Monthly Archives

styczeń 2017

Luźny wpis o niczym

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Narobiłam wczoraj fotek. Cała miska kosmetyków pozowała mi pół dnia. I siadłam dzisiaj i miałam pisać o czymś ciekawym i jakoś mi się kurwa odechciało pisać o tych kosmetykach. Niby to wszystko takie fajne, ale jednak wolę pierdolić od rzeczy. Na wszystko muszę mieć natchnienie. Kosmetyki nie zając. Nic nie zając. Tylko zając, to zając. Nic na siłę. Dziś mam ochotę pisać o wszystkim i niczym, bo lubię wyżyć się słownie ot tak, bo za dużo mi w głowie siedzi.

Zapraszam na kawę. Właściwie, to kawy nie piję. Lubię jej zapach, ale do gęby nie biorę. Czasami wypiję, ale muszę mieć smaka. Mam smaka na kawę tak raz do roku. Albo i nie. Słodyczy nie jem. Nie to, że nie lubię. Nie wchodzą mi. Po kostce czekolady jestem zamulona jak Popek na ringu. Czasami żelki opierdolę, albo jakiś owoc prosto z sadu, banana czy coś, co mi tam urosło na mojej Jamajce. Smalec jem jak świnia. To zbilansowana dieta. Czasami jem go na chlebie z cebulą, a czasami jem go z cebulą na chlebie. Dżem ze świni, to sama słodycz. Jestem tak słodka jak smalec. I zawsze pomogę. No przynajmniej dopóki mnie ktoś w chuja nie zrobi. Jak mnie ktoś w chuja robi, to ładuję na pakę i wywożę do lasu. Niby nie mam prawka, ale po pijaku nabieram odwagi, auto zajebię i za kółko wsiądę. Rzadko piję, bo nie mam czasu na głupoty. To i po pijaku nie jeżdżę i do kradziejki mi daleko. Nie lubię pijaków, a już tych za kierownicą wbijałabym na pal. Goło. Na mrozie. Uzależniona jestem tylko od pierdolenia. Pierdolenia głupot. I od wody prosto z butelki. I od zielonej herbaty. I chyba tyle. Szczęście jeszcze ćpam i tym szczęściem żyję (no i smalcem, wiadomo). Marihujajen już dawno nie wstrzykiwałam w łokieć, ani pod kolano, ani nawet w kark. Mało wstrzykuję, przy moim pierdolnięciu nawet pietruszki nie zapalę, bo mózg rozjebany. Właściwie, to mi nic do szczęścia nie trzeba, byle zdrowie było. Za resztę zapłacę kartą.

 

