Yearly Archives

2016

Mamo! Rozwiedź się!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
“Dla dobra dzieci…bądźmy ze sobą, dla ich dobra”. “Dziecko potrzebuje obojga rodziców”. “Niepełna rodzina krzywdzi dziecko”. Znacie takie i im podobne hasła? Znacie. To zapomnijcie. Nie jestem matką, nie jestem rozwódką, ba, nawet mężatką nie jestem. Ale byłam dzieckiem. Dzieckiem wychowanym przez Mamę. Matkę Boską, bo tak o niej mówię. Czy skrzywdziło mnie dorastanie w niepełnej rodzinie? Bynajmniej. Stoicie nad szczątkami swojego związku, ale obawiacie się o przyszłość dziecka? Niepotrzebnie. Jebnijcie to w cholerę. Co czuje dziecko wychowane przez jednego z rodziców? Zaraz Wam powiem.

 

Pamiętam ślub rodziców, pamiętam i rozwód. Czy brakowało mi ojca? A czy Tobie brakuje wujka z Ameryki? Nie masz tam wujka? Ok, czyli za nim nie tęsknisz, bo jak tęsknić za kimś, kogo nigdy nie było?

 

Ponieważ w moim życiu to Mama była ojcem i matką w jednym, będę pisać z perspektywy dziecka, które zostało z mamą. Większość moich koleżanek po rozwodach zostaje z dziećmi, ojciec albo ma wyjebane, albo sam jest pierdolnięty. Każdy rozwód, związek jest inny, ale dzieci wszystkie czują tak samo. Tak, dziecko widzi, że mama jest smutna i snuje się po kątach. Może nie do końca kmini o co chodzi, ale doskonale wyłapuje emocje. Kiedy dziecko jest radosne? Kiedy widzi radość swojej mamy. Więc kobieto, jeśli facet jest kutasem, psycholem, idiotą, maminsynkiem, czy cholera wie kim jeszcze- jebnij to w cholerę i ciesz się życiem. Dziecko Ci za to podziękuje. Ręczę!

 

Co ludzie powiedzą? A niech gadają! To Ty i Twoje dzieci mają być szczęśliwe!

 

A jeśli dzieci w szkole będą dokuczać dziecku, bo “nie ma” taty? Przez całą edukację ani razu nikt mi nie dokuczył. Powiem więcej, większość dzieciaków w moich klasach była z tak zwanych rozbitych rodzin. Żadne nie czuło się pokrzywdzone i nikt nikomu z tego powodu nie dokuczał. Rozwody są już tak spowszechniałe, że nie robi to wrażenia na dzieciarni.

 

Mamo, wróć do swojego panieńskiego nazwiska jeśli tego chcesz. Dzieci z tego powodu nie będą smutne, a jeśli zechcą, to również zmienią swoje nazwiska na Twoje panieńskie, kiedy podrosną. Mamo (ta moja)! Zjebałaś z tym, chociaż zawsze mówiliśmy Ci, żebyś wróciła do panieńskiego bałaś się, że dzieci będą nam wytykać nazwisko inne niż Twoje. Niepotrzebnie. W szkołach, do których chodziłam, było mnóstwo przypadków, gdzie mama miała nazwisko inne niż dziecko. W sumie to wcale nie czuję, że moje aktualne nazwisko jest moje, utożsamiam się z nazwiskiem, które miałam przyjemność nosić przez pierwszy rok życia, czyli z nazwiskiem panieńskim Matki Boskiej. Teraz to popij wodą, wyjdę se kiedyś za mąż 😉

 

 

Szczęśliwy dom, to ten gdzie ludzie są szczęśliwi. Jeśli dwoje ludzi ma być nieszczęśliwych, lepiej się rozwieść dla…dobra dzieci. Ja wiem, że wszystkie poradniki będą maglować, że dzieci będą nieszczęśliwe, że burzycie ich poukładany świat, że w przyszłości sobie nie poradzą, że trauma, że nie będą potrafiły stworzyć trwałego związku w przyszłości. A gówno prawda. Mama dała z siebie wszystko, nauczyła mnie gotować i wbić gwoździa. Wzorców męskich mi nie brakowało, był dziadek, pradziadek i brat Matki Boskiej. Jestem w stałym związku od 11 lat, nie mam żadnych zaburzeń, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie od ponad 28 lat. Jak to się stało? Moja Mama jest hardcorem- co roku wysyłała nas na kolonie, wycieczki, uczyła samodzielności, rozmawiała i była zawsze kiedy jej potrzebowaliśmy. Dalej jest i zawsze będzie. Na Dzień Ojca i Dzień Matki dostaje jeden prezent, bo dała radę podwójnie. Czyli w sumie to mam oboje rodziców, tylko pod jedną postacią 😉

 

Dziecko po rozwodzie? Nie zaobserwowałam różnic pomiędzy mną, a dziećmi z pełnych rodzin. Może jedynie zawsze byłam bardziej samodzielna.

 

Kobieto, nadal się wahasz? Niepotrzebnie. Będzie ciężko, ale dasz radę i Twoje dzieci Ci kiedyś za to podziękują.

 

Dziękuję!

Olej sezamowy KTC – badziewie stulecia

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Włosy olejuję dłużej niż posiadam tego bloga. Z moich wyliczeń wynika, że dobre dwa lata tłuszczę włosy regularnie. Wcześniej przed każdym myciem, na noc- czyli co dwa dni. Od czerwca zmieniłam częstotliwość na olejowanie raz, góra dwa razy w tygodniu. Szczerze? Nie widzę większej różnicy, a i olej trafił mi się ostatnio taki sobie…
Olej sezamowy KTC. Kosztuje pomiędzy 12, a 15 złotych i… w sumie to nic. Przez te dwa lata przez moje włosy przeciekły hektolitry olejów i olejków. Żaden mnie nie zawiódł, jeden robił to, drugi tamto, były lepsze i były gorsze, a tutaj? Nie mogę Wam o nim nic powiedzieć. Właściwie to nijak nie wpłynął na moje futro. Gdybym wiedziała, to olejowałabym wodą- jeden chuj, a efekt ten sam. Nie wiem czy moje włosy mają już dość tego całego olejowania, czy sezam zwyczajnie mi nie pisany. Górna partia mojej grzywy jest średnioporowata, w stronę porowatości niskiej. Końce spałachane ściąganiem koloru i innymi armagedonami to wysokopory, no może średnio, ale w stronę wysokości. Na żadnej części olej się nie sprawdził.
Ciężko cokolwiek napisać o tym oleju, bo jakie włosy zastał, takie zostawił. Kazimierz Wielki to to kurwa nie jest. Na pewno go nie kupię. Pierwsza porażka od dwóch lat. Powiem Wam jeszcze, że temu KTC całemu nie ufam, mam wrażenie, że swoje produkty żenią i czymś rozcieńczają, bo mój olej jest jakiś mało tłusty i wodnisty. Zapachu zero, a szklana butelka też niepraktyczna- duży otwór i jedno jeb o płytki i ni ma (w sumie to szkoda, że się nie rozjebał po pierwszym użyciu). Nie twierdzę, że jest to totalne gówno, może komuś podpasuje, ale dla mnie jest skreślony.
PS. Jakie buble kosmetyczne trafiliście w swoim życiu?

