Monthly Archives

maj 2017

Depilacja laserowa LightSheer , jak pozbyć się włosów na stałe?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo piszę o włosach, ale mało o ich destrukcji. Właściwie nie pisałam chyba nigdy o depilacji. Czas nadrobić tym bardziej, że do tego wpisu zbierałam się dwa lata. Nie zbierałam się tak długo z lenistwa, musiałam pozbyć się wszystkich intruzów, żebym mogła powiedzieć coś więcej. Na szczęście nie jestem zarośnięta jak zapchlona małpa, ale w moim świecie ciało ma być gładkie jak szkło. Chcecie, to zarastajcie i farbujcie kudły pod pachami, dla mnie wygląda to obleśnie i koniec. W moim życiu przerobiłam maszynki, depilatory, woski, sroski, co się dało. Czara goryczy przelała się kiedy gorący wosk z rolki pierdolnął mi na udo i przykleił mnie do ulubionego kocyka. Powiedziałam koniec, tak być nie będzie i zapisałam się na depilację laserową.
depilacja laserowa, LightSheer, Light Sheer, nogi, włosy, depilacja
Nie będę Wam tu przynudzać o wskazaniach i przeciwwskazaniach i takich tam pierdololo, tego jest mnóstwo w internecie i nie chcę powielać informacji. Nie jestem specjalistką, tylko prostą wieśniaczką, która z zabiegów skorzystała. Napiszę Wam o wszystkim z mojej pojebanej perspektywy.
Z zabiegami czekałam do października, a z nogami aż do stycznia. Opalenizna trzyma się mnie jak uchodźca pontonu. Do depilacji laserowej najlepsza jest jasna skóra i ciemny kłak. Z tego też powodu ręce, które leczą nadal jadę depilatorem, bo zarost tam mam jak trzynastoletni podlotek wąsa.
Najpierw zweryfikowałam wszystkie salony w okolicy. W niektórych miejscach nabijają w butelkę i w cenie depilacji laserowej serwują nam nędzny IPL. Sporo osób w ostatnim czasie kupuje mini IPLe do domu. I teraz tak, IPL, to chuj nie laser, a na dodatek po nim ciężko zrobić diodówkę, bo włos jest upośledzony. Dlaczego chuj nie laser? Bo to nie laser.  Bo wiązka światła jest chujowa, napierdala na boki jak puszczalska laska. Diodówka, czyli LightSheer, na który się wybrałam jest skuteczna, a wiązka światła skierowana jest centralnie w wybrany kudeł i jego cebulkę. Nie chcę Wam tu przynudzać, ale jeśli IPL kosztuje około tysiąca złotych, a LightSheer ponad 100 tysięcy, to sami sobie odpowiedzcie na pytanie co ta IPLka jest warta. LightSheer usuwa około 95% włosów, oczywiście wtedy gdy mamy dobrą, nową głowicę i o to pytajcie w salonach, chociaż nie wiem, czy ktoś powie wprost, że mają stare truchło, dlatego warto wybrać się w zaufane miejsce. Ja chodziłam do Gabinetu Odnowy Biologicznej w moim mieście i polecam.
Zabiegi trzeba powtarzać do skutku. Zazwyczaj kilka zabiegów na wybrany obszar ciała wystarcza. Oczywiście powiecie mi, że to droga impreza. Droga i nie droga, zależy jak leży. Depilacje robiłam przez dwa zimowe sezony. W sumie wydałam około 2 tysięcy. Sporo. Ja sęp. A teraz podzielmy to na 24 miesiące. Wychodzi nam jakieś 80 złotych z groszami na miesiąc. Nie dużo. Da się odłożyć. Jeśli dodamy do tego, że mamy z głowy depilację forever, a jak nie forever, to raz na sto lat wystarczy poprawka, albo raz na miesiąc zgolenie meszku, którego laser nie ruszy, to mamy depilację prawie jak za darmo. Może nie za darmo, ale jak za czapkę śliwek. A jaka wygoda! A ile