Monthly Archives

sierpień 2014

Ogoliłam głowę na łyso!

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze
Rozpędziłam się ostatnio z tym moim bajkopisarstwem ho ho 😉
W przyszłym tygodniu mogę mieć mniej czasu, więc jedziemy i dziś z tym koromysłem.
Zrobiłam dzień kłaczanki. Nawet dwa dni. A właściwie to noc i dzień 😉
Zapraszam do tanga!

Tyle tego na łbie miałam. Wariactwo. Raz w tygodniu to chyba jednak nie jestem jakoś strasznie pokręcona.
Zaczęłam od naoliwienia czupryny na noc. Jako że w sierpniu olejuję się z Babydream, to właśnie on wylądował na moim czerepie. Niby już koniec sierpnia, ale menda wydajna jak diabłów sto. Jest fajny- tyle Wam powiem, resztę opiszę przy okazji sprawozdania z całego miesiąca.
Rano…phhh jak wstałam koło dziesiątej, dowaliłam jeszcze maski mlecznej, coby się przeżarło wszystko i uczyniło moje włosy niebiańsko pięknymi. Połaziłam z tym tak do południa.
Kiedy już dolazłam do łazienki umyć to całe świńskie świństwo, złapałam jeszcze cukier z kuchni.
Wymieszałam trzciniaka z czarną rzepą i zrobiłam sobie hardkor na łbie czyli peeling cukrowy. Zaraz mi tu mendy będą krzyczeć, że nie po to smaruje się łeb smalcem, słoniną i olejem, żeby to potem zmyć i zedrzeć mocnymi szamponami i cukrem. To Wam powiem, że co miało się wchłonąć to i tak się wchłonęło i basta. Resztę można unicestwić ciężką bronią.
Drugie mycie to Isana Urea, swoją drogą, bardzo przypadła mi do gustu. Tylko ta nazwa- Urea…Tak, wiem, że to mocznik. Ale mocznik kojarzy mi się z moczem, a urea z uryną. Jak to wszystko połączę to mi wychodzi, że stosuję urynoterapię haha. No dobra ureaterapię, ale ta uryna wywołuje uśmiech na mojej gębie. jestem okropna, a moje skojarzenia zakrawają na szaleństwo.
Osuszyłam szczecinę ręcznikiem i delikatnie wmasowałam maskę Seboradin, którą wygrałam u Kosmetyki Pani Domu. Delikatnie…taaa ja i delikatnie haha dobre sobie 😀 Dobra, wypaprałam skórę głowy udając, że to masaż (chyba tybetański Sang- Czu i to w wersji najmocniejszej). Pobudziłam cebulki, szczypior też namaszczyłam z pełnym oddaniem. Założyłam czepek, założyłam czapkę i poszłam. Po godzinie wróciłam.
Spłukałam włosy. Zawinęłam w ręcznik i poszłam obierać kartofle. Ciekawe co by kartofel zrobił z włosami. Muszę poczytać na ten temat. Potem puściłam włosy wolno i sobie schły i schły, a ja latałam po chałupie jakbym miała robaki w dupie.
Na koniec zabezpieczyłam końcówki olejkiem Babydream, na całość dałam jedną pompkę serum termicznego od Marion i dosuszyłam.
Moje włosy wyglądają tak…
Specjalnie polazłam na taras, żeby zrobić te fotki, więc jak mi ktoś będzie skomlał, że powinnam je obciąć, bo to siano, to…To Cię znajdę i obetnę Ci włosy maszynką przy samym kręgosłupie. A potem znajdę Twoją matkę i zrobię to samo, potem siostrę, kuzynkę i wszystkich na literę K! Trochę wiatr mi hulał pomiędzy wszami, a włosami, ale cóż.
Włosy aż lśnią, więc nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
Końcówki też są całkiem spoko, chociaż i tak mam w planach skrócić je o centymetr lub dwa w najbliższym czasie. Jak widać Color& Soin trzyma się całkiem fajnie, a farbowałam ponad miesiąc temu. Nowe pudełeczko tej farby już czeka na półce na swoją kolej.
Włosy po tej dawce dobroci mają się całkiem dobrze. Lśnią, są odbite od nasady. Są nawilżone i ogólnie zadowolone z życia i słońca. Szkoda, że niektórzy jutro muszą iść do szkoły…Haha mnie to nie dotyczy- mam wakacje kiedy mi pasuje i jak długo mam ochotę, szkoda tylko, że czas na urlop będę miała pewnie zimą.
Podobno dzisiaj dzień blogera. To spoko. Żeby było śmieszniej, to wcale nie złożę życzeń i sama też nie oczekuję 😉
Buziaczki- gówniaczki :*
PS. Chyba nikt nie uwierzył w tytuł? 😀

Całujcie mnie wszyscy w dupę!

By | Przemyślnik | 56 komentarzy

Dziewczynie nie wypada…
Facet to co innego…
Nie przeklinaj…
Zachowuj się…
Jak często to słyszymy? My dziewczyny, kobiety?
To nam wypada, tego nie.
A gdzie to jest napisane?
W Biblii, Konstytucji?

