Słodkie zabawy z bananem

Czasami w życiu są takie chwile, że gubią nam się dni. Dlatego też kłaczankowy dzień odbył się w sobotę, a nie w niedzielę, a co tam. W lipcu myślałam, że jest maj, więc dzień różnicy, to żadna różnica 😀 Grunt, że włosy dostały kopa weekendowego.
Noc spędziłam z olejkiem, a rano zwilżyłam włosy wodą i zapodałam na ten mój łeb maskę domowej roboty. Żadne tam diy- wkurwiają mnie te pseudo słówka. Najbardziej wkurza mnie diy i haul grrrr no i skalp grrrr. Ale ja nie o tym. Ja o innym 😀

Maskę przyrządziłam z banana. Niecały był, bo go podgryzłam. Jestem znanym łakomcem. 2/3 banana zgniotłam widelcem. Ja wiem, że powinno się blenderem, bo potem mogą być problemy ze zmyciem, ale jestem leniuch śmierdzący. Zmiażdżyłam dziadygę na papkę i dorzuciłam łyżeczkę miodu. Mogłabym więcej, ale miodu mi szkoda- wolę go w herbacie. Miód oczywiście świeżo wyciskany z pszczół. Babcia łapie je w ogródku, wykręca z miodu i puszcza wolno. Nikomu krzywda się nie dzieje. Napatoczyła mi się również cytryna. Podduszona połówka właściwie. Z takiej cytryny to gówniany pożytek, bo ani ją kroić, bo się rozwala, ani ją zjeść, bo podobno kwaśna. Wydusiłam resztki jej tchnienia do mikstury. Ze dwie łyżki wyszło krwi z owocu. Wymieszałam to na gładką konsystencję. Wyszło takie średnio gęste coś o kolorze sikowo- beżowym.

Schyliłam łeb nad wanną i poczęłam wcierać chujstwo. Na skórę głowy (nie na skalp 😛 ) kładłam, we włosy wcierałam raźnie . Poszło wszystko. Tradycyjnie założyłam czepek i czapkę i tak spędziłam ze 3 godziny, bo miałam inne zajęcia. Włosy mi nie wypadły, więc myślę, że nie był to zły pomysł.

Kolejnym krokiem było spłukanie papki. Zastanawiałam się czy rzeczywiście flaki z banana zostaną mi na tydzień we włosach, ale nie! Nic z tych rzeczy! Nie wierzcie internetom! Może jeśli ktoś ma słabe ciśnienie w rurach to będzie miał problem, ale jak ktoś ma pałera w prysznicu to się nie obawiajcie. Spłukałam wszystko elegancko, następnie umyłam włosy Alterrą. Swoją drogą- jakie delikatne szampony bez sls i sles oraz silikonów polecacie? Na lepsze rozczesanie nałożyłam na chwileczkę odżywkę Garnier z awokado (każdy ją zna przecież, to wiecie, o którą chodzi). Spłukałam, zawinęłam włosy w ręcznik. Potem polatałam z sierścią luzem i poszłam dosuszać. Na końce olejek, na całość kapeczkę termoochrony i dawaj z wichurą.

Szok! Szok! Włosy dostały objętości! Strasznie się cieszę, bo z tym mam problem i jak mi się włosy na boki rozdzielą, to wyglądam jak jakaś Mona Lisa niedoje… no nie do tego wiecie. Włosy jakby sztywniejsze, ale w taki pozytywny sposób. Miękkie, ale wygładzone, dociążone, takie jakby grubsze. Ciężko mi to opisać. W każdym razie są skowyrne.

Bardzo fajnie się wygładziły. Z natury mam proste włosy, ale po tej masce wszystkie świetnie się zdyscyplinowały. I nie są przylizane- u diaska!- same dobroci! Oczywiście nawilżenie na najwyższym poziomie, w to mi graj!  Lśnią pięknie.
Mikstura, którą dziś przyrządziłam może rozjaśniać włosy. Każdy ze składników ma właściwości “wybielające”, więc się nie zdziwcie 😉 Aktualnie trwam w postanowieniu nie farbowania włosów w okresie zimowym, a wiosną spróbuję uderzyć w brązy, więc nałożyłam wszystko bez zawahania. A tak w ogóle, to znacie Uber? Ten do zdejmowania koloru? Jakie macie opinie o nim? Chętnie poczytam, może wypróbuję.
Podsumowując- jest to jedna z lepszych maseczek jakie sama zmontowałam- z czystym sumieniem polecam. Achh i włosy pachną mi jak suszone banany mrrrr uwielbiam 🙂
Na koniec zapraszam jeszcze na wczorajszy post o szmatach KLIK TU i życzę miłego wieczoru 🙂