Yearly Archives

2017

Ze mną się nie napijesz?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Święta za nami. Przed nami Sylwester. Trzech Króli. Weekendy. Walentynki. Wielkanoc. Majówka. Wesela. Chrzciny. Poprawiny. Soboty i piątki i… Z jakiej okazji dziś się napijemy? Z okazji urodzin Ani. Ani moich, ani Twoich. Zawsze jest okazja żeby jebnąć se browarka, albo obalić flaszkę. Tu jest Polska, tu się pije. A Ty co? Ze mną się nie napijesz? Ze mną? No kurwa! Polewaj!

Wiecie dlaczego za małolata Mama na imprezy mnie puszczała? Bo się nie puszczałam, a i wódki umiałam odmówić. Jasne zdarzył się browarek, winko jakieś. Wszystko dla ludzi, ale kiedy ktoś wyjeżdżał z tekstem- “Ze mną się nie napijesz?”- odpowiedź była jedna, nie i chuj. I chuj mnie obchodziło co ktoś sobie myślał, nie to nie. Nie będę tu grać świętojebliwej. Ale mam znajome co to trzeba było pod kranem cucić, bo przeholowała z wódką, albo tak się ujarała, że wstyd było do domu odstawić. A teraz co? A teraz to one są czyste jak łza, bo studia w Wyższej Szkole Hałasu zrobiły, rodziny mają, dzieci, pracę. Ale one nie piły, no gdzież! A dziecka to nie zaszczepią, bo chemia, a alkoholu to one nigdy, a dzieciak do osiemnastki z domu nie wyjdzie. Zapomniał wół jak cielęciem był. Otóż ja od czasu do czasu alkohol piłam i piję, ale to zawsze ja byłam tą, która ogarniała najebane koleżanki i otrzeźwiała je pod kranem. Te same, które dziś twierdzą, że one alko nie lubią i nigdy nie piły, ale wino przed snem potrafią po cichu pierdolnąć przed snem. Hipokryci.
Polska jest w czołówce państw gdzie pije się najwięcej. Dlaczego w innych krajach można wypić piwko na placach, skwerach, w parkach, a u nas nie? Bo Polacy nie potrafią pić. Musza się najebać. Nie dorośliśmy do tego, żeby znieść zakazy. Zawsze jest okazja. Ile razy w święta usłyszeliście ten chujowy tekst, że no jak to ze mną się nie napijesz? No właśnie. A u mnie w domu rodzinnym nie było czegoś takiego jak wódka na wigilijnym stole. Nie było chlania z okazji chrzcin czy komunii. Czyje to kurwa święto? Alkoholików? Znacie jakichś alkoholików? Pewnie teraz przed oczami macie jakiegoś Pana Janka spod sklepu. Błąd. Pewnie spory procent znajomych jest alkoholikami. Część może nawet zdiagnozowanych. I tych, którzy się leczą, doszli sami do tego, że przegięli pałę, trzeba wspierać, a nie jebnąć do nich z tekstem- “no daj spokój, jedno piwko jeszcze nikomu nie zaszkodziło“. Ręczę, że szkodzi czasem i jedno piwko, a takie teksty tylko dołują osobę, która chce wyjść z nałogu. A alkoholikiem stać się łatwo, bo alkoholizm, to nie Pan Janek spod sklepu, alkoholikiem może być każdy. Taka demokracja.
Alkoholizm to nie tylko problem ubogiej część społeczeństwa. Alkoholizm nie patrzy na to ile kto zarabia, zmienia się tylko cena trunku. Pan Janek spod sklepu walnie sobie jabola za dziesięć zeta, a adwokat wypije drogie whisky. Jaka to różnica oprócz kilkuset złotych? Żadna. Demokracja. Alkoholików co niemiara, ale oni oczywiście twierdzą, że “nie? Ja? Ja tylko w weekendy, ja tylko piwko”. A gówno prawda. Jeśli jest regularność w piciu, to jest to alkoholizm. I nie ważne czy to winko przed snem, dwa piwka po robocie, najebka do bólu raz w miesiącu, albo koniaczek do filmu. Jeden chuj. Jeśli ktoś nie wyobraża sobie konkretnej czynności bez dawki alko, to jest to alkoholizm i koniec. I nagle 70% ludzi w okół to alkoholicy. Nieźle co?
Po co to wszystko piszę? Bo mam już dość zdziwienia na twarzach ludzi, że jednak się z nimi nie napiję. Dlaczego? A no, bo może nie mam akurat ochoty, a wódki czy bimbru zwyczajnie nie lubię. A jak czegoś nie lubię, to po chuj mam się męczyć? W imię czego? “Bo Ty przecież jesteś Pudernica, ze wschodu, Ty musisz wypić”. Ja nic nie muszę, a takim namawianiem tylko mi się odechciewa jeszcze bardziej. Poszłam kiedyś na wesele i nic nie piłam, bo nie zwróciłam uwagi, że jest alkohol. Jadłam i tańczyłam. Potem ktoś mnie zapytał dlaczego nie piłam, a nie piłam, bo zapomniałam?Potrafę się świetnie bawić bez wspomagaczy. Najbardziej szokuje informacja, że nigdy nie urwał mi się film, nigdy nie byłam porządnie napita, nigdy nie wyrżnęłam orła i stopuję drinki w tylko mi znanym momencie. Piję dla smaku, dla towarzystwa, czasami na humor ale tylko jeśli chcę. Nie upijam się, bo po co mam się męczyć? Mam twardy łeb. Kaca nie miewam. A dlaczego? Bo nawet jeśli piję, to mam umiar. Mogę wypić dużo, ale po co? Uwielbiam dobre, kraftowe piwa. Jeśli mam wypić jakieś siki z browarów Kampanii Piwowarskiej (te wszystkie piwa co są na każdej półce), to nie piję wcale. Od czasu do czasu wypiję trochę wina, dobrej nalewki z przyjaciółkami. Średnio wszystkie zbieramy się rzadziej niż raz na miesiąc. Zdarza mi się wypić zimne piwo latem i grzańca zimą. Zdarza mi się rzadko, bo nie mam ani czasu, ani mnie nie ciągnie. Wolę się najeść. A zjeść to ja mogę ho ho!
Nie wyobrażam sobie jak mogłabym być od czegoś uzależniona. Rozumiem oczywiście, że ktoś może mieć do czegoś ciągoty, ale sama nie pozwoliłabym sobie żebym była od czegokolwiek zależna. Lubię mieć władzę nad sobą. Władzę nad moją głową, nad moim ciałem i moją psychą. Nie lubię być słaba. Nałogi? Lubię jeść, lubię spać, piję po 2-3 półtoralitrowe flaszki wody dziennie, zielona herbata jest zawsze. Ale alko? No kurwa! Mogłoby zniknąć na całym świecie i nawet bym się nie przejęła. No może tęskniłabym za dobrym kraftem czasami, ale tylko tyle.
Wszystko jest dla ludzi. Ja nie lubię wódki i czekolady. Jeśli ktoś wymusza na mnie picie wódki, albo jedzenie czekolady- niech spierdala. Właściwie, to ja w ogóle nie rozumiem namawiania do czegokolwiek. Moje życie, mój wybór. Namawiana do czegokolwiek buntuję się i bądźcie pewni, że wtedy odmówię. Chcesz pić- pij. Nie chcesz- nie pij. Proste. Nie moja broszka. Tylko należy pamiętać, że wszystko może być trucizną. I codzienne piwko przed telewizorem, to nie jest błaha sprawa. Łiskacz dla relaksu, to nie jest dobra droga. Wieczorne wino siedem razy w tygodniu, to nie jest lepszy sen. Weekendowe chlanie, to nie powód do dumy. Afterki i dziwne instastories to żenada.
Róbcie sobie co chcecie.
Ja nic nie muszę.

List do Świętego Mikołaja. To nie jest kolejna świąteczna wishlista!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Mikołaj. Stary pedofil i pijak. Bierze dzieci na kolana. Jarają go wierszyki. Morda czerwona od wódki i wielki pomarszczony wór. Lubuje się też w zwierzątkach. Obrońcy zwierząt z Zakopanego już podobno wysłali zawiadomienie do prokuratury, bo Rudolf ma jakieś pięćset lat i nadal ciągnie Mikołajowi Mikołaja. Krążą słuchy, że stary macha swoją słodką laską i zachęca do lizania. Ponieważ dziad cierpi na demencję, nie wie czy byłam grzeczna czy nie. Jak nie wie, to niech daje prezenty. Parę słów do oblecha poniżej.