Jak kraść i nie dać się złapać?*

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Niektórzy na swoich blogach mają powrzucane chujwijakie paragrafy. Inni podpisują zdjęcia, jeszcze inni nie robią nic, bo tak czy siusiak, wszystko co tworzymy należy do nas, a kradzież jest prawnie napiętnowana. (A kto zechce, to i tak zajebie). Swoje fotki oblepiam moją blogową nazwą, a jeśli wrzucam zdjęcia cudze, to tylko takie z darmowych banków, dodatkowo linkuję ich pochodzenie. Nie lubię kradzieży. Żadnej. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o różnych podejściach do “pożyczania” zdjęć i treści.

Przez ponad dwa lata blogowania moja wiedza w zakresie ochrony wytworów ewaluowała. Każdą fotkę, informację linkuję do źródła. Staram się jak mogę, pytam, szukam, chcę być fair. Kiedy już gdzieś tam zaczęłam w sieci się przewijać, poczęły dziać się dziwne rzeczy. Krowy zaczęły dawać ocet, kury niosły kwadratowe jaja, a świnie ujrzały niebo. Zdarzyło się tak, że jedna z  moich czytelniczek (nie wiem, czy stałych, czy okazjonalnych) bawiła się we mnie. Założyła bloga, a jej treści, były kalką moich, tylko jakoś to jej karykaturalnie wyszło, bo blog ledwie co wystartował i zaraz szybko się zwinął. Próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale się nie dało. Wylałam żale na moim fanpage, po czym na jej blogu pojawił się post, że została schejtowana i już nie będzie pisać… Chciałam tylko wyjaśnień, ale ok. Problem sam się rozwiązał. I bardzo dobrze.
Po moim ukochanym poście o nawiedzonym domu w Izbicy zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze dziwy. Sąsiadka urodziła siedmioraczki, w ogródku odkryłam złoża złota, a Kaczyński przeszedł do PO. Koleżanka oznaczyła mnie pod fejsbuczym postem pewnego ogólnopolskiego i znanego radia na E. “Wiola, to nie Twoje?”. Moje. Szok. Ogromna firma wzięła sobie moje zdjęcia i wyrywkowe części mojej pisaniny o nawiedzonym domu. Oczywiście z tekstu wyłapali tylko plotki, a nie fakty. Wiadomo- duchy i straszydła to większa sensacja, lepiej się sprzeda. Żeby dotrzeć do bezpośrednich świadków “nawiedzeń”, przegrzebałam znajomych i nieznajomych w okolicy, dotarłam do właścicieli, uzyskałam zgodę na fotografowanie i na puszczenie w eter historii. Włożyłam w ten tekst całą siebie i jestem z niego bardzo dumna. Żeby napisać posta poświęciłam nie godziny, nie dni, a długie tygodnie. A tu ciach i bez mojej zgody cała Polska czyta sobie mój tekst, pod szyldem radia. Wkurwiłam się. Napisałam do nich. Najpierw cisza, potem głupie tłumaczenia, po kilku dniach usłyszałam przepraszam, a radio podlinkowało moją własność. Mogło skończyć się w sądzie, powinno. Odpuściłam pierwszy i ostatni raz. Ale więcej nie odpuszczę. Co mi po przepraszam w prywatnej wiadomości i linku na ich stronie? No własnie. Kolejnych razów nie będzie. Ktoś mi coś zajebie, to pójdę do odpowiednich instytucji, bo prawo jest po mojej stronie. Człowiek uczy się na błędach.
Jestem uczulona na wszelkie machlojki, ponieważ powyższa sytuacja dotknęła mnie jak ksiądz ministranta po mszy. Niczym strażnik Teksasu z Zadupia Dolnego wyłapuję wszelkie “pożyczki”. Widzicie kosmetyki wyżej? Dostałam je za kozaczenie 😉 Drepcząc po fejsie, doczołgałam się do krańca internetu, a tam piękne zdjęcia z Instagrama. Insta to ogromna społeczność. What the hell?! Napisałam do Clochee, bo tam siedziały zdjęcia. I….zaskoczyli mnie pozytywnie. Znaleźli źródło, dodali linki, przeprosili PUBLICZNIE i wysłali podarek za moje wytropienie wpadki. Szczerze mówiąc, to kiedy poprosili mnie o adres, to spodziewałam się raczej gówna w kopercie za karę, że miałam czelność napisać publicznie co myślę. Nie zwalnia to ich z odpowiedzialności, ale mam nadzieję, że czegoś ich to nauczy. Chociaż tak troszeczkę. Zareagowali błyskawicznie i nie szukali wymówek, ale cholera jasna- pilnujcie swoich praktykantów.
Co mnie najbardziej dziwi? Że duże korpo nie mają skrupułów by kraść od tych maluczkich. Uważam, że powinni dawać dobry przykład i prowadzić swoje social uczciwie, wręcz krystalicznie. Moi drodzy, tu nie ma miejsca na wpadki! Ja kurdupel blogosfery przetrząsam nieraz miliony stron, żeby znaleźć źródło. Da się. Uwierzcie mi- da się, chociaż nie mam sztabu ludzi za swoimi plecami. Owszem wpadki się zdarzają. Clochee przeprosiło publicznie i błyskawicznie naprawiło swój błąd. Radio na “E” kombinowało jak koń pod górę przez kilka dni. Warto narażać dobre imię marki dla kilku lajków i wejść? No chyba kurwa nie bardzo.
*niech Was tytuł nie zwiedzie, jak się coś podpierdoli, to uczciwy Kowalski i tak doniesie 😀 

Szczoteczka do podkładu, czyli AliExpress po raz enty

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Laski prześcigają się w chwaleniu modnymi pędzlami do makijażu. Mam i ja coś tam. Wcale nie markowe i wcale nie na wypasie, a jednak są dobre. Do jednego tylko się nigdy nie mogłam przekonać. Pędzel do podkładu, to dla mnie temat tabu 😉 Pewnego (nie wiem czy pięknego) dnia Sylwia poleciła mi szczoteczkę. Czaiłam się, czaiłam i postanowiłam spróbować. Nie łatwo mi dogodzić, ale…
szczoteczka do podkładu, aliexpress, ali, szczotka, makijaż, make up,
Ale Ale były dwie, jedna chciała, druga nie. Po chuj mi szczoteczka do podkładu, skoro moje niezwykle zwinne palce robią mi dobrze? Pędzlami nigdy nie potrafiłam sobie dogodzić. Sierściuchy albo wypijały mój podkład jak szalone, albo robiły mazy na gębie. Nie no kurwa, po co mi to licho? Ale pacze i pacze – szczoteczka do podkładu kosztuje na Aliexpress dolara. Nie no…już nie będę dziadować za cztery zeta. Kupię. Kupiłam. Dostałam po jakichś 3 tygodniach i hopla. A tak, kupiłam na tej aukcji w tym sklepie.
Szczoteczka jest bardzo miękka. Nie wiem z czyjej dupy wyrwali futro, czy była to wiewiórka, czy plastikowy niedźwiedź, nie wnikam, nie interesuje mnie to. Wybrałam mniejszą wersję, ale świetnie daje radę przy nakładaniu tapety na całej facjacie. Rączka plastikowa, poręczna. Jest to pierwsze narzędzie dopodkładowe, które się u mnie sprawdziło. Szczota nie pije podkładu, nie zostawia smug na gębie, miękko rozprowadza fluidy rzadkie i gęste. Jest świetna. Jestem pozytywnie zaskoczona. Ostatnio próbowałam rozprowadzić podkład paluchiemia i nijak mi nie szło. Także zostaję przy tym zwinnym wynalazku.

