Największe kłamstwa mojego dzieciństwa

Chwilę temu mieliśmy Dzień Dziecka. O dziwo byłam kiedyś dzieckiem, a nawet małą dziewczynką (tak Andrzej!). Ile to się człowiek pierdół w dzieciństwie nasłuchał, wiedzą tylko Ci co jeszcze pamiętają. I nie mówię tu o odkryciu, że Święty Mikołaj nie istnieje, to akurat rozszyfrowałam szybko, bo jak nie poznać, że za Mikiego przebiera się siostra Matki Boskiej? To było zbyt proste. A były gorsze ściemy. Trudne sprawy dzieciństwa. Takie trudne, że niektóre do dziś są mi wpierane. No, bo przecież gumojad istnieje!
Tak, to ja.

Gumojad

Najpierw było podejście z Guciem. Gucio był psem sąsiada i podobno zjadł mój smoczek. Nie uwierzyłam. No kurwa, psy nie jedzą gumy, Gucio musiał być czysty. Wtedy okazało się, że smoczek zjadł gumojad. Okropne stworzenie, które podobno zjadło opony w traktorze sąsiada. Ale przecież można kupić nowy smoczek, right? Kolejne smoczki były, ale były porozrywane. Gumojad przychodził nocą i robił robotę. Tak się wkurwiłam, że już nie chciałam pić ze smoczka. Tak się wkurwiłam, że do dziś nie piję mleka. Wszystko przez gumojada. Ale sąsiad był bardziej stratny, takie opony to jednak wydatek, a smoczek groszowa sprawa. Ostatnio chciałam rozwikłać zagadkę tego stworzenia i zapytałam Matkę Boską jak ów gumojad wygląda, wykrzywiła się, powykręcała palce i wydała dźwięk w stylu “jhhfgheydh”. Dziadek zrobił to samo. Kurwa, czyli on chyba istnieje skoro byli tacy zgodni?

Szewczyk Dratewka

Miałam ja w dzieciństwie Szewczyka Dratewkę. Bajerzasta jak na tamte czasy pacynka w sztruksowym fartuchu. Miałam też nalot bluzgania (czym skorupka za młodu…). Pewnego razu przyszedł sąsiad i rzekł, że klnę jak szewc. No chyba kurwa nie! Jedynym szewcem jakiego znałam w tamtym czasie, był mój szewczyk nakładany na rękę. Jak niby zabawka miała mówić i do tego przeklinać? Sąsiada miałam za niepoczytalnego. O ironio, moja Matka Boska jest teraz szewcem, takim prawdziwym i chyba jedynym babskim szewcem w tym kraju. I dlatego pewnie tyle kurwa bluzgam. W genach to wszystko do chuja musi być i basta.

Laba

Ten sam sąsiad. Do dziś go nie lubię. Pamiętam ten obrazek, kiedy Boska prowadzi mnie pierwszy raz do zerówki i ten dziad wyłazi gdzieś zza zakrętu i gada, że laba się skończyła. Długo nie wiedziałam co to ta cała laba. Dziad pomruczał pod nosem, że koniec tego dobrego i od dziś będę się męczyć w szkole. Nie męczyłam się, byłam najlepszą uczennicą przez całą podstawówkę, potem też nie było źle. Jego dzieci tak średnio. A masz Ty stary buraku! (Dalej jest jęczydupą, a masz buraku drugi raz?).
Padnijcie na kolana słudzy uniżeni!

Mydło

Po mydle nie piecze. Taki chuj. A ja dalej w to wierzyłam! Nie, nie będzie sprośnie. Za dzieciaka wiecznie chodziłam podrapana i poobijana. A to drzewo, a to bieganie boso po ściernisku, albo świeżo skoszonej łące. Dopiero wieczorem czułam i widziałam jak bardzo mam podrapane nogi. Kąpiel nie była przyjemnością, bo wszystko piekło niemiłosiernie. Jaki był na mnie patent? “Namydl mocno nogi, po mydle nie piecze”, mydliłam i syczałam, dalej piekło, a ja i tak co wieczór nabierałam się na tę ściemę, Boże… Ale spać szłam czysta.

Piosenkarka

W zerówce Pani uwzięła się, że będę śpiewać. W kościach czułam, że to nie jest dobry pomysł, ale jak Ci wmawiają, że masz ładny głos, to w końcu pomyślałam, że może coś w tym jest. Nie było. Tydzień uczyłam się jakiejś kolędy. Solówka na szkolnej Choince, to chyba nie był dobry pomysł, bo sama słyszałam, że wyję. Honorowo odśpiewałam co miałam odśpiewać i już nikt więcej nie chciał robić ze mnie piosenkarki. Do dziś nie lubię kolęd i piosenek dla dzieci. Rzyg ? Odnalazłam się w konkursach plastycznych i recytatorskich i przez cały okres edukacji zgarniałam nagrody. Do śpiewu nie wróciłam i nawet  pod prysznicem nie śpiewam. Nawet prysznica nie mam w razie jakby mi przyszło do głowy zawyć jak zarzynana owca. Profilaktyka najważniejsza!

Szkoła

“Jeszcze zatęsknicie za szkołą. Dorosłość to odpowiedzialność, rachunki i problemy”. Nie tęsknię. Nie tęsknie za wstawaniem o piątej czy szóstej rano, nie tęsknie za siedzeniem w głupiej ławce po osiem, czy dziewięć godzin. Ani minuty nie tęskniłam, a dorosłe życie jest fajne. Szkołę wspominam miło, nie miałam żadnych problemów z nauką. Lubiłam siedzieć na polskim, historii czy geografii, było fajnie. Ale nudno. Wszystko sztywno wepchnięte w ramy czasowe, o tej wstać, o tej srać. Kartkówki, zeszyty, oceny. Nie lubię się podporządkowywać. Lubię po swojemu. Lubię dorosłość, odpowiedzialność za siebie, problemy można rozwiązać, a na rachunki i przyjemności zarobić. Sfrustrowani ludzie nie powinni być nauczycielami.
Oto kłamstwa mojego dzieciństwa, które najbardziej utkwiły mi w głowie. Pewnie jest tego więcej, ale nie wiem na której półeczce w moim mózgu aktualnie przebywają. A Was jak robili w chuja?