Lampę kupiłam. Będą Jutuby. Będą jak tylko rozciągnę dobę jak gumkę w starych gaciach i wcisnę się z czasem antenowym między blogiem, pracą, praniem i karmieniem kotów. Jeszcze obiad zrobię i dom posprzątam, i jeszcze maile, i jeszcze zakupy, i tak z 15 minut zostaje. Ale damy radę. Czasami śpię nawet. Dziś piszę. Właśnie tak pomyślałam, że strasznie śmieszy mnie słowo kura. Dużo słów mnie śmieszy, a imię Robert kojarzy mi się z pomarańczowym siodełkiem roweru.
 Mam tyle szminek, że mogłabym nimi rzucać do kaczek, ale szkoda kaczek, chyba, że taką jedną bym trafiła. Konkretnie to kaczora. W sumie, to ich wszystkich do wora i do jeziora, albo w kosmos, na Marsa w jedną stronę. W lecie, z dziewczynami postanowiłyśmy wybudować rakietę z boazerii i wystrzelić w przestworza wszystkich, którzy nas wkurwiają. Miejsc zabrakło. Lot odwołany. Tu trzeba solidniejszą konstrukcję zmajstrować. I teraz tak myślę sobie, czy ja lubię ludzi, czy może jednak nie? Najbardziej lubię siedzieć pod kocem i pod kotem. Pod dwoma kotami. Grzeją mnie w pięty i mam wyjebane. Lubię mieć wyjebane i lubię mieć zryty beret. Artysty nie zrozumiesz, a docenisz po śmierci.
Mam zamiar żyć 112 lat. Na setkę dostanę bon do Biedry i dodatek do emerytury. Jakiej kurwa emerytury haha ?Nie wierzę w Zusy, ten cały Zakład Ubóstwa Społecznego. Doją z chajsów jak cielę krowę, potem połowa pod stołem między swoimi, reszta na patolę z 500+. Rodzą te dziunie po kilkoro dzieci, każde z innym ojcem i kasa z opieki i innych instytucji idzie na przejebanie. Wolałabym, żeby to 500+ dawali normalnym rodzinom, weryfikowali patolę. Bo 500+ jest spoko. Patola nie jest spoko. I wolę milion razy żeby kasa należała się tym, którzy wydadzą PLNy na dzieci, nawet jak zarabiają dużo, niż dać bidzie żeby przehulała. Się daje wędkę, a nie rybę. Ale gdzie tam ktoś to w tym kraju zrozumie. Podatki zmniejszcie debile, a nie 500+. Przez te debilne wymysły ubezpieczenie za auto mi skoczyło, bo ja prawka nie mam, ale samochód posiadam. Dzieci nie posiadam, bo mnie nie stać, a może mi się nie chce tych całych dzieci. Nie ważne. Ważne, że płacę na cudze, a mi nikt złotówki nigdy nie podarował. Zresztą nawet bym nie wzięła, wolę zarobić.

 

 

Oprócz tego, że rząd w tym kraju zjebany, to mi się dobrze żyje. Kiełbasę se kupię, a czasem szpilki za kilka stów, a czasem kupię sobie sera w Lidlu i też będzie. Jak so śledzie, to wszystko bedzie. Śledzie są dobre. I kabanosy. I boczek. I ja jestem całkiem fajna, ale nie schrupiesz, bo Ci mój konkubent wpierdoli. Co to za nazwa konkubent? Konkubent, to taki co bije i pije, a mój ani nie pije, ani nie bije. Dlatego jest Niemężem, a nie jakimś tam konkubentem. I tak się powoli żyje na tej wsi. Takie mam życie idealne można powiedzieć. To ludzi trochę piecze. A niech piecze. Pierdolą czasem za plecami. A niech tam. Ciężko im zrozumieć, że jak się zapierdala, to się ma co się chce, a nie łapie byle gówno. Mnie byle gówno nie interesuje. Ja nawet jak sram, to tak się skupiam, żeby złoto wysrać.
Co ja bym chciała od życia? No zdrowia, wiadomo. Zdrowie najważniejsze. Prawdziwi przyjaciele ważni. Dobry facet u boku, to też ważne. Żeby na chleb i smalec nigdy nie zabrakło, to też oczywiste. Mam to wszystko, chwilo trwaj. Teraz mi dajcie wiadro czasu. Czasu nie kupisz, nie zatrzymasz i nie wykroisz, a ja tyle rzeczy mam w głowie. Robotę bym jebnęła i z bloga żyła, ale to chyba jeszcze chwila. Ale może jednak, wtedy mogłabym pierdolić głupoty non stop. Moje spierdolenie umysłowe mogłoby na siebie zarobić dobry chajs. Bo głupota dobrze się sprzedaje. Nie, że głupia ja, ani Wy, ale barwny umysł jest w cenie. Sprzedam mózg. Mózg zostaje ze mną, ale myśli wymienię za srebrniki. Mogłabym zostać takim celebrytą. Powiecie, że to puste? Trzeba jebać za 2 tysiące, jak to normalni ludzie robią. Ja nie ludzie. Ja jestem leniwa i wymagająca i sobie na to zapracuję, żeby potem się nie narobić i zarobić. Póki co jeszcze klepię dzięgi w piwnicy, ale może rzucę to wszystko i spierdolę w Bieszczady? Albo na jakąś ciepłą wyspę, bo ja lubię jak jest ciepło.
Oby do wiosny!