Żeby nie było tak słodko-pierdząco, to szczoteczka wkurwia mnie pod jednym względem. Mycie. Jebana jest zbita jak dupa masochisty, wypłukanie każdej cząstki produktu spomiędzy jej kłaków doprowadzało mnie do szału. Moje pierwsze szorowanie skończyło się na płynie do naczyń, bo myślałam, że mnie coś trafi. Sylwia dała mi dobry patent. Przed myciem wystarczy namoczyć brudasa w oliwce, dzięki temu podkład łatwiej wyprać. Fuck yeah! Działa. Trzeba się i tak naszorować, ale nie ma lipy. Kiedy nie mam oliwki używam innych olei, czasem oliwa z oliwek, czasem olej migdałowy, ot każda dostępna tłuścizną, która mi się nawinie. Po dwóch miesiącach nie zauważyłam zużycia, nie wypadł ani jeden kłak. Polecam szczególnie tym, którzy nie wyobrażają sobie nakładania podkładu czymś innym niż własne palce. Do mnie już lecą kolejne sztuki, ot tak na zapas, żebym nie musiała myć jednej w kółko, bo to upierdliwe zajęcie.

Jeśli jesteśmy przy Ali, pokażę coś dla gadżeciarzy. Silikonowa mata do malowania paznokci. Zbędny bzdet, kupiłam z ciekawości. Przydaje się przy tworzeniu kolorowych, stemplowych wzorków na paznokcie. Można na niej mieszać lakiery, ciapać, mazać, co tam chcecie. Po wszystkim wystarczy przetrzeć zmywaczem do paznokci i wszystko jak nowe. Po co mi to? O tak o. Przydaje mi się i mój stół nie jest upierdolony jak ten Durczoka. Matę kupiłam na tej aukcji w tym sklepie.

Tyle. Idę sobie.

 

Gdzie jest kurwa normalność?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Kiedy Mama nakładała mi czerwone rajstopki, ja sięgałam po zielone. Kiedy ktoś mówi mi, że mam zrobić prawko, zastanawiam się nad kursem pilotażu. Nie, nie, nie! Nie potrafię się zresocjalizować mimo upływu lat. Mimo to w jakimś tam społeczeństwie żyję i nie będę biegać goło, żeby coś tam udowodnić. Nie będę ćwiczyć, bo wszyscy ćwiczą. Kiedyś tam, jeśli w ogóle zdecyduję się na dziecko, nie mam zamiaru karmić go pod ratuszem z cyckiem wyjebanym do świata, bo taki ze mnie buntownik. A kiedy przytyję nie będę krzyczeć, że mam zajebisty cellulit. Gdzie są granice?

 

Pixabay
Gdzieś ostatnio przeczytałam o pewnej Patrycji ze Śląska, która wychowuje swoje dziecko według dalekowschodnich reguł. Wiecie karmienie piersią ile się da, bieganie goło po domu, swoboda bez ograniczeń w wychowywaniu dziecka. No i fajnie. Gdyby nie kilka liter- “bez ograniczeń”. Czy kilkulatek wychowany bez żadnych ograniczeń, to dobry pomysł? Nie jestem matką i w najbliższym czasie nawet nie chcę nią być, ale byłam dzieckiem, więc jednostronną opinie mogę wyrazić. Nie miałam w dzieciństwie jako takich ograniczeń, ale kiedy się pchałam w niebezpieczne miejsca, to reprymendę dostawałam. Kiedy robiłam na złość, najbliżsi wyjaśniali mi, że tak nie można i mówili dlaczego. Dziecko ma rozum. Dziecko jest chłonne na wiedzę i pojmuje dużo spraw. Jeśli jest wychowywane w szacunku, potrafi w przyszłości obdarzyć tym szacunkiem innych. Brak jakichkolwiek reguł nauczy je, że reguł nie ma, a jeśli są, to wymyślili je jacyś nieoświeceni ludzie i nie trzeba się do nich stosować.

 

A co z tym cyckiem wyjebanym do świata? Była taka laska, która walczyła ostatnio w sądzie o odszkodowanie, bo wyjebała cyca w jadłodajni, a kelner poprosił ją o karmienie dzieciaka dyskretniej. Dziecko chce jeść, Ty chcesz karmić? Karm. Nie mam nic przeciwko. Ale jeśli ktoś robi to w sposób ostentacyjny, bo “patrzcie! ja jestem Matka Wielka Najważniejsza, mam prawo karmić dziecko na środku Biedronki z obwisłym cyckiem na wierzchu!”, to coś jest nie tak. Kiedy wchodzę do restauracji nie krzyczę- “Patrzcie kurwa! Będę jadła, bo jestem głodna i mam prawo jeść!”. Każdy ma prawo jeść. Dziecko, dorosły, nawet mój leniwy kot. Ale nikt nie robi z tego wielkiej afery. Siadam i jem. Tyle. Matka karmiąca ma prawo nakarmić dziecko, uchylić bluzkę w ustronnym miejscu i nakarmić malucha. Dlaczego w ustronnym? Bo wchodząc do restauracji nie wywalam cycka na stół. Mogę. Ale po co? Nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność innych ludzi. Powinniśmy mieć na uwadze, że komuś schabowy nie wejdzie ze smakiem, kiedy obok będzie mieć widok suta jak filiżanka. Szanujmy ludzi, to ludzie będą szanować nas. 

 

I nie żebym miała coś do cycków, bo cycki lubię. Lubię swoje cycki i cudze cycki, ale tam gdzie one nie są mi na siłę wciskane. Na plaży toples? Czemu nie. Do CKMu? A dzwońcie, pokażę! Ale nie będę komuś cycka pchać pod brodę, bo inaczej, to mam ograniczone prawa i żyję w średniowieczu. Żyję w cywilizacji i własnie dlatego nie wsadzam moich cycków tam, gdzie być nie powinny.

 

Pixabay
Podobną nagonkę, tylko mniej feministyczną (zaraz mnie pseudo feministki zadrapią), mamy aktualnie na nasze ciała. Albo jesteś fit, albo fat. Nic pomiędzy. Jak to kurwa możliwe? Nie jestem ani fit, ani fat. Kocham jeść, wpierdalam póki mogę i nie ćwiczę, a figura, no nieskromnie powiem, zajebista. Będzie trzeba, to ruszę dupę, póki nie muszę- trenuję biegi przełajowe do lodówki. Wystarczy jak widać. Nie wszystkim jednak Matka Natura dała takie fory. Mam koleżanki szczupłe, mam pulchne, mam też takie, które o szczupłość walczą i wygrywają, ale muszą się napocić. Szacun, bo ja jestem albo za leniwa, albo nie wiem co 😉 Nie rozumiem natomiast gloryfikacji wszelkich odchyłów. Nie rozumiem też kiedy ktoś mówi do mnie, że chuda jestem. No nie jestem, bo mam cycki i zajebistą dupę. Nie jestem ani chuda, ani tłusta, jestem taka jak trzeba.

