Monthly Archives

marzec 2014

Aloes- eksperyment, który ujarzmił mi włosy

By | Bjuti Pudi | 25 komentarzy
Wczorajsza niedziela została zasponsorowana przez moje przesadzanie kwiatków 😉
Przesadzałam mojego pięknego aloesa od Babci i tak wyszło, że uwaliłam mu dwa “liście” 🙂
Jak wiadomo, aloes ma cudowne właściwości. Od kiedy pamiętam w moim domu było co najmniej kilka tych roślinek. Przekrojony listek pomagał na drobne oparzenia, ranki, zadrapania i wszelkie podrażnienia. O tej cudownej roślinie można by było pisać w nieskończoność, ale od czego są internety- nie będę powielać- kto ma ochotę znaleźć więcej info wujaszek Gogiel pomoże 😉
Szkoda mi było wywalać dwóch odnóżek, więc postanowiłam je spożytkować na włosy. Najlepiej byłoby przyrządzić maseczkę z miąższu aloesowego, miodu i soku z cytryny. Ale miód wychlałam z zieloną herbatą (mój nałóg) więc zostały mi same gałęzie.
Umyłam cholerstwo, obcięłam kolce i ściachałam na małe cząstki, bo nie chciało mi się wybierać galaretki. Wszystko (oprócz kolców) wrzuciłam w opakowanie po maśle do ciała i wytelepałam, żeby wydobyć sok. Potem jeszcze wymiętoliłam resztki z cząsteczek, żeby nic się nie zmarnowało.
Wyszło z tego jakieś 50 mililitrów soku z resztkami liści. Umyłam włosy Facelle. Początkowo zakładałam, że natrę włosy samych sokiem, ale mi nie szło. Skórkami które mi zostały natarłam skórę głowy, sucharki wywaliłam, a do soku dodałam odżywki.
Taka zwykła Ziajka. Zupełnie obojętna dla moich włosów, nie robi chyba nic oprócz tego, że ładnie pachnie winogronami i pomaga w rozczesywaniu włosów. Dlatego dodałam właśnie jej- żeby mieć pewność, że nie ma wpływu na mój eksperyment, a wszystko inne to sprawka aloesowych czarów.
Tutaj macie wszelkie info na jej temat. Nie ma co się więcej rozpisywać, bo odżywka to zwyklaczek- ani ziębi ani grzeje.
Moja mikstura- sok z aloesu plus ziajka dała mi konsystencję mleczka. Trochę ciężko było tę miksturę nałożyć, ale się udało. Założyłam czepek i czapkę i zostawiłam eksperyment w świetnym spokoju na około pół godziny. Aloes lekko mrowił w skórę głowy, ale było to raczej przyjemne uczucie. Coś się działo. I z góry zakładałam, że same dobre rzeczy, bo przecież aloes ma właściwości odżywiające, kojące, nawilżające i sto innych.
Mikstura ładnie się zmyła. Wysuszyłam włosy na szczotce i moim oczom ukazały się ładne włosy.
Ostatnimi czasy na włosy już nie narzekam, bo daję im tyle dobra ile przez całe życie nie doświadczyły 😉 Mimo to aloesowy sok prosto z drzewa ( Aloes, którego użyłam to aloes drzewiasty 😉 ) dał mi coś innego niż wszystkie dotychczas sprawdzone eksperymenty. Włosy ładnie się błyszczą, są jakby cięższe , dociążone. Moja sierść jest z natury miękka i delikatna jak kaczy puszek, albo dziecięce włosy. Dzięki aloesowi włosy nie latają na wietrze jak oszalałe tylko miło ciążą w dół. Nie są przylizane, czy nie miłe w dotyku, ale tak fajnie ujarzmione. To bardzo duży plus dla mnie. Co poza tym zaobserwowałam? Włosy dłużej pozostają świeże, wolniej się przetłuszczają. Może nie jakoś drastycznie, ale zauważyłam różnicę. Minusów nie ma. Plusów może też nie ma jakoś strasznie dużo, ale teraz już wiem czym uspokoić moje niesforne  kacze włosy 😉 To pierwszy “produkt”, który bez skutków ubocznych tak zadziałał i dlatego powtórzę ten eksperyment ponownie. Wkrótce zaopatrzę się w świeży  miodek prosto z pasieki i pobawię się w trzyskładnikową maskę, o której wspominałam na początku 🙂
Efekt na włosach wygląda tak…
…fociszcze robione w słońcu, bez lamp i żadnych przeróbek. Tak mniej więcej moje kłaczory wyglądają w rzeczywistości. Widać, że aloes ładnie je “usztywnił”, leżą spokojnie mimo wiatru i nie latają we wszystkie strony świata.
Sorry za wsiową bluzę, ale zarzuciłam se ot tak i przycupnęłam na schodkach przy domu 😉 No i cycki, macie cycki 😉
A czy Wy eksperymentujecie z różnymi dziwactwami, roślinkami czy innym czymś ?