 

Jak poradzić sobie z hejtem?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Hejt, hejt, hejt. Prawie jak heil Hitler! Słabo…Ludzie w internecie rozbestwili się jak Hutu w Rwandzie 23 lata temu. Gdyby dać hejterom maczety niejeden łeb potoczył by się pod szafę. Albo i nie, bo hejterzy mocni są tylko w gębie. Jeszcze kilka lat temu zjawiska hejtu nie było, a może ja patrzyłam na to inaczej? Pamiętam jak kilka(naście?) lat temu byłam aktywną wizażanką i wrzucałam na forum moje nieporadnie pomalowane paznokcie. Nie było jazdy po mnie. Były sugestie, pomoc, dobre rady. Kurwa…teraz widzę, że te paznokcie były karygodne, ale mimo to nikt nie napisał mi “ale chujoza”. Co się stało z ludźmi? Jak poradzić sobie z hejtem, który zalewa internet?

 

Nie hejtuję. Nie wszystko zawsze mi się podoba, ale wtedy zamykam dziób. Jeśli mam odmienne zdanie- dyskutuję podając swoje argumenty, nie robię wycieczek personalnych, trzymam się tematu. Mogę pokurwiać pod nosem, ale tego nie napiszę. Kiedy widzę błąd, piszę po cichu wiadomość do osoby, która go popełniła, żeby po cichutku mogła go poprawić. Nikt nie jest nieomylny i ja tez lubię kiedy ktoś powie mi co powinnam poprawić. Nie raz i nie dwa przewróciłam oczami widząc czyjeś zdjęcie na Fejsie. Mam do tego prawo, ale nie będę komuś pisać, weź to usuń, bo wiocha. Każdy ma prawo wrzucać, to co chce (w granicach prawa i takie tam, gołe dzieci i penisy zgłaszam, ale w dyskusję nie wchodzę ?). Szanuję innych i ich poglądy, chciałabym żeby działało to w obie strony. Nie zawsze tak się dzieje…
Pojawia się hejt. Chcąc nie chcąc, jakoś tam już jestem kojarzona. Sama wystawiam się na pokaz i ludzie komentują. Czasami źle, czasami dobrze,. Jako że blog ukwiecam kurwami i obleśnymi porównaniami spotykam się z hejtem. O bluzgach na blogu już pisałam przy okazji TEGO wpisu, nie będę wracać do tematu. Powiedzmy, że ludzie przywykli, a właściwie Ci co chcą, to czytają, Ci którym wulgaryzmy nie leżą, nie wchodzą do mnie. I super. Czasem ktoś tam się zaplącze i załamuje ręce. Jego problem, nie mój. I tutaj mamy ważna sprawę. Hejt to problem hejtera, nie nasz. To nie nam coś nie pasuje, a hejterowi. Jeśli jakaś menda napisze Wam kiedyś, że piszecie źle, jesteście beznadziejni, idźcie się powiesić i w ogóle w szczególe generalnie chujnia z grzybnią, to tylko jego frustracja wyklepana na klawiaturze. Śmiejcie się z tego, tak jak ja się śmieję. Hejt mnie nie rusza. Mam na to delikatnie mówiąc wyjebane jak Janusz zęby po dyskotece. Nic nie wnoszące pierdolamento, to nic innego jak zazdrość, zawiść, może jakieś odreagowanie problemów dnia codziennego na Was, bo akurat się nawinęliście.