Pije do osób, które uważają, że mój blog jest wulgarny. I chuj.
Nie używam przekleństw zamiast przecinków, czy to w świecie realnym, czy wirtualnym. Przekleństwa to świetny sposób na przekazanie emocji, na podkreślenie swoich racji, ważności wypowiedzi. Niewinne przekleństwo burzy mury pomiędzy mną, a czytelnikami, skraca dystans. Bo przecież w pracy, czy w sytuacjach oficjalnych nie bluzgamy. Natomiast w towarzystwie osób nam bliskich, osób które są naszą grupą znajomych,  słownictwo jest mniej wyszukane. Czujemy się na luzie, bez pompy, bez tej całej otoczki “trzeba”, “powinnam/ powinienem”, “wypada”, “nie wypada”. Przypomnijmy sobie sytuację z aferą taśmową, ale nie od strony afery, ale od strony słownictwa, jakiego uczestnicy używali. Czy ich rozmowa toczyła się w sposób wyszukany? Nie, nie było “szanowny Panie kolego”, “czy byłbyś tak miły i podał mi alkohol”, “zaiste urocze spotkanie”, “ach radość w mym sercu zagościła, kiedy to zechciałeś nalać mi wódki do kryształowego kieliszka”. Leciały kurwy, leciały chuje. Towarzystwo było wyluzowane, bo było to spotkanie przyjaciół, którzy w swoim towarzystwie czuli się na luzie. Już nie wnikam głębiej w sprawę 😉
Idziesz po ciemku do łazienki. Przed Tobą, ni z tego, ni z owego, wyrastają drzwi. Mały palec oczywiście idealnie nakierowuje się na ich kant. Czujesz to, czujesz jak przypierdzielasz najmniejszym paluszkiem idealnie w kant, ałłłłććć. I co? Powiesz mi, że uprzejmie zwracasz się do drzwi, że to nie miło z ich strony, że tak Cię urządziły? Krzykniesz po prostu “o, kurwa!!!”. Jedna “kurwa” znaczy więcej niż tysiąc słów. Ile emocji, ile złości mieszczą te niepozorne literki. 5 liter, a człowiek czuje się lepiej. Jacyś amerykańscy, czy tam eskimoscy naukowcy, doszli nawet do wniosku, że przeklinanie łagodzi odczuwanie bólu fizycznego. Psychicznego pewnie też.

Jaki jest mój blog? Czyż nie na luzie? Bez pompy? Żartobliwy? Tak, tak mi się wydaje, że nie pierdzę tu morałami, tylko przedstawiam swoje wizje i poglądy w sposób przystępny. Na luzie. Na odstresowanie.
Wyobrażacie sobie, na przykład niektóre anegdoty lub dowcipy bez wulgaryzmów? W niektórych przypadkach żart straciłby sens. A XIII Księgę Pana Tadeusza kojarzycie? A kojarzycie “Całujcie mnie wszyscy w dupę” Tuwima? Jak te utwory brzmiałyby bez bluzgów? Nijak. Wulgaryzmy są potrzebne, wbrew pozorom ubarwiają język, jeśli ich nie nadużywamy.
Lubię ekspresję jaką niosą za sobą wulgaryzmy. Nie lubię kurew co drugi wyraz. Nie pochwalam bluzgających małolatów i lasek z kiepem w gębie, czy napakowanych cwaniaków, dla których jedynymi znanymi słowami są przekleństwa. To jest niesmaczne. Smaczne jest świadome operowanie wulgaryzmami w ten sposób, by nadać mocniejszego wydźwięku swojej wypowiedzi.
Przekleństwa przyciągają. Nie oszukujmy się, jaki tytuł bardziej przyciąga? Ten z jakimś przekleństwem lub zabawą słowną czy zwykły, prosty, miałki? Kontrowersje są w cenie. Kontrowersje wciągają, ciekawią. Taki Łorsoł Szor. Tania rozrywka. Słownictwo i zachowanie bardzo niewyszukane, a mimo to oglądalność ogromna. Jedni lubią, drudzy nienawidzą, ale większość ogląda, czy to z ciekawości, czy dla śmiechu. Wydaje mi się, że nawet w tym programie pokazywane są co pieprzniejsze sytuacje, tak by zaciekawić widza. Marketing, marketing.
To jak, kobietom nie wypada przeklinać?
Ależ owszem wypada wszystkim. Nic nie jest trucizną, dopiero dawka nią się staje.
Wszystko jest dla ludzi, byle znać umiar i sensownie wtykać kurwy tam gdzie pasują.
A dla tych, których oburza mój język na blogu mam ogromną prośbę- z łaski swojej wypierdalać.

A Ci, którzy lubią poczytać sobie moje niewyparzone opinie- zapraszam, czujcie się jak u siebie 🙂

 

Będziesz moja… szmato!

By | Świat Szmat | 28 komentarzy
Dawno nic nowego nie zeszmaciłam. Dawno już byłam na polowaniu ciuchowym po zawiłych ścieżkach drugiej ręki. Ale pokażę Wam zaległe zdobycze i pomarzę o wolnej chwili by móc wybrać się na jakieś szmaciane polowanko.
Jedziem Mańka!