Cienie bez ściemy najlepsze

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Miało być co innego, jest co innego 😉
Zgadnijcie co to jest…
Żaden tam laptop, czy coś podobnego 😉 W środku siedzą zaklęte cienie.
Mój ulubiony zestaw. Moja ukochana paleta. Ma chyba ze dwa lata, trochę wydłubana, zużyta, wymymlana, ale wciąż ukochana.
Kupiłam ją na Alledrogo. Kosztowała mnie około 50 złotych z przesyłką. W tej chwili można kupić jeszcze taniej. Paletka jest No Name. Nigdzie nigdy nie miała żadnego napisu, który mówiłby skąd jest, kto i z czego ją zrobił. Nic, zupełnie żadnych informacji. Strach się bać normalnie. A jednak jakość zachwyca i powala. Składa się ze 120 kolorowych cieni. Część z nich to cienie matowe, część lśniące, lekko brokatowe. Wszystkie mają totalnie nasycone kolory, które utrzymują się na powiece 24 godziny, a może i dłużej, ale 24 godziny przetestowałam osobiście. Nic się nie kruszy, nic nie zostaje w załamaniu powieki. Żadnego wałkowania, kruszenia, brudzenia, niezapowiedzianej migracji. Nic, zero, null! Nie spływają w deszczu, nie smarują się w największych upałach, śnieg, mróz i atak kota przechodzą z podniesioną głową. Absolutnie zero wad! Cienie można nakładać na sucho, na mokro, na wilgotno i jak tylko sobie kto zamarzy. Sposób nakładania nie ma znaczenia- cienie będą się trzymać do momentu ich zmycia. Ze zmyciem również nie ma problemów.
Ostatnio przeglądałam sobie jakieś różne paletki- i te profesjonalne i te no name. Miałam okazję używać cieni zarówno z niskiej półki jak i te których cena potrafi zabić. Moja paletka gwałci je wszystkie w pupę 🙂
Moja biedulka ledwie zipie i tak się zastanawiam nad nową, ale taką samą. Może wybiorę taką z inną kombinacją kolorów, ale na pewno będzie to paletka no name z Alledrogo.
Przy okazji chciałabym pokazać Wam co właśnie mam na oczyskach 😉
Takie to moje ślepia, ozdobione za pomocą cieni z mojej super turbo paletki 🙂
W rzeczywistości kolory są bardziej soczyste, ale ciężko mi było to uchwycić w sztucznym świetle, a nie chciałam oszukiwać i przerabiać zdjęć w jakichś programach.
Troszkę skatowałam Wam banię fotkami, ale nie mogłam się zdecydować, które wybrać i wybrałam trochę więcej niż trzy 😉 Mam nadzieję, że Was tym nie zanudziłam za bardzo.
Na koniec fotka, która jakoś mi się najbardziej spodobała, cholera wie czemu 😉
Dodam jeszcze, że do makijażu użyłam zielonego tuszu stąd , podkładu i pudru stąd . Kreska na linii wodnej wykonana czarnym kohlem, eyeliner na górnej powiece to Lovely czyli Wibo i już 🙂

Wibo na paznokciach, a w garści ogóras

By | Bjuti Pudi | 21 komentarzy
Miało być wczoraj, ale jest dzisiaj, bo mi się Blogerzosko zbuntował 🙂
Dzisiaj zapraszam na maziaje po pazurkach.
Tak właściwie to jestem leniwcem. A że jestem leniwiec to pracuje szybko nad tym co mam do zrobienia i z głowy. Z tego lenistwa od kilku lat zażelowuję moje paznokcie, bo robię to raz na miesiąc i nie muszę się martwić, że lakier odpryśnie. Zawsze miałam długie i mocne paznokcie, ale żel jest dla mnie wygodniejszy, a ewentualny lakier na nim trwalszy. Bo jak coś mi się pomyśli to paznokcie koloruję.
W Esesmanie wpadła mi w oko seria lakierów Wibo o dumnej nazwie Celebrity Nails. A, że jestem taka wsiowa celebrytka to żem wzina i kupiła, a co- to tylko jakieś sześć złotych czy coś koło tego 😉
Lakier wsadziłam w miętę, bo widziałam na blogach, że to trędi mieć kosmetyki w kwiatkach 😉 Ja miałam miętę, do Mojito, w Lidlu kupiłam. Nie ważne 🙂
Mój odcień to “dwójka” czyli My charming. Bardzo fajny kolorek, taki jakiś brzoskwiniowo- różowo- chujwiejaki 😀 To najlepszy opis koloru, który posiadam. Pomiędzy tym wszystkim siedzą jakieś małe niewinne drobinki, które fajnie odbijają światło.
Z tyłu buteleczki Wibowcy napisali, że lakier z limitowanej kolekcji (zapierdalać do Essesmana, bo wykupią 😉 ) pomoże mi stworzyć fantazyjne manicure. Moim zdaniem fantazyjne maziaje to można wszystkim stworzyć- wystarczą jakieś tam umiejętności i byle jaki lakier. No ale dobra. Tym razem akurat nie fantazje były mi w głowie. Kurcze no chciałam sobie po prostu paznokcie pomalować. I pomalowałam. O tak …
Fotka mało artystyczna, ale jest. Lakier na paznokciach ma fajny żywy kolorek. Błyszczące drobinki dodatkowo nadają trójwymiarowości kolorowi.
Pędzelek jak pędzelek- dobrze się nim nakłada lakier, nie mam zastrzeżeń. Kłaki nie migrują na paznokieć, nic się nie rozczapirza. Flaszka też jak flaszka- ze szkła. Na chuj drążyć temat 😀
Ale, Ale były dwie, jedna chciała, druga nie. To, że lakier jest ok to jest nic. Zrobiłam krasz test 😉 Przetrzymałam dziada tydzień na paznokciach! Próbę przeszedł zaskakująco dobrze i to jest bardzo ważne.
Po tygodniu lakier lekko zmatowiał, wcale mu się nie dziwię. Został skatowany przez pranie, sprzątanie, a nawet mycie okien!
Nawet w przybliżeniu wygląda całkiem do rzeczy po takich turbulencjach jakie miał okazję przejść.
Nic a nic nie odpryskiwał, jedynie na końcówkach trochę się starł. O tutaj widać…
Łebki lekko wytarte, lakier troszkę się zmatowił, ale generalnie jest niezły! Po tygodniu nadal siedzi tam gdzie trzeba.
Na pewno kupię kolejny odcień z tej serii, bo widziałam sporo ładnych kolorów, ładnych i nasyconych jak ogórek na fotkach. Zapytacie dlaczego ogórek? A dlaczego nie? Może zapoczątkuję jakąś nową modę na ogórki na blogach ? 😀