zaoszczędzonego czasu i nerwów! Tego nie da się przeliczyć na pieniądze! Jeśli mówimy o kasie, to różne salony mają różne cenniki, wiadomka. Nie wiem jak u innych, ale podam taki przykład, tam gdzie chodziłam koszt nóg, łydek z kolankami, to wydatek 300 złotych. Ale nie za każdym razem wychodzi 300. Stopniowo z zanikaniem kolejnych partii kłaków cena też idzie w dół, małe  poprawki miałam gratis. Z tego też powodu nie potrafię określić ile dokładnie wydałam na jaką partię ciała i ile razy była robiona, bo czasem robiona była całość, czasem było to tylko kilka dodatkowych strzałów lasera. W każdym razie jakaś mega włochata nigdy nie byłam, więc poszło szybko i przyjemnie, a cena nie była wygórowana. Szybko przeliczając na ilość wizyt w gabinecie, bo jeśli patrzeć na kalendarz, to trochę to trwało z prostego powodu- w niektórych miejscach włosy odrastały szybciej, w innych nie. Z tego względu czasami w salonie byłam co miesiąc, a innym razem co dwa lub trzy.
Generalnie, to co mogę zrobić w domu, robię w domu, ale specjalistyczne zabiegi wolę wykonywać w profesjonalnych salonach. Depilacji laserowej sama nie zrobię, bo nie mam luźnych stu tysięcy na laser. Na przykład powyższy produkt dostałam od Salonu Kosmetycznego Healthy Beauty, który specjalizuje się w robieniu kwasów na twarz. O ile jakiś lajtowy kwasik zmiksuję i położę sobie sama, tak ostrego kwasu sama sobie nie położę, pierdolę potem z siebie skórę zdzierać, albo jeszcze mi nos odpadnie jak Majkelowi Dżeksonowi. Dlatego polecam czasem oddać się w ręce specjalistów, nie warto zawsze sępić paru złotych, bo potem można wydać kilkaset żeby się doprowadzić do ładu.
Z tego co wiem często powtarza się pytanie czy depilacja laserowa boli. No cóż. Mnie nie bolało, ale co może powiedzieć osoba, która ma wytatuowane połowę pleców i jeszcze ten rodzaj bólu jej nie boli, a sprawia radość. No właśnie. Depilowałam nogi, pachy i całe bikini. Nóg nie czułam kompletnie na największej mocy. Pachy coś tam czułam, jakieś mrowienie. Góra bikini była niewyczuwalna, przy dolnych partiach trochę kurwiałam, ale bólem bym tego nie nazwała, ot nie było to przyjemne. Koleżanka przy nogach zwijała się z bólu. Sprawa indywidualna.
Ok, ok, ale jak efekty? No Wam powiem kurwa rewelacja wśród rolników, lody, lody na patyku! Jestem goła i wesoła. Nóżki gładkie, paszki gładkie, bikini jak marzenie. Pojedyncze jasne i meszkowate włoski zostały, ale na to nic nie poradzimy, laser nie widzi białego mchu. Maszynka raz na miesiąc wystarcza i to też tylko dla własnej satysfakcji, bo tego właściwie nie widać. Przypuszczam, że jeszcze jakieś pojedyncze niedobitki mogą się pojawić, ale to podskoczę sobie zimą do salonu, żeby je dobić. Nic wielkiego i nic drogiego. Możliwe, że co jakiś czas przyda się odświeżenie, ale nadal uważam, że jak raz na rok zrobię sobie spacer na pojedyncze dostrzały za parę złotych, to jest nic.
A teraz sobie wyobraźcie jaka to zajebista sprawa wstać i mieć gładkie nogi. Wyskoczyć niespodziewanie nad wodę i mieć gładkie pachy. Wskoczyć niespodziewanie do łóżka i mieć świadomość, że wasze bikini nie poharata Waszego konkubenta czy tam kochanka. Ja niczego nie będę polecać, sami zdecydujcie. Ja uważam, że to zajebista sprawa i już ?

