Monthly Archives

luty 2015

Blog Roku 2014, czar prysł, smród się ciągnie…

By | Przemyślnik | 62 komentarze

Atakują Was z każdego kąta prośby o głosy w konkursie na Blog Roku? Mnie też…Sama się zgłosiłam, bo pomyślałam, że to taki prestiżowy konkurs. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście…

Nie czytałam za dużo o tym konkursie. Wiedziałam, że taki istnieje, wiedziałam, że jest “ważny”, popularny i prawdopodobnie najbardziej znany w naszej Cebulandii. O konkursie słyszałam zanim wessałam się w blogowanie. Skoro jako osoba nie w temacie wiedziałam, że istnieje to znaczy, że konkurs jest na topie. W tym roku postanowiłam, że się zgłoszę, a co mi tam. Nie liczę na wygraną, w sumie nie mam parcia, bo lubię swoich fanów, lubię swoich hejterów, bo są moi- na co mi obcy z doskoku 😉 Ale pomyślałam, że dzięki zgłoszeniu może ktoś nowy do mnie zajrzy i zostanie na dłużej. Zgłosiłam się zarówno w kategorii Blog Roku, jak i Tekst Roku. Poinformowałam czytelników, napisałam, że jak mają ochotę mogą wysłać smsa. Tyle. Potem zaczęłam czytać…

 

Ale, że jak? Przekupstwo? Jak za komuny. Biere 5 kilo cybuli i ide do lykarza- lepi zdjagnozuji. Nosz kurwa mać, albo ktoś zagłosuje, albo nie. Jest gifcik- jest głosik. W życiu nie posunęłabym się do łapówek dla czytelników. Nigdy nie skomlałam o cokolwiek.

Wiecie ile grup na fb się urodziło w momencie rozpoczęcia głosowania? Fchuj. Jeszcze grupy, na których ktoś grzecznie informuje, że bierze udział jestem w stanie zrozumieć (powiedzmy), ale do urrrwy nędzy sms za upominek? Gdzie tu uczciwość, gdzie zasady fair play?

I oczywiście hit- głosy do kupienia na Allegro. W momencie kiedy robiłam screena, aukcja była już zakończona. Ponoć sama kapituła konkursu zgładziła aukcję, ale jestem pewna, że ktoś z niej skorzystał. Mało tego- podobne aukcje będą się zapewne pojawiały czy to na Allegro, czy w innych miejscach.

Napisałam do Bloga Roku na fb. Jak widzicie, Blog Roku twierdzi, że blogerzy są kreatywni, a najlepsze blogi wybierze komisja. Tylko po takich przekupstwach w pierwszej dziesiątce zostaną blogi, które kupiły głosy za czekoladę, próbki kremu na hemoroidy i inne badziewie. Spośród tej dziesiątki komisja wybierze ten najlepszy. Super.

Wiem, że sporo osób “wycofuje” się z rywalizacji. W cudzysłowie, bo teoretycznie nie da się wycofać, ale blogerzy piszą, że nie będą brali udziału w wyścigu szczurów. Ja też nie mam zamiaru kupować sobie głosów, czy to za upominki czy za forsę. Dla mnie wygrana za gifty to przegrana. Wiem, że jakieś smsy poszły na mnie i jest mi miło, że mimo, że nie robię nagonki ktoś wysłał sam z siebie głos na moją pisaninę.

Straciłam zaufanie do formy konkursu, prestiż prysł, a konkurs stracił w moich oczach. Wkurwiają mnie te wszystkie Prosiaki, które piszą- “proszę, proszę głosik na mnie, jestem taka biedna, tak by mi było miło, proszę…” i tak dzień w dzień. Jeszcze bardziej wkurzają mnie Sępy, Żebracy, ale najbardziej drażnią mnie Przekupy, które za upominki kupują sobie głosy.

Jedynym pocieszeniem jest fakt, że kasa z smsów idzie na dzieciaki, ale smród i tak ciągnie się za konkursem. Startując nie miałam w planach wielkich wygranych, chciałam tylko wziąć udział i zobaczyć jak to jest. No to teraz wiem jak jest. A teraz cóż…i tak kupię sobie wycieczkę od Itaki. Kupię za własne pieniądze, a nie za wyżebrane głosy.

Pamiętajcie- jeśli sami na coś zapracujecie, będzie to sto razy więcej warte, niż coś co zdobędziecie nieuczciwie. Tyczy się to konkursu, wycieczki, życia…

Hean i reszta ekipy rozweselającej :)

By | Bjuti Pudi | 30 komentarzy

Wam też tęskni się do wiosny, a najlepiej do lata? Albo chociaż do śniegu po kolana? Mi tak… Jeszcze do tego ta bura pogoda za oknem. Na takie bursze dni, ale także na te słoneczne, mam jeden sposób- kolory. Kolory na powiece, na ciuchach, na paznokciach. Uwielbiam kolory. Zawsze byłam taką papugą, nie lubię wtapiać się w nudny, szary tłum. Nawet kota mam pomarańczowego, a nie siwego 😉

Dziś rozchmurzymy się dawką barw na paznokciach. Zacznijmy od klasycznej czerwieni z nutką szaleństwa.

