Monthly Archives

czerwiec 2017

Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe  ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.

Porowatość włosów

Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.

Olejowanie

Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.

Humektanty, emolienty, proteiny

Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z  aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.

Nożyczki i zabezpieczanie końcówek

Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki. Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!

Szampon

Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.

SLES, SLS, silikony, zioła

Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?

Odżywki i maski

Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.

Suszenie i stylizacja

Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).

Porost włosów

O tym już się rozpisałam w tekście 6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking. I pamiętajcie, że te wszystkie produkty nie tylko dały kopa moim włosom, ale też je wzmocniły i pobudziły do rośnięcia nowe.

ABC

Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
  1. nożyczki
  2. zabezpieczanie końcówek
  3. dobrze dobrany szampon
  4. odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
  5. regularność we wszystkim
  6. TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?

Nie dorabiaj piździe uszu

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
W dzisiejszych czasach natłok informacji jest tak duży jak tłok w Żuku. Nie wiem jaki tłok ma Żuk, ale Żuk, szczególnie taki z plandeką, to duże auto i na pewno ma duży tłok. Tłok i natłok, taka gra słów. Czaicie?! Haha jaka ja jestem błyskotliwa, to się nawet fizjologom nie śniło. Ale wróćmy do natłoku informacji. To całe gówno zalewa nas zewsząd swoim szlamem i ja jestem częścią tego szlamu, dlatego dziś zapraszam na świeżutki smar prosto z tłoku Żuka. Sok z Żuka. I koktajl informacji. Z chia (czy to się jakoś kurwa odmienia?).

 