Meet Beauty 2017 bez przynudzania

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Kolejna relacja z Meet Beauty. Wejdź śmiało, moja będzie inna, bo ja jestem inna. Nie wiem czy będzie śmiesznie, bo piszę dopiero wstęp i to się okaże. Nie wiem czy będzie zaczepnie, bo to czwarte zdanie. Ale skoro czytacie zdanie piąte, to weźcie nie bądźcie chujami i przeczytajcie wszystkie zdania. Nie wiem ile będzie tych zdań, bo przecież, to dopiero początek, ale możecie policzyć. Obiecuję nie zadręczać nikogo milionem zdjęć i pierdoleniem o dupie Maryni.

Dałam taką fotkę, a nie inną, bo tak. W sobotę wstałam o 1 w nocy. Normalnie, to chodzę spać trochę później. Jakoś się udało. Założyłam odświętną kufajkę i wypastowane filce i pojechałam ja do stolycy jak ta Pani, a nie jakiś chłop małorolny. Wzięła żem se ja do busa kanapki z jajkiem i salcesonem, grillowaną galaretę i hopla ku  przygodzie.

Warszawa o 5:30 rano jest nudna. Ale Wy tam macie nudno. Siadłam opalać nogi, bo przecież byłam pierwsza na warcie. Należy mi się medal z opiekanej cebuli. Virtuti Cebulari. Jakieś ktosie narzekały na darmoszkowy autobus, że niby pełny i takie siakie. Ten o ósmej rano był prawie pusty, wystarczyło wstać o pierwszej rano i zaklepać sobie miejscówkę. Sprawdzone. Polecam?
Nie będzie po kolei, bo nie. Miałam okazję uczestniczyć w trzech warsztatach i dwóch wykładach, bo na tyle mi czasu wystarczyło w te dwa dni. Przelećmy to w skrócie.

Wykłady z Red Lipstick Monster

Albo ja za dużo ćpię, albo ona. Nic nie załapałam, ona chyba też nie. Albo jestem taka mądra, że wiedza od RLM nie wniosła w moje życie nic nowego, albo spuśćmy na to zasłonę milczenia. Kiszka.

Warsztaty Neonail z Darią Kaletą-Kudrycką i Barbarą Szczygiełdą

Nowe wzorki, nowa linia lakierów hybrydowych. Ciekawe warsztaty, fajnie prowadzone, chociaż osobiście nie lubię robić czegoś na zawołanie. Siedziałam, uczyłam się i malowałam wzorniki. Podobało mi się.

Warsztaty Golden Rose z Karoliną Zientek

Ładna i sympatyczna kobieta. Poznałam kilka nowych trików, było sympatycznie.

Warsztaty Gosh Copenhagen z Anną Muchą

Te warsztaty makijażowe podobały mi się bardziej. Nie wiem dlaczego. Chyba sam makijaż bardziej mi się podobał?Na obu było ciekawie, ale ten był bardziej na plus.

Wykłady z Jason Hunt (Kominek)

Kiedyś go lubiłam, potem mi zbrzydł. Jest mi obojętny i nie sikam w kaleson na jego widok, ale wykład ogarnął genialnie. Było zwięźle, interesująco i gość wie co mówi, ma u mnie propsy, lepiej niech tego nie spierdoli.
Miałam ogromną chętkę na jeszcze jeden wykład z Hanią, którą lubię i Anwen, którą czytałam kiedy jeszcze pisała do rzeczy. (Sorry, ale ja jestem szczera). Nie zdążyłam. Musiałam zjeść. Bo ja jem kiedy mogę i jedzenie przekładam nade wszystko. Podsumowując – atrakcje przygotowane przez ekipę Meet Beauty oceniam wysoko. Organizatorzy postarali się o dobry klimat i ciekawe zajęcia. Osobiście uważam, że miejsce średnio komfortowe. Dźwięki z sal mieszały się ze sobą, a muzyka z Targów Beauty Days, odbywających się praktycznie metr dalej, wkurwiała. Niemniej nie winię tu organizatorów Meet Beauty, nie wszystko da się przewidzieć. Przymykam na to oko, bo same targi też mi się podobały, mogłam zrobić zakupy i poznać więcej nowości. Przez dużą przestrzeń blogerki (i jeden bloger!) rozlazły się po kątach i nie ze wszystkimi miałam okazję pogadać, no trudno, wyłapię Was pojedynczo w ciemnych zaułkach.
Nie chcę nikogo katować milionem zdjęć z Targów Beauty Days. Na górze macie dwie fotki najlepszych według mnie stoisk. Trzecie fajne należało do Bandi, mieli ścianę z kwiatów, taką jak Indigo rok temu na Meet Beauty. Gdzieś tam niżej wrzucę mnie i tę ścianę, a tutaj macie misiowe mydełka od LaQ. uwielbiam LaQ. Kocham. Kocham za te zajebiste, naturalne i fikuśne mydła i za zajebiste oleje. W końcu osobiście poznałam właścicieli firmy, którzy są tak samo zajebiści jak ich produkty. Indigo dojebało najdłuższe stoisko świata, kto bogatemu zabroni. Tych też lubię, choć są dużą firmą i już nie taką z duszą jak LaQ, ale mają fantastycznie pachnące balsamy.
Oto kawałek nas, blogerek. Sylwia woziła nam dupy. Buk bukwią zapłać. Nie będę pisać o afterku w Atosie. Nie będzie też zdjęć. Wystarczy, że nas pół hotelu słyszało?Dobrze nas nakarmili, wyrka wygodne. Szczegóły są tajemnicą.
Zdążyłam się trochę polansować. Kto wieśniakowi zabroni?
Zdążyłam poznać bardzo sympatycznych ludzi.
Zdążyłam też zrobić z siebie debila. Tylko jeszcze nie zdążyłam pojechać do Tokio. To przede mną.
Do domu przytargałam ze 20 kilogramów kosmetyków. Trochę kupiłam, trochę dostałam. Organizatorzy zadbali o naszą fit sylwetkę. W sumie z osobistym dziesięciokilogramowym bagażem napierdalałam po Warszawce z tobołami jak jakiś bułgarski sprzedawca papryki. Potem się ludzie dziwią, że mam bicek jak Pudzian. Magia blogowania.
(Tutaj wyobraźcie sobie jakieś fanfary i inne cuda wianki). Dziękuję organizatorom za dwa dni świetnej zabawy, za moc wiedzy, za ćwiczenia bicepsów i za ogrom pracy jaki włożyliście w wydarzenie. Mimo drobnych niedociągnięć, bardzo mi się podobało, a niedociągnięcia pokazują, że jesteście takimi samymi ludźmi jak wszyscy, a nie jakimiś sztucznymi ludźmi z głębi internetu. Dziękuję fantastycznym blogerkom i fantastycznemu blogerowi za zajebiste towarzystwo. Dziękuję Niemężowi, Mamie, kotom i komu tam jeszcze w takich sytuacjach się dziękuje. Dziękuję też sobie, za to, że jestem zajebista. Dobra kończę, bo już pierdolę od rzeczy. Narta!