 

“Patrzcie jestem fit! Przebiegłam dziś dziesięć kilometrów, jutro jebnę rowerem sto. A Ty nie biegasz? Współczuję… Sflaczejesz, umrzesz, zginiesz…” No tak, nie przebiegnę nawet kilometra, bo nie mam potrzeby, poza tym bieganie mnie nudzi i mam prawo tak myśleć. Natomiast Ty nie masz prawa mówić mi, że jestem gorsza, bo nie napierdalam rowerem miliona kilometrów, tylko ze trzy, rekreacyjnie. Co innego gdybym ważyła sto kilogramów. Tak, wtedy jakaś mobilizacja z zewnątrz pewnie pomogłaby mi się ogarnąć. Ale nie kurwa najazdy i wymądrzanie pseudo fitneski. Człowiek z nadwagą nie jest gorszy. Nie mówię tu o zapasionych świniach, bo powiedzmy sobie wprost- niektórzy tyją na własne życzenie i nie ma tu usprawiedliwienia. Ważę stówkę, sto trzydzieści, sto pięćdziesiąt… waga rośnie…No kurwa! A Ty dalej z workiem chrupek? Nie, takie coś to już patologia. Nie widzisz jak kilogramy skaczą ku górze? Gdzie byłaś przy stówie, czy stu dziesięciu? Użalanie i wpierdalanie na zmianę nie pomoże.

 

Choroba, trudny okres w życiu i nasza waga leci w górę lub w dół. Jesteśmy rozsądnymi ludźmi, walczymy z tym, jeśli w swoim ciele czujemy się źle. Walczymy nie dla innych, ale dla siebie. Przesada w żadną stronę nie jest dobra. Jeśli fajnie czujemy się jako plus size (nie mylić z chorobliwą otyłością!), to świetnie. Bądźmy takie, okrągłe, uśmiechnięte i szczęśliwe. Jeśli jesteśmy patyczakiem od dziecka- cieszmy się patyczakowością. Ale do kurwy nędzy nie róbmy z żylastej, wychudzonej “fit” kobiety chodzącego ideału, a z babsztyla, której po spacerze do kibla zaparzają się uda, nie róbmy kobiety dumnej ze swojego tłuszczu.

Każda przesada jest zła. Te wszystkie żylaki i tłuściochy oraz kobiety pchające swoje cycki w imię mylnie rozumianego prawa do… ( no własnie do kurwa czego?) to jakaś paranoja. A gdzie jest kurwa normalność w tym wszystkim? Bo ja się chyba pogubiłam.

 

Kiwi na paznokciach z lakierami hybrydowymi od Claresy

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Claresa – lakiery hybrydowe…ale czy dla mnie? Od lat na pazurkach noszę żel, na to walę zwykły lakier. Normalnych lakierów mam dwa koszyki. Popierdolonych brak. Jednak hybrydy chodziły za mną od dawna. Dlaczego nie kupiłam? Jestem człowiekiem solidnym i do przesady poukładanym (a nie wyglądam, co?). Dwa kosze lakierów nie mogą się zmarnować. Postanowiłam, że kupię hybrydy dopiero kiedy zużyję moje zapasy. Claresa pokrzyżowała moje plany 😉

 

claresa, lakiery hybrydowe, hybrydy, blog, recenzja

Oto moje pierwsze w życiu hybrydy. Dają radę. Wbrew pozorom wzorek jest banalnie prosty do zrobienia. Malujemy pazurki kolorem. Robimy białą plamkę z jednej strony paznokcia i rozciągamy biel do środka paznokcia. Później malujemy czarne kropki, ozdabiamy je białymi elementami, dajemy top i na koniec kropelki rosy z bezbarwnego żelu. Gotowe 🙂

 

 

A oto mój zestaw lakierów hybrydowych, który trafił do mnie w ramach współpracy. Gdybym sama miała kupić hybrydy, po zużyciu zapasów zwykłych lakierów, minęło by pewnie ze trzy lata 😀 Dlatego właśnie zgodziłam się na współpracę, bo wydała mi się sensowna. No i słuchajcie, przepadłam. Lakiery od Claresy są zajebiste na moje nieszczęście i teraz muszę nakupić więcej kolorów. Jak mogliście mi to zrobić?! Cały mój misterny plan i rozsądek poszedł w pizdu.

 

 

Ponieważ hybrydę kładłam na żel, baza była mi zbędna, kolor szedł prosto na uformowany szpon. Na sobie wypróbowałam zieleń, natomiast na Matce Boskiej róż. U Boskiej poszła baza, bo kładłam lakier na naturalną płytkę, także nic się u mnie nie marnuje. I co? I jajco. Hybryda siedzi u mnie nienaruszona od ponad trzech tygodni. Oczywiście odrosła i wygląda to chujowo (recenzja musi być solidna to noszę do bólu), ale nadal lśni blaskiem. Tylko nie mam pewności, czy to jej blask, czy może moja zajebistość tak razi po oczach.

 

 

Dodam jeszcze, że moja Boska na co dzień ma do czynienia między innymi z acetonem, a mimo to mani trzyma się dobrze. Oczywiście nie pływa w tym acetonie, ale jednak jej łapki kontakt z nim mają. Wiecie jak to jest przy drukowaniu banknotów w piwnicy, aceton się przydaje. 



Paleta kolorów dość spora, choć jak zauważyłam zieleń trochę się różni, z różem nie jest źle. Gdzieś na FB Claresa wrzucała kolory na próbniku, poszukajcie sobie, tam kolorystyka jest identyczna jak w rzeczywistości. Nie mam porównania z innymi hybrydami, ale widzę, że te są dobre i no…muszę kupić więcej, nic nie poradzę. Rozprowadzają się łatwo, dwie warstwy ładnie kryją, nie bąbelkują, nie ściągają się przy utwardzaniu, mimo, że moja lampa UV do najnowszych nie należy. Mogę polecić z czystym sumieniem.

 

 

Sami zobaczcie, ponad trzy tygodnie bez skazy. Paznokcie były moczone w morzu, szorowały podłogi kilka razy, przejechały ze mną z 1500 kilometrów i były na kilku wycieczkach. No jest kurwa fajnie. Zwykły lakier też trzymał mi się trzy tygodnie na żelu, ale jednak oprócz odrostu, boczki były maksymalnie pościerane. Tutaj nie dzieje się nic.

 

https://claresa.pl/

Ponieważ nie jestem wiejską pazerą, mam dla Was kod, który upoważnia Was do zakupu hybryd Claresa z trzydziestoprocentową zniżką. No jak już coś dostałam za babski chuj, to i Wy coś z tego miejcie, no nie?

No i co? No i kupię więcej, ciężkie jest życię blogerę…

 

See Bloggers, czyli “A Ty człowieku, to kim kurwa jesteś?”

