Włosowy naked challenge

Rzutem na taśmę zebrałam się na włosowy naked challenge u Herrbaty. To jest taka akcja, żebyś dał piątaka. No dobra jajcowałam. Cała zabawa polega na tym, żeby zrypać włosy mocnym domestosem, aż krew po karku będzie kapać. Znowu jajcuję. Chodzi o to, żeby dokładnie oczyścić włosy ze wszystkich odżywek i dodatków za pomocą mocnego szamponu oczyszczającego i pokazać takie kudły gołe i wesołe bez dopalaczy. Dzięki temu ujrzymy jak naprawdę nasze włosy się mają bez żadnych silikonów i innych ichniszy. Ktoś jest ciekawy moich nagich kudłów? Nie? To wypad, a kto chce, niech jedzie dalej.

 

Jebut tadam tsss. Taka różnica, że prawie bez różnicy. Znaczy się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Rzekłabym zajebiście, bo to oznacza, że moje włosy są w niezłej kondycji. Akurat trzy tygodnie temu obfociłam moje włosy do innych celów, więc mam zdjęcia na porównanie. Po umyciu oczyszczającym szamponem Barwa pokrzywowa zawinęłam włosy w ręcznik, potem podeschły luzem, a na koniec dosuszyłam je suszarką na letnim nawiewie. Tyle. No jeszcze uczesałam. Nie miałam problemów z rozczesaniem, może minimalnie były toporniejsze. W dotyku tak samo milusie i przyjemne, są odrobinę bardziej sztywne, a jednocześnie brak im dociążenia i objętości. Ale te różnice są ledwie zauważalne. 

 

 

Zdjęć nie modyfikowałam, jedynie przycięłam. Robiłam je w średnio słoneczne dni, przy świetle dziennym, zero sztuczek. Mam wrażenie, że bez odżywek bardziej się błyszczą, ale wydaje mi się, że to wina moich chujowych zdolności fotograficznych, bo na żywo błyszczą tak samo z odżywką, czy bez.

 

Po ponad trzech latach olejowania i wcierania psiego gówna i co tam jeszcze znalazłam, mogę powiedzieć głośno- mam zajebiste włosy. Miesiąc temu ojebałam ostatnie 10 centymetrów, albo i więcej, farbowanej sierści. Oto mój łeb w całkowicie naturalnym kolorze. Właśnie przystąpiłam do ostatniej fazy mojego osobistego wyzwania. Teraz zobaczymy, czy włosy w rok urosną bez przerzedzeń na końcach, w co szczerze wątpię, bo odnoszę wrażenie, że ta długość, którą mam to max co ze mnie może być. Po prostu po osiągnięciu tej długości moje włosy się przerzedzają, bo mają tak z natury i dłuższe nie będą. Znaczy się będą, ale z mysimi ogonkami na końcach. Jeszcze niczego nie przesądzam, ale coś czuję, że dłuższe będą tylko miotłą. Zresztą co chwilę jakiś hejter pisał mi jakie to ja mam siano na głowie. Siana nie miałam, a mysie ogonki wychodziły zawsze po pewnym czasie, ale co się będę debilom tłumaczyć? Mam nadzieję, że się mylę i naturalne włosy nie sprawią mi niespodzianek, no zobaczymy. Teraz kudły są w tak dobrej kondycji, że jak znowu zrobią się powygryzane na końcach, to oznacza tylko jedno- dłuższe nie będą.

 

 

Tymczasem borem lasem. Olejuję raz w tygodniu. Raz w tygodniu nakładam naftę. Nic regularnie nie wcieram, jedynie raz w tygodniu przy okazji olejowania włosów na długości w skórę wklepuję Hollywood Beauty. Niby regularnie, ale co to jest raz na tydzień? Nic. Myję mocną Babuszką Agafią, albo delikatnym szamponem Natura Siberica, zależy co złapię z półki. Po każdym myciu (oprócz dzisiejszego) nakładam maski, odżywki. Stosuję je zamiennie. Kiedyś napiszę o moim arsenale więcej. Przed suszeniem wcieram czerwone serum termoochronne z Marion, po suszeniu dowalam nim jeszcze po końcach. Używam też spreju termicznego unoszącego włosy u nasady Marion. Często nie suszę włosów, same schną. Jeśli suszę, to właściwie tylko je dosuszam. Prostownica zgniła w kącie. Omijam silikony w szamponach, ale lubię je w odżywkach (z umiarem oczywiście). Omijam też produkty z alkoholem denat w składzie (chyba, że denat występuje we wcierkach, wtedy jest ok, bo pomaga się wchłonąć substancjom wgłąb skóry) SLESy mam gdzieś, bo mi nie szkodzą, więc mogą sobie być w szamponach, a SLSów to już chyba nigdzie nie dają. Tyle z mojej pielęgnacji. Tyle ze mnie. The end.