Shine like a diamond -Diamond Sensation – serum z proszkiem diamentowym, śluzem ślimaka, kawiorem, jedwabiem, bursztynem

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyków Rapan beauty nie muszę Wam przedstawiać, bo wiecie, że je uwielbiam. Niedawno przedstawiłam Wam świetną glinkę we wpisie Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew. Dzisiaj polecimy z Rihanną i Diamentowym Serum.

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Serum w formie kremowej. Zapach delikatny, nienachalny i ledwie wyczuwalny, typowo kremowy. Wydajność świetna, używałam trzy miesiące. Serum było notorycznie podkradane przez Niemęża, co jest najlepszą reklamą, bo facet, jak to facet – byle gówna nie użyje. Oboje stwierdzamy, że serum świetnie nawilża i regeneruje skórę. Niemąż mówił też, że łagodzi podrażnienia po goleniu. Ponieważ ja mordy nie golę, to nie wiem, ale mu ufam. Kosmetyk pewnie wystarczyłby na dłużej, ale nie tylko mi podpasował, no i się skończył. Używałam, a raczej katowałam, diamencika ile się dało- na noc i na dzień. Plus za to, że makijaż po użyciu ładnie się rozprowadzał i nie spływał, nic się nie wałkowało, ani nie wkurwiało. Poza tym serum wchłania się szybko, żadnych tłustych powłoczek, żadnego syfu. Wszystko tak jak trzeba. Chciałabym znaleźć z jedną wadę, żeby nie było takiej wazeliny i rzygania tęczą, ale się nie da. Wad nie zaobserwowałam. No może większy słoiczek by się przydał, bo mam podkradaczy na chacie?

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Skład uważam za przyjemny. Serum zawiera popularny ostatnio ślimaczy śluz (wysoko w składzie!), ekstrakt z kawioru (nie żeby poczuć się jak ruski oligarcha, ale żeby ryj się zregenerował). Mamy tu też ekstrakty z bursztynu i jedwabiu, aminokwasy i oczywiście szczyptę proszku diamentowego, żeby shine like a diamond. Jeśli ktoś będzie kręcił nosem na Glyceryl Stearate, to trudno, ale nie zapominajmy, że on także pośrednio nawilża i pozwala utrzymać odpowiednie nawilżenie skóry poprzez tworzenie filmu zabezpieczającego przed odparowaniem wody. Wyjaśniam, bo wiem, że zaraz się ktoś przypierdoli. To samo tyczy się Isopropylu, gdyby nie on, to by się krem przykleił do ryja jak plastelina. U mnie te składniki nie szkodzą, wręcz przeciwnie, a nawet najbardziej naturalny krem potrzebuje czasem dodatków, bo nie nadawałby się do użycia, albo zgnił w tydzień. Pamiętajcie i nie demonizujcie.