Pussytour po pewexach :)

By | Świat Szmat | 18 komentarzy
Nie samymi smarowidłami człowiek żyje. Czasem coś na dupkę trzeba naciągnąć, a że lubię wygrzebywać różne perełki w Skamach/ Secound Handach/  Ciuchlandach i jak tam sobie to nazwiecie to zrobię tu osobny dział z moimi zdobyczami 🙂
Po ostatnich łowach ustrzeliłam kilka ciekawostek.
Czarny, całkiem elegancki szmaciak z atmosfery za całe dziesięć złotych. Lekko przezroczysty, mięciutki i miły w dotyku. Z ładnymi bajerami na ramionach.
Jakieś pierdołki i trochę koronki i jestem modna jak cholera. Teraz mogę szpanować po mieście lekko pobłyskując cyckami 😀
Czarna bluza z radosnym uśmiechem, żeby tak czarno- stypowo nie było. Cieplutka, nowiutka i także 10 peelenów. W niej cycków nikt nie zobaczy 😀
Kalisony wersja letnia. Wbrew pozorom elegancko zakrywa poślady. Tylko cztery złote. Przy kieszonkach suwaki w kształcie krzyżyków- do kościoła w sam raz. Polecam na niedzielne spacery 😀 Kieszenie, a właściwie podszewki kieszeni, które niechlujnie wyłażą z nogawic wyglądają jak brudne. Ale nie są brudne. Są łaciate jakieś- takie to dizajny teraz projektanci wymyślają. Bardzo pomysłowy sposób- nie trzeba prać haha 😀
Koszulka za trzy złote. Nijaka, ale nowiuśka z jakichś tam haendemów ( to akurat jest dla mnie mało istotne i tak wszystkie rzeczy małe chińczyki małymi rączkami za małą miseczkę ryżu dziergają ). Urzekł mnie napis- taki poetycki to se wzięłam.
O tu, na piersi lśni napis. Liryczny- śliczny.
A na pleckach piękny pussikowy herb się jawi. Jest flaszka, jest kielonek i są szpilki i napis dumnie brzmiący. Oczywiście do kościoła ciuch się nie nada, bo czarny to przecie kolor szatana, a szatan z buzio (nie, nie, nie z bozią) się nie lubią. Planuję chodzić w tym tylko w domu, profilaktycznie 😀
Sukmana kwiecista, wiosenna za całe osiemnaście złotych! Ale za to nówka nie śmigana bez żadnych defektów. Z zipem- jak to się teraz mówi po blogach. Dla mnie to zwykły suwak, ale co ja tam wiem 😉 Będzie można się w wojnę z ruskimi w niej bawić, bo mnie na łące nie dostrzegą. To będzie mój ciuch bojowy jakby co, tylko ciiii, bo się dowiedzą 😀
I coś w marynarskim stylu. Ma nawet słitaśne guziczki z kotwicami sik, sik 😀 Chyba z piętnaście złotych na to cudo poszło. Teraz muszę nad morze pojechać, bo gdzie ja w tym będę spacerować? Na Monciak mi trza jechać, bo przecież nie będę w tym gnoju z pod mojego kota wyrzucać 😀
Sukienczyna ma fajny bajer. Kieszonka na butelczynę. Akurat miałam flaszkę koli koki pod ręką, ale to rzecz gustu kto co by se tu umieścił. Do wyboru do koloru może być wino, piwo, sok, zdechły kot.
Takie to moje szmaciane zakupy. Właściwie to nie ZaKupy tylko za pieniądze, ale za to nie wielkie 😉

Aj em ju ar…i co dalej ?