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Jak się bawić, to się bawić- drzwi wyjebać, okna wstawić. Pojechałam na See Bloggers, dwudniową  imprezę dla najlepszych twórców internetowych. Kumacie bazę? Ja, przedstawiciel blogerów wiejskich i małomiasteczkowych, popierdoliłam łapać fejm na drugi koniec Polski. Jestem w tym magicznym tysiącu, wow kurwa. Jak jechać, to po bandzie- zostałam na tydzień. Na kosmetyki sępię, na ciuchy sępię, ale na wyjazdach jestem rozrzutna. Po pierwsze kocham Gdynię, po drugie kocham tę imprezę. Po trzecie, czytajcie dalej.
see bloggers, see bloggers 2016, gdynia, spotkanie blogerów,

Pojechałam w czwartek. Było ciepło, choć pochmurnie. Pogodę zaczarowałam, bo od poniedziałku napierdalało złote słoneczko. Na dwa dni konferencji słoneczka nie było, a zrobiłam tak, żeby wysiedzieć na tych wszystkich wykładach. Nocleg zaklepałam tuż obok Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego, gdzie odbywała się konferencja i sobie poszłam. Niby byłam sama, ale jaki to problem podbić do ludzi, uśmiechnąć się i pierdolić głupoty? Dla mnie żaden problem. Tak też czyniłam wzbudzając tym sympatię ( chyba, bo nikt mi nie zajebał z półobrotu).
Udało mi się załapać na dwa ciekawe wykłady. Pierwszy wykład poprowadził Wiktor Franko. Polazłam tam, żeby moje fotki były milsze dla oka. Drugi wykład to skok na You Tube, tutaj fazy wkręcał nam Łukasz Kielban. Z obu wykładów wyniosłam jeden wspólny wniosek- liczy się pomysł, nie sprzęt, nie jakieś ogromne umiejętności techniczne, a własnie pomysł. Trzeba być sobą. Nie mam z tym problemu, czyli teraz tylko do przodu 🙂 Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Na moim fanpage poszła relacja na żywo z See Bloggers, smartfon wystarczył. Potem chciałam jeszcze coś dograć, ale net nie pozwolił.
Imprezie towarzyszyły liczne konkursy. To od razu Wam powiem, że u Eveline wygrałam zestaw kosmetyków. Poza tym nie opuszczała mnie głupawka, nie nowość, bo od jakichś 28 lat jestem nienormalna. Śmigałam pomiędzy strefami o różnych tematykach i zaczepiałam ludzi jak stary pedofil. Nie rozdawałam cukierków, bo wolę kiełbasę. Kiełbasy nie rozdawałam, bo obcym nie dam. Kiełbasa jednak łączy i poznałam dzięki niej wiele wspaniałych osób. Teraz już bym im dała po pęcie.  A czy Ty wyrwałeś kiedyś kogoś na kiełbasę?
Takie laski złapały się na moją długą i jędrną kiełbę. Justyna ze Zdrowo Najedzeni, bo co jak co ale żarcie łączy. Natalia z Raj Dla Podniebienia, wspominałam już, że ja lubię wpierdalać? Milena ze Smiley Project, zostałam bohaterką jej komiksu 🙂 Natalia z Bzowina Fotograficzna, ta to dopiero genialne fotki napierdala! Oczywiście to nie wszyscy, bo zdążyłam poznać dziesiątki innych osób, ale ponieważ jestem ze wsi, nie mam dostępu do świata i światła, to i tak nie zapamiętałam kto co i dlaczego. Taki jestem oszołom, może zostanie mi to wybaczone. No, bo kto wiedział, że siedział ze mną pewien słynny kucharz, a ja miałam z nim mega zbitę? Ja nie wiedziałam. Kto wiedział, że wpadłam w gadkę o tym jak zmienia się płeć nożem i widelcem z kimś sławnym? Ja nawet prezydenta bym nie poznała, a tak poznałam, w sumie to nie wiem kogo, ale wszyscy byli sympatyczni.
O ile rozpoznałam od razu prezydenta Słupska, o tyle z Maćkiem z Dupska się nie ogarnęłam. Walisz drinki na afterze z jakimiś jutuberami i tak sobie gadasz. Głupio tak gadać z kimś kogo nie znasz, no to pytam kulturalnie po kolei- “A Ty człowieku, to kim kurwa jesteś?”. Mili ludzie są mili, więc mówią i nagle dowiadujesz się, że są w czołówce You Tube. A ja co? A ja jestem ze wsi i przyjechałam się tu uśmiechać. Mam małego bloga, ale jak się uśmiecham i gadam, to ludzie uśmiechają się do mnie i też gadają. I jest fajnie. I okazuje się, że  Z Dupy wcale nie jest z dupy, tylko jest normalny i rozgarnięty fchuj. Potem okazuje się jeszcze, że Kuzyn Hindus ma zajebiste buty, a Jack Gadovsky poleca Sardynie na wakacje, a najlepiej jest wyjebać do Wietnamu i tam sobie żyć. Potem jeszcze dowiedziałam się, że Radek Pestka jest cholernie nieśmiały i muszę go rozśmieszyć, żeby uśmiechnął się do fotki. W końcu poznałam na żywo Karolinę z Pasji KarolinyElizę z Eligrafia i Basię Smoter. Miło pogawędziłam z Anią ze Spinki i Szpilki , Kasią z Kuchnia Bazylii i z Ania z Nie Tylko Pasta. Już mi się nie chce więcej wymieniać, bo mi się długopis wypisze, ale dużooo osób nawinęło się na mojej drodze 😉 Co ciekawe, niektórzy mnie rozpoznali. Fuck, fejm na wiosce!
Genialny wykład na See Bloggers? Oczywiście ten gdzie w jednym miejscu zasiadła Chujowa Pani Domu, Magdalena z Matko Jedyna, Maciek Z Dupska i Robert ze Słupska. I teraz tak sobie myślę…chuj, dupa i gej w jednym zdaniu. W sumie, to w pytę! Pan Biedroń z ogromnym dystansem do siebie, inteligentny i z ciętym żartem. Maciek próbował go zgasić, ale Robercik nie w ciemię bity, odbijał piłeczkę jak chiński pingpongista. Pani domu jakoś mało rozgadana, Magdalena coś tam czasem wtrąciła, ale bohaterami byli chłopcy. Czego się nauczyłam? Że mogę se kurwa na moim blogu przeklinać fchuj i nikomu nic do tego, mam mieć wyjebane, a jak się komuś nie podoba, to niech wypierdala z mojego skrawka internetu. Dziękuję dobranoc. Już dawno to mówiłam, to jakieś wsioki mi tu narzekały, że mi bluzgać nie wypada. Wypada. I koniec tematu 😀 A ta mała foteczka na dole, to ujęcie pożegnania…ehhh, szkoda, że to tylko dwa dni…
Podsumowując See Bloggers… Jedźcie tam, nie ma lepszej imprezy. Nasłuchałam się mega pozytywnych słów pod moim adresem, aż się kurwa prawie wzruszyłam. Okazuje się, że wcale na moim blogu nie wymyślam na siłę tekstów, mam tak z natury, jestem pozytywnie jebnięta i da się mnie lubić. LOL hejtery.
Dowiedziałam się, że mam robić to co robię, bo robię to dobrze i wcale nie muszę być mistrzem fotografii, ani nie muszę być technicznie obeznana we wszystkim, mam być sobą. Poznałam genialnych ludzi. Ta impreza to przede wszystkim ludzie. Oczywiście wykłady, panele, wiedza i jeszcze raz wiedza, ale to LUDZIE tworzą wydarzenie. My ludzie z pasją tworzymy tą społeczność i jestem dumna, że aż tu dolazłam z mojej wsi i będę lazła dalej, komu się nie podoba niech spada.
 Kolejne spostrzeżenie? Mniej blogerek kosmetycznych, to mniej chamówy. Nie było ton darów losu i bardzo dobrze!  Nikt się nie pchał na głowę, żeby wydrzeć balsam za 10 złotych.
Mam tylko jeden postulat na sam koniec. Żądam za rok samolotu z Lublina do Gdańska, bo ponad 600 kilometrów w aucie mnie rozpierdala. Dziękuję. Dobranoc. Idę na imprezę.