PigOuta przeczytałam, że babie to najlepiej dać samojezdny odkurzacz. Całkiem dobra idea, bo mój łańcuch sięga z kuchni ledwo do przedpokoju, a odkurzać trzeba. Zacna myśl, ale mieszkam w pałacu. Jak pałac to miliony schodów. I na chuj mi taki odkurzacz? Jeśli ta drożyzna nie umie chodzić po piętrach i jeździ tylko po jednym poziomie jak plebs, to jest to badziewie. Dlatego starego dziada poproszę o tradycyjny podarek- murzyna. Nie, że zaraz jakaś dyskryminacja. Kolor skóry nie ma dla mnie znaczenia. Murzyn może być nawet zielony. Chodzi o to żeby za mnie zapierdalał. Nie będzie mu u mnie źle. Co to, to nie! W czasie wolnym od pracy murzyn może się relaksować na świeżym powietrzu, na przykład na mojej plantacji bawełny. Czyli murzyn raz. Chętnie przygarnę. Z takim zapierdalaczem nie miałabym takiego zapierdolu. Wiecie jak to jest pracować po kilka, kilkanaście godzin dziennie, ogarniać dom, gotować, blogować i milion innych rzeczy? A jeszcze człowiek musi się od czasu do czasu przylansować na Instagramach czy jakichś imprezach. Straszne! Dziadu- daj mi jednak ze dwa te murzyny.

 

Z innych podarków może być ze sto tysięcy. Złotych, nie myśl, że jestem pieniędzmi zaślepiona. Nie chcę dolarów, ani euro, biedazłoty jest spoko. Szybciej skończyłabym te zasrane remonty i mogłabym wydawać kasę na głupoty. Zamiast płyt karton- gips i gruntu głęboko penetrującego mogłabym sobie pierdolnąć weekend w Paryżu i zwiedzić katakumby. Ale nieee kurwa muszę kupować kilometry kabli i wełnę mineralną. Co za nędzny żywot. Nie mogę wyskoczyć nawet do głupiej Barcelony na obiad. Jak plebs jakiś…
Dopóki nie mam murzyna gotującego, chciałabym też dostawać żarcie na żądanie. Wiecie, jestem głodna, myślę sobie, że mam ochotę na coś wykwintnego typu grillowana galareta i w 15 minut mam ją na stole. Taki trochę catering ale all inclusive. Czytający w myślach. To by było coś. Maszynka do spisywania myśli, też spoko, bo mi połowa pomysłów na wpisy ucieka jak siedzę na kiblu, albo w wannie i nie mam czym i gdzie zapisać.
Kosmetyki? A na chuj mie to? Mam trochę ulubionych i wsio. No okej zapas pierniczkowych balsamów na zimę zawsze spoko. Na lato z piętnaście kilogramów maseł owocowych też spoko. Masło! Masło teraz to towar luksusowy, więc parę kostek też chętnie przygarnę. Ostatnio kupiłam dwie kostki na raz. Bogactwo pełno gębo.
Strasznie lubię zimę. Lubię zimę, bo nie muszę wychodzić z domu i grzeję dupę między grzejnikiem, a kotami. Ponieważ lubię jak jest ciepło, to zaprzęgaj te swoje renifery i wieź mnie na Zanzibar stary dziadu. Albo na Karaiby. Mogą być Seszele. Sam se wybierz gorący kierunek, nie jestem wymagająca. Zdecydowanie wolę grzać dupę na słońcu, a nie na grzejniku, więc taki prezent jest całkiem spoko. Oczywiście byłoby miło mieć jakiś domek, albo chociaż biedny apartament w jednym z ciepłych krajów, żebym mogła sobie wszystkie zimy spędzać w przyzwoitych warunkach pod palmą i z drinkiem w ręku. Wynajem się nie opłaca, więc czekam na akt własności. Jest to prezent niezbędny do zachowania dobrego zdrowia. Strasznie mnie w kościach kręci kiedy jest zimno, a chyba zależy Ci na moim zdrowiu?
Zdarza mi się podróżować. Nienawidzę korków i Januszów w trzydziestoletnich golfach. Nic mnie tak nie wkurwia jak Sebixy w zdezelowanych beemkach za hajs starego, którzy kręcą bączki pod Biedro, a potem zawracają na ręcznym na środku autostrady. Do tego przy autostradach same Mcdonaldy, którymi już rzygam. Gdzie są kurwa polskie pierogi ze skwarkami? Gdzie wysmażone schabowe i śledzie z cebulką? Ni ma! Ni ma kurwa, musisz żryć tekturzane hamburgery od Ronalda, a potem masz zatwardzenie. To jest kurwa dramat! Dlatego chcę samolot. Prywatny. Licencję ogarnę. Albo daj i pilota. I helikopter, bo nie wszędzie wyląduję samolotem. Chyba nie masz mnie za idiotkę? Paliwo też chcę. Taką własną stację z paliwem lotniczym. Żebym nie wyszła na księżniczkę, to się podzielę. Zrobię Radosne Piątki. Raz w tygodniu każdy okoliczny żul dostanie flaszeczkę paliwa lotniczego ode mnie. Znajcie moje dobre serce! Pseudo lotnisko mam za domem. Proszę mi je wykupić i wybudować hangary na moje maszyny. Chyba nie myślisz, że będą stać pod gołym niebem narażone na niekorzystne warunki atmosferyczne?! Grad mi porysuje i za 30 lat żaden frajer na giełdzie złomu nie kupi.
Nie wiem czy jeszcze czegoś potrzebuję? Wspominałam już o 100 tysiącach na drobne wydatki, to może jeszcze ze 3 miliony złotych na życie? To chyba nie jest dużo? Większe miliony nasi politycy wydają na głupoty. Nie żebym była materialistką, ale kurwa po to jesteś. Jesteś od tego, żeby przynosić prezenty, no to piszę.
Czekam.
Pozdrawiam.
Całuję w wór.

Skuteczna metoda na ból zatok- świecowanie uszu

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Zakładałam czapkę. Zawsze. Dzieci chowały w plecak i zakładały przed domem. Ja nie. Zawsze chodziłam jak Eskimos. Zimą ja nie wyglądam, zimą to ma mi być ciepło. Ludzie nie poznają mnie na ulicy, bo jak kogoś poznać tylko po wystających oczach. Dobrze, że nie świecą w ciemności. I co? I nic. Od kiedy pamiętam napieprzały mnie zatoki. Znacie to uczycie kiedy kilka razy w roku wypierdala Wam łeb w kosmos? No to witam w klubie. A teraz Wam coś powiem- już tak nie mam. Znalazłam mój złoty środek na ból zatok!
Co to? Złoto! Prawie dosłownie, bo miód to przecież płynne złoto. Pozbyłam się bólu zatok…świecowaniem uszu! Serio. Ponieważ na moją męczarnię zdążyłam przerobić chyba wszystkie sposoby, sięgnęłam w końcu po świece do uszu. Świece to koszt kilku złotych, konchy (większe świece, te na zdjęciu) są odrobinę droższe, ale nadal kosztują grosze. Nie pamiętam dokładnych cen. Konchy kosztowały bodajże 7 złotych. Świece jeszcze mniej. Kupując prosto u producenta koszta są jeszcze mniejsze, bo za dychę można kupić cały zestaw świec! Kupiłam, a co mi tam. Dokładnie rok temu przeprowadziłam eksperyment, wyświecowałam sobie uszy. Ból zatok dopadał mnie przynajmniej raz w miesiącu niezależnie od pory roku. Po świecowaniu minął miesiąc, drugi, trzeci i nic! Nic mnie nie bolało! Zleciała zima i wiosna, lato zleciało bez tego upierdliwego bólu w okolicach oczu, czoła, nosa. Minął rok! Rok bez bólu zatok! W międzyczasie nie używałam niczego innego! Szok. Dla mnie pozytywne zaskoczenie i właśnie dlatego piszę ten post, może komuś też pomoże świecowanie? Świecowanie uszu nie jest oficjalnym sposobem leczenia bólu zatok, nic nie jest potwierdzone medycznie. Ale wiecie co? Mam to w dupie, bo działa! Sposób za kilka złotych jest dostępny dla każdego, więc dlaczego nie spróbować? Na dobrą sprawę powinno się przeprowadzić serię zabiegów dzień po dniu. Ja zrobiłam raz i włala kurwa, wystarczyło. Właśnie (po roku) profilaktycznie  powtórzyłam świecowanie. Za pierwszym razem użyłam świec, kilka dni temu konch. Konchy są większe, mają większą moc i chyba tyle. Znalazłam stronkę gdzie można sobie poczytać więcej o właściwościach, wskazaniach i przeciwwskazaniach, więc kto ma ochotę na trochę teorii może sobie tutaj kliknąć. To nie współpraca, po prostu kupuję świece i konchy z ich firmy i mają ładne opisy. Rureczki kupuję w lokalnym ekosklepie.
Bio Candle J-Art Herbamedic to świece, których używam. Produkowane na bliskim mi Roztoczu, więc są absolutnie czyściutkie, bo smogu u nas nie ma. No może czasem sąsiad plastikową butelkę spali, ale sporadycznie ? Zarówno koncha jak i świeca składa się z kilku “składników”. Rurka wykonana jest z płótna bawełnianego, całość nasączona jest woskiem pszczelim (dlatego to moje pierdolenie o czystym powietrzu, bo nasze pszczoły żyją w niemal sterylnym regionie). Dodatkowo możemy wybierać pomiędzy różnymi opcjami “zapachowymi”- kolejnym składnikiem jest olejek eteryczny, różny w zależności od tego co chcemy osiągnąć. Ponieważ walczyłam z bólem zatok, za pierwszym razem użyłam wersji z bergamotką, za drugim z lawendą. Zarówno świece jak i konchy posiadają filtr bezpieczeństwa. Obświecowałam połowę rodziny i wszyscy są pozytywnie zaskoczeni jak świetnie działają te niepozorne rureczki. Sam zabieg to banał!
Ciężko ogarnąć sobie samej fotę podczas gdy ucho płonie haha?Podobno nie powinno się robić tego zabiegu samemu. Oj tam, oj tam. 
 
