Meet Beauty 2017 bez przynudzania

Kolejna relacja z Meet Beauty. Wejdź śmiało, moja będzie inna, bo ja jestem inna. Nie wiem czy będzie śmiesznie, bo piszę dopiero wstęp i to się okaże. Nie wiem czy będzie zaczepnie, bo to czwarte zdanie. Ale skoro czytacie zdanie piąte, to weźcie nie bądźcie chujami i przeczytajcie wszystkie zdania. Nie wiem ile będzie tych zdań, bo przecież, to dopiero początek, ale możecie policzyć. Obiecuję nie zadręczać nikogo milionem zdjęć i pierdoleniem o dupie Maryni.

Dałam taką fotkę, a nie inną, bo tak. W sobotę wstałam o 1 w nocy. Normalnie, to chodzę spać trochę później. Jakoś się udało. Założyłam odświętną kufajkę i wypastowane filce i pojechałam ja do stolycy jak ta Pani, a nie jakiś chłop małorolny. Wzięła żem se ja do busa kanapki z jajkiem i salcesonem, grillowaną galaretę i hopla ku  przygodzie.

Warszawa o 5:30 rano jest nudna. Ale Wy tam macie nudno. Siadłam opalać nogi, bo przecież byłam pierwsza na warcie. Należy mi się medal z opiekanej cebuli. Virtuti Cebulari. Jakieś ktosie narzekały na darmoszkowy autobus, że niby pełny i takie siakie. Ten o ósmej rano był prawie pusty, wystarczyło wstać o pierwszej rano i zaklepać sobie miejscówkę. Sprawdzone. Polecam?
Nie będzie po kolei, bo nie. Miałam okazję uczestniczyć w trzech warsztatach i dwóch wykładach, bo na tyle mi czasu wystarczyło w te dwa dni. Przelećmy to w skrócie.

Wykłady z Red Lipstick Monster

Albo ja za dużo ćpię, albo ona. Nic nie załapałam, ona chyba też nie. Albo jestem taka mądra, że wiedza od RLM nie wniosła w moje życie nic nowego, albo spuśćmy na to zasłonę milczenia. Kiszka.

Warsztaty Neonail z Darią Kaletą-Kudrycką i Barbarą Szczygiełdą

Nowe wzorki, nowa linia lakierów hybrydowych. Ciekawe warsztaty, fajnie prowadzone, chociaż osobiście nie lubię robić czegoś na zawołanie. Siedziałam, uczyłam się i malowałam wzorniki. Podobało mi się.

Warsztaty Golden Rose z Karoliną Zientek

Ładna i sympatyczna kobieta. Poznałam kilka nowych trików, było sympatycznie.

Warsztaty Gosh Copenhagen z Anną Muchą

Te warsztaty makijażowe podobały mi się bardziej. Nie wiem dlaczego. Chyba sam makijaż bardziej mi się podobał?Na obu było ciekawie, ale ten był bardziej na plus.

Wykłady z Jason Hunt (Kominek)

Kiedyś go lubiłam, potem mi zbrzydł. Jest mi obojętny i nie sikam w kaleson na jego widok, ale wykład ogarnął genialnie. Było zwięźle, interesująco i gość wie co mówi, ma u mnie propsy, lepiej niech tego nie spierdoli.
Miałam ogromną chętkę na jeszcze jeden wykład z Hanią, którą lubię i Anwen, którą czytałam kiedy jeszcze pisała do rzeczy. (Sorry, ale ja jestem szczera). Nie zdążyłam. Musiałam zjeść. Bo ja jem kiedy mogę i jedzenie przekładam nade wszystko. Podsumowując – atrakcje przygotowane przez ekipę Meet Beauty oceniam wysoko. Organizatorzy postarali się o dobry klimat i ciekawe zajęcia. Osobiście uważam, że miejsce średnio komfortowe. Dźwięki z sal mieszały się ze sobą, a muzyka z Targów Beauty Days, odbywających się praktycznie metr dalej, wkurwiała. Niemniej nie winię tu organizatorów Meet Beauty, nie wszystko da się przewidzieć. Przymykam na to oko, bo same targi też mi się podobały, mogłam zrobić zakupy i poznać więcej nowości. Przez dużą przestrzeń blogerki (i jeden bloger!) rozlazły się po kątach i nie ze wszystkimi miałam okazję pogadać, no trudno, wyłapię Was pojedynczo w ciemnych zaułkach.
Nie chcę nikogo katować milionem zdjęć z Targów Beauty Days. Na górze macie dwie fotki najlepszych według mnie stoisk. Trzecie fajne należało do Bandi, mieli ścianę z kwiatów, taką jak Indigo rok temu na Meet Beauty. Gdzieś tam niżej wrzucę mnie i tę ścianę, a tutaj macie misiowe mydełka od LaQ. uwielbiam LaQ. Kocham. Kocham za te zajebiste, naturalne i fikuśne mydła i za zajebiste oleje. W końcu osobiście poznałam właścicieli firmy, którzy są tak samo zajebiści jak ich produkty. Indigo dojebało najdłuższe stoisko świata, kto bogatemu zabroni. Tych też lubię, choć są dużą firmą i już nie taką z duszą jak LaQ, ale mają fantastycznie pachnące balsamy.
Oto kawałek nas, blogerek. Sylwia woziła nam dupy. Buk bukwią zapłać. Nie będę pisać o afterku w Atosie. Nie będzie też zdjęć. Wystarczy, że nas pół hotelu słyszało?Dobrze nas nakarmili, wyrka wygodne. Szczegóły są tajemnicą.
Zdążyłam się trochę polansować. Kto wieśniakowi zabroni?
Zdążyłam poznać bardzo sympatycznych ludzi.
Zdążyłam też zrobić z siebie debila. Tylko jeszcze nie zdążyłam pojechać do Tokio. To przede mną.
Do domu przytargałam ze 20 kilogramów kosmetyków. Trochę kupiłam, trochę dostałam. Organizatorzy zadbali o naszą fit sylwetkę. W sumie z osobistym dziesięciokilogramowym bagażem napierdalałam po Warszawce z tobołami jak jakiś bułgarski sprzedawca papryki. Potem się ludzie dziwią, że mam bicek jak Pudzian. Magia blogowania.
(Tutaj wyobraźcie sobie jakieś fanfary i inne cuda wianki). Dziękuję organizatorom za dwa dni świetnej zabawy, za moc wiedzy, za ćwiczenia bicepsów i za ogrom pracy jaki włożyliście w wydarzenie. Mimo drobnych niedociągnięć, bardzo mi się podobało, a niedociągnięcia pokazują, że jesteście takimi samymi ludźmi jak wszyscy, a nie jakimiś sztucznymi ludźmi z głębi internetu. Dziękuję fantastycznym blogerkom i fantastycznemu blogerowi za zajebiste towarzystwo. Dziękuję Niemężowi, Mamie, kotom i komu tam jeszcze w takich sytuacjach się dziękuje. Dziękuję też sobie, za to, że jestem zajebista. Dobra kończę, bo już pierdolę od rzeczy. Narta!