By | Przemyślnik | 18 komentarzy

Dzisiaj chciałabym się pochylić nad być może nieistotnym tematem, ale takim, który chodzi za mną od dłuższego czasu. Nic w tej kwestii nie zmienię pisząc o tym, ale wyrzucę to z siebie.
Poziom w szkołach w naszym kraju nie jest zły, ale też nie jest rewelacyjny. Jest bardzo nierewelacyjny jeśli spojrzymy na nauczanie języków obcych. I pal licho niemiecki, francuski czy rosyjski, ale angielski- język łatwy, prosty i przyjemny kuleje jak dwudziestoletnia suka.
Sama uczyłam się angielskiego przez jakieś 10 lat w różnych szkołach. I wstyd się przyznać, ale mimo dobrych ocen moja wiedza zaczynała się i kończyła na Aj em ju ar 😀

Jedyne co jest dobre w tym wszystkim to świetna nauczycielka jeszcze w podstawówce. Dzięki niej to słynne aj em ju ar znam. Gdyby nie ona to ciężko byłoby i z tym. Po pierwsze była to nauczycielka z pasją, po drugie uczyła nie tylko tego co w książce, ale też tego co przydatne. Opowiadała o tym jak leciała pierwszy raz samolotem do Stanów, o amerykańskich świętach i td i wszystko po angielsku! Co drugie słowo, ale dzieciaki rozumiały, resztę wyłapywały z kontekstu 🙂 Sto lat temu nie miałam dostępu do internetu, jedynie z książek mogłam się dowiedzieć takich historii lub od tej świetnej nauczycielki. Sprawdziany były nie byle jakie jak na dzieciaki, ale mimo to każdy dużo zapamiętywał z lekcji, które były prowadzone ciekawie. Potem było już tylko gorzej… I tak cała moja wiedza z tego języka to wiedza z podstawówki.
Jakoś tak ponad rok temu ocknęłam się. Z koleżanką weszłyśmy w dyskusję na temat tego języka i wakacji. No bo jak tu jechać na wakacje na drugi koniec Europy bez języka. Zaczęłam się zastanawiać i tak jeden, drugi, trzeci znajomy z angielskiego też tylko aj em ju ar. Wokół poziom ten sam. W szkole nie nauczyli, a i później język nie był potrzebny. Jedynie osoby, które wyjechały do pracy za granicę język ogarniali, bo jakoś musieli kupić chleb czy masło na obczyźnie. (Chociaż znam i takie trudne przypadki, że ktoś siedzi sobie kilka ładnych lat w angliach czy innych szkocjach i tylko aj em ju ar 😀 ).
Pomyślałam dość. Po pół roku nauki “na własną rękę”, bez nauczycieli, książek i tp mój angielski był na tyle dobry, że na wakacjach mogłam sobie pogadać z ludźmi. Gadałam jak najęta, prawie jak po polsku 😀 Wiecie to może głupie, ale byłam dumna, że bez przeszkód mogę się targować, żartować, lub po prostu pogadać przy lampce wina z Grekami. Żałuję tylko, że tak późno się za tę naukę wzięłam.
Co mnie zaskoczyło najbardziej? W Grecji każdy ale to każdy zna angielski. Było mi wstyd. Bo tam osiemdziesięcioletnia babcia nawijała po angielsku i kilkuletnie dzieciaki, które zaczepiały na ulicy żeby zapytać skąd jesteśmy i co słychać. W telewizji wszystko było po angielsku, a przy niektórych programach jedynie greckie napisy.
Marzy mi się, żeby i u nas programy w tv były emitowane w ten sposób. Marzy mi się, żeby w szkołach nauczyciele uczyli z pasją. Kto w naszych szkołach układa te durne programy? Dlaczego po prostu nie gadać z dzieciakami? Jasne gramatyka jest potrzebna, ale wiecie co? Gramatyka sama wchodzi do głowy nieświadomie. Gadasz, gadasz, gadasz i w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że tej gramatyki nieświadomie używasz! Tak było ze mną. Uczyłam się na zasadzie- gadaj 😀 Gadałam i samo wszystko układało się w całość.
Ja wiem, że może jakieś błędy językowe popełniam, ale nie boję się mówić, pytać i poprawiać. I tak po roku mogę powiedzieć- znam angielski i jestem z tego dumna 🙂

Laminowanie Marion- coś dla za leniwych na świńską nogę

By | Bjuti Pudi | 38 komentarzy
Ten weekend moje włosy popamiętają na długo. Wczoraj zostały potraktowane super glutem, dzisiaj zostały pocieszone czymś co ładnie pachniało. Dzisiejszy eksperyment zdecydowanie bardziej mnie zadowolił.
Tym razem użyłam kolejnej niespodzianki zakupionej w Zjawie.

 Zabieg laminowania, proste i gładkie włosy. Marion.