Czerwony, klasyczny lakier od Hean. Dostałam go na ostatnim spotkaniu blogerek. Fajnie się sprawdza, dwie warstwy ładnie kryją i trzymają się nawet tydzień na moich zażelowanych paznokciach. Nie odpryskuje, stopniowo wyciera się z końcówek. Ma ciekawy kolor- niby klasyczna czerwień, ale taka jakby pastelowa. Soczysta, ale łagodna jednocześnie. Coś innego na mojej półce. Polubiłam taką wersję klasyki.

Żeby przełamać klasykę dorzuciłam coś ekstra, czyli brokatowy lakier Xtreme Wear od Sally Hansen, który zakupiłam w Esesmanie podczas ataku zombie. To znaczy podczas tych zniżek, kiedy baby czyściły półki z kolorówką. Nie pamiętam po ile chodzi ten brokat- coś koło 15 zeta, sporo jak za lakier dla mnie, ale ma dużą flaszkę i kolor tak mi wpadł w oko, że nie mogłam się opanować. Nie wiem co mi się w mózgu odwarstwiło, ale zapragnęłam brokatu i kupiłam. Jego jedyną wadą jest fakt, że schnie trzy dni, na szczęście mam zajebisty wysuszacz i ten czas skraca się diametralnie.

Brokat mieni się jak chuj wie co. Takie genialne drobinki fioletowe, niebieskie, czerwone i chyba srebrne. Magia. Zmyć to draństwo to jakaś krasnoyorcka masakra piłą odsiedosie (wiecie co to odsiedosie?). Ale i tak warto go mieć. Czerwień o dziwo schodzi ładnie i nawet paluchy się nie smarują. Co to za czary?!

Jednym słowem brokat to moja miłość, a czerwień najnowsza kochanka. Oba lubię. I wiem, że mam pajączka na palcu 😉

Jakby tego było mało to ostatnio przypomniało mi się, że w zamierzchłych czasach uwielbiałam wzorki na paznokciach. Nawet odgrzebałam mój stary wątek na Wizażu sprzed 8 lat? Albo więcej niż 8…Sprzed wojny w każdym razie. Łojojoj część wzorków była tragiczna, część super, ale pozalewane skórki postawiły mi sierść na grzbiecie z wrażenia. Kolejne wzorki były coraz lepsze, nawet powiem Wam w pewnym momencie dawałam radę 😉 Pomyślałam, a co tam- spróbujmy 😉

Wyciągnęłam arsenał różnego kalibru i poszłam na wojnę ze wzornictwem 😉

Powiem Wam, że chyba się starzeję, bo mi ręka drżała, co widać po czarnych liniach hehe 😀 Chyba muszę poćwiczyć, albo mam chujowy pędzelek.

Wyszło czy nie wyszło, poćwiczę to będzie lepiej. Grunt, że humor mam lepszy kiedy wprowadzam kolory do tych szaro-burych dni. Jakoś tak gęba sama się śmieje jak dowalę, a to różu, a to żółci, a to błękitów to tu to tam. A Wy macie jakieś sposoby na skisłą pogodę?

Arganisme- krem, który uratował mi du.. twarz ;)

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Wczoraj pisałam Wam o tym jak stałam się nastolatką i mnie wysyfiło po całej mordzie KLIK. Dziś będzie coś na otuchę.

Długo używałam kremu z Perfecty KLIK. Jednak w zaistniałej sytuacji był zbyt lekki. Potrzebowałam czegoś co ładnie złagodzi wypryski i zaskórniki, które napadły mnie znienacka. Jako że podczas spotkania w sklepiku zMaroka miałam okazję wybrać sobie dowolny produkt do testowania, to padło na krem, który nada się na moją skórę po przejściach.

Arganisme, krem przeciwtrądzikowy z olejem arganowym.

Krem zamknięty w normalnym, zgrabnym słoiczku, 60 ml. Wygląd się dla mnie nie liczy, najważniejsze jest dla mnie wnętrze hehe 😉 Z wyglądu- zwyklaczek, pełna prostota, najważniejsze informacje. Lubię tak. Nawet krzywa plakietka bardziej do mnie przemawia niż przesadzony design 😉
Nie do końca wiem, co producent obiecuje hehe, ale wiem, że krem jest przeznaczony do skóry trądzikowej, z zaskórnikami, podrażnionej i szukającej ukojenia.

Konsystencja odpowiednia. Krem bielutki, średnio gęsty. Taki w sam raz. Niewielka ilość wystarcza żeby potraktować nią twarz. Wydajny hultaj. Nie żałowałam go sobie, ale i tak zużywa się bardzo powoooli. Kupicie go oczywiście w zMaroka 😉 Cena jest przystępna, 35 złotych za kosmetyk naturalny to miła kwota. Tym bardziej, że krem wystarczy na dłuuugooo.