Po tym jak Wysokie Obcasy opublikowały mój wpis spotkałam się z mega miłym odbiorem. Mnóstwo gratulacji i ciepłych słów. Ale tam gdzie nie trzeba było podpisać się z imienia i nazwiska wylała się lawa parzącego hejtu. Co zrobiłam? Nic. Anonimowe pojazdy są tyle samo warte co moja poranna kopa. Anonimowo można sobie napisać, że kradnę węgiel z bocznicy i nie ważne, że ktoś mnie nie zna i nie wie, że mam piec na gaz. Gdybym napisała o piecu gazowym, powiedzieliby, że kradziony węgiel sprzedaje na lewo, albo że w tym piecu Żydów palę. Papier, a właściwie klawiatura, przyjmie wszystko. Jak to mówi moja Babcia- z gównem nie ma co się bić. Więc olejcie wylewanie żalów. Srajcie na to. Hejter opisze Wasze życie tak barwnie, że aż by się chciało tak żyć haha ? Albo napierdoli takich głupot, że będziecie się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sfrustrowany Sapkowski po forach chodzi. No fantastyka pełnym ryjem. To wszystko jest nieważne, kto Was zna ten wie jacy jesteście, reszta jest nieważna.
Na własnym blogu czasem wchodzę w polemikę z tymi, którzy chcą obrzucić mnie gównem. Odrzucam im to gówno w twarz jak gorącego kartofla. Odpisuję czasami po chamsku, czasami żartobliwie i zazwyczaj hejter znika. Lubię czasem wsadzić kij w mrowisko i zawsze mam ubaw z tej znerwicowanej Marioli, która czyta moją odpowiedź z drugiej strony monitora i poci się tam, wkurwia, wymyśla co tu odpisać, co tu zrobić. Życie takich ludzi jest nudne i smutne. Chyba też mam trochę diabła pod skórą, skoro zdarzy mi się odpisać i mieć z tego bekę. Ale skoro ktoś ma odwagę napisać mi, żebym wypierdalała do Chin, to chyba liczy się z moją odpowiedzią? Pierwsza nie zaczynam, a jak ktoś na mnie pluje, nie udaję, że deszcz pada. Ale tylko na moim blogu. Wolnoć Tomku w swoim domku. Nie latam po forach i Fejsach i wiochy nie robię. Komentarze lekko moderuję, ale leci prawie wszystko, hejty tez. Niech się wstydzi ten kto pisze. Odrzucam tylko komy typu “Ty suko”, bo kurwa ani to mądre, ani coś wnosi. Odrzucam komy gdzie ktoś wymienia moich znajomych z nazwiska i na nich bluzga. Może i ja jestem poniekąd osobą publiczna, ale moi znajomi nie. Odrzucam spam typu “kup Pani krem firmy Moszna Borsuka, jest najlepszy na rynku” plus link do sklepu. Za reklamę się płaci. Cała reszta leci na bloga.
Szykuję się na wejście na YouTube. Podejrzewam, ze pojawi się kolejna fala hejtu. Że zaciągam, że prawe oko inne niż lewe, że coś tam jest złe, straszne i niedobre. I chyba już wiecie gdzie to mam? Otóż tak, mam to w dupie. A tutaj macie zajawkę YT-
Jak więc poradzić sobie z hejtem? Olać, wyśmiać, albo przegonić. A najlepiej zacząć od siebie. Ja nie hejtuję, a Ty?

Siódme niebo mojego nosa- Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Mam umiar jeśli chodzi o kosmetyki, ale jeśli miałabym wybierać coś, co mnie na drogeryjnych półkach kręci, to zdaję się na mój nos. A mój kinol zawsze zawlecze mnie do pachnących żeli i balsamów. Tego nigdy za wiele. Umyć się trzeba, a i nabalsamować zwłoki, to u mnie równie ważna sprawa. Wyobraźcie sobie, że wszelkie masła, lotiony, mleczka, balsamy towarzyszą mi od dobrych kilkunastu lat non stop. Raz jedyny nie nałożyłam balsamu po kąpieli! Testowałam jakiś żel z balsamem w jednym. W każdym razie od namaszczania ciała jestem uzależniona jak nikt. Jeśli do tego dorzucimy manię zapachu, mamy psychola, czyli mnie.