Kufajka, nowiuśka za jakieś 8 złotych. Dobrze ceny nie pamiętam, za wszystko żałuję. Pasik więzienny w sam raz dla mnie- człowieka uwięzionego w sieci z tatuażem na plecach prawie takim jak miał Michael Scofield, którego to skazali na śmierć i uciekał z pięć sezonów z kicia. Eligancki łach, komary nie gryzą, zad zasłania, nerek nie przeziębię mimo iż haleczki nie noszę. Haemy jakieś to zrobiły, srać na firmę.
Kolejna kufajka, zwiewna jak wymioty na wietrze wydalane przez okno w pędzącym pociągu. Kwintesencja romantyczności. Komuś się nie chciało rękawów robić, ale co się dziwić skoro zapłaciłam piątaka za tego motyla. Ma tam jakieś dziury, gdzie można wsadzić ręce i tak to lata przy tułowiu jak chce i kiedy chce. Fajnie wygląda i jest przyjemne w dotyku. Szkoda, że bure. Mogłoby być jakieś neonowe, ale co ja mam do gadania. Za te pieniendze nie będę się awanturować. Chociaż w sumie to bym mogła, bo krawata nie noszę, a każdy wie, że klient w krawacie jest mniej awanturujący się.
I znowu tak kuresko romantycznie. Kwiatki, motylki, falbanki…idzie się porzygać. Ale bluzczyna świetnie się układa, podkreśla kształty. No chyba, że ktoś nie ma kształtów- taki zając bez kości na przykład wyglądałby jak flak. Ale zające nie noszą bluzek. Futra noszą. Burżuje pierdolone. Dekolt daje radę, jak ktoś dekolty lubi. Ja lubię. Całe 10 złotych zapłaciłam- o ja rozrzutna. Nie lubię motylków i kwiatków. Tu znoszę, bo reszta prezentuje się przekusuperomegototaldobrze.
Z tyłu również poniewierają się te falbanki, a do tego jeszcze dwa skrzyżowane sznurki. Nie wiem czy to jakiś znak szatana, czy raczej symbol anielski czy jakiś egipski, ale wygląda zajebiście. Tak, wiem znowu przeklinam, a dziewczynie nie wypada. Sraty taty gacie w kraty. A skoro mowa o gaciach…
Kalison zimowy, wersja hard- jeans. Super slimy. Czyli wciśnie się tylko taka dupa, która nie ma nadmiaru w obwodzie. Moja się wciska, bardzom rada z tego powodu. Rureczki tego, teges szmeges. Siwe. Jakieś Denimy czy inne takie. Aliganckie i do gnojowcy i do kościołu. Tylko należy pamiętać, że po gnojowicy, a przed kościółem trza przeprać w wartkim strumieniu. Jest szpan we wsi, ni ma co, dyszka zapłacona, a radość ogromna. Oczywiście nogawki skróciłam, to znaczy moja Matka Boska skróciła, bo ja jestem lewa. Umiem przyszyć guzik, małą dziurkę załatać, ale na tym moje umiejętności się kończą. Ale my z Matką Boską to dobry tandem- kiedyś ja projektowałam sukienki, a Ona mi je szyła. Minge może się schować, bo moja Dolcze Bożenna jest the best!
Drugi kalison, za 4 złote. Od Marków i Spenserów i innych tych projektantów z “Mody na sukces”. Spektra, Spensers to chyba z jednej rodziny, krewni Foresterów, siostra szwagra matki wujka stryja córka to była siostra brata ojca stryja konkubina w tym filmie, zgadza się? Gacie wyjątkowo niefotogeniczne, no bo co tu fotografować- getry jak getry, czy jak Wy tam mówicie ledżinsyyy.
Sukienczyna za 8 złotych. Ładna, koronkowa, miła w dotyku. Taka trędi, bo boczki czarnym wyszczupla. Taka pieseł wow. Tylko za krótka. Jakby to ładnie ująć- dupa mi wyłazi i radośnie klaszcząc pośladkami raduje się z tego, że ma okazje oglądać otaczający świat. Dupa ma zabronione wyglądanie, toteż kalison pod spód zakładam i traktuję sukmanę jak tunikę. To jest niby jej przód.
A to jest niby jej tył. Tylko, że ja zakładam ją tył na przód, bo lubię dekolty na cyckach, a nie na plecach. Na plecach nie mam cycków. Jak mi będzie zimno w cycki to założę jak projektant przykazał. Fakinguniwersalny łachman!
Chodaki. Popularnie zwane- sandały z koziej pały. Za 10 złotych. W zeszłym roku miałam identyczne. W tym roku, w tym samym skamie znalazłam takie same, nówki nie śmigane. To znaczy już śmigane, ale przeze mnie. Mega wygodne! Lata się w nich jak śmigiełko. Mogłabym w nich świat przemierzyć, oczywiście w góry nie polecam. Ostatnio było głośno o pomyleńcach, którzy wybrali się na górską wycieczkę w sandałach. Gratuluję głupoty. Jedyny minus moich kozich sandałów jest taki, że są japonkami i skarpety ciężko się do nich wkłada. No cóż…nie jestem stuprocentowym Polakiem 😀
I na koniec kozaczki, botki za 13 złotych, nóweksy. Ładne, takie różowe. Jakieś tam ćwieki czy coś. Szpileczka jest jak ta lala. Tylko kułwa dziury mają na paluchach. Śnieg mi będzie wpadał, niech to jasna Anielka! Ehhh, myślę, że nadadzą się na okres przejściowy, gdy to już upałów nie ma, a jeszcze zimno nie jest. Takie świńskie, różowe raciczki na cieplejszą jesień, będę w nich trufli szukać.
Bedzie?
Starczy Wam ?
Tyle mam, tyle opisałam.
Jak znajdę chwilę to polecę na nowe łowy i na widok perełek zakrzyknę radośnie- będziesz moja… szmato!
Ahoj 🙂