koktajl, smoothie, owoce, kwiaty, laptop

Jeśli liczycie na jakiś pseudo przepis na koktajl, to się zawiedziecie. Jak można kurwa pisać (wymyślać?) przepisy na koktajle, pardon- smoothies. Nawet słowo koktajl jest faux pas. Mój przepis na koktajl jest prosty. (Tak, kurwa koktajl, bo jak Wajda jestem z Polandii i mój mózg ma polandzkie styki). Otóż przepis jest taki, że zapierdalam do sklepu, kupuję co leci, banany, mandarynki, truskawki, gówno, kiwi, gruszki, czy co tam akurat jest. Przynoszę do domu i jak mam czas i ochotę, to miksuję, to co mi się złapie. Nawet tą jebaną chia (chię kurwa?!) kupiłam, ale i tak wolę siemię, nasze polskie i lniane i przaśne jak ja. Tyle. Po jaką cholerę dorabiać piździe uszy? Po kiego grzyba co drugi dzień wrzucać na bloga, jutuba, czy fejsa wielkie i długie pierdolamento z przepisem na chleb z masłem, czy tam koktajl? No ja wiem…zasięgi. A wiecie co ja mam na zasięgi? Mam wyjebane jak Janusz zęby po zabawie w remizie. I wiecie co? Mam dobre zasięgi, a wiecie czemu? Bo na nie kurwa nie cisnę, nie sprawdzam, mam gdzieś, bo wiem, że ludzie mnie czytają. Żywi, prawdziwi ludzie z krwi i kości, i tłuszczyku, i z cycków i z siurdaków, i innych takich siakich.
Coraz większy bezsens dostrzegam w recenzjach kosmetyków. Serio. Chociaż jak napisałam o wcierce, to w pobliskim sklepie skończył się cały zapas Agafii? Nie wiem jak to się przekłada na kraj, ale z tego co mi ludzie donoszą, to się przekłada. Popatrzę na odżywkę do włosów i myślę sobie, że jest zajebista, ale co więcej napisać? No, że zajebista i tyle. Jakiś taki krótki byłby post, nawet Jezus dłużej pościł. Na insta wymyśliłam hasztag #instarecka własnie po to, żeby nie pisać posta z 5 słów, a dać znać, że coś jest dobre, albo beznadziejne i już. Ale co z blogiem i reckami? No nie wiem. No coś będzie, ale co i w jakiej formie, to się okaże. Będę pisać kiedy poczuje impuls, takie pierdolnięcie, pozytywne, negatywne, ale za to intensywne jak zapach majtek żula. Nie widzę sensu kupować kredensu. Mało co czytam w tej blogosferze, bo tam tylko ciągle wkoło Macieju jak ze Smoleńskiem. Czytam, to co jest ładnie napisane, a nie to co jest o czymś, może być też o czymś, ale nadal napisane ciekawie. Czepią się te blogerę i vlogerę jednego tematu i tak ciągną kota za ogon, aż się obesra po wibrysy. Nuda.
piwonia, peonia, kwiatek, flower, peony
Bardzo lubię piwonie. Miś Push-Upek lubi piwonie, bo PIWOnie. Ja lubię, bo ładnie pachną i fajnie wychodzą na zdjęciach. Esik też lubi piwonie. Powyższe informacje nikomu i do niczego nie są potrzebne. Wiecie ile codziennie niepotrzebnych informacji dostarczamy do swojego mózgu? Jest to średnio 12 tysięcy bzdur na dobę. Żartuję. Nie wiem, kurwa, ale liczby brzmią tak wiarygodnie. Ludzie pochłaniają wszystko jak leci. Wierzą co im się pod nos podsunie. Ale wiecie co? Ja lubię takie bzdury, takie jak ten mój pseudo artykuł, lubię wyłapywać ciekawostki, czytać między wierszami, pośmiać się, wyciągnąć wnioski, albo się odmóżdżyć. Wszystko dla ludzi. Telewizję też oglądam. Oglądam tvPIS i zdrajców z TVNu i nawet Polsat mi się zdarzy. I co? I gówno! Mam telewizor, a nawet dwa. A teraz moda na nie miecie telewizora. A ja mam i chuj. Poszłam kiedyś po pieprz do Tesco i kupiłam telewizor, bo akurat stał i co mi zrobicie? Mam wyrzucić przez okno, bo teraz każdy szanujący się KTOŚ nie ogląda i nie czyta tego i sramtego, bo tak?
Generalnie moje zakupy wyglądają dziwnie. Poszłam po pieprz, kupiłam telewizor. Poszłam po farbę, kupiłam kanapę. Poszłam po czajnik i kupiłam notebooka, telefon i power banka. Czajnik też kupiłam. Sępię na kosmetyki i oszczędzam 2 zeta czekając na promkę. Pojechałam na targi i kupiłam pomadkę za dwie stówy. Taka jestem i co mi zrobicie?
W tym wszystkim chodzi o to, żeby być sobą. Nie mówię chipsy, tylko chrupki, bo tak zawsze mówiłam i nie będę odgrywać wielkiej celebrytki, chociaż ludzie już mnie rozpoznają. (Wow, to już?!). Nie udaję, że delektuję się sushi, bo jedyne sushi, które mam w zasięgu, to takie z Biedry. Lubię sushi, nie powiem, że nie, ale prawda jest taka, że kocham kartofle (nie ziemniaki!) ze śmietaną 18% z Krasnegostawu. Kocham chleb ze smalcem i cebulą skropioną octem. Kocham swojską kiełbasę i zimne, jasne, chmielowe piwo z dobrą goryczką. Mam się wypierać swojego Ja i robić zdjęcia na Insta w jednym stylu, takie śliczne i nudne do porzygu? Nie. Dziękuję.
Wiecie, że kiedy zaczynałam pisać ten tekst jeszcze nie wiedziałam o czym będzie? Miałam tylko zdjęcie piwonii i koktajlu. Dorobiłam piździe uszy. Ale umiejętnie. Samo jakoś poszło. I to własnie jestem ja. Spontan i proste słowa, które trafiają do ludzi, a nie w statystyki i zasięgi.

Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu – mój hit

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Grzeje u mnie jak w Afryce. Specyficzny mikroklimat. Burze nie doszły. Lato w pełni. Żyć nie umierać. Dwa razy wyszłam z jaskini na słońce i już chodzę jak Murzynek Bambo. Ludzie się dziwią, że jak to tak i w takim tempie, a to tylko dobry przyspieszacz. A jaki? A już mówię?
Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu.

Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu. 