O taki bieluch. Dość szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż. Pachnie subtelnie- troszkę różano, troszkę olejkowo. Taki argan i róża. Ale róża wychodzi na prowadzenie jeśli chodzi o aromat. Zapach jest subtelny i lekko wyczuwalny.

Stosuję kremidło już dłuższą chwilę i widzę, że działa. Skóra jest wyraźnie ukojona. Tego właśnie potrzebowałam. Pozbyłam się większych niespodzianek i powolutku znika większość zaskórników. Oczywiście zmieniłam całą pielęgnację, ale krem jednak siedzi na mojej twarzy 24 h na dobę, więc ma szansę działać non stop 😉 Smaruję pyska rano i wieczorem. Jest poprawa stanu mojej buźki. Mimo oleju argonowego na drugim miejscu w składzie skóra jest nawilżona, ale nie natłuszczona. Dla mnie ogromny plus, bo nie ma nic gorszego niż świecąca morda, prawda?

Skład ładny. No mi się podoba. Działa na gębę po przejściach jak eliksir. Po nałożeniu czuć ulgę, skóra jest hmmm bardziej elastyczna? Nie wiem jak to ująć. W każdym razie czuję jak mój organizm pije ten krem swoimi porami hehe.

Zostaję przy tym kremie, bo nie doszukałam się żadnych wad. No może jak macie zaparowaną łazienkę to Wam się etykietka może odkleić, ale pieprzyć etykietkę kiedy zawartość jest taka zajebista 😉

Mam ochotę sprawdzić jeszcze krem arganowo- cytrynowy, ale póki ostatni zaskórnik nie pójdzie tam gdzie raki zimują ( TUTAJ? ) to szpachluję się tym maleństwem. Polecam całym sercem osobom, które mają mniejsze lub większe problemy ze swoją skórą.

Uwaga 🙂

Dla moich czytelników 15% zniżki na ten kremik 🙂 Do kupienia TUTAJ Kod ważny do 14.02.2015r.  Podaję hasło    Puderniczka-15

 

Lirene, pianka do twarzy- czyli jak znów być nastolatką…

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy

Zastanawialiście się kiedyś jakby to było znowu być nastolatkiem? Te pierwsze porywy serca, pierwsze szalone imprezy. Ta siła wewnętrzna, że ja, właśnie ja zmienię świat! Ta dziecięca naiwność i radość z byle gówna. No co jeszcze się działo, te kilka, kilkanaście lat temu? Pryszcze kurwa. Co prawda będąc nastolatką nie miałam większych problemów z cerą, ale coś tam zawsze wyskoczyło. Myślałam, że to już za mną, a tu kurwa zonk. Ostatnio za sprawą pewnego kosmetyku stałam się znowu dorastającą panną i to bynajmniej nie za sprawą porywów serca czy naiwności, a pryszczy haha 😀

Lirene, Young 20+ pianka myjąca do twarzy i oczu. Energetyzująca samba brazylijska z guaraną.

Lirene to fajna marka, lubię, znam, więc skusiłam się na zakup tej pianki. W ogóle lubię pianki do mycia buzi. Kupiłam. Kupiłam za trochę powyżej 10 złotych, w promocji Esesmana.

Zapach ładny, lekko owocowy, pianka o idealnej konsystencji, zbita, jak pianka do golenia. Wystarczy tylko odrobinkę by umyć całą mordę. Wydajna jak licho. Raz nawet zmyłam makijaż, żeby sprawdzić jak sobie poradzi- poradziła sobie pięknie, makijaż zmyty idealnie, a oczy nie piekły. Brzmi jak ideał, prawda? Też tak myślałam. Na początku sprawdzała się super- już myślałam, że znalazłam coś najzajebistrzego na świecie. Ale…Po około 3-4 tygodniach zaczęło mi się pojawiać coraz więcej zaskórników. I więcej i więcej. Zaczęły mi się robić podskórne grudki czyli zaskórniki zamknięte, te otwarte też chętnie wyłaziły. Noszzz kurrr…! Zaczęłam odstawiać to tamto, sprawdzać po czym to cholerstwo wyłazi. W końcu odstawiłam piankę. I włala madafaka. Jest winowajca!

Tragedię z cerą zrzucam na zbyt “mocny” skład. Niby pianka nie wysuszała, ale widać za mocne detergenty zrobiły sobie imprezę na mojej hapce. Tańczyły, hasały i dobrze się miały, a ryj cierpiał jak szwaczka w Chinach. Strasznie się zawiodłam na tym myjadle, tym bardziej, że fajnie się zapowiadało. A miało być tak pięknie…

W tej chwili buziak wraca do siebie. Znalazłam ( mam nadzieję) coś lepszego do mycia. Trafiłam na super krem- o nim napiszę wkrótce. Widzę znaczną poprawę. A piankę wykorzystam do mycia pędzelków makijażowych, bo nie lubię jak coś się marnuje 😉 Nawet jak coś jest do dupy to staram się to zużyć do innych celów.

I tak oto przez chwilę byłam znowu nastolatką. Jednak wolę być starą kozą 😀

Nie polecam tego paskudztwa. No chyba, że chcecie cofnąć się o kilka lat hehe 😉