Jak zrobić świecowanie uszu? A tak:
1. Kładziemy się wygodnie pod kocykiem. 
 
2. Ucho wewnątrz lekko smarujemy kremem (krem poprawia szczelność pomiędzy świecą, a uchem).
 
3. Zapalamy świecę.
 
4. Przykładamy świecę do kanału słuchowego pod kątem 90 stopni do podłoża.
 
5 Leżymy i pachniemy.
 
6. Tyle.
Prawda, że banał? No właśnie! Koncha paliła się mniej więcej 15 minut, świeca trochę krócej. Trzeba pamiętać, żeby nic nigdzie na siłę nie wciskać! Świecę lekko opieramy o kanał słuchowy, nie chcemy sobie raczej przebić ucha, więc nie ma pchania w głąb. Podczas spalania tworzy się popiół, który sztywno siedzi na górze. Co jakiś czas przycinam go nożyczkami nad miseczką z wodą, żeby mi nic na łeb nie spadło. Raczej nie spadnie, ale lepiej dmuchać na zimne, a w tym przypadku na gorące. Świeca powinna się palić do momentu aż płomień dojdzie do filtra (zaznaczony na rurce kreską). Potem topimy jak Marzannę w miseczce. Filtr można rozwinąć i zajrzeć w ten syf. Oczywiście nie cała ta maź to nasza woskowina, bo część to resztki powstałe w wyniku spalania wosku pszczelego, ale i tak wygląda to imponująco-obrzydliwie.
Świecowanie uszu oczyszcza uszy, rozgrzewa zatoki, działa terapeutycznie. Olejki eteryczne mają swoje indywidualne właściwości, więc w zależności od rodzaju olejku jakim są nasączone świece mamy inny efekt. A przy okazji to przyjemne pół godzinki relaksu.
I to tyle ze mnie. Rok bez bólu zatok to dla mnie szok. Świecowanie uszu to dla mnie wybawienie. Nie wiem czy świecowanie uszu pomoże na ból zatok w Waszym przypadku, ale myślę, że warto spróbować tym bardziej, że koszt zabiegu jest śmieszny ?

Zlot Lubelskich Straszydełek

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Kto zazwyczaj spotyka się w bramie? Żule i Sebixy. Zdarza się i blogerkom… Ale nie, że jakoś tam na wino czy coś. Minął miesiąc od spotkania w knajpie o nazwie W bramie. Właśnie się ogarniam i piszę małą relację, bo nie wiadomo kiedy ten czas zleciał. Kilka słów o grubych hajsach, kosmetykach i fajnych dziewczynach.

Dokładnie 21 piździernika wybrałam się na spotkanie w Lubartowie. Chwilę wcześniej byłam w Serocku i powiem Wam, że Lubartów to przy Serocku jak Nowy Jork przy Krasnymstawie ? Dojechałam na raty- trochę busem (all inclusive nawet wi-fi było), potem zabrała mnie Karolina już całkiem luksusowo, bo samochodem. Jakiś czas temu zrezygnowałam z małych spotkań, bo w większości przypadków obowiązkiem(!) było klepanie recenzji na ilość, a po drugie a… no kurwa nie wszystkie blogerki są fajne i wolałam z domu wcale nie wyłazić, albo pojechać na drugi koniec Polski i lansować się incognito. Na spotkanie w Lubartowie wybrałam się, bo wiedziałam, że będą sami swoi i to sami fajni. Dziewczyny tak dobrały sponsorów, że nikt nie każe nam jebać notatek na odpierdol. No to pojechałam. Pojechałam na ploty, jedzenie i z chęci dorzucenia hajsów na zwierzaki. Fakt- wróciłam z tobołami, ale tego się nie spodziewałam.
Pojadłyśmy, popiłyśmy (kawy i lemoniady!) i miałyśmy ciekawe spotkanie z przedstawicielką Dermacolu. Pani Lucyna przedstawiła nam ofertę marki, ale nie wciskała kitów. To miło z jej strony, że bardzo rzetelnie opowiedziała nam o wszystkim bez jakiejś nadmiernej reklamy.
Dermacolowy test rozgrzał nas do czerwoności. Udało mi się wygrać genialną bazę pod makijaż, chociaż moja odpowiedz była tyle trafna co i nie trafna, ale cicho.
Po zmacaniu kosmetyków od Pani Lucyny miałyśmy kolejną chwilę na integracje i rozmowy, chociaż jak się jest w gronie swojej bandy, to tego czasu nigdy nie ma za wiele. Następnie odbyła się licytacja na rzecz Radzyńskiego Stowarzyszenia Na Rzecz Zwierząt “Podaj Łapę”. W sumie udało nam się uzbierać około 1400 zł, uważam, że niezła suma. Księdzu nie dam, na kota, psa i Owsiaka- zawsze.
Takie spotkania w swoim gronie, to jednak dobra sprawa. Nie mylić z kółkiem wzajemnej adoracji! Po prostu blogerki, które były obecne darzę sympatią, wiem, że nie pójdą i jedna drugiej dupy nie obrobi. Wiem, że nikt mnie nie zaprasza żeby coś z tego mieć. Wiem, że z tymi dziewczynami można próbki w Rossmannie kraść, czy tam konie, czy jak to tam było. Wiem, że jakiś pies dzięki nam dostanie michę mięska. Wiem, że po takich spotkaniach mam więcej energii i wiem, że zawsze zjem coś dobrego w innym miejscu haha ?
Kolejny powód dlaczego się wybrałam na spotkanie- zdjęcie na rogu. Z Sylwią od kilku lat robimy sobie wspólne zdjęcie na rogu stołu. Taka nasza tradycja z dupy. Spotkanie organizowała Sylwia i Ola, do Sylwii od dawna mam ciągoty, do Oli od trochę mniej dawna, bo znamy się krócej. No i Mazgoo- no jak gdzieś jechać to wiadomo, że z nią, no bo jak?
Ale dobra, powiem Wam po kolei kto był!
Sylwia– organizatorka. Wielbię od dawna, mam wrażenie, że mamy podobne środki i sprane łby.
Ola– organizatorka. Poznałyśmy się na MB. Jaka ona jest ładna! Fajna też ?
Kasia– dzięki niej wiem, że się nie zgubiłam, rudasowe włosy widać z daleka i zawsze dobrze nakierują.
Kasia– druga Kasia. Bardzo sympatyczna dziewczyna i mama. Mama Kasia. Jedna z cieplejszych osób jakie znam.
Milena– taki nasz miejscowy promyczek. Przy niej zawsze się gęba uśmiecha.
Gosia– dowód na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Jesteśmy tak różne, że aż się lubimy!
Iwona– od kilku lat nie miałyśmy okazji poznać się na żywo i w końcu nastał ten dzień!
Karolina– dobra wariatka. Woziła mi dupę po Lubartowskich bramach. Imponuje mi swoim hobby.
Żaneta– zabrakło nam czasu żeby omówić wszystkie Sycylijskie przygody. Zgadałyśmy się jak nic!
Magda– my to jak ogień i woda. Mimo przeciwności losu i wścibskim nosom od lat się kumplujemy.
Paulina– zawsze odbierałam ją bardzo pozytywnie. Jest taka swoja!
Klaudia– dawno jej nie widziałam i cieszę się, że ten dzień nastąpił. Razem tarmosiłyśmy się na busa.
Diana– robi piękne makijaże. No i ma kota. Jak ktoś ma kota, to musi być spoko (nie licząc tego jednego od czytania atlasu kotów).
Magda– aż żałuję, że się z nią nie nagadałam, no ale chyba jeszcze będzie okazja, nie?
Milena– nasza fotografka.
Jeszcze ja byłam, ale pomińmy to milczeniem. Wystarczy, że zdjęcia mnie kompromitują ?
Przybyło mi darów losu. Wszystko zaprezentowałam skrupulatnie na moim FB i IG i tam możecie sobie pooglądać, bo nie chce mi się sto razy wałkować tematu. Żeby uniknąć komentarzy “Oesu a kiedy Ty to zużyjesz”, informuję- połowę już rozdałam przyjaciółkom i Mamie i nic nikomu nie wyślę, bo i takie katowanie bani się zdarza. Wiecie “dej, dej, mam hore curke”. Lecę, pierdzę i wysyłam, bo nic nie mam do roboty tylko stać na poczcie i umilać życie połowie kraju.
Sponsorzy darów losu i darów na licytację:

 

I w sumie to tyle. Nie wiem ile osób doczytało. Lubię czytać takie relację, ale co lubicie Wy to ja nie wiem. Macie jeszcze zniżkę na produkty Kej żebyście mieli gdzie kasę stracić i do zoba!