 

 Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven, 300 ml. Balsam przywlekłam jeszcze z wiosennego Meet Beauty. Zrobiłam mu foty, a potem czekał na swoją kolej. Kiedy wreszcie dorwałam go w swoje koślawe łapy – odleciałam. Zapach! Jak on zajebiście pachnie! Mówię Wam! Soczysty, słodki, nasycony i głęboki zapach siódmego nieba jak nic. Ciężko porównać aromat do czegoś namacalnego. Mój nos mówi, że wyczuwa słodkie, zerwane w słońcu owoce, zanurzone w palonym cukrze i spryskane ekskluzywnymi perfumami od jakiegoś pierdolonego Diora, czy innego zagranicznego wirażki. Zapach absolutnie piękny i niepowtarzalny. Balsam może zastąpić perfumy, bo skóra pachnie po nim długo i cudownie, ba, po nałożeniu kosmetyku pół chałupy pachnie jak w dobrej perfumerii.
Skład, jak na moje koślawe oko, również wygląda nie najgorzej. Urea na drugim miejscu niemal gwarantuje dobre nawilżenie skóry. Rzeczywiście lotion daje radę. Skóra po użyciu jest miękka, nie lepi się, nie ma mowy o jakimś tłustym filmie. Po nałożeniu można wskakiwać w ciuszki. Bajdełej, ciuszki też potem pachną ? Ponieważ nie mam żadnych skórnych problemów, ciężko mi powiedzieć, czy balsam ma jakieś magiczne działanie. Dla mnie jest wystarczający.
Konsystencja balsamu jest jak konsystencja balsamu. No, bo jaka niby ma być? Produkt wydajny. Butelka z pompką poręczna i o dziwo, lotion wyłazi tą pompką niemal do końca. Na ostatnie namaszczenie przecięłam flaszkę, żeby wybrać resztki, bo szkoda mi było wywalić choćby kropelkę. Cena tego zapachowego cuda to jakieś 30 złotych. Dużo i niedużo. Przeważnie kupuję balsamy do dwudziestu złotych, bo idą u mnie jak woda, w tym przypadku zapach wyjebał mnie z laczków, więc nawet jakby 50 złotych kosztował, to i tak bym kupiła. Planuję zakup innego zapachu, tak dla odmiany, muszę tylko skoczyć do Zamościa, bo tam mam najbliższe Indigo. Albo dozbieram sobie zachcianek i zamówię prosto od producenta. Tak, czy siusiak, balsam trafia na listę moich ulubieńców ?

Ciuchy z Chin? Dlaczego nie!

By | Blog, Świat Szmat | No Comments
Podobno chińskie ciuchy to badziew. Podobno. Kupując szmatę za dolca, można spodziewać się szmaty za dolca. Ale kiedy człowiek ruszy na przemyślane polowanie, może wyłapać ciekawe perełki. Tak bajdełej, to w sieciówkach też chińszczyzna, ba, firmówki typu Adidas, czy Nike, to też chińska produkcja. Oczywiście nie mam na myśli podróbek, bo tych się brzydzę i nie kupuję. Pokażę Wam coś co jest chińskie, ale nie tandetne, wygrzebane w pocie czoła w Czajna Szopach.
Bluzka

Na pierwszy ogień bluzeczka z Zaful, za którą (nie)zapłaciłam 18$. Nie zapłaciłam, bo dostałam, wybrałam sobie i przyleciała w przeciągu miesiąca, ze świętami w międzyczasie. Ja wiem, że blogerki piszą KUPIŁAM, taaaa terefere. Bądźmy szczerzy. Dostałam propozycję współpracy i skorzystałam, bo doszłam do wniosku, że za bardzo odgradzam się od wszelkich współprac. Wszystko odrzucam jak jakiś asceta, jakby od tego moje życie zależało. W sumie czemu nie?