Tak jak widać na powyższej fotografii zabieg siedzi w dwóch 10 ml saszetkach. Na moje szuwary jedna saszetka zdecydowanie wystarczyła na jednokrotne użycie. Druga niech se leży, aż se przypomnę 😉 Do tego turbo zestawu, za który zabuliłam 2,49 złociszo-grosiszy był dołączony również czepek. Fotki nie robiłam, bo był wyjątkowo nie w humorze na słit focie. Czepka nawet nie wyjęłam, bo użyłam innego, który jest taki sam czyli foliowy z gumką, który mi się poniewierał akurat po łazience.
To coś ulepione na składzie to nie ptasie gówno, tylko miejsce gdzie był doczepiony czepek właśnie. Poza tą niespodzianką możemy zauważyć skład, sposób użycia z głową wyimaginowanej użytkowniczki oraz to czym jest ten zabieg. Nie będę tego przepisywać, bo uważam, że jest to bez sensu. Kto chce ten sobie przeczyta na fotce o co chodzi. Nie ma potrzeby się powtarzać.
Napiszę może co się ze lnem działo. Mój len umyłam oczyszczaczem-zdzieraczem czyli piwną Barwą. Osuszyłam ręcznikiem. Następnie użyłam ostrego narzędzia, bo kot mnie wkurwiał pałętając się pod nogami ,bo chciałam ładnie uciąć górę saszetki żeby Wam pokazać co siedzi w środku.
W środku zaskoczył mnie miły, słodkawy, ale nie mdły zapach. Cóż za miła odskocznia po wczorajszym saszetkowaniu! Konsystencja mazi w strukturze przypomina woskowy balsam, gładki, zbity, ale jakby miękki. Taka zbita chmurka z nieba ugnieciona w woreczku 😉
Przeczesałam czuprynę (nienawidzę tego słowa), nałożyłam w miarę możliwości na całe włosy “balsamik”. Znowu przeczesałam sierść i wsadziłam wszystko pod czepek. Czepek omotałam jeszcze ręcznikiem i oddałam się innym czynnościom łazienkowym. Niby laminat miał siedzieć w świetnym (nie, nie w świętym) spokoju 10 do 15 minut, ale oczywiście zeszło mi dłużej. Niestety lub stety w łazience nie mam zegara, ale mogło to być tak około 30 minut lub coś w okolicach.
Zmyłam chujstwo. Myło się ładnie i pachniało też przyjemnie. Zawinęłam ręcznik. Zabalsamowałam w tym czasie zwłoki, założyłam ciuchy (tak, wcześniej byłam nago oj oj oj 😀 ). Wyciągnęłam futro, rozczesałam bez najmniejszego problemu, zavatikowałam końcówki i suszymy. Pomagałam sobie okrągłą szczotką i od czasu do czasu przeczesywałam taką normalną.
Włosy były szczęśliwe. Przede wszystkim wygładzone, miłe w dotyku, nic nie odstawało ( oprócz baby hair- ale one muszą po prostu urosnąć). Czy były super nawilżone? Może nie super, ale różnica jest. Błyszczą się też zdecydowanie bardziej.
Na zbliżeniu widać wygładzenie i błysk. I nie jest to bynajmniej błysk lampy. Zdjęcia robione w naturalnym świetle. Dzisiaj kolor jest jakby ciemniejszy, ale to chyba za sprawą zachmurzonego nieba na zewnątrz. Wczorajsze kłaczory wyglądały na trochę łaciate i rabate, bo słońce wskakiwało do pokoju. Ciężko określić jaki kolor mam na głowie- niby czarny, ale wpadający w brąz, taki jakiś nieokreślony, ale całkiem ok.
Dzisiejszą zabawę z Marionowym laminowaniem polecam. Nie jest to efekt jakiś strasznie spektakularny, ale zdecydowanie poprawia wygląd włosów.
Wcześniej zabawiałam się ze świńską nogą, ten preparat jest uproszczoną wersją. Efekty są porównywalne, chociaż po żelatynie włosy były miększe. Z gotowym produktem jest za to mniej pierdolenia, że tak się wyrażę w prost. Dla leniwych- jak najbardziej wygodniejsza opcja.

Czy można wyłysieć w jedną minutę ?

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Wczoraj latałam po mieście jak postrzelona, bo słońce grzało w banie i człowiek przebudzony po krótkiej, bo krótkiej ale jednak zimie. Ciuchy, kosmetyki i łapanie słoneczka. Niestety nie miałam motyki więc na słońce się nie rzuciłam jak Koreańczycy, którzy to niby mają w planach lądowanie na nim.
W mieście otworzyli nową drogerię, no to polazłam na zwiady. Patrzę sobie, a tu jakieś saszetki. Zbliżam się ostrożnie, wytężam wzrok, a tu jest napisane, że niby coś co na łeb się kładzie i że na włosy się nada i że rozgrzewa. Jak rozgrzewa to se myślę- wezmę lubię jak na głowie coś mi się dzieje, a i mój łeb już nieźle zgrzany to i mi nie zaszkodzi. 3,69 zapłaciłam w polskiej walucie oczywiście. Nawrzucałam więcej dziwactw do koszyka, ale dzisiaj będzie o…

…Marion, Hair Therapy, Gorąca kuracja do włosów suchych i łamliwych z olejkiem z orzeszków macadamia i oliwą z oliwek.