Krem do twarzy, który mnie nie zawiódł

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Może ktoś czekał, a może nie.
Jakiś czas temu dostałam do testów krem do twarzy.
Ktoś mnie zapytał ile jeszcze będę go testować. A no, moja odpowiedź jest taka- tak długo aż go poznam. Co innego poznać balsam do ciała, żel pod prysznic czy inne bzdety, a co innego krem do twarzy. Aby móc cokolwiek powiedzieć w temacie muszę poużywać dłużej taki kremik, bo w przeciwnym razie miałabym gówno do powiedzenia. Nie rozumiem, jak ktoś po dwóch użyciach może strzelić post na temat produktu. Ale może to ja jestem dziwna 🙂
Uffff przejdźmy do meritum.
Perfecta, krem matujący Dekoder genów młodości. To to po prawej 😉
Testowałam dzielnie przez grubo ponad miesiąc, prawie dwa i jeszcze skurczybyka zostało na kolejny miesiąc. Plus za wydajność.
Żeby nie było, że testuje co mi dadzą- zgłosiłam się sama, bo krem mi się kończył to raz, dwa to lubię owocowe peelingi ( to tyczy się Pina Colady). Trzy to krem pasował mi jak ulał- dwudziesty piąty rok życia przekroczyłam (fuck) już dobrą chwilę temu (fuck). Nie rzucam się na wszystko co tylko można przetestować, rzucam się na to co rzeczywiście mi się przyda i prawdopodobnie sprawdzi.
A jak było z kremem?
Słoiczek szklany, elegancki, zapakowany w kartonik, pojemność 50 ml. Kurka wodna, jasny kapelusz, motyla noga- taki elegancki, taki wow. Będąc małą dziewczynką zazdrościłam babci tych eleganckich kremów w szklanych słoiczkach, a teraz…ahhh starość nie radość i ja mam swój szklany rarytas 😉
Konsystencja kremu jest lekka kremowo- mleczkowata, bardzo wygodna w aplikacji. Krem jest leciutki, dosyć rzadki, ale dla mnie jest to ok. Ani to dla mnie plus, ani minus. Jest jaki jest, a mi to odpowiada.
Zapach.
Słuchajcie, posmarowałam chapkę pierwszy raz, chodzę po domu, coś robię i coś mi pachnie. Chodzę niucham, ni chu chu nie wiem co to. Jakby jakieś lekkie męskie perfumy, takie świeże, leśne, jakieś takie fajne. Chodzę i wyszukuję. Pytam niemęża czy perfumy ma jakieś nowe. No nie ma nic nowego. Niucham i niucham. A to krem! Piękny orzeźwiający zapach, ciężko określić czym pachnie. Takie lekkie męskie perfumy, jakieś mocniejsze damskie, nie wiem, nie wiem jak opisać ten aromat, ale strasznie mi się podoba.
Skład. Zaraz mi ktoś napisze, że siedzą tam straszne rzeczy 😉 Ale wiecie co Wam powiem-im mniej wiem tym dłużej żyję. Teraz wkoło tyle chemii, że kładę lagę na składy (nooo w większości przypadków 😉 ). Zrobiła się straszna nagonka na te wszystkie produkty eko, natural i tak dalej, a i tak żremy w Makach heheh 🙂
Krem nie wywołał u mnie żadnych pdrażnień. Żadnych alergii. Żadnego wysypu pryszczy i kurzajek. Czyli jak dla mnie jest ok. Nic więcej do szczęścia mi nie trzeba. A nawet jeśli w składzie ma chemię, to pamiętajcie- jeśli tam jest to w bezpiecznych ilościach, skoro została zaakceptowana. Nie dajmy się zwariować i ogłupić internetowym mesjaszom dwudziestego pierwszego wieku.
No jasny gwint, mimiczne ścierwa zaczynają się pojawiać, może dlatego, że lubię się śmiać. Ale to się akurat nie zmieni. Śmiech to zdrowie. Czy moja gęba jest mniej sprężysta…hmmm ciężko stwierdzić, ale mogę się założyć, że sflaczałam na gębie. Czy morda świeci jak psu nos na wiosnę? Może nie aż tak, ale pory to mam jak pory tancerzy tańca nowoczesnego- poszerzone. Czyli krem jest dla mnie.
Wiecie co jest fajne w tym kremie? Buzia po użyciu jest miękka jak aksamit. Kiedy jej dotykam czuję jakby aksamitną powłoczkę. Nie jest to jakiś chłyt matetindowy, autentycznie na buzi tworzy się taka jakby miła powłoka. Prawdą jest, że skóra twarzy staje się bardziej sprężysta i wyczuwalnie bardziej napięta. Napięta w pozytywnym sensie. Nic mnie nie naciągało, nie szczypało i nie ciągnęło. Po prostu jest tak, że jest dobrze 😉
Moja gęba nie jest przeorana, to i zmarszczek jak u buldoga nie mam. ciężko mi stwierdzić czy krem zniwelował drobne zagięcia w skórze. Może nieznacznie. Tutaj pewności nie mam, bo zmarszczek u mnie nie wiele. Ale skoro krem naprężył skórę na mojej twarzy to i na mimki pewnie podziałał. Delikatnie matuje, tak jak obiecuje producent.
Ogromny plus dla mnie jest taki, że krem możemy nakładać pod makijaż. Czy utrzymuje się dłużej- ciężko powiedzieć, bo u mnie makijaż trzyma się dobrze. Natomiast dobre jest to, że krem się nie wałkuje, nie oddziela i nie waży kiedy nałożymy podkład czy puder.
Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać ten krem dzięki współpracy. Tymczasem kontynuuję aplikacje, bo mazidło sprawdziło się na mojej buzi, daję mu piąteczkę, bo oszołomić mnie nie oszołomił, aczkolwiek nie zawiódł moich oczekiwań. Jest taki jaki mi odpowiada.

Oleisty lipiec czyli co zapaprykowałam na włosy

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze
Czy Wy też uważacie, że czas zapierdala jak głupi?
Utknęłam na lipcu, a tu już prawie koniec sierpnia 🙂
Mój cykl o papraniu włosów olejami kolejny raz jest opóźniony…cóż.
Jesteście ciekawi co kładłam na głowę w lipcu? Nie? To wypier… to nie 😀 Tym, którzy są ciekawi chętnie opowiem.