Clean Joy z Aliexpress, czy tańszy zamiennik Glov okazał się dobry?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Wracamy do korzeni. Nasze praprababki myły gębę szmatą i my wracamy do szmaty. Bo dobra szmata, nie jest zła. Wsiąkłam w Glov na dobre, ale mój umysł sępa i poszukiwacza dał o sobie znać. Glov jest dobra, warto za nią zapłacić te cztery dyszki, ale to nadal szmata. Co jeśli inna szmata, za cenę szmaty, a nie cenę Glov, da ten sam efekt? No właśnie. Mój czujny nos powędrował na Aliexpress w poszukiwaniu tańszego zamiennika. I co? I ło!
glov, clean joy, rękawica, szmatka, demakijaż

Piwonia moja, nie chińska, jakby to kogoś obchodziło. Pewnie nie obchodzi. Clean Joy zakupiłam za zawrotną kwotę 2,38, w dolcach stolcach, czyli za niecałą dychę polskich nowych złotych. (Ktoś jeszcze pamięta stare złote?) Szmatka kupiona tutaj gdzie teraz czytasz, se kliknij. Jakby ktoś wolał link do sklepu, to niech dusi w te napisy. Zamówienie przyszło w standardowym czasie około trzech tygodni. Lubię takie zamienniki (nie mylić z podróbkami, bo podróbek nienawidzę), więc szybko ruszyłam z testami.
Oprócz koperty, szmatka siedziała w tobole na suwak ze sztywnego plastiku. Plastik trochę walił Azją (nie tym z pala), ale o dziwo ściereczka mocno nie dawała po nosie. Tak czy siusiak, puchacizna poszła w pralkę na 40 stopni, tak zaleca Majfrjend. Wyprałam i zaczęłam używać. Używamy jak Glova- moczymy i myjemy ryj, żadna filozofia. Po użyciu szmaciugę pierzemy mydełkiem. Ot cała instrukcja. Clean Joy jest bardzo mięciutki (bardziej niż Glov), przyjemnie się go używa. Pranie nie sprawia problemów. Raz na jakiś czas wrzucam cholerę do pralki i działa już drugi miesiąc. Całość nie jest zrobiona z chujwiczego, a ze zwykłej mikrofibry. Drogą dedukcji, zamiast Glov wystarczy kupić szmatę do mycia monitora i też powinno działać. Clean Joy kosztuje tyle co takowa szmata, więc why not?
I jak? Srak. Działa. Niczym nie różni się od Glov. Skoro za jeden grosz można umyć siedem talerzy, to po co przepłacać? Ja wiem, że w tym momencie nie wspieram polskich innowacji, ale chińczyk też chce żyć. Sorry Glov, od dziś karmię Żółtych Frjendów.
Co ciekawe, od kiedy zmywam makijaż szmatą (nie ważne którą), moja cera wygląda o niebo lepiej. Właściwie nic mi już nie wyskakuje na twarzy. Proste rozwiązania są jednak najlepsze 🙂

Szpachla Lirene No Mask – kupić, nie kupić?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Jeśli facet mówi Ci, że lepiej wyglądasz bez makijażu, to oznacza jedno- chujowo się pomalowałaś. Nie oszukujmy się, umiejętny makijaż podkreśla walory i maskuje niedoskonałości. Lubię się malować, chociaż bez makijażu nie straszę. Każdy miał w swoim życiu jakieś makijażowe wpadki, ja również i nie wstydzę się tego, raczej wspominam z nostalgią i uśmiechem. Nawet teraz zdarzy mi się za gruba krecha eyelinerem, czy źle roztarty podkład. Małe wpadki to nie koniec świata. To tylko mejkap, zabawa. Nie jestem jakimś mistrzem makijażu, ale jako takie pojęcie mam. Nie wydaję kroci na kosmetyki, bo nie lubię przepłacać, jednak jeśli coś jest dobre- nie sępię. Moje wymagania nie są jakieś wybujałe. Taki podkład ma u mnie matować, lekko kryć, nie obłazić płatami, nie tworzyć łat. Poza tym nie lubię nadmiernego obciążenia, mocnej tapety. Podobno ten podkład taki jest, podobno…
lirene no mask podkład

Lirene, No Mask, płynny fluid + serum.
Swój egzemplarz przywiozłam z Meet Beauty. Do kupienia na przykład w Rossmannie za około 37 złotych, cena nie jest jakaś strasznie wybujała. Teraz pytanie, czy podkład jest wart tej ceny.
30 mililitrów rzadkiego fluidu siedzi sobie we flaszce. Flaszka nie ma pompki i to mnie w nim wkurwia najbardziej. Nie raz i nie dwa chlupnęło mi się nim zbyt srogo na rękę. Jakoś po miesiącu opanowałam technikę chlupnięć, ale czasami jeszcze mi się machnie od serca. Obsmaruję ten otworek, siebie…nie lubię marnotrawstwa. Lirene- zróbcie mi pompkę. Kolejnym minusem jest uboga gama kolorystyczna. Posiadam jedynkę. Numer jeden jest dla mnie idealny przy lekkiej opaleniźnie, a ja do bladych nie należę. Problem będą miały bladziugi. Na Meet Beauty Pani wspominała, że numer dwa jest idealny dla większości Polek…nie powiedziałabym. Ja czarnuch zadowalam się jedynką, a przy większej opaleniźnie pewnie max dwójeczka była by dla mnie dobra. Jest jeszcze odcień trzeci. Nie widziałam go na żywo, ale obawiam się, że to odcień kenijski.
Dalej będę marudzić. Podkład zmienia kolor jak kameleon, mimo iż producent obiecuje, że produkt się nie utlenia. Na zdjęciu widać, że kilka sekund i podkład ciemnieje.
Dobra koniec smutków. Poza tymi wadami podkład ma też zalety. I uważam, że zalety biorą górę. Przede wszystkim kosmetyk jest niesamowicie lekki, nie czuć go na ryju. Szybko stapia się ze skórą i lekko zakrywa niedoskonałości. Dokładając drugą warstwę, mamy już super krycie, bez efektu maski. Produkt daje satynowe, zmatowione wykończenie, a efekt utrzymuje się przez cały dzień. Nawet jeśli nie przypudrujemy podkładu jest ok. Osobiście lubię wszystko przyprószyć pudrem, ale w tym wypadku nie jest to koniecznością. Podkład nie wałkuje się, nie robi łat ani smug, wytrzymuje na gębie nawet w upał.
Podsumowując – podkład trafia do moich ulubieńców. Mimo swoich wad, na twarzy prezentuje się genialnie i jest tak lekki, że niewyczuwalny. Wygrywa z podkładem Eveline, który dotychczas u mnie królował. Co prawda Eveline daje lepszy mat, ale Lirene podbił moje serce lekkością. Myślę, że będę kupowała te dwa produkty zamiennie.
No i tyle. Idę sobie.