Saszetka jaka jest każdy widzi. W domu przyjrzałam jej się bliżej. Przerzuciłam na drugą stronę, a tam…
…że niby to kuracja która mnie pobudzi i nawilży. Mrrr brzmi zachęcająco, ale okazało się, że chodzi o włosy. Na głowie do tego. No dobra czytam dalej. Wzbogacony niby tymi olejkami. I dobrze, że napisali, że wzbogacony, bo tych olejków jest tyle co kot napłakał (mam kota i nie płacze- nie czaję tego powiedzenia). Jak spojrzałam na skład, to mimo iż nie jestem jakimś dochtorem rehabilitowanym, ani nawet siostrą (wielokrotnie) przełożoną włosy mi się skurczyły. Olejki jakieś niby są, ale jest ich tyle co blondynek w Burkina Faso ( śmieszy mnie nazwa tego państwa, choć podobno oznacza “kraj prawych ludzi”, mi się z psem kojarzy, z Burkiem dokładnie).
Zaczęłam słyszeć szepty- moje włosy błagały żebym tych pegów i alkoholi na nich nie kładła, że jeśli alkohol to tylko od środka, że one nie chcą i w ogóle. Polałam je wodą to się zamknęły.
Rozcięłam to zuooo i ujrzałam…
…lekko oleistą wodę. Zapach i tak przebił widok. Pierwsze co poczułam to zapach kleju do tipsów. Dla niewtajemniczonych- capiło super glutem 😀 Przez tę mało ciekawą woń próbował się nawet przedostać jakiś w miarę ładny zapach, ale kiepsko mu to szło. Trudno kości zostały rzucone, psy już zaczęły je gryźć. Otworzyłam- trzeba spróbować.
Umyłam czuprynę (strasznie mnie irytuje to słowo) i dawaj naliwaj. Nalałam tego na dłoń roztarłam- grzeje. To plus- myślę, że zimą zamiast kalisona wkładać natrę się tym. Pcham na łeb. Pieni się, jakieś lekkie ciepło też niby się wydobywa, ale już takie mizerne, a nie takie jak na łapskach. Wcieram, a to się pieni i skwierczy! Skwierczy jak skwaruchy z cebulką w smalczyku od babci. Włosy niby nie płoną. Nie jest tak źle. To wtarłam co miałam wetrzeć, pomasowałam, poklepałam i zmyłam po tej wskazanej minucie, może po półtorej.
I co?
I nic w sumie.
Włosy może troszkę lżejsze i sypkie, ale minimalnie.W dotyku nawet miłe, ale ostatnio ogólnie się polubiliśmy. Poza tym dziur mi to w czaszce nie wypaliło, włosów nie zabiło. Odetchnęły z ulgą i przestały dziamolić nad uchem. Ale żeby im to jakąś frajdę sprawiło to nie powiem. To była atrakcja typu dziecko dostało jabłko do szkoły. Niby fajnie, ale i tak pewnie będzie je nosiło aż zgnije w plecaku. Frajdą byłoby wesołe miasteczko czy coś. Ten produkt nie był wesołym miasteczkiem.
W każdym razie nie wyleniałam, oto dowód “po kuracji”…
…fotka bez lampy. Nic się nie zmieniło, a moje kłaki nie przeżyły wielkich uniesień. Przeżyły raczej katharsis, że mimo tego początkowego szoku spowodowanego składem nie wypadły i nie wiły się w konwulsjach na podłodze. Odetchnęły. Są całe.
Czy polecam? Nie wiem, możecie próbować, raczej ze skóry nie obleziecie, ale i włosy Wam się nie zregenerują po tym czymś. Z resztą co ja wiem o zabijaniu po jednej saszetce? Możecie potraktować to ustrojstwo jako ciekawostkę. Ja więcej tego nie kupię, bo po co?
Na zakończenie pokażę Wam co mam nabazgrane na grzbiecie, bo pytaliście. Kawałek udało się uchwycić, reszta wije się do połowy uda 😉
Wygląda jakbym miała krzywy kręgosłup i sztuczną rękę. I metka mi wyłazi, ale za mnie fleja 😀
Mały dopisek. Siedzę teraz i obczaiłam, że włosy są przyjemnie śliskie po tym czymś. Mały plusik 😉

Pudernica i jej miesięcznica :D

By | Śmietnik | 18 komentarzy
Fanfary poczęły wygrywać radosną melodię obwieszczając moją pierwszą miesięcznicę w świecie blogowania o kosmożyciu.
Bloga o kosmetykach miałam w głowie od dawna. Ale jakoś nie mogłam zebrać się w sobie. Pisałam o czym innym i gdzie indziej. Teraz to gdzie indziej również jest na bloggerze. Więc jeśli ktoś chce poczytać o czymś głębszym niż dno butelki po balsamie zapraszam —> tu se naciśnij . W każdym razie pisałam głupoty o kosmetykach gdzie indziej i Baby, takie fajne Baby kazały pisać bloga 😉 To piszę.