W głowie szalet- PKiN, króliczki Prezesa, TVN i hora curka w Simsach

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Zniknę ze świata na trzy dni i tyle się dzieje, że w głowie szalet. Śmieszno i straszno, ale głowa moja chyba zdrowa psychicznie. W każdym razie niezdiagnozowana, to pierwsza kamieniem nie rzucę. Jak rzucę, to złapię. Tylko moich rozkmin nie wyłapię, bo jak mi się w głowie gotuje, to albo paplam, albo piszę. Bez albo. Taka jest prawda. Dwa ostatnie miesiące, to taki młyn, że jakbym była młynarzem, to miałabym już z tonę mąki. Z tej mąki chleba nie będzie. Będzie post. O królikach, butach, Tefałenach, o burzeniu pałacu i maśle dla bogaczy.

Jakbym miała teraz trzy miliony, to kupiłabym ze dwa mieszkania na wynajem i moją emeryturę, bo przecież emerytura z Zusu to nawet nie marzenie, to jak statek kosmiczny. Ktoś tam widział, nikt w to nie wierzy, nikt nie zobaczył na własne oczy. Chociaż w sumie poczytałam trochę o tych szarakch i o tym jak za uchem wszczepiają implanty. W sumie to bardziej wierzę w kosmitów niż moją emeryturę, bo jakoś wiarygodniej to wszystko brzmi w przypadku ufoków. No i te dwa mieszkania kupuję i zostaje mi jeszcze całkiem fchuj, to se jeżdżę po świecie, książki pisze i bloga. Zawsze chciałam napisać książkę. W gimnazjum dwa opasłe zeszyty spisałam i chuj. Teraz wszyscy piszą książki. Wszystkie blogery i celebryty. Złodzieje marzeń. Teraz to ja pierdolę leżeć w empiku między modlitwami Cejrowskiego i poradnikami Rozenek. Tak nisko nie upadłam. Przejdzie fala to napiszę. No i tak to właśnie przejebałabym trzy miliony. Dużo jedzenia i poznawania świata i dwa mieszkania żeby było z czego żyć. Za trzy miliony można też wyprodukować chujowy spot o ruchających się królikach. Patologio! Patrz i się ucz! Co to jest 3 Dżesiki i 4 Brajanki? Króliki to dopiero fabryka! Nasz rząd za przykład stawia nam króliki, które rodzą 63 (czy ile tam w spocie krzyczą) sztuki uszatych dzieci. Bardzo rozsądnie Wysoka Izbo. Ruchajmy się i rozmnażajmy. 63×500=31500. Ponad 31 tysięcy miesięcznie na gówniaki z 500+. Good deal Panie Prezesie! Świetny przykład z tymi królikami. Na drugi raz dajcie szczury, bo one to i ze 200 dzieciorów wyprodukują. Swoją drogą filmik ministerstwa bezmyśleństwa nagrany jakbym to ja z ręki nagrywała, do tego scenografia zamawiana na Aliexpress. Panie Prezesie! Zrobię to lepiej za dwa miliony! I szczury załatwię! Króliczki Prezesa kurwa jego mać. Jaki kraj takie króliczki. Jaki kraj taki Hugh Hefner.
Pałac Kultury i Nauki chcą burzyć. Bo komuna, bo brzydkie. Budynek jak budynek. Jak go widzę to chociaż wiem, że do stolicy dojeżdżam. Chociaż nie. Jak samochód stoi w korku powyżej 30 minut, to czuję, że Łorsoł blisko. Na chuj to ruszać? Za dużo wolnych milionów? To niech te korki rozładują zamiast coś burzyć i od nowa budować. Taniej wyjdzie. Ale nasz rząd bogaty. Nasze państwo bogate. Ceny jak w Rumunii. Ten sam gość co chce pałac rozjebać, żeby se tam postawić dom, był ostatnio na zakupach. Zupełnie jak zwykły szary człowiek. Szary człowiek, to złe określenie w jednym akapicie z PKiN. Złe. Był na zakupach jak zwykły człowiek. Soki po dwa zeta, Frugo po pisiąt groszy. Panie kurwa gdzie ten sklep?! Zapierdalam z moimi trzema milionami od Prezesa! Masło to tam pewno po złoty pięćdziesiąt? W tym kraju taki dobrobyt, że o chuj! Polska to bogaty kraj. Kradli przed wojną, kradli jak była wojna, za komuny kradli, po komunie kradli i dalej jest co kraść! Jak jest co kraść, no to bogactwo pełno gębo! A z tym pałacem, to hop siup- gadajcie z Uesami, to Wam pierdolną “11 września wersja Polakito”. Wkrótce w kinach!
Jak już siedzimy w kinie. To nie, nie idę na listy do M. Ani do N. Ani do kurwa nikogo. Ja wiem, że w moim kinie bilety po 14 zeta to standard i to taniocha, ale wolę kupić za to burgera. Wolę zjeść i wysrać niż iść i oglądać świąteczny film w listopadzie. Film z Karolakiem. Listopad, święta, Karolak, polska komedia romantyczna- kurwa czy tu coś jeszcze trzeba dodawać? Dlatego nie idę, bo patrz poprzednie zdanie. Jedzenie jest więcej warte. Odkąd wrzucam na Instagramie filmiki z serii #żryjzpudernicą, to mi się ruch na instastories skumulował. Ludzie lubią patrzeć jak jem. Co jem. Kiedy jem. Lubią patrzeć jak jem zwykłe jedzenie. Chleb ze smalcem. Jajecznicę. Żurek. I wszystko inne co nie wygląda instagramowo. Turpizm kurwa. Ale jakie to dobre! Ludziom brakuje normalności. Dlatego po serii pięknych zdjęć w jednym stylu znowu wrzucam miszmasz i to się podoba. Normalność. Chyba zacznę nagrywać YT jak jem. Zupę. I nie tylko. Bo gotowanie, to tak średnio lubię, ale wpierdalać to ja mogę zawsze i wszędzie, i dużo.
Byłam w telewizji. Jak tam trafiłam? Byłam normalna. Co to za kurwa czasy, że oryginalność to normalność? Że normalność, to oryginalność. No dobra, jestem wyrazista, ja to wiem, ale to jest niepojęte! Ludziom brakuje ludzi, a nie napompowanych chorą ambicją instagirl. Poszłam do Dzień Dobry TVN. Usiadłam na kanapie. Powiedziałam co miałam do powiedzenia, chociaż było za krótko chociaż o te 30 minut. Wstałam. Wyszłam. Wróciłam do domu. Stres? Każdy mnie o to pyta. Nie, nie stresowałam się. Ludzie nie wierzą. Trudno. Nie stresuje mnie 7 gości z kamerą i parę osób łażących po studio. A bo na żywo, bo to tamto. Kurwa, czułam się jak u siebie. Własny program w tv? Pani od matmy w szkole średniej zawsze mówiła- “Wiolku Ty będziesz panią z telewizji. Ty będziesz jakąś pogodynką. Albo kimś innym z telewizora”. Cała klasa mi świadkiem, że tak było. No i hop siup. Krok do przodu. Zawsze wiedziałam, że tam trafię prędzej czy później i se możecie gadać, że mam parcie na szkło. Nie, nie- parcia nie mam. Ja się tam zwyczajnie nadaję. Bardziej do telewizji niż na zakupy.
Zakupy. Rzucili buty. Sport narodowy Nosaczy- promki, limitki, świeżaki. Rzucili jakieś limitowane adidasy, ale nie Adidasa, tylko Najka chyba. Adidasy Nike. Kurwa majeranek z rozmarynu. Dobra. Rzucili. Ludzie się zabijają, bo tylko ileś tam sztuk na Polandię. A brzydkie te buty, że hej! Ale chuj. O gustach się nie dyskutuje. Po co się o kawałek szmaty bić? Cukier kiedyś wykupowali, masło teraz, buty. O świeżaki madki się bijo żeby hore curki ozdrowieli. Dej Pani! Mam horom curke! Ja pierdolę, to niech się leczy. A jak Wam butów brakuje, to zapierdalać pod meczet. Do wyboru do koloru.
Dziwny to był czas ostatnio, a i tak wszyscy to Simsy i ktoś nami gra. Ludzie z przyszłości zrobili se nas z nudów. Co jakiś czas rzucą jakiś dodatek, rozszerzenie. A tu jeb piramidę, niech rozkminiają kto stworzył. A tu jeb damy pomysł na nową technologię, niech się trochę rozwiną i mają radochę. Tu jeb świeżaka i promkę w Lidlu- będą jaja. I teraz tak sobie nami grają. A kiedy my dojdziemy do  tej przyszłości, w której żyją ludzie z przyszłości, którzy nas stworzyli- coś się wydarzy. Ale co? Armagedon? Dogadamy się? A może wykasują nasza grę i chuj? A może rozwiniemy się na tyle, że my ich skasujemy, tylko wtedy  jak my będziemy istnieć, jak powstaniemy, jeśli ich już nie będzie? Kto nas stworzy? Kiedy dojdziemy do tej przyszłości, to oni będą już w dalszej przyszłości,  ale Ci z wcześniejszej przyszłości będą i jak ich wybijemy, to nas nie będzie. A jak nas nie będzie, to znaczy, że nas już nie ma.
Nie ma nas. Kulsona też nie ma.
A poza tym, to z głową u mnie chyba ok. Albo przynajmniej po staremu?