Moja Makijażowa Historia- tag

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Madziof wymyśliła taga, a dwie laski znęcały się nade mną, żebym jebła go u siebie na blogu. Pozdrowienia dla Mazgoo i Monusi. Mazgoo to taki biały kruk – choć czarny, a Monusia – ptak kolorowy. Oba ptaszydła są mi bliskie i mogłabym się u obu doszukać cech wspólnych ze mną, ale ja nie o tym. Zasypię Was dziś wiedzą o Pudernicy. Zacznę od historycznych fotek, bo przecież o historii ma być, right?

1. Czy pamiętasz swój pierwszy kosmetyczny zakup?

Jak widać na fotkach – miałam różne fazy. Zamiast kosmetyków, wolałam kupować fajki, potem jako rasta głównie dragi i trawę, reszta szła na panienki. Na etapie rapera- kujona inwestowałam w koks i książki. Potem stałam się damą z różowymi włosami (zanim to było modne!). A serio? Serio to sześciu szlug na raz nie paliłam 😀 Mój pierwszy kosmetyk… hmmm czerwony lakier do paznokci kupiony na koloniach letnich w Suścu, miałam z 8 lat. Potem na koloniach w Olecku (pozdrawiam Olecko!) kupiłam żółty, neonowy lakier i błękitną maskarę do włosów, która to była dodatkiem do gazety Nasza Miss. Te kolory jakoś ze mną zostały do dziś.

2. Opisz swoją najlepszą maskarę. Czy znalazłaś taką, która spełnia Twoje wymagania?

Rzęsy mam po Mamie, a reszta kupiona na Statoil. Każdy tusz jest dla mnie dobry, bardziej lub mniej, ale rzadko trafiam na totalny niewypał, bo mam zajebiste rzęsy. Kiedy mam kupić tusz, a nie wiem co wybrać – łapię tusze Eveline. Nieważne po który sięgnę, wszystkie są świetne. Do tego ceny i dostępność sztos, co chcić?

3. Jaki rodzaj krycia preferujesz w podkładzie?

Najpierw walę grunt głęboko penetrujący, potem szpachla, zacieram i dwa razy jadę Magnatem. Kryje kozacko. Kolor dobieram w zależności od dnia. Czasem po prostu wybieram podkład do twarzy, ale wiecie co? Nuuudaaa… rodzaj krycia mi wisi, byle matowił. Ryj mam zacny, nie muszę się kamuflować, chociaż tych wszystkich CC i BB, i ZZ, i chujwico, to ja nigdy nie zrozumiem.

4. Ulubiona marka luksusowa?

Nie przywykłam bulić za znaczek. Mogłabym, pytanie po co? Sytuacja z wczoraj. Weszłam do Douglasa, a myślę se – zaznam luksusu, zapierdolę eyeliner za stówę. Pani już do mnie leci w oparach perfum i zapytuje co se życzę. Se życzę kurwa jacht, ale co jej będę gadać? Powiedziałam, że liner by mi się przydał. No to hop siup, leci jak sarenka. Pokazuje mi pierwszy za pięćdziesiąt kilka złotych. No niech tam, se myślę, może akurat wypas. Już na ręku zaczął jej się mazać. Mówię not, daj Pani coś co się utrzyma na oku dłużej niż pięć minut. To hopla, galopuje do jeszcze droższej wystawki i słodzi, że ten dobry. No stówka, to musi być dobry. A taki chuj, miał być czarny- wygląda jak szary. Przebiera nogami do kolejnej szafy, o ten to już luks, no taka zajebioza, że szał ciał. Tia…pędzelek jak szczotka. Mówię jej niet, ja jednak ten zakup przemyślę. A ona do mnie – ale ten eyeliner, który ma Pani na sobie super jest. Jo kurwa, Wibo za 5 złotych. Wyszłam, poszłam do Hebe, kupiłam liner za dychę. Koniec historii.

5. Jakie firmy kosmetyczne chcesz wypróbować, a jeszcze tego nie zrobiłaś?

Ja nic nie chcę, ja mam w dupie te firmy. Nie parzę na firmę. Kupuję co mi w oko wpadnie, co mnie zachęci kolorem, zapachem czy czymś tam jeszcze. Nie mam fantazji z tuszami do rzęs, czy balsamami na udach, no nie. Taka ze mnie blogerka, jak z koziej dupy trąbka. Chcę to ja jedzenia z różnych zakątków świata wypróbować, w tych krajach ofc, nie na wynos. A kosmetyki? Mogę pójść i kupić puder i za 300 złotych, pytanie- po co?

6. Ulubiona firma drogeryjna?

Patrz punkt 5 😉

7. Czy nosisz sztuczne rzęsy?

Już mnie kiedyś Pani w Rossmannie za moje ciągnęła, bo nie wierzyła, że są prawdziwe. Nienawidzę doklejanych, jednodniowych rzęs, kępek i pojedynczych kłaczków, oczy mi łzawią, czuję dyskomfort, blee. Raz na ruski rok przyczepiam rzęsy “stałe”. Świetnie sprawdzają się podczas wakacji, kiedy odmakam w morzach i oceanach i się nie maluję, bo mi się nie chce. Mam w swoich kręgach specjalistkę, więc w tym roku, przed wypadem nad morze, udam się do mojej MADZI, jeśli jesteście z moich okolic, polecam Wam ją serdecznie.

8. Czy jest makijaż, w którym nie wyszłabyś z domu?

Jeśli jest makijaż, w którym większość nie wyjdzie, to ja wyjdę 😀 Taka już jestem, na przekór światu. No okej, nie wyskoczyłabym w czymś mega obciachowym w stylu policzki malowane burakiem, brwi nitki, oczy w stylu ruskiej ze straganu. Resztę akceptuję.

9. Jaki kosmetyk jest przez Ciebie najbardziej wielbiony?

A co ja wyznawca kosmetyków? No nic nie wielbię. Lubię żele aloesowe, masło shea w czystej postaci, olejki do włosów, owocowe balsamy do ciała i żele pod prysznic. Kolorowe lakiery do paznokci też lubię, a najbardziej lubię pastę do zębów, no bez niej żyć nie umiem!

10. Jak często kupujesz kosmetyki do makijażu? Czy lubisz kupować od czasu do czasu, czy wszystko na raz?

Zawsze powtarzam- powoli, bo się rozpierdoli. Kupuję jak mnie naleci, albo jak mi się coś kończy, nie mam żadnych zakupowych filozofii, bo i po co?

11. Czy masz “makijażowy budżet”, czy kupujesz swobodnie?

Właściwie to mogę sobie dużo wydawać na kosmetyki, ale po co? Wychodzę z założenia, że kosmetyki to nie jest najważniejsza rzecz w moim życiu. Zdecydowanie wolę kupować chwile, a nie rzeczy.