O kosmetykach coś tam wiem, prawie dwa lata pracowałam jako kosmetyczka w salonie, ale to inna historia. Coś tam wiedzę rozwijałam i wbrew pozorom jestem w pełni rozwinięta, choć prawdopodobnie jakieś defekty w mózgu mam 😉
Nie lubię pisać o sobie, z resztą to nie istotne.
Zakładając tego bloga liczyłam na jakieś max 600 wyświetleń w pierwszym miesiącu, a tu kurka wodna w tym momencie patrzę i nie dowierzam- 16,007 wejść! Jaja jak berety, tyle to ja miałam w planach w rok osiągnąć, ale jest mi niezmiernie miło, że jednak stało to się szybciej. Już nie wspomnę, że ktoś wyświetlał kilkukrotnie mojego bloga w Wietnamie czy Kongo 😀 (Btw. Pozdro dla Was 😉 ).
Większość odbiorców jest w wieku 25-34 lata, również jest mi miło, bo także znajduję się w tym przedziale. Oczywiście czytają też gorące osiemnastki i ryczące sześćdziesiątki ( bez obrazy 😉 ).
Na pierwszym miejscu plasuje się województwo mazowieckie, później lubelskie (moje) oraz śląskie.
Najwięcej osób, bo aż 2492 przeczytały post o oszukańczym tytule 7 cm przyrostu w miesiąc! czyli, że media i manipulacja to dobry pomysł 😀
Cóż więcej mogę rzec… Dziękuję, że chcecie mnie czytać i wiedzcie, że nigdy się nie zmienię 🙂 Dziękuję serdecznie za miłe komentarze! A propos niemiłych i tych zupełnie z dupy wyjętych informuję, że nie odpisuję na nie od dziś 🙂 Jak stwierdziła pewna Weronika, która ma niesamowitą  córkę i równie wspaniałego syna- liczba hejterów jest miarą popularności 😉 Kochani hejterzy- nie będę kasować czy blokować Waszych komentarzy- niech naród się pośmieje z Waszych ułomności 😀 A w rozmowy już z Wami nie wchodzę, bo szkoda mojego cennego czasu na bezowocne dyskusje- z głupszym się nie dyskutuje, jak mawia moja Babcia.
Tyle mojego bezsensownego podsumowania czas się pochwalić 😀
Wylazłam proszę ja Was dzisiaj na miasto, bo słońce sikało złotym deszczem promieni na moje zadupie. Dzieciaki na wagarach to i ja olałam robotę i obskoczyłam kilka punktów w mieście. Straciłam trochę kasy, nakupowałam ciuchów, ale tu ich chyba nie będę wstawiać, chyba, że kiedyś poszerzę bloga o stylóweczki jak Tuskówna haha 😉
Kupiłam kilka kosmicznych kosmetyków, które mam zamiar katować.

Lakier do paznokci i żurawinowy balsam do ciała. A także maska na kłaczory (te na głowie ofc). Akurat maskę kupiła mi niezwykle miła Patrycja, która zaliczyła Hebe w Lublinie, a ja dałam jej cynk, że Kallos po 7,99 😉

I coś na włosy oczywiście 😉 W mieście pojawiła się nowa drogeria Jawa, którą zwę Zjawą i znalazłam tam jakieś Marionowe bajery. Ampułki 7 efektów, laminowanie i coś co ma grzać w łeb i wspomóc włosy 😉
Jak tylko upapram się wszystkim dam znać co działa, co nie działa i czy nie oblazłam ze skóry lub nie wyłysiałam.
Tyle ze mnie na dziś.
Pozdro 😉

Ile trwa czas i ile w nim nas…

By | Przemyślnik | No Comments

Czym jest czas wolny? Jak to jest, że jedni czasu mają za dużo, a inni w ogóle go nie mają? Przecież czas w zasadzie ma taką samą długość dla wszystkich- minuta trwa minutę, a doba- dobę.
Tak się tylko wydaje. Czas w dzieciństwie strasznie się dłuży. Pamiętacie czasy podstawówki? Na wakacje czekało się strasznie długo jak na małego człowieczka. Potem te same odcinki czasu biegły jakby szybciej. Kilkadziesiąt lat temu trzydziestolatek wydawał się stać nad grobem… Teraz hmmm… toż to młodzież 😉
A wyobraź sobie jakiś intensywny rok w swoim życiu- prawda, że minął szybko? Mamy dużo wspomnień.Wydaje nam się, że był długi w perspektywie czasu, wtedy uciekał jak szalony. A teraz pomyśl o jakimś nudnym okresie czasu- wlekł się jak sucha kobyła przed wozem, a teraz wydaje nam się, że minął szybko, nawet nic konkretnego nie było do zapamiętania.
Czas to pojęcie subiektywne. Trwa tyle ile mu na to pozwalamy. U dentysty czas się dłuży, ale na wakacjach nie nadążamy łapać chwil!