Lipiec przeolejowałam z Olejkiem łopianowym z czerwoną papryką od Green Pharmacy.
Że niby ten olejek pobudza wzrost włosów…srali muchi bendzie wiosna! Nie w moim przypadku. Wiem, że wielu osobom pomógł ten paprykowy sik, ale mi włosy nie urosły do kolan- znaczy jestem odporna na niego jak Macierewicz na wiedzę.
Olejek jak olejek- oleisty, chyba nikt nie oczekiwał, że będzie kremowy? Pachnie jakby nie pachniał, a podobny zupełnie do nikogo i niczego. Zwykły olejek. Należy jedynie uważać by nie zatrzeć nim oczu, bo jest z ostrą papryczką. Ja nie zatarłam, ale podejrzewam, że oczy by mi wypaliło jak żywy ogień. Albo martwy. Jaki jest ogień?
Po nałożeniu troszkę cieplej robi się na głowie, ale to raczej przyjemne uczucie. Jeśli ktoś chce większego hardkoru to niech sobie najpierw po głowie druciakiem pojeździ, byłoby ciekawie.
Butelka z ciemnego plastiku, otwór jak otwór Sashy Grey- za duży dla normalnych ludzi. Olejek dozowałam w kielonek plastikowy po syropie i dopiero mocząc paluszki nanosiłam na łeb i włosy.
Do składu nie można się przyczepić- prosty i ma to co producent obiecuje. Jak z pozostałymi obietnicami?
Czy wzmacnia strukturę włosów i odżywia cebulki? Ciężko mi to określić jeśli mam być szczera. Nie wiem. Jakiegoś mega wzmocnienia nie zaobserwowałam, ale może jedna flaszka to jak pół litra wódki na dziesięciu chłopa? No za mało…Wzrost mi się jakoś nadzwyczajnie nie pobudził, nadal mam 163 cm wzrostu, włosy też jakby bez reakcji. Krążenie to polepsza, bo w łeb jest ciepło (polecam na zimę). Nic mi się nie paliło, łupieżu to chyba nigdy nie miałam.
Czyli na skórze głowy jak dla mnie- dooopa.
Ale…waliłam i na długość i o dziwo włosy fajnie się zachowywały. Olejek nawilżał, a włosy były sypkie i przyjemne w dotyku. Czyli nie ma tego złego, co by Tusk nie zrobił! Pieniędzy w błoto nie wyrzuciłam, chociaż liczyłam na więcej. Ale co chcieć? Olejek za piątaka to nie będę się czepiać. Szkoda, że flaszka mała, bo 100 ml to szału nie ma. Wystarczył na jakieś trzy tygodnie, pod koniec lipca zaczęłam się smarować sierpniowym olejem.
Ocena ogólna.
Nie kupię, jest dużo innych olejów, które chętnie przetestuje. Jak dla mnie to 2 z plusem, bo niczego do mojego życia nie wniósł, choć niektórzy go chwalą. Dla mnie jest nijaki.
A dla Was? Miałyście nicponia?

Uwaga!

By | Śmietnik | 6 komentarzy
Maleńki post organizacyjny. Od dziś przybywa mi nowa zakładka- Celebrytka.
Zakładka to skutek mojego lenistwa i wygodnictwa. Przerzuciłam mojego pierworodnego bloga na Pudernicę, bo lubię mieć wszystko w jednym miejscu.
Teraz możecie czytać, śmiać się i płakać w jednym miejscu.
Mam nadzieję, że ten pomysł Wam się spodoba, a jak nie to trudno- tak już zostanie 🙂
Tyle.
Idę 🙂

Mój absolutny hit! Czerń bez ściemy!

By | Bjuti Pudi | 42 komentarze
Dawno nie uczestniczyłam w dniu kłaczanki. Dzisiaj jakoś tak się wzięłam i zebrałam.
Z dniem tym wstrzymałam się prawie trzy tygodnie, ale nie z lenistwa, a z uczciwości. Chciałam sprawdzić zachowanie mojego futra długofalowo. Dziś jestem gotowa!
Trzy tygodnie temu zrezygnowałam z henny po pół roku testów. Jak wiecie czarna Khadi trzymała się dosyć dobrze, ale lśniła wiewiórką. Indygo Khadi miało świetny kolor, ale po dwóch tygodniach nie było po farbowaniu śladu.
Kupiłam farbę.
Ale nie byle badziewie, które sponiewierałoby moje włosy. Szkoda byłoby mi włosów, o które ostatnimi czasy dbam.