12. Czy wykorzystujesz rabaty, kupony, punkty z kart kupując kosmetyki?

Kartę mam tylko z Tesco 😛 Jeśli o kosmetykach mowa, to lubię wszelkie zniżki i rabaty, jestem sępem, lubię korzystać z promocji. Uwielbiam Dzień Darmowej Dostawy.

13. Jaki typ produktu kupujesz najczęściej?

Pachnące balsamy do ciała i żele pod prysznic, tego nigdy za wiele. Kitram do szafeczki i powoli zużywam, to się u mnie nigdy nie marnuje.

14. Czy jest jakaś firma, której nie możesz znieść?

Ja tylko jajka nie zniosę. I jeszcze głupoty…

15. Czy unikasz pewnych składników w kosmetykach, takich jak parabeny czy siarczany?

Ja tam niczego nie demonizuję, nie jestem jakimś ascetą. Jedynie w szamponach unikam silikonów, bo po co włosy obciążać? Śmieszą mnie laski, które każdy składnik analizują i głowią się nad każdą pierdołą, mi szkoda czasu na jakieś bzdety. Jeszcze mi ryja nie wypaliło.

16. Czy masz ulubione miejsce, gdzie kupujesz kosmetyki do makijażu?

Nie mam. Najbliżej mam do Rossmanna, więc tam latam. Czasem chodzę do Jawy. Kiedyś jeszcze śmigałam do Natury, ale obie chuj strzelił i nie ma żadnej w mojej mieście. Przy okazji zaglądam też do innych drogerii w miastach obok. Często zamawiam coś online np na eZebra, albo wszędzie tam, gdzie akurat jest jakaś promocja.

17. Czy lubisz próbować nowych kosmetyków pielęgnacyjnych, czy trzymasz się rutyny?

Mam kilka pewniaków, do których wracam, ale bardzo lubię testować nowości. W sumie, to stąd ten blog.
JJ

18. Ulubiona marka do ciała i do kąpieli?

Lubię testować wszystko co pachnie. Latem stawiam na zapachy owocowe i świeże, zimą jedzeniowe. Ale zawsze mam w łazience żele Le Petit Marseillais i masełka Tutti Frutti.

19. Gdybyś mogła kupować kosmetyki tylko z jednej firmy, to jaka by to była?

Sensodyne kurwa 😀

20. Jaka firma ma według Ciebie najlepsze opakowania?

Koroner w amerykańskich filmach. Czarne, proste, aksamitne worki na suwak. Pełna klasa.

21. Jaka celebrytka ma zawsze perfekcyjny makijaż?

No jeszcze się na celebrytkę nie wybiłam, ale wszystko przede mną. A wtedy to mnie jakaś Pani ładnie umaluje. Super plan, nie? Zero ambicji. Ale po co urabiać się po łokcie, skoro te celebryty majo chajs za nic? Dajcie mi chajsy skurwiesyny! 😀

22. Czy należysz do jakiejś internetowej, makijażowej społeczności?

Ta, do Zrzeszenia Zwichniętego Pędzla. Nie mam czasu na głupoty;) Tylko fejsowe grupy blogowe odwiedzam i to też nieliczne, bo wszędzie tylko walka o obsy i komy. Z 10 lat temu byłam aktywną Wizażanką, ale tam od dawna chuj nocuje. Ostatnio nawet o sobie się naczytałam, że patologia i idiotka haha 😀 Jak ktoś tutaj doczytał, to powiem Wam, że ta fotka na początku, to specjalnie z dedykacją dla Pań z Wizażu, które obsmarowują wszystkie blogerki i vlogerki na tej planecie. Macie temat do gadania suki 😀

23. 5 ulubionych urodowych guru.

1. ja
2. ja
3. ja
4. ja
5. ja
Hahaha żartuję! Jakie guru, jaka trąbka? Litości, jestem anty wszelkiemu oszołomstwu. Kiedyś nawet o tym pisałam- Internetowi mesjasze dwudziestego pierwszego wieku.

24. Czy lubisz produkty wielozadaniowe tak jak stainy do ust i policzków?

Tak. Znam taki jeden bajer. Nazywa się woda. Umyję nią gębę, włosy, a także dupę, podłogę i miski. Oczywiście nie myję wszystkiego w jednej wodzie 😀 Polecam. Polecam szczególnie tym brudasom, którzy przy ostatnich upałach zapominają o tym popularnym produkcie.

25. Czy jesteś niezdarna podczas nakładania makijażu?

Nie. Ja jestem zdarna i ładna, i mądra, i skromna. Zawsze mi to Mama powtarzała, więc to musi być prawda. Rodzona Matka by mnie nie okłamała, right?

26. Czy używasz bazy pod makijaż, na oczy?

Czasem świachnę się bazą z Kobo, taką pod tapetę. Na oczy baz nie kładę. Jeśli cienie są dobre, to bez bazy wytrzymają, a jeśli bez bazy są do dupy, to znaczy, że generalnie są do dupy i nie ma co ich kupować. Proste? Proste.

27. Jak dużo produktów do włosów używasz w typowy dzień?

Włosy myję co drugi dzień. Pielęgnacja jest prosta. Na noc przed myciem walę olej, czasem wcierkę lub inny bajer na skórę głowy. Czasem zamiast tego, rano wcieram naftę na 10 minut. Włosy myję rano lekkim szamponem (raz na tydzień lub dwa myję oczyszczającą Barwą). Po umyciu kładę maskę lub odżywkę. W tym czasie coś tam robię, spłukuję badziewie. Włosy se schną. Jak są prawie suche dosuszam suszarką i układam na okrągłej szczotce. Na długości (przed suszarą) wcieram serum termoochronne z Marion, przy skórze psiukam Marionem termoochronnym unoszącym u nasady. Jak już jest git malina, to kropelką oleju przejeżdżam tak od połowy kudłów i już. Kurwa, dużo tego wyszło, ale w praktyce, nie jest to jakieś mocno skomplikowane.

28. Co pierwsze nakładasz korektor czy podkład?

Sprawa u mnie jest prosta. Nie używam korektorów. Miałam tam jakieś, ale leżały aż zdechły. Nie mam potrzeby zasłaniania czegokolwiek na ryju.

29. Czy myślałaś kiedyś nad lekcjami makijażu?

Oj kiedyś tam się dokształcałam, pracowałam w salonie kosmetycznym lata temu, teraz nie mam takiej potrzeby. I tak z czasem coraz mniej tapety kładę, chyba ładnieję z wiekiem 😀 Jeśli jakieś lekcje, to może hiszpańskiego, albo kroju i szycia?

30. Co kochasz w makijażu?

Ja się z makijażem nie kocham, no ej? W ogóle co to za dewiacja jest?
Kurka rurka, ale tego dużo wyszło! Nie chcę nikogo zmuszać do umieszczania tagu u siebie, ale nie ukrywam, że chętnie przeczytałabym Wasze odpowiedzi, bo strasznie lubię takie głupotki 🙂 Dajcie znać, jeśli wrzucicie powyższą zabawę u siebie, a jeśli ktoś ma ochotę- piszcie w komentarzach swoje odpowiedzi. Jeśli 30 pytań to za dużo, wybierzcie sobie kilka.