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Etna i Taormina.

By | Blog, Wywczas | One Comment
Pierwszy post z serii sycylijskiej cieszył się ogromną popularnością. Mam nadzieję, że moje wskazówki i ciekawostki komuś się przydadzą. Czas wyruszyć na nieoczywistą wycieczkę po wyspie. Dzisiaj zabiorę Was do najpiękniejszego miasta jakie w życiu widziałam (pewnie gówno widziałam), zajrzymy także do wulkanu sprawdzając czy diabeł smołę równo miesza. To co mieszamy? Czy tylko wstrząśniemy?
Oto i 2w1. Widok na Etnę z Taorminy. Pierwszy raz puściłam się z wycieczką z biura podróży i…nie bolało! Młoda, świetna przewodniczka z niesamowitymi opowieściami przełamała mój wstręt do zbiorowego zwiedzania. Z wypożyczeniem auta nie było łatwo, a cena była dobra, więc wykupiliśmy januszową wyprawę i jestem zadowolona z tej decyzji. W sumie za Etnę i Taorminę zapłaciliśmy 60 euro za osobę, więc całkiem spoko. Wyruszyliśmy skoro świt. Janusz już kończył czwarte piwo (to opowieść na inny post) i naszym oczom ukazały się wrota do piekieł- Etna. 

Wrażenie zrobiły na mnie chałupy zalane lawą po dach. Po drodze można spotkać ich sporo i kurde…fajnie to wygląda. Wjazd na wulkan jest wyasfaltowany choć te zakręty jak zwykle mnie wkurwiały, bo nie lubię kręcenia w kółko. 

Dojechać można na około 2000 m.n.p.m. Na miejscu mamy parkingi, knajpy, tandetę i co tylko sobie szanowny turysta życzy. Jeśli chcemy wjechać jeszcze wyżej do wyboru są dwie możliwości. Terenówka za 63 euro od osoby, która wywiezie nas na około 3000 m.n.p.m lub kolejka dojeżadzająca na 2500 m.n.p.m za około 30 euro. No heloł! Zdzierają jak górale. Dutki, srtki. Chyba ich pojebało. Darowaliśmy sobie wjazd wyżej. Wyżej jest to samo, tylko więcej popiołu. Ci którzy wjechali byli średnio zadowoleni. Stosunek ceny do wrażeń nie adekwatny. Pod sam główny krater i tak nikt nikogo nie wpuści, bo tam diabeł konia wali, ogniem strzela i nie chcą turystów narażać. Zostaliśmy więc na poziomie tych dwóch tysi i już. Nie wolno zapominać, że Etna to nie jeden krater, choć to z któregoś głównego wydalały się kłęby dymu. Etna ma 4 główne, aktywne kratery i około 270 kraterów bocznych, takich niby nieaktywnych ale chuj wie. Poleźliśmy na Krater Sylwestra, bo była ładny, blisko i w miarę nisko. Łażenie po popiele do łatwych nie należy, można zaliczyć zjazd na dupie, ale chociaż buty się nie brudzą, a tego się bałam wkładając bielutkie jak śnieg zapierdalacze. Śniegu nie było, ale upału tez nie. Nie zapominajmy, że jesteśmy na mniej więcej wysokości Kasprowego, a nawet i trochę wyżej. Ciepła bluza to must have, ale piździć nie piżdzi, za wiatrem nawet grzeje w plecy. 

 

Widoki z Sylwestra pierwsza klasa. Widać kawał Sycylii o ile trafi się na pogodę. Chmurki ocierają się o ryj i jest prawie romantycznie gdyby nie miliardy turystów za plecami. Musiałam iść na skraj krateru, żeby mi się japońce w kadr nie wcinały. Szanujcie. Mogłam spaść.

 

A wulkan? No wulkan jak wulkan. Kupa popiołu i kamieni, nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, chociaż uważam, że będąc na Sycylii trzeba tam być. Wrażenie zrobiły na mnie widoki. Niesamowite, zapierające dech w piersiach krajobrazy widziane spod chałupy diabła, Hefajstosa i tych wszystkich co tam sobie w ogniu siedzą. Dla widoków warto tam się udać.

 

Oczywiście w okolicznych budach można się zaopatrzyć w lokalną tandetę. Ja łapaczy kurzu nie kupuję. Świetne rzeźby ze skał wulkanicznych robił sobie pewien dziadzio ale ni chuj nie szło się dogadać z nim po angielsku, więc nie wiem co i po ile, ale było to ładne?Na Etnie warto kupić Ogień Etny, czyli ten 70% trunek od samego szatana. Polecam też zaopatrzyć się w świetne miody i herbatki z ziół zebranych na wulkanie. Mistrzostwo!

 

Chwila odpoczynku “na kozaka”, niech turysty wiedzo, że gwiazda wsi zajechała. A po odpoczynku brykamy do Taorminy.

 

Pojazd warto zostawić na parkingu podziemnym, a do miasta wjechać…windą! I tak oto po jeździe windą do nieba naszym oczom ukazują się turyści, turyści i kurwa jeszcze raz turyści. Co zrobić… Można strzelać, ale chyba się nie powinno. Tłum poniesie Was pięknymi uliczkami.

 

Piazza IX Aprile, czyli Plac 9 Kwietnia, to miejsce w którym warto się zatrzymać i chłonąć klimat. Rozkoszować się muzyką ulicznych grajków albo kupić se kurwa małą wodę za 7 euro jak ja. Najlepsza woda jaką w życiu piłam, taka cena no to raczej musi być doskonała! A skoro w tej restauracji drinkowała Liz Taylor i reszta Holiłudu to dlaczego nie ja? No co? Ja się tam nie napiję? Ja?! Potrzymaj mi piwo!

 

Turystów tu nie unikniemy. Niestety. Starałam się ignorować tłumy i paczeć sercem. Paczałam i paczałam i zakochałam się w tym mieście! Muzyka na żywo gdzieś w tle i to tutaj poczułam prawdziwą Sycylię. Ja wiem, że komercha, ja wiem, że tłumy, ale kiedy to olejemy- jest cudnie. A ja się tym ludziom wcale nie dziwię, że tak tu ciągną. Tu jest pięknie!

 

Sycylia słynie z pięknej ceramiki. O ile zbieraczy kurzu nie znoszę, to taką donicę chętnie bym przygarnęła. No ale jak ją cichaczem do samolotu wnieść? No nie da się, się nie da się.

 

Najpiękniejsze uliczki Taorminy to te boczne. Możemy tam kupić świetne przyprawy i rozgrzane sycylijskim słońcem owoce. Wszędzie towarzyszy nam przepiękna ceramika, obrazy i ogródki restauracyjne. Udało mi się nawet wcisnąć w podobno jedną z najwęższych ulic świat- Vicolo Stretto, a turyści zaczęli robić mi foty. Oni już wiedzą, że za chwilę fotka ze mną będzie dużo warta. Ciekawe w czyich albumach wylądowałam? Może u jakiegoś francuskiego napaleńca, a może u jakiejś rodziny z Japonii? A może jutro odbiorę telefon od Indyjskiej telewizji? Chuj wi, ale strasznie się cieszyli, że mogą mnie obfocić. Na zdrowie.

 

Ponieważ największe tłumy lazły do Teatro Greco (Teatru Greckiego) darowaliśmy sobie wyprawę tam i zdecydowaliśmy się udać do ogrodu Giardini della Villa Comunale. Świetna odmiana po przedzieraniu się przez turystów na Corso Umberto I (główna ulica Taorminy). Ogród Publiczny został zaprojektowany przez arystokratkę- Lady Florence Trevelyan w 1899 roku. Pannica puściła się z księciem Walii i musiała zdezerterować z Anglii w podskokach. Osiadła w Taorminie i posadziła se ogródek, który lata po jej śmierci przeszedł w ręce miasta. I tak powstał czokapik.

 

Nie chcę Was zanudzać fotkami kwiatków i pszczółek, ale ogród jest przepiękny. Przyjemnie usiąść w cieniu i podziwiać widoki. Tak btw- pierwsza fota z posta, to widok z ogrodów na Etnę i morze. Imponujące miejsca z dala od tłumów, choć przecież niemal w centrum Taorminy. Zdecydowanie warto zrobić sobie spacer po ścieżkach w tym rajskim miejscu. 

 

A jak już nabijesz przyzwoite 15 kilometrów, to z ogrodu wychodzisz tak jak ja. Znaczy się dogorywasz.

Podsumowując. Etna– fajna, ale nad głównym kraterem się nie pochylisz. Warto pojechać dla widoków. Taormina natomiast skradła moje serce i sobie tam kiedyś chcę wrócić i kupić drugą wodę za 7 euro. W takim miejscu nawet woda w tej cenie nie wkurwia.

 

Filmik z Sycylii dla przypomnienia, bo same zdjęcia to za mało.