Zakupiłam Color& Soin w kolorze 1N (heban).
Modliłam się, żeby tym razem kolor nie spierdzielił na drugą stronę tęczy po tygodniu czy dwóch, dlatego wstrzymałam się z wydawaniem opinii wcześniej.
Dlaczego ta farba? Bo jest trwała, bo jest niemal naturalna, bo zawiera mniej szkodników niż farby drogeryjne czy fryzjerskie. Przegrzebałam fora i blogi i kupiłam dziada za około 30 złotych na Alledrogo.
Zabrałam się za zabieg. Oczywiście niezastąpiona Pati pomogła mi w nakładaniu farby. Farba okazała się żelem hehe dość rzadka i żelowata, dziwna, ale z nałożeniem problemów nie było. Bardzo wydajna, końcówkę to już nałożyłyśmy żeby nie wyrzucać. Myślę, że ten zestawik da radę nawet z długimi włosami, skoro na moje była nadwyżka pryty.
Farba nie capi. Nie szczypie. Same plusy. Czymś tam pachnie, ale nie jest to mocny zapach, a już na pewno nie drażniący, powiedziałabym, że przyjemny, choć ledwie wyczuwalny. Skład jest taki jaki widzicie na fotce. Nie będę się bawić w analizę, bo specem nie jestem, ale gołym okiem widać, że ilość świństw jest nieznaczna.
Teraz pokażę Wam jak tragicznie pod względem koloru wyglądały moje piórka przed malowaniem. (Bez czepiania- malowanie włosów to forma poprawna, choć jest regionalizmem 😉 ).
Kolor to tragedia. Masakra. Odrost jak matko bosko krasnostasko. Resztki henny straszą szczególnie w słońcu, jakieś czerwone przebłyski, sraczka po buraczkach i nie wiadomo co jeszcze.
Odrost straszy, ale i cieszy, bo widać, że włosy rosną mi jak pojebane. Szybko, dziarsko jak chwasty w ogródku.
Fotki starałam się robić na dworze. A właściwie z głową za oknem, żeby kolor był jak najbardziej rzeczywisty. Sąsiedzi pewnie mieli ubaw 🙂
Wróćmy do aplikacji. Nakłada się dobrze, mimo iż jest rzadka nie spływa i ładnie czepia się każdego włoska. Nie śmierdzi, wręcz pachnie. Siedziałam z gadziną niecałe czterdzieści minut i nawet razu mnie nie szczypnęła. Nie mam nic do zarzucenia.
Nie zrobiłam fotek tuż po farbowaniu. Ale kolor wyszedł piękny, głęboka czerń. Taki jak lubię. Przez kolejne dwa- trzy mycia woda była lekko zabrudzona, ale bez tragedii. Jeśli chodzi o stopień brudzenia, to uwaga! Używamy tylko starego łacha do farbowania, ręcznik nie bardzo się odpiera. Czoło miałam jak kret, piłowałam peelingiem i micelem i jakoś zeszło, ale było ciężko. To mały minusik, ale da się przeżyć.
A teraz ta ta ta dam!
Tak farba wygląda po trzech tygodniach!
W ostrym słońcu kolor  lekko wpada w baaardzo ciemny brąz, lekką czerń, ale tylko na tej części włosów gdzie siedziała henna. Normalnie tego nie widać, trzeba się przyjrzeć.
Ta fotka, również zrobiona na dworze. Kolor przez trzy tygodnie wypłukał się minimalnie, prawie niezauważalnie. Nareszcie! Wyglądam jak człowiek, a nie jakiś wypłosz!
Włosy nie wypadały i nie wypadają w związku z tą farbą. Włosy nie są sponiewierane, maziaja nie osłabiła ich struktury, nie wysuszyła, nic złego nie stało się ani z moją skórą na łbie, ani z kudłami. Uffff na to liczyłam! I kolor! KOLOR SIĘ TRZYMA! R e w e l k a !
No, mam nadzieję, że po tym wpisie kolorek nie spierdoli w jeden dzień heheh 🙂
Żeby uwieńczyć dzieło dnia kłaczanki zaaplikowałam sobie jeszcze Laminowanie Marion. Moje włosy lubią taką dodatkową akcję nawilżającą. I teraz wyglądają tak…
i tak….
I tak…
Tak, wiem pojebało mi się dziś z ilością fotek, ale chciałam żebyście jak najlepiej zobaczyli kolor. Trzy ostatnie foty robione w pokoju, ale przy naturalnym świetle. W zależności od tego jak pada światło odcień lekko się różni. Ale nadal jest to czerń. Po trzech tygodniach!
Czy wrócę do tej farby!
Tak, oczywiście!
W tym tygodniu mam zamiar zamówić kolejne opakowanie, które poczeka na swoją kolej, bo nie lubię malować włosów często 🙂
Zachęcam Was do wypróbowania tego małego cudu, hennie mówię nara i zostaję przy Color& Soin 🙂

Evelinka wpadła mi w oko mrrr…

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Wiecie, albo i nie, ale ze wszystkich kolorowych kosmetyków najbardziej cenię tusz. Może za kolorowych to nie używam, bo tylko czarnych, ale dobra 😉 Dwa razy w życiu miałam przedłużane rzęsy to wtedy tuszu nie potrzebowałam, ale to były okazjonalne wyskoki. Jeśli będę jeszcze przedłużać moje i tak nie najgorsze włosy przyoczne to będzie to przed jakimś wyjazdem wakacyjnym. Innych powodów nie widzę.
Ale przejdźmy do meritum. Jakiś czas temu na blogu Czarnulki znalazłam recenzję turbo ekstra hiperwykurwistego tuszu do rzęs.
Big Volume Lash od Eveline.
Firmę bardzo cenię, więc pod wpływem notki i przecen postanowiłam nabyć gałgana. Zapłaciłam coś koło dyszki, może troszkę mniej na Esesmańskich wyprzach. Prawie darmo, to jak tu nie brać. Wzięłam. Używałam niemal do dziś, więc wydajny i nie wysycha mimo ostatnich upałów. Plusik.
Szczotka jak wycior kominiarza hehe. Byłam przyzwyczajona do małej szczotuni z zielepacha od Wibo, a tu taka murzyńska maczuga. Ale to tylko kwestia przyzwyczajenia, ze trzy dni i opanowałam strach. Szczoteczka wygodna i dość dobrze radzi sobie z krótszymi kłaczkami, choć do perfekcji troszkę jej brakuje, ale podsumowując jest całkiem okej.
Loto łoko. Rzęsy ładnie pokryte, rozdzielone, a te które gdzieś tam się skleiły to z mojej winy, a właściwie to wina Tuska, a wódki Palikota. Tusz trzyma się jak niedoszły samobójca, który jednak chce żyć, barierki. Nie sypie się jak tirówki na trasie do Warszawy i nie maże się jak pipa w wojsku. Mazidło spełnia moje najśmielsze zachcianki i wytrzymuje w stanie nienaruszonym cały dzień i noc, czy to upał, czy dzień powszedni, czy niedziela, czy nawet dwie niedziele w kupie.
No dobra tu się troszkę posklejały, ale co ja zrobię, że napierdzieliłam warstw jak gimnazjalistka przed szkolną dyskoteką. Po przeczesaniu wszystko było by dobrze, tylko, że nie przeczesałam i dopiero na fotkach widzę, że to był błąd 😉
W każdym razie tusz godny polecenia. Choć ja aktualnie wróciłam do mojego ulubieńca czyli Zielepacha od Wibo. Uwielbiam skurrr…czybyka, ale Evelinka też jest wyśmienita i myślę, że jeszcze kiedyś ją kupię. Swoją drogą w Drogerii (Z)jawa Evelinki są w lepszej cenie niż w Esesmanie 🙂
Buziaczki- gówniaczki :*