Bluzka to sto procent poliester, nie spodziewajmy się wełny z alpak za taką kasę ?Niemniej przyjemnie się nosi, materiał sweterkowy, miły w dotyku, rozciągliwy. Wybrałam rozmiar M, bo wiadomo, chińskie rozmiary trochę odbiegają od tych naszych. Minus jest jeden- mam rude koty i sierść przyczepia się do bluzeczki jak zaczarowana, no ale przecież kotów nie ogolę.
sukienka
Sukienkę wydłubałam na Aliexpress w sklepie Gagaopt7. Zapłaciłam 16$. Rozmiar M. Skorzystałam z wyprzedaży i kuponów, teraz jest troszkę droższa. Jakość super, jak wszystko ze sklepów Gagaopt. Tych Gagaoptów jest kilka i nie wiem, czy mają jednego właściciela, czy co, ale jakość i szybkość na piątkę. Ciuchy z Gagów idą do mnie tydzień, max dwa. Jak na Chiny- wow! Sukienka pierwotnie była bardziej napuszona (obczajcie), ale wyglądałam w tym fasonie jak chuj w kapuście. Matka Boska Wszystkoogarniająca dostosowała kieckę do moich potrzeb. Materiał gruby, mięsisty, piankowy. Idealny, ciepły ciuch na zimę- wkładam i jestem ubrana. Skarpetki z Pepco, jakby ktoś pytał, a na szyi pierdolnik z Zaful.
chockery                                                                                     pędzle
Wiem, wiem, teraz się mówi choker, a nie jakiś rzemyk. Mniej więcej kiedy byłam w podstawówce, moda na rzemyki kwitła, chodziłam obwiązana jak mumia, Moda wraca, to żadne odkrycie Ameryki. Tym razem nie mogłam się przemóc, bo wydawało mi się, że sznurek na szyi był git, kiedy byłam w piątej klasie. Przemogłam się i stwierdzam, że nie wygląda to źle. Chociaż i tak z tyłu głowy zapala mi się lampka, że rzemyk na szyi to czarny pas w obciąganiu?Zafulowe pędzle za 4$, to żadne rarytasy, dla mnie za twarde, chociaż te mniejsze są spoko, bo dzięki temu, że są sztywne dobrze maluje się nimi precyzyjne kreski, czy co tam sobie chcecie namalować. Makijaż po lewej, zrobiłam tymi pędzlami i nie było to katorgą, więc jako tam jakieś rezerwowce oblecą.
sukienka
Tym razem sukienka z Gagaopt (Ali) za jakieś 10$. Śliska, ale nie prześwituje i jest…kolorowa, a ja lubię kiedy widać mnie z daleka. Zresztą co za kretynka założyłaby kieckę z królikiem? No ja…wiadomka. Po prostu lubię ten ciuch, dobrze mi się w nim śmiga. Ma wycięte boczki i łańcuszki na wysokości króliczych łokci. Rozmiar S, czyli nawet taki jaki noszę normalnie. Buty chyba z DeeZee, a nogi od Pudziana.
sukienka
Moja ukochana kiecka z Gagaopt  (Ali) za 15$. Sukienkę podpatrzyłam u koleżanki, która zapłaciła za nią około 150 złotych. Polazłam na Ali kupiłam za ułamek ceny. Ominęłam marżę?Początkowo zamówiłam Skę i cycki mi nie weszły. Dlatego pamiętajcie- tabelka z wymiarami w sklepie, to świętość. Kupiłam Lkę i jest idealna, mogę oddychać. I Ska i Lka szły tydzień, błyskawica! Kiedy wkładam koronkowe cudo, każdy pyta gdzie kupiłam. Wygląd nie zdradza chińskiego pochodzenia, jest świetnie uszyta, materiał solidny, żadnych wystających nitek. Moja faworytka i perła.
Ufff pierwszy raz dokonałam samogwałtu fotograficzno- ciuchowego?Taka ze mnie modelka jak fotograf i grafik, więc tego…W każdym razie warto czasem pogrzebać w chińszczyźnie, bo można trafić nie tylko kity, ale i hity.