Olejek Mokosh- w aromatycznych objęciach bogini

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty! Kto przeczytał to zdanie w rytm znanej melodii? Spoko, ja też 😉 Wszystko budzi się do życia, ale wiosenne przesilenie też może nam dać w kość. Dlatego dziś będzie pachnący post na ukojenie nerwów.
Olejek pomarańczowy od Mokosh Cosmetics przywiozłam ze spotkania blogerek. Lubię jak mi pachnie, więc testy rozpoczęłam jeszcze tego samego dnia, kiedy wpadł mi w moje łapska. Pierwsze wrażenie- o kurrraaa rabata! Po prostu żywa pomarańcza! Powiem więcej. Mieliście kiedyś okazję jeść pomarańczę prosto z drzewa? Nie taką z marketu, tylko taką świeżo zerwaną. Tak pachnie ten olejek. Intensywny, żywy zapach pomarańczy prosto z krzaczka, uwierzcie mi, że aż chciałoby się ten olejek zjeść.
Olejek otrzymałam zapakowany w urocze pudełeczko w naturalnych tonacjach. Normalnie to nie zwracam uwagi na szatę graficzną, czy opakowanie, w tym wypadku nie tylko zawartość mnie zachwyciła, ale także wygląd zewnętrzny. Wszystko do siebie pasuje idealnie. Wiecie 100% naturalny olejek, do tego eko kartonik. Wizualny majstersztyk.
Nazwa Mokosh to też nie jest przypadek. Jeśli orientujecie się troszkę w słowiańsko-pogańskich historiach to wiecie, że Mokosz była boginią. I to nie byle jaką, opiekowała się kobietami, ziemią, deszczem, wodą, płodnością, seksualnością, tkactwem, przędzeniem i…owcami 🙂 Ale ja nie o tym… o pogańskich czarach będzie innym razem.
Skład króciutki, im krótszy tym lepiej. Butelka o pojemności 10 mililitrów wydaje się być mała. Tak tylko się wydaje. Żeby wypełnić dom zapachem wystarczy dosłownie odrobinka, więc 10 mililitrów wystarczy na bardzo długo. Sama używam olejku od prawie miesiąca, a olejku prawie wcale nie ubyło. Obstawiam, że flaszeczka wystarczy mi na dobre kilka miesięcy regularnej aromaterapii.
W pudełeczku była też ulotka, a na niej najważniejsze informacje. Mój olejek wypróbowałam na kilka sposobów. Zaczęłam od aromatyzacji powietrza. Kilka kropelek olejku, plus trochę wody i hajcowałam w moim kominku. Zapach ulatniał się dopóty, dopóki nie odparowała cała woda. Nie mierzyłam czasu z zegarkiem w ręku, ale zapach unosił się po całym salonie i kuchni, a i w przedpokoju można go było bez problemu wyniuchać. Raz próbowałam dodać jedną kropelkę do maseczki na twarz, takiej glinkowej. Mam wrażenie, że maseczka z takim dodatkiem zadziałała bardziej kojąco, ale to jeszcze sprawdzę dokładniej i powtórzę zabieg, żeby mieć pewność. Glinka jest niemal pozbawiona zapachu, więc taka kropelka cudowności zdecydowanie wzmacnia wrażenia nosowo-zapachowe. Mój ulubiony sposób na olejek to kąpiel aromaterapeutyczna. Mówiąc ludzkim językiem- dodawałam olejku do kąpieli 😉 Niby powinno się dawać około 10 kropelek pomarańczy do wanny, ale uwierzcie mi, że wystarczy 5. Olejek jest tak intensywny, że wystarczy odrobinka. Po takiej kąpieli pachniał mi cały dom, a dom mam spory. Już nie wspomnę, że nutka aromatu pozostawała na skórze.
Wrażenia zapachowe na najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o wrażenia terapeutyczne…tu też przyjemne zaskoczenie! Kąpiel w pomarańczowych oparach zdecydowanie rozluźnia i uspokaja. Z wanny wychodziłam rozanielona jak jakiś ciepły klusek. Taka błogość, że już nic potem nie chciało mi się robić tylko zwinąć się w kuleczkę i się lenić. Błogostan. Mogłabym wąchać i wąchać, nawet teraz olejek pachnie mi z kominka.
Olejek nie jest drogi, tym bardziej, że jego wydajność jest oszałamiająca. Możecie go kupić TU, pomarańczowy kosztuje 24,90, ale oferta jest szersza, znajdziecie też inne olejki, a i to nie wszystko. Na stronie Mokosh znajdziecie dużo ciekawych kosmetyków, ja już sobie porobiłam notatki co kupić taka jestem zachłanna hehe 😉
Zaraz nakropię sobie w wannę i wyciągnę kopyta w pomarańczowej mgle, a Wam życzę miłego wieczoru 🙂