 

Kocham ten kraj i tego kraju nienawidzę!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Mój blog jest wolny od polityki. Polityka to szambo, a ja nie będę się w gównie grzebać. Wina Tuska, wódki Palikota. Czy PIS, czy PO, czy SLD, czy LSD…to wszystko, nie powiem gdzie i czym bym wysłała, bo mnie Macier o terroryzm posądzi. A ja jestem tylko zwykłym człowiekiem. Mam to szczęście, że jestem człowiekiem poczytnym. Czy coś to zmieni? Nie sądzę. Tak samo jak nic nie zmienia fakt, że zapierdalam na wszystkie wybory odkąd odebrałam dowód osobisty. Czy to głosowanie na sołtysa, czy na prezydenta- idę. Zawsze chodzę. Zazwyczaj mam wybór jak między sraczką, a zatwardzeniem. Siedziałam nawet w komisji wyborczej. Uważam, że ten kto nie głosuje, nie ma prawa potem mieć pretensji. Ja głosuję i roszczę sobie prawo do głośnego wyrażenia swojej opinii. Kocham ten kraj i tego kraju nienawidzę!

Pamiętam jak za małolata 11 listopada oglądałam z Pradziadkiem defilady na czarno-białym telewizorze. Teraz mogę obejrzeć sobie jak popierdoleńcy obrzucają się płytami chodnikowymi podczas marszu. Urodziłam się w 1988 roku. Chwilę potem skończyła się komuna. Ludzie zaczęli otwierać prywatne biznesy. Zaczęli żyć. Kombinować. Działać. Dalej kombinują. Muszą. A kto nie umie kombinować, albo nie wbił się w dobry rytm w odpowiednim czasie, ten przegrał. Można też zapierdalać na godne życie. Zapierdalam, bo chcę godnie żyć. Żyję dobrze, nie narzekam, ale to nie znaczy, że mam gąbkę zamiast mózgu. Widzę co się dzieje i jak na to patrzę, to serce mi się kraje. Nie pędzę za modą, komercją, za “muszę to mieć”, nie mam kredytów, nie przesiąkłam tym syfem. Gonię za normalnym życiem. Za godnym życiem dla każdego obywatela.
Zapierdalam…
To nie jest normalne. Tak nie powinno być, że trzeba zapierdalać żeby mieć coś ponad ciepły obiad i auto sprawne do jazdy. Nie narzekam. Ale chcę kurwa tej jebanej godności w tym kraju! Żeby żyć jako tako przydałoby się zarabiać ze trzy tysiące. Takie biedne minimum. Taka trójka żeby było za co zrobić zakupy, zapłacić rachunki, może nawet pójść do kina albo dentysty. Niby płacimy składki na opiekę medyczną. Niby… Chodzę prywatnie. Nie mam czasu i nerwów na NFZety. W czasie, który spędziłabym w kolejce zarobię na trzy wizyty prywatne, więc? Ostatni raz w publicznej przychodni byłam 20 lat temu podbić kartę na kolonie letnie. Ad rem! 3 tysiące to minimum. Wierzę, że człowiek ogarnięty lub wykształcony albo też ogarnięty i wykształcony w jednym da radę zarobić i 10 tysięcy. Człowiek inteligentny zawsze sobie poradzi. Ale w życiu chyba nie chodzi tylko o to, żeby przetrwać? Mówię tu o przeciętnych ludziach, nie o prezesach Orlenu, albo rodzinie Kulczyków. Da się zarobić magiczną dychę. Ale! Ale trzeba zapierdalać jak mała mrówka, a to nie powinno być tak, że trzeba wychodzić z siebie, żeby taką dyszkę mieć. To nie jest normalne! Jeszcze bardziej nienormalne jest to, że ludzie marzą o tym, żeby chociaż taką trójkę mieć. To nie ludzie są nienormalni. Oni nie powinni marzyć, oni powinni mieć taką trójkę bez wysiłku. 10 tysięcy miesięcznie to nie powinna być kwota nieosiągalna! Przy dzisiejszych cenach za chwilę trzy tysiące będzie gówno warte.
Ten kraj jest chory!
System jest chory!
Polityka jest chora!
To, że ludzie się godzą na obecny stan rzeczy jest chore!
Kocham ten kraj. Kocham Polskę, ale to co się w niej dzieje to jest dramat! Dramatem jest, że od stycznia ZUS znowu w górę. Jak ktoś ma zapłacić swoim pracownikom więcej, skoro własne państwo rzuca mu kłody pod nogi? Jak bawić się w biznes kiedy trzeba do niego pompować kasę z nieba żeby tylko wyrobić na daniny, które nasi politycy rozpieprzają nie wiadomo na co? Dramatem jest, że mam mega wykształconych znajomych, którzy jebią za minimum. Dramatem jest, że młodzi ludzie muszą wyjeżdżać za granicę żeby godnie żyć. Już nawet nie żeby się dorobić ale żyć. Bo w naszym kraju większość ludzi nie żyje, a wegetuje. Od pierwszego do pierwszego. Nie daj Bóg lodówka się zepsuje, albo dziecko zachoruje. Kredyty, pożyczki, spłacanie. Dramat. Dramatem jest, że dużo pracuję kosztem własnego czasu. Nie pracuję na jebany tusz do rzęs od Kat Von D, tylko na istotniejsze wydatki. Mogłabym w sumie ten tusz kupić, ale wiecie co? Jeszcze nie mam gąbki z mózgu, mam inne priorytety niż kupienie czegoś tylko po to żeby jako pierwsza wrzucić to na bloga. Dramatem jest, że moi pradziadkowie walczyli za ten kraj ryzykując życie, a system miał ich poświęcenie gdzieś. Dramatem jest, że swoje za to odsiedzieli, że przez dwa lata nie widzieli rodziny po wojnie tylko rozminowywali nasze ziemie i nawet kurwa nie mieli za to dodatku do emerytury. Młody, ogarnięty człowiek poradzi sobie nawet w stercie gówna. Co mają powiedzieć osoby starsze z tysiącem emerytury? Nie dorobią sobie. Im się należy godne życie. Nam należy się godne życie! Kiedy patrze na to co się tutaj dzieje przestaje mnie dziwić samospalenie w centrum Warszawy.

 

Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Nie narzekam. Zapierdalam. Zapierdalam i osiągam swoje cele. Tak już mam. Ale ten kraj się sypie i ja to widzę. I chciałabym żeby było normalnie. Zdrowie, rodzina, spokój. Cenię sobie te wartości. Mam wszystko co można chcieć i jestem za to wdzięczna, doceniam. Dbam o to co mam ale pęka mi serce kiedy widzę, że ktoś się stara i ma gówno z tego życia. Serce mi pęka kiedy zdaję sobie sprawę, że ktoś nie ma tego szczęścia. Teraz gdzieś jakaś matka staje przed wyborem czy kupić dzieciom ser na kanapkę czy strój na w-f. Jakaś babcia zastanawia się czy wykupić leki na serce, czy może da radę bez. Jakiś młody człowiek właśnie gdzieś rozważa czy nie wyjechać z tego kraju żeby zarobić na mieszkanie dla swojej przyszłej rodziny. Tych ktosiów są miliony.
Jestem patriotą. Noszę Ojczyznę głęboko w sercu. Nie noszę chińskich koszulek z drukowanymi orzełkami. Nie mam potrzeby się z tym obnosić. Jako patriota mam prawo powiedzieć, że system w tym kraju mi się nie podoba. Czy to coś zmieni? Nie sądzę. Ale mówię o tym głośno, bo może ktoś nie ma tej odwagi.
Kocham ten kraj i tego kraju nienawidzę…

 

VIII Secrets of Beauty- porozmawiajmy o urodzie, a ja Wam opowiem

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Październik miał być u mnie spokojnym miesiącem. Miał. Tymczasem zaczęłam z kopyta i właściwie zaraz listopad. Od dawna chciałam pojechać na taką jedną fajną, blogerską imprezę- Secrets of Beauty- porozmawiajmy o urodzie, którą organizuje Michał z Twoje Źródło Urody. Przez kilka lat się nie zgłosiłam. Najpierw byłam za chujowym blogiem w moich oczach, potem…a potem za każdym razem przegapiałam zapisy. W tym roku pilnowałam tych zapisów i okazało się, że ich nie ma. A potem tuż przed imprezą dostałam wiadomość o treści “chciałabyś być na jesiennym SOB?” No raczej! Spakowałam walizkę i… sama podróż to było nie lada wyzwanie! Jeśli chcecie poznać przygody Krysi Tuchałowej, to enjoy!
Takie zdjęcie grupowe udało mi się zrobić 😀