Swój okaz zakupiłam w ubiegłym roku w Rossmannie. Chyba tylko u esesmanów są. Kupiłam na promo za jakieś niecałe trzy dyszki. Cena regularna to 44 złote. Parę złotych jak za pierdołę. Pisałam Wam kiedyś o przyspieszaczu z Ziaji za kilka złotych i nadal go lubię, ale Australian Gold jest o niebo lepszy. Przede wszystkim wydajność wymiata. Przyspieszacz nabyłam w ubiegłym roku i nadal mam połowę mimo, że używałam go regularnie i nie oszczędzałam. Butelka ma 237 ml, dużo. Od otwarcia mamy 18 miesięcy na zużycie i dobrze, bo w sezon ciężko go zużyć. Kolejną zaletą jest fakt, że nie jest tłusty. Momentalnie się wchłania i nie lepi. Taki suchy olejek. Jeśli coś jest suche, to dla mnie nie jest olejkiem, ale ok, niech tam sobie nazywają jak chcą. Dla mnie to bardziej taki rozwodniony żel. Zapach obłędny, ciężko go określić, trochę jak coca-cola z palonym cukrem i owocami. Niby tam jakieś banany obiecują, ale za cholerę tych bananów nie czuję. Nie jest to jakaś dusząca, czy mdła woń, taki przyjemny zapach wakacji bardziej.
W składzie trochę natury, trochę Mendelejewa, w sumie mam na to wyjebane, bo...działa przezajebiście. Filtrów brak, ale ja mam na ten temat swoją teorię bliską Macierewiczowi, więc nie poruszam wątku, bo mnie zlinczują. Generalnie, to wszystko fajnie. Psiukam przód i leżę chwilę z książką, przekręcam się na grillu i psiukam plery. Znowu chwilę poczytam i już jestem Murzynem. Znaczy Afroamerykaninem (teraz trzeba baczyć na słowa, bo zaraz ktoś focha pierdolnie, bo niby kolor skóry nie jest ważny, ale jak już coś powiesz, to raptem staje się ważny, kurwa…). W każdym razie opalanie na ekspresie. Osoby z jasną karnacją lepiej niech uważają, bo mogą się wyjebać w kosmos w krótką chwilę. Ja jako ciapaty (dont brejk maj hart) słońca się nie boję. Jeśli uda mi się zmęczyć butlę, kupię drugą, ale nie wiem kiedy, bo końca nie widać. Tak, polecam. Ocena 23 na 9.

Największe kłamstwa mojego dzieciństwa

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Chwilę temu mieliśmy Dzień Dziecka. O dziwo byłam kiedyś dzieckiem, a nawet małą dziewczynką (tak Andrzej!). Ile to się człowiek pierdół w dzieciństwie nasłuchał, wiedzą tylko Ci co jeszcze pamiętają. I nie mówię tu o odkryciu, że Święty Mikołaj nie istnieje, to akurat rozszyfrowałam szybko, bo jak nie poznać, że za Mikiego przebiera się siostra Matki Boskiej? To było zbyt proste. A były gorsze ściemy. Trudne sprawy dzieciństwa. Takie trudne, że niektóre do dziś są mi wpierane. No, bo przecież gumojad istnieje!
Tak, to ja.

Gumojad

Najpierw było podejście z Guciem. Gucio był psem sąsiada i podobno zjadł mój smoczek. Nie uwierzyłam. No kurwa, psy nie jedzą gumy, Gucio musiał być czysty. Wtedy okazało się, że smoczek zjadł gumojad. Okropne stworzenie, które podobno zjadło opony w traktorze sąsiada. Ale przecież można kupić nowy smoczek, right? Kolejne smoczki były, ale były porozrywane. Gumojad przychodził nocą i robił robotę. Tak się wkurwiłam, że już nie chciałam pić ze smoczka. Tak się wkurwiłam, że do dziś nie piję mleka. Wszystko przez gumojada. Ale sąsiad był bardziej stratny, takie opony to jednak wydatek, a smoczek groszowa sprawa. Ostatnio chciałam rozwikłać zagadkę tego stworzenia i zapytałam Matkę Boską jak ów gumojad wygląda, wykrzywiła się, powykręcała palce i wydała dźwięk w stylu “jhhfgheydh”. Dziadek zrobił to samo. Kurwa, czyli on chyba istnieje skoro byli tacy zgodni?

