki wolą recenzować to co mają za darmo, a tych pomadek za darmo nie ma, smuteczek.
Jeśli szukacie szminki do zadań specjalnych, to to jest coś, czego chyba nikt nigdy nie pobije. Ja jestem rozjebana na łopatki i grabeczki! Możecie śmiało kupować, no i chuj najwyżej nie będziecie żreć przez 3 dni!