Przenosimy się do 6 października. Wstałam rano (cudem) i wsiadłam w busa. Drogę spędziłam na plotkach z kierowcą i po wypełznięciu w stolicy miałam za zadanie odnaleźć się na Centralnym z Mazgoo. Niby nic, ale Mazgoo, to człowiek nawigacja. Miała mnie znaleźć, ale w końcu ja znalazłam ją, bezpieczniej, bo mogła dojść do Krakowa tymi podziemiami i ocknąć się koło Lecha na Wawelu. Kolejny nasz cel- Dworzec Zachodni. Mazgoo sprawdziła, że to ostatni przystanek, ale po 10 minutach w autobusie zaczęło mi się w głowie tlić, że to jakoś kurwa za daleko. Ale jak się czas na miłej rozmowie spędza, to można i do Suwałk dojechać. Po lekkim nieogarze nastąpił ogar i zawróciłyśmy na pętli, żeby jednak nie dojechać do tych Suwałk. Dotarłyśmy na Zachodni gdzie od kilku godzin(!) czekała na nas Czarszka i Arsenic. Jakoś udało nam się dziewczyny oczyścić z mchu i pajęczyn. Zalazłyśmy nawet autobus do Serocka, bo cała impreza tam miała mieć miejsce. Kierowca był jeszcze bardziej nieogarnięty niż my. Tu tylko napiszę, że chciał jechać z otwartym bagażnikiem i generalnie wyjebka, fajkę se palił podczas jazdy. Obstawiam papierosy Mocne, albo skręty własnej roboty. Taka tam teleportacja do PRL. Po prawie 2 godzinach drogi (kurwa czaicie? Warszawa-Serock 2 godziny, rowerem byłoby szybciej!) udało nam się wysiąść na podobno jedynym przystanku w Serocku. Podobno jedynym, bo jednak były trzy, a my wysiadłyśmy na pierwszym i musiałyśmy wlec walizki przez całą wieś?A teraz wyobraźcie sobie jak napierdalają cztery walizki po kostce. Właśnie tak. Psy zaczęły szczekać, a z kanałów zaczęli wychodzić panowie kanalarze i tak oto dotarłyśmy do Restauracji Złoty Lin. Głodne, zmęczone, ale w humorach doskonałych!
W piątek integracja. Nie było alkoholu, panienek, tortu, chippendalesów, narkotyków ani innych takich. No dobra tort i alkohol był, symbolicznie! Michał świętował swoje osiemnaste urodziny, więc była okazja. Były też z nami suczki Michała, które dokazywały razem z nami, a śmiechom nie było końca!
Oprócz suczek Krysi i Marysi było też kilka osób. Pozwólcie, że Wam przedstawię uczestników. Zresztą i tak przedstawię, nie musicie mi pozwalać.
1. Feeling Fancy Fancy pod każdym względem.
2. HeyItsAlexK Wcale nie spadła w nocy z łóżka…Wcale!.
3. Czarszka Patrz na las! Kasztany w słońcu się mienią!
4. Arsenic Nie mylić z arszenikiem! Nie trująca, przeciwnie.
5. Life in Colour Do tańca i do różańca, chociaż akurat różańca nie było 😀
6. Kolorowy kraj Łeb jak sklep, do tego ładny 😀
7. Kosmetyki bez tajemnic Lata temu wygrałam u niej nagrodę, pierwszą moją na FB, serio.
8. Mazgoo Człowiek nawigacja, moje mleko przy mnie kawie, chociaż ani mleka ani kawy nie piję.
9. Interendo A to taka nasza Azjatka, chociaż Polka, ale kosmetycznie to tak bardziej na wschód 😉
10. Ekstrawagancka Ta to jak zdjęcie pierdolnie, to klękajcie narody!
11. Monika Monika, która powinna wrócić do blogowania.
12. Michał To on to wszystko zorganizował, taki nasz dobry Miś.
W sobotę było już poważnie. Oj dobra, nie było poważnie, panowała przyjazna i wesoła atmosfera, zero strasu, zero skrępowania. Ania Mucha z Gosh poprowadziła z nami świetne warsztaty makijażowe. Nauczyła nas jak się przypudrować żeby na zdjęciach wyglądać jak milion dolarów, albo chociaż jak sto złotych. Zostawiła nas z nową wiedzą i upominkami od Gosh i Eylure. Po warsztatach mieliśmy burze mózgów, gadaliśmy o promocji i organizacji naszych blogowych i vlogowych miejsc w sieci. Wieczorem Michał przetrenował nas w dziedzinie fotografii. Wiedza i ludzie- dwa czynniki, które mobilizują mnie do wyjścia z mojej jaskini do reala. Nawet kurwa do Serocka.
W niedzielę trzeba było wyruszać do domu. VIII Secrets of Beauty mogę opisać w kilku zdaniach. Super ludzie. Nowa wiedza. Zajebisty boczek. Miziaste suki, znaczy Krysia i Marysia, a nie że coś tam. Wskazówka dla tych, którzy chcą pokazać innym gdzie się akurat znajdują- wyślijcie im zdjęcie chodnika, na bank zgadną gdzie jesteście! Wskazówka dla tych, którzy jadą na Dworzec Zachodni z Centralnego- wysiadacie przystanek po Rondzie Zesłańców Syberyjskich, nie dalej! Wskazówka dla wysiadających w Serocku- tam są kurwa trzy przystanki i nigdy nie sugerujcie się paniami z białą trwałą, to lisice przebiegłe. Jak jest fajnie, to nie ma kiedy robić zdjęć, tylko łapie się chwile. Jeśli potrzebujecie nawigacji- jedźcie z Mazgoo. Może podróż będzie dłuższa, ale weselsza i więcej zwiedzicie. Jeśli chcecie wiedzieć jaki nowy box pojawi się na rynku, dlaczego nazywa się Ssijbox i co będzie w środku, jedźcie na SOB.
A tutaj macie koszyk z dyniami. Bo tak. Mogłabym Wam o nim dużo napisać, ale nie napiszę, bo to tajemna tajemnica, a tak naprawdę, to wrzuciłam go, bo mogę i nikt mi nie zabroni. Wolność dla dyń!

Hybrydy Vasco, jak zrobić węża na paznokciach i pistacja idealna

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Piękna polska złota jesień, a w sercu zawsze maj. Nie dałam się modzie na stonowane kolory. Nigdy się nie daję, a już na pewno nie na paznokciach. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak zrobić węża na paznokciach oraz przeczytać o moim hybrydowym odkryciu- zapraszam do czytanki ?

Vasco Gel Polish to nowa firma na rynku hybryd. Tak się stało, że dostałam do przetestowania zestaw świeżutkich lakierów. Kolory wybrałam sama, malunki robię sama, ja to prawie wszystko sama, a resztę robi samiec.
Pierwsze zetknięcie i już było wow. Niby hybrydy, no co kurwa można wymyślić nowego? A jednak! Po pierwsze pędzelek. Rewelacyjnie wyprofilowany. Lekko zaokrąglona końcówka świetnie dojeżdża we wszystkie zakamarki. Ale to jest nic, bo co z tego, że czymś dojedziemy jeśli wszystko się spieprzy zanim doniesiemy rękę do lampy? Właśnie. I tutaj miłe zaskoczenie- konsystencja. Muszę przyznać, że z taką jeszcze się nie spotkałam, a nie z jednej flaszki hybrydę w swoim życiu nakładałam. Tutaj mamy do czynienia z jakby żelową konsystencją. Nie mogę powiedzieć, że jest to gęsta hybryda, bo to nie to, chodzi mi oto, że jest taka hmmm… no kurwa żelowa, no! Nie spływa tylko delikatnie się poziomuje i przyczepia się do płytki paznokcia takimi maluśkimi rączkami jak mają skrzaty. Ze skrzatami, to poleciałam. Oczywiście chodziło mi o elfy. Dobra koniec, bo się pogrążam ?
Top też jest bardziej żelowy niż te, z którymi miałam do czynienia. Posiadam wersję no wipe, czyli taką, która nie potrzebuje przemywania, dla mnie wygodne rozwiązanie. A baza! Baza moi drodzy, to też mistrzostwo- żelowa i na tyle gęsta, że idę o zakład, że można nią odrobinę przedłużyć paznokcie. Osobiście nie próbowałam, ale rozkminiłam, że jest to możliwe.
Wybrałam sobie cztery kolory:
1) 001, Aruba Ruba, pastelowy róż.
2) 012, Kostaryka, w końcu trafiłam na idealną pistację!
3) 028, Cloud, pastelowy błękit złamany nutą fioletu.
4) 067, Star Dust, brokatowe drobinki świetne jako dodatek, albo poświata na innym kolorze.
Wszystkie kolory (oprócz 067) bardzo ładnie kryją już po jednej warstwie, ale tak jak to zwykle bywa, dwie warstwy będą idealne. 067, czyli brokatowa sroczka, nie jest taka kryjąca i jak wspomniałam, najlepiej sprawdza się w duecie z kolorem kryjącym. Nie ma się do czego przypierdolić.
Minusy? W sumie to nie ma. Top po ponad 3 tygodniach noszenia lekko się zmatowił i chyba delikatnie zżółkł, ale rąk nie oszczędzam, więc zawsze mi się tak dzieje. W sumie to chyba doszukuję się na siłę, ale zaraz się ktoś przyjebie, że jak “darmo dostała, to tylko słodzi”? Nie słodzę, ale hybrydy od Vasco są serio dobre, a mam dość duże porównanie, bo używałam lakierów od dolara do mniej więcej stówy. Jeśli chodzi o cenę, to nie zabulicie dużo. Kliknijcie sobie do sklepu Vasco Gel Polish, który macie podlinkowany w tym zdaniuflaszka kosztuje 24,90. Dla mnie spoko. Jakość jeszcze bardziej spoko. Wszystko trzymało się jak polityk stołka dopóki nie zajechałam frezarką. Także tak. Hybrydy godne polecenia. Myślę, że świetnie sprawdzą się u początkujących, bo nic nie spływa, dobrze się poziomują i są skore do współpracy. U osób wprawionych w boju ułatwią pracę, bo tak jak wyżej, co się będę powtarzać ?
A tutaj macie dwie stylóweczki. Aktualnie noszę pistacje. Na jednym paluszku każdej płetwy stworzyłam białe ciapki, a zrobić to może każdy, bo to banał. Wystarczy na drugiej, mokrej jeszcze warstwie zrobić kropeczki, rozmazać cienkim pędzelkiem i dopiero włożyć do lampy. Gotowe! No jeszcze top, wiadomka.
Wężowe wzorki 3D zrobiły furorę. Dostałam milion pytań jak ja to zrobiłam. Wbrew pozorom taką skórkę węża robi się bardzo łatwo. Na paznokciu robimy ombre (u mnie 001 i 028), po utwardzeniu musnęłam brokatowym 067. Znowu do lampy. Cienkim pędzelkiem namalowałam czarny wzorek. Lampa. A potem potrzebujemy dużooo czasu. W luki między czarną kratką dajemy top i do lampy. Nakładamy kolejne warstwy topu jedną po drugiej do momentu aż wypukłości nas satysfakcjonują. Czyli tak ciapiemy i ciapiemy do znudzenia i gotowe. Nie jest to trudne, ale dość mozolne zajęcie.
No i co? No i to by było na tyle. Wiecie już wszystko zarówno o nowych hybrydach w moim stadzie jak i o wężu, niekoniecznie tym w kieszeni. Elo, elo!