Balsamujemy zwłoki i obmywamy cielsko z Le Petit Marseillais

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Tak się mażę i mażę tymi balsamami i kremami to wypada coś powiedzieć w tym temacie, a nie tylko zwłoki nawilżać 😉
Dziś zajmiemy się balsamem i żelem, które otrzymałam od   Le Petit Marseillais.
Na początku to nawet nazwy wymówić nie umiałam, no ale skoro dostałam zestaw do przetestowania, to głupio się nie nauczyć. To się nauczyłam- głąbem nie jestem, a poza tym- co ja się nie nauczę? Jaaaa?!
Opakowania jak opakowania. Żel ma flaszkę na klika, a mleczko ma pompkę. Co mile mnie zaskoczyło- pompka się nie zacina i niemal do ostatniej kropli wydobywa to co ma wydobyć. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to ja mam w duuuuszy co mi kto namaluje- grunt żeby zawartość się sprawdzała. Ale przyznać trzeba, że butelczyny wyglądają dobrze.
W żelu siedzi takie to oto. Całkiem fajny skład jak na moje ślepe oko, nawet dobre dobroci wysoko w rankingu.
Jeśli chodzi o zapach to ahhhh. Piękne pomarańczowe kwiaty- o ile pomarańczowe kwiaty tak pachną, bo nie wiem- nigdy nie wąchałam, możecie mnie zabrać na wycieczkę to powącham i Wam powiem, czy to rzeczywiście to. Ale zakładam, że to to i jak to to to jest to to! Pachnie pięknie, delikatnie ale jednocześnie na tyle intensywnie, że można się zapomnieć. Aromat nie jest mdły, ani duszący, jest świeży i przypadł mi do gustu. Łazienka na długo po kąpieli pachnie bosko. No chyba, że mam gumofilce we gnoju, to tego już się niczym ukryć nie da 😉
Mleczko. Pachnie  delikatnie i świeżo podobnie jak jego kumpel Żeluś. Migdałami pachnie, no są to migdały, a zapach nie nachalny i w sam raz na lato. Zimą też bym nie pogardziła, bo lubię wszystko co ładnie pachnie.
Konsystencja żelu. Tak potwory! To jest żel! Proszę sobie tu głupot nie wyobrażać, bo znajdę i pogryzę. Żel według producenta jest kremowy. Jak dla mnie to jest bardziej kremowy niż żelowy. Przy pierwszej aplikacji rozpędziłam się z koksem i mi się chlapnęło. Rzadki pierdzielony. To chyba jedyny minus, ale… mimo swojej rzadkości wydajny o ile Wam się nie chlapnie od serca. W późniejszym czasie nauczyłam się, że wystarczy odrobina i świetnie się pieni. Skoncentrowany czy jak? Nie wiem, ale pieni się świetnie i skóra faktycznie jest miękka, może trochę lepiej nawilżona niż po byle jakim żelu, ale tego nie potrafię jednoznacznie określić, bo ja kąpiel zawsze finiszuję balsamem czy innym smarowidłem. W każdym razie myje dobrze, a przecież takie jego zadanie. Jedna jego kropla, a umyjesz aż siedem nóg, parafrazując babę co siedem talerzy myje kroplą płynu za grosz.
Ptasie mleczko, to znaczy wcale nie ptasie, a nawet jak ptasie to hmmm i tak dla Was zabrzmi to dwuznacznie trolle 😉 Nie, że ja coś sugeruje, to Wy macie brudne myśli tfu tfu 😉
Jak na mleczko- gęste. I bardzo dobrze, nie lubię jak coś ma konsystencję jak woda, bo tylko woda ma prawo być wodą. Wchłania się szybko- jak widać na moim seksi kolanku. Nawilża genialnie! Po opalaniu geniusz i nie zostawia tłuścinki na powierzchni skóry, co również sobie chwalę, bo nie lubię odmawiać trzech zdrowasiek nim kalison na odwłok wciągnę. Ja to, proszę ja Was, jestem prosta babinka ze wsi- przyde z obory, łobmuje się, balsamu natrę na lędźwie i zaraz barchanki zakładam bez krępacji i marnotrawstwa czasu. Zapach trzyma się długooo co uwielbiam.
I co by tu jeszcze? Posumowanie!
Mleczko- kisiel w kalisonie! Kupię na bank, być może wypróbuję też inne wariacje zapachowe.
Żel- bardzo dobry, zapach geniusz, reszta też nie jest zła, być może skuszę się jeszcze na niego.
Mleczko i tak wygrywa internety.
PS. Jeśli macie ochotę, możecie uzupełnić ankietę jeśli miałyście okazję przetestować powyższe produkty.

