Zdradziłam Garniera z Bielendą

Jedliście kiedyś sople? No pewnie! Mi mama powiedziała, że na sople ptaszki sikają i mi przeszło 😛 A nacieraliście sobie kiedyś gęby śniegiem? No gdzież nie! Ja raz zjechałam pyskiem po zmrożonym śniegu, peeling taki, że krew się z mordy lała. Cieszmy się śniegiem, tak szybko odchodzi! Tylko gęby nim nie myjcie, bo teraz więcej w opadach smogu, niż pod jajami u smoka wawelskiego. Jak już się czymś myjemy, to niech to będzie coś dobrego. Wiecie, że ja jestem wierna Garnierowi. I pewnie gdyby nie spotkanie blogerskie, to nie zdradziłabym go z innym, ale stało się… To idzie nowość!


Bielenda, Expert Czystej Skóry, Kojący Płyn Micelarny 3 w 1. 400 ml.

Zaczniemy od ceny, bo wiadomo- ja przepłacać nie lubię. I tak dziada możemy mieć za około 14 złotych, ale i promocje się zdarzają. Już mamy plusa. Teraz flaszka. Normalna, co chcić. Daję minusa za duży odbyt wylotowy. Micel chlapie się w nadmiarze i zamiast ociupinkę na wacik, potrafi rzygnąć fontanną. I moje pierwsze podejście do niego zakończyło się wiązanką, bo chlupnęłam sobie srogo i napchało mi się w oczy. Zła byłam, ale wyłapałam, żeby dozować płyn z mniejszą ekspresją i przepadłam! Chyba jest miłość. Na bank jest. Zapach jakiś ledwie wyczuwalny, to właściwie nie ma o czym pisać. Akurat przy myjakach do twarzy, aromaty u mnie nie grają roli.

Musze to powiedzieć głośno- ten micel myje szybciej i dokładniej niż Garnier. Sorry Garnier, taki mamy klimat. Płynu używam do demakijażu, czasem przetrę gębę w wersji soft. Nic mnie nie podrażnia, nic mnie nie szczypie, tapeta złazi jak farba ze stuletnich drzwi- błyskawicznie. Pomijam tu pierwsze podejście, kiedy to na wacik jebłam solidną dawkę płynu i mi się go w oczy nalało. Ok- wtedy coś szczypnęło, ale sądzę, że to z przedobrzenia, bo od tamtego zonka nic złego się nie dzieje. A moje oczy są wrażliwe- kiedyś uczuliły mnie kolorowe waciki, płynu z Biedry nie mogę używać, bo mnie palą ślipia ogniem piekielnym, jedynie Garnier mnie zadowalał, a teraz Bielenda. Zdecydowanie polecam dziada. Zostaję przy nim i pozostanę mu wierna, no chyba, że…trafi się godny następca 😉

A jeszcze, żebyście brudni nie chodzili, bo wstyd, podrzucam coś miłośnikom mydełek w kostce.

Naturalne mydełko cytrynowe od Scandia Cosmetics. 45 gram.

Mydełko leżakowało w mojej szufladzie, bo cytryna jest tak intensywna, że aż kicham od samego niucha. Ale zapach ładny, świetnie odstraszało kota, który lubuje się w mierzeniu moich stringów. Kot zaprzestał przebieranek, bo zapach nie harmonizował z jego gustami. W końcu sięgnęłam po choinkę i zaczęłam używać jak trza- do myca. Nie umiem myć ciała mydłami w kostkach, chociaż w ostatnim czasie coraz bardziej lubię je w takiej postaci. Parę razy się natarłam i jest całkiem ok. Myje, pachnie, pieni się dobrze. Zapach po kontakcie z wodą, nie jest drażniący, a przyjemnie świeży. Aktualnie używam go do rąk, bo jakoś na całe ciało wolę żel.

Jeśli lubicie takie gadżety, to śmiało wypróbujcie. Polecam też właścicielom nieznośnych kocurów 😀

I tak to moje Drogie Czytelniki. Finisz. A wiecie, że niedługo moje urodziny? A zaraz potem będą 2 lata bloga? Szykujcie się na zmiany i niespodzianki. Trzymajta się!