Czy rozmiar ma znaczenie?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Nie oszukujmy się. Rozmiar ma znaczenie. Kiedy? Kiedy mówimy o penisie albo zmywarce. Nigdy sobie tej cholernej czterdziestki piątki nie wybaczę… Kiedy mówimy o ludziach- rozmiar nie powinien mieć znaczenia. Teoretycznie. W praktyce? Jesteś za chudy, za gruby, masz za duże uda, boczki, za małe cycki, za długi nos. Chociaż z tym nosem u faceta, to podobno…Podobno…Do brzegu!

 

Teoria swoje, a w praktyce bywa różnie. Zacznijmy od tego, że nie mam kompleksów. Po prostu. Jak na próbę, to się Matce Boskiej udałam. A teraz mi powiedzcie ile takich osób znacie? No właśnie. Media atakują nas zewsząd idealną wizją piękna. Czy jestem idealna? Nie. A kompleksów nie mam. Dlaczego? Może wyniosłam samoakceptację z domu, może jestem twarda jak brukiew. Nie wiem. Wiem jedno. Rzygam już tymi gazetami gdzie na pierwszej stronie mamy wielki nagłówek “Zaakceptuj siebie!”, a obok tego kolejny tytuł krzyczy o tym jak schudnąć 10 kilogramów w miesiąc. Wait! Robią z ludzi debili. Mamy programy “modelkowe”. Albo ważysz 40, albo 140 kilogramów. A gdzie do kurwy nędzy są te dziewuchy pośrodku? Te “normalne”? Czy normalny człowiek stał się niemodny? Kiedyś pisałam o tym w tekście Gdzie jest kurwa normalność? No, bo gdzie ona jest?
Nie rozumiem zachwytów nad laskami, które katują swoje ciała do przesady w jakąkolwiek stronę. Nie mam nic przeciwko osobom przy kości, nie mam nic przeciwko osobom, które regularnie i z głową ćwiczą. Wkurwiają mnie ludzie, którzy są chorobliwie otyli, niszczą swoje zdrowie na własne życzenie i mają jakieś ale. Wiecie co mnie wkurwia? Teksty do mnie typu “bo Ty taka chuda jesteś. Ale zobaczysz skończysz 20/25/30 lat i przytyjesz. A jak nie, to po dziecku przytyjesz. Przytyjesz. Przytyjesz. Poczekaj”. A skąd do chuja wafla taka wiedza? Może i przytyję, a może nie. A może dzieci lub ich brak niczego nie zmieni? A ta bzdurna granica “po dwudziestych urodzinach przytyjesz”, “skończysz 25 lat, to zobaczysz”, “a po 30 to na bank kilogramy dojdą”, jakoś kurwa nie. Lat mi przybywa, granica się przesuwa, a ja ciągle ważę tyle co w gimnazjum. Przepraszam, że żyję. Wcale kurwa nie przepraszam. 
A jak jakaś laska jest zaślepiona siłownią, to już umarł w butach. Ona Ci dietę rozpisze. A czemu to nie ćwiczysz? A czemu to nie biegasz? A to źle, że jadłaś śledzie o północy. Ale jak to wypiłaś kieliszek wina? Tak to. Miałam ochotę to wypiłam, zjadłam i nie poszłam biegać, bo mnie bieganie nudzi. Proste. Mam do tego prawo. Mam prawo do bycia taką jaką jestem. Nie znoszę narzucania swojego stylu życia innym. Zrozumiałabym jeśli po śledziach o północy miałabym sraczkę i bliska osoba powiedziałaby mi “Wiolka, nie żryj tych śledzi, bo Ci dupę rozerwie”. Wiem, że to nie byłoby wciskanie mi cudzych racji, a życzliwa rada.
Nie zrozumcie mnie źle- i siłownia i krągłe boczki są spoko, ale po pierwsze nie patrzcie na innych jak na dziwolągów tylko dlatego, że chcą żyć inaczej. Po drugie nie narzucajcie nikomu swoich racji na siłę, nie gwałćcie psychicznie ludzi wokół tylko dlatego, że czujecie się źle ze swoim ciałem, albo uważacie, że ciało innych jest złe. Każde ciało jest dobre dopóki nie wyrządzamy mu krzywdy. Nawet 140 kilogramów będzie spoko kiedy masz dwa metry wzrostu, ale kiedy masz 140 kilogramów i tyle samo wzrostu, to do kurwy nędzy to już nie jest zdrowe. Tak samo nie są zdrowe nieumiejętne ćwiczenia, dieta złożona z wody i wacików, dążenie do wyimaginowanego kanonu piękna. Nie ma ideałów. Ale są ludzie bez kompleksów.
Spójrzcie na mnie i Babę do Kwadratu. XS i XL. No i co? No właśnie nic. Obie jesteśmy normalnymi dziewczynami bez kompleksów. Faktycznie jest między nami kilka centymetrów różnicy, ale nie jesteśmy żadnymi odchyłami. Normalne, zdrowe dziewuchy spod wschodniej granicy? Ani ja chuda, ani Bazia gruba. Ale wiecie i tak ktoś się zawsze przypierdoli, że mi sukienka wisi, a z drugiej strony, że żadne ze mnie XS, raczej M. Bazi też ktoś czasem próbuje dopierdolić. I wiecie co? Obie mamy to gdzieś. Tylko, że to my. Świetnie czujemy się w swoich ciałach i jakaś brzęcząca mucha dnia nam nie zepsuje.
A co z dziewczynami, które nie są odporne na krytykę? Co z młodymi kobietkami, którym łatwo wmówić, że mają się odchudzić, przytyć, powiększyć cycki, albo cholera wie co jeszcze? Świat bombarduje kobiety tekstami zaczynającymi się od “musisz”, “masz”, “idealna”, “perfekcyjna” i tak dalej. Nic nie musisz, wszystko możesz! Możesz przytyć, schudnąć i powiększyć cycki jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, ale pamiętaj, że szczęśliwa będziesz kiedy to szczęście odnajdziesz w sobie. Jeśli 10 kilogramów w którąś stronę, albo silikon mają pomóc- zrób to. Jeśli chcesz to zrobić, bo tak “trzeba”, to najpierw pomyśl, czego Ty potrzebujesz, a nie czego od Ciebie wymagają ludzie, którzy być może znikną z Twojego życia, bo to Ty zostaniesz z ich spełnionym marzeniem. Ich marzeniem, a nie swoim…
Jeśli jakaś kobieta w Twoich bliskich kręgach przegina w którąś stronę, porozmawiaj z nią, pomóż. Nie śmiej się z grubszej koleżanki, ani z tej która od lat przytyć nie może. Jeśli widzisz, że Twoja przyjaciółka ma problemy ze zdrowiem, bo waga jest już chorobliwie wysoka, albo chorobliwie niska, pomóż jej. Pogadaj. Nie wyzywaj od tłustych świń, ani szkieletów. Powiedz, że chcesz żeby żyła długo i zdrowo, bo jest Ci bliska. Powiedz jej, że nie chcesz żeby miała cukrzycę, nadciśnienie albo anemię.
I pamiętaj- ideałów nie ma, ale można nie mieć kompleksów.