Jak w takim razie gospodarować swoim czasem, żeby nie ocknąć się koło osiemdziesiątki z myślą- moje życie było nudne…Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo do osiemdziesiątki jeszcze kilka lat mi brakuje 😉
Ale starajmy się żyć tak jakby każdy dzień miałby być naszym ostatnim. Nie mam na myśli- idź napadnij na bank i jedź na Kanary 😉 Mam na myśli- żyj tak jak masz ochotę żyć! To na prawdę nie ważne co ludzie powiedzą. Nikt nie przeżyje życia za Ciebie. Niech gadają- najwidoczniej ich życie jest nudne. Nie pozwól, aby ludzie zmienili Twoje życie we flaki z olejem. Masz ochotę na banana- zjedz banana, masz ochotę wyskoczyć gdzieś na weekend czy wakacje? Jedź! Nie masz kasy? Odkładaj choćby niewielkie kwoty i kiedy nazbierasz- jedź. I zjedz w końcu tego cholernego banana 🙂
Nie masz czasu, na nic nie masz czasu. Masz. Zawsze i na wszystko. Wystarczy tylko poukładać swój plan dnia. No tak planowanie nijak ma się do spontanicznego życia, ale nie musisz planować wszystkiego z kartką w ręku. Jeśli pracujesz- jakaś cząstka czasu jest już zaplanowana. Jeśli nie pracujesz lub pracujesz w domowym zaciszu- podziel dzień tak by na wszystko znaleźć choć chwilkę.
Cholernie ciężko jest kiedy sam musisz zaplanować swoją pracę. Ale wszystko jest możliwe. Nie wolno popadać w przesadę- na pracę powinno się poświęcać tyle godzin ile praca tego wymaga, czasami trochę więcej, czasami mniej, ale nigdy za dużo.
Bardzo ważne jest by znaleźć w tym całym rozgardiaszu chwilę dla siebie. Ostatnio spotkałam się z zarzutami w stosunku do pewnej osoby. Pani Iks piała do Pani Igrek, że skoro ta ma czas na obejrzenie serialu to wcale nie jest zapracowana, bo nikt normalny nie ma czasu na tego typu głupoty. A no można być zapracowanym, co nie znaczy, że czas na relaks jest nie istotny. Ja też ciągle nie mam czasu. Ale zawsze ten czas znajduję. Znajduję czas na dwa blogi, na pracę, na sprzątanie, pranie i oglądanie filmów, na spotkanie z przyjaciółmi, a czasami na nic nie robienie. Nie mam czasu, ale go znajduję. Tak organizuje zajęcia, żeby móc też odpocząć. Odpoczynek jest bardzo ważny. Musimy zregenerować akumulatory. Po takim wieczornym doładowaniu relaksem mam sto razy więcej ochoty na obowiązki, które wykonuję z radością, bo wiem, że nagrodą będzie np. spokojny wieczór przy filmie. Po całym tygodniu staram się poświęcić sobie więcej czasu podczas weekendu, a po całym roku dbam o choćby krótkie wakacje.
Nie powiem Ci jak żyć, ale mogę Ci powiedzieć co robię ja i moje życie jest szczęśliwe …

Owocowe porno :)

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Najbardziej na świecie kocham owocowe i świeże balsamiki oraz żele, płyny do kąpieli i pod prysznic 🙂
Oczywiście przypadek zdecydował po raz kolejny za mnie. Kupiłam w Naturze balsam lubianej przeze mnie Ziaji.
Przedstawiam Państwu owocowy balsam nawilżający żurawinowo- poziomkowy Blubel firmy Ziaja.
Niepozorna flacha o pojemności 400 ml kryje w sobie cudownie pachnący balsam o świetnych właściwościach. Pompka bardzo pomocna przy aplikacji- nie trzeba się nosić z balsamem, wystarczy nacisnąć 🙂 Wadą pompowanych specyfików jest to, że zawsze przy końcówce mam dziwne problemy z wydostaniem resztki produktu. Tak jest i tym razem. Balsam się kończy, a ja biedna muszę odkręcać górę i wyduszać to co zostało. Ale to nie jest jakaś duża wada. Da się żyć. Poza tym nie mam nic do powiedzenia na temat opakowania, bo dla mnie to w ogóle nie istotne. Kawałek plastiku z napisami.
Skład całkiem ładny. Producent obiecuje doznania jak z bajki. Nie zawiodłam się. Po pierwsze- zapach jest taki zajebisty, że aż strach. Co prawda utrzymuje się średnio długo- tak do kilku godzin, ale jest bombowy. Soczysta poziomka wymieszana z kwaskowatą żurawiną, aż chce się lata! Po balsamowaniu zwłok zwłoki nie wyślizgują się z worka/dywany czy w co tam zwłoki wsadzicie (przed pozostawieniem w lesie pamiętajcie, żeby ciało posypać wapnem!). Świetnie się wchłania, a skóra rzeczywiście jest bardzo dobrze nawilżona. Myślę, że można by produkt zareklamować reżyserom porno, jeśli akurat skończyłby im się lubrykant. Niby takie leciutkie, niepozorne mazidło, a efekty na prawdę spoko. Dużym plusem jest to, że rozprowadza się błyskawicznie, rachu-ciachu i można zakładać kalison bez strachu, że na dupce się utłuści.
Jeśli jest na sali jakiś producent filmów przyrodniczych dla dorosłych- niech zwróci uwagę na konsystencje. Biała, lepka, nie za rzadka, nie za gęsta… Wypisz wymaluj balsam z Ziaji! 😛 Czy ktoś w głowie ma inne porównanie?! Wypraszam sobie 😉
A teraz wyobraź sobie jak wcierasz tę maź w swoje świeżo umyte ramiona, uda, brzuch mrrr i ten zapach. Ej, serio ten balsam jest super.
A to wszystko za jedyne 8 złotych! Niestety szlak by to jasny trafił, motyla noga- nie widzę od pewnego czasu nigdzie tej owocówki! A niegdyś widziałam też wersję jagodową. Cóż pozostaje mi naciskać panie w drogerii, by dostarczyły niezwłocznie mojego ulubieńca 🙂