Seks, przemoc, władza, narkotyki i pieniądze!

By | Śmietnik | 20 komentarzy
Wlazłam se ja, proszę ja Was, do tych guglowych analiz i znowu wyszperałam ciekawe słowa kluczowe.
To w jaki sposób ludzie odnajdują mój blog jest dla mnie niesamowitym… hmmm szokiem? Ciekawostką?
No, ja pierdzielę- musicie to zobaczyć, bo ciężko określić moje uczucia hehe 😀
(Pisownia oryginalna).

Szok niedowierzanie miliony pytań bez odpowiedzi

No szok proszę Państwa, mój blog szokuje i wyrywa z gumofilców. Mimo wszystko czasami odpowiadam na jakieś pytania 😉 

(szok) już. nigdy. nie. będziesz. używał. tego. szamponu

oraz

już tego szamponu nie będziecie używać filmik na karku coś wyszło

Ludzie ciągle w szoku. Serio aż tak Was szokuję? Domyślam się, że te słowa kluczowe dotyczą pewnego filmiku, który krąży po fejsie. Typ z jakąś gałką muszkatołową na szyi. Swoją drogą nie ogarniam ludzi, którzy włażą w takie linki i jeszcze szukają informacji w necie na ten temat. Ogarnijcie się! 

konkurs na darmowy zabieg uszu  lipiec 2014

Zabieg uszu? Ale, że co ktoś chce sobie uszy doczepić, spłaszczyć, obciąć czy po prostu wydrążyć miód? 

czy slesy są złe?

Jak ze wszytkim- są złe i dobre. Te dobre, mieszkają w domku z kaczych piórek i przeprowadzają staruszki przez ulice. Te złe, mieszkają na mokradłach i robią na złość ludziom- podrzucają małe klocki lego gdy wstają z łóżka i celują naszym małym palcem w kant drzwi żeby zabolało. Tę kwestię mamy wyjaśnioną. 

cellulit widoczny tylko przy ciemnym świetle

Jak dla mnie sprawa jest prosta- do ludzi wychodzimy, w przeciwieństwie do wampirów, kiedy światło słoneczne ma okazje rzucać na nas swoje światło i po kłopocie. Najlepszy sposób na walkę ze skórką owocową 😀 

lubrykant jak wygląda

Noooo zaczyna być ciekawie! Lubrykant wygląda jak lubrykant, nie wygląda jak mąka ani jak mleko- to chyba logiczne? Serio ktoś szuka takich rzeczy w necie i jeszcze do tego trafia tym sposobem na mojego niewinnego blogaska? Łooo ja pierdolę 😀 

leciutkie porno

Hehe foteczka leciutkiego porno ze specjalną dedykacją dla szukacza- mam nadzieję, że to leciutko zaspokoi Twoje zapędy Ty niedobry trzynastolatku 🙂
Lubiszzz to sssss…karbie! 😀 

Nagie laski

Ciężko będzie jakąś znaleźć na moim blogu, ale skoro jest na to zapotrzebowanie- przemyślę jeszcze tematykę mojego bloga, albo dodam jakiś dział specjalnie dla moich słodkich napaleńców hehe. Pierwsza naga laska już teraz!

fotka zdymki szmata? cycki

Och! Szukacz widzę jakieś napięcie przeżywa. Wewnętrzne rozdarcie- sam nie wie czego chce, ten znak zapytania w środku, ten szał umysłu. Zdymki…z dymki to można sałatkę zrobić,albo z dyńki komuś pociągnąć- ciężko wejść w resztki rozdygotanej psychiki autora. Szmata, cycki…cycki…może pierś z kurczaka na przykład? To by się zgadzało z dymką, bo pierś kurczęca i cebulka to dobre rozwiązanie. Ale co ze szmatą? Hmmm…kochani, mój blog nie jest kulinarny- serio! 

siedziałem z esesmanami

Tutaj odsyłam do nagich lasek, bo jeśli szukacz siedział z esesmanami to musi być w tym momencie w słusznym wieku. 

kalison

Kalisony, kalisony lubią je mężowie i lubią je żony! Po kalisonach mnie poznajecie tzn. wyszukujecie. Czuję się taka rozpoznawalna i popularna oj oj zaraz się posikam. Przede mną kariera, wygryzę Wojewódzkiego z tvnu, Maxa Kolanko z Ameryki i Pluskówną z blogosfery. Ścianki, blichtr, przepych, celebrytyzm i darmowe hamburgery w Maku… A wszystko dzięki kalisonom! 

wysmarkałem gluty przez okno

Chwalisz się czy żalisz? Ale przez okno w pokoju? W pociągu, a może wersja hard- z samolotu? A żeby Ci tak wiatr z przeciwnego kierunku zawiał choooju! Ale by Ci bryznęło po chapie! Kultury byś się nauczył momentalnie! 

narkotyki tabletki w kształcie żółtych granatów zdjęcie działanie

Ho ho ho mój absolutny faworyt!
Niestety muszę przyznać, że z chemii orłem nie byłam i sama chyba nie stworzę raczej takiego trzepacza, ale miło, że ktoś wierzy w moje umiejętności. Nie wiem też jakby miały działać takie tabsy, ale jeśli uda mi się je wynaleźć, to obiecuje, że będą po zażyciu tak łeb kancerować, że się ćpać Wam odechcę i nawet Monar nie będzie potrzebny ćpuny cholerne!
A dam granata na dokładkę, bardziej żółtego nie znalazłam.
Szok i niedowierzanie…serio tak znajdujecie mojego bloga? 😀
Tyle w temacie 😀