Szewczyk Dratewka

Miałam ja w dzieciństwie Szewczyka Dratewkę. Bajerzasta jak na tamte czasy pacynka w sztruksowym fartuchu. Miałam też nalot bluzgania (czym skorupka za młodu…). Pewnego razu przyszedł sąsiad i rzekł, że klnę jak szewc. No chyba kurwa nie! Jedynym szewcem jakiego znałam w tamtym czasie, był mój szewczyk nakładany na rękę. Jak niby zabawka miała mówić i do tego przeklinać? Sąsiada miałam za niepoczytalnego. O ironio, moja Matka Boska jest teraz szewcem, takim prawdziwym i chyba jedynym babskim szewcem w tym kraju. I dlatego pewnie tyle kurwa bluzgam. W genach to wszystko do chuja musi być i basta.

Laba

Ten sam sąsiad. Do dziś go nie lubię. Pamiętam ten obrazek, kiedy Boska prowadzi mnie pierwszy raz do zerówki i ten dziad wyłazi gdzieś zza zakrętu i gada, że laba się skończyła. Długo nie wiedziałam co to ta cała laba. Dziad pomruczał pod nosem, że koniec tego dobrego i od dziś będę się męczyć w szkole. Nie męczyłam się, byłam najlepszą uczennicą przez całą podstawówkę, potem też nie było źle. Jego dzieci tak średnio. A masz Ty stary buraku! (Dalej jest jęczydupą, a masz buraku drugi raz?).
Padnijcie na kolana słudzy uniżeni!

Mydło

Po mydle nie piecze. Taki chuj. A ja dalej w to wierzyłam! Nie, nie będzie sprośnie. Za dzieciaka wiecznie chodziłam podrapana i poobijana. A to drzewo, a to bieganie boso po ściernisku, albo świeżo skoszonej łące. Dopiero wieczorem czułam i widziałam jak bardzo mam podrapane nogi. Kąpiel nie była przyjemnością, bo wszystko piekło niemiłosiernie. Jaki był na mnie patent? “Namydl mocno nogi, po mydle nie piecze”, mydliłam i syczałam, dalej piekło, a ja i tak co wieczór nabierałam się na tę ściemę, Boże… Ale spać szłam czysta.

Piosenkarka

W zerówce Pani uwzięła się, że będę śpiewać. W kościach czułam, że to nie jest dobry pomysł, ale jak Ci wmawiają, że masz ładny głos, to w końcu pomyślałam, że może coś w tym jest. Nie było. Tydzień uczyłam się jakiejś kolędy. Solówka na szkolnej Choince, to chyba nie był dobry pomysł, bo sama słyszałam, że wyję. Honorowo odśpiewałam co miałam odśpiewać i już nikt więcej nie chciał robić ze mnie piosenkarki. Do dziś nie lubię kolęd i piosenek dla dzieci. Rzyg ? Odnalazłam się w konkursach plastycznych i recytatorskich i przez cały okres edukacji zgarniałam nagrody. Do śpiewu nie wróciłam i nawet  pod prysznicem nie śpiewam. Nawet prysznica nie mam w razie jakby mi przyszło do głowy zawyć jak zarzynana owca. Profilaktyka najważniejsza!

Szkoła

“Jeszcze zatęsknicie za szkołą. Dorosłość to odpowiedzialność, rachunki i problemy”. Nie tęsknię. Nie tęsknie za wstawaniem o piątej czy szóstej rano, nie tęsknie za siedzeniem w głupiej ławce po osiem, czy dziewięć godzin. Ani minuty nie tęskniłam, a dorosłe życie jest fajne. Szkołę wspominam miło, nie miałam żadnych problemów z nauką. Lubiłam siedzieć na polskim, historii czy geografii, było fajnie. Ale nudno. Wszystko sztywno wepchnięte w ramy czasowe, o tej wstać, o tej srać. Kartkówki, zeszyty, oceny. Nie lubię się podporządkowywać. Lubię po swojemu. Lubię dorosłość, odpowiedzialność za siebie, problemy można rozwiązać, a na rachunki i przyjemności zarobić. Sfrustrowani ludzie nie powinni być nauczycielami.
Oto kłamstwa mojego dzieciństwa, które najbardziej utkwiły mi w głowie. Pewnie jest tego więcej, ale nie wiem na której półeczce w moim mózgu aktualnie przebywają. A Was jak robili w chuja?