 

50 ml słoiczek dostępny TUTAJ. 49 złotych za dobre serum jest do przejścia, tym bardziej, że wydajność jest niezła. A Wy czym konserwujecie swoje zwłoki ciała?Specjalnie dla Was 10% zniżki na hasło- DIAMOND

All inclusive dla Januszy?

By | Blog, Wywczas | No Comments
Najpopularniejsze wakacyjne kierunki blogerskie to chyba Malta, Islandia, Teneryfa, czasami odleglejsze miejsca. Są oczywiście i tacy blogerzy, którzy bujają się po świecie w ramach współprac (jestem otwarta na propozycje?). Ale ok, nie wszyscy mogą sobie polatać na czyjś koszt. Szukając informacji o fajnych wczasach natykamy się na artykuły, że najlepiej wszystko zorganizować samemu. Nie warto jeździć na all inclusive, bo drogo, brak swobody i w ogóle jest to passe. Olinkluziwy są dla frajerów, Januszy i ograniczonych. Ale czy rzeczywiście?

Możecie mnie mieć za Janusza, ale jeżdżę na olinkluziwy. (No w sumie, to jestem taką Grażyną Blogosfery). Nie powiedziałabym, że to złe rozwiązanie. Cały rok zapierdalam jak osioł. Zawsze jestem zorganizowana, poukładana i gotowa do działania. Kiedy gdzieś jadę odpocząć, chcę odpocząć i nie myśleć o całej organizacji, sracji. Oczywiście mówię tu o wyjazdach zagranicznych, bo Polska jest na tyle nierozległa, że bukuję hotel, siadam i jadę. Kiedy mam czas na tydzień lenistwa w ciepłym miejscu z gwarantowaną pogodą, jadę do biura w Lublinie i Pani Elizka zawsze znajdzie coś fajnego.(Więcej o biurze i organizacji pisałam w tekście Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (1)). Moje wymagania nie są jakoś wygórowane, ma być dobre jedzenie, ma być ładnie, nie może być na zadupiu i kraj ma być bezpieczny. Tyle. W kilka minut mam kilka ofert przed nosem, miejsca osobiście sprawdzone przez pracowników biura, którzy nie naciągają i potrafią doradzić. Żeby jeszcze bardziej pokazać swoje januszostwo wybieram wakacje last minute. Po co przepłacać? Oczywiście mogę dopłacić za fajne miejsce, nie wybieram byle gówna patrząc tylko na cenę, ale jeśli mam do wyboru lasta z czterema gwiazdkami za 2 tysiące, to wolę to, niż cztery gwiazdki pół kilometra dalej i miesiąc później za 2,5 tysiaka. Poza tym u mnie ciężko z czasem i nie jestem w stanie zaplanować wakacji z dużym wyprzedzeniem. W ubiegłym roku wcale nie zdążyłam z dalszym wyjazdem?Kiedy już uda mi się coś wybrać swoje kroki kieruję do Empiku. Kupuję przewodnik. Mam jakieś 2-3 dni na spakowanie i przewertowanie internetów pod kątem danej miejscówki i  lecimy.
W samolocie ogarniam przewodnik i męczę ludzi, którzy już w danym miejscu byli, żeby powiedzieli mi co warto zobaczyć. Nigdy nie korzystam z wycieczek organizowanych przez biuro i nie ufam rezydentom. Wynajęcie samochodu i wycieczki na miejscu we własnym zakresie, to tańsza i lepsza opcja i nikt nas nie ogranicza. Po co mi w takim razie to całe All Inclusive? Mam zapewniony transfer z i na lotnisko, nie muszę się martwić o ogarnianie auta, czy czegoś tam, żeby dojechać z lotniska do hotelu na przykład o trzeciej w nocy. Po to żeby wstać i pójść się nawpierdalać, a ja lubię zjeść dużo i smacznie. Chcę wyjść na miasto i wiedzieć, że po powrocie do hotelu czeka mnie smaczny obiad czy kolacja. Nie muszę szukać knajp na własną rękę, ale oczywiście kiedy mam ochotę to z nich korzystam. Będąc na wakacjach i tak ogarniam jakieś lokalne wypady, ale bez spiny. Lubię mieć dostęp do wszystkiego w hotelu nie martwiąc się o dopłaty. Płacę przed wyjazdem i mam z bani. Ponieważ szkoda mi czasu na leżenie plackiem na plaży, dużo zwiedzam, ale hotel wybieram raczej w miejscach atrakcyjnych turystycznie, żeby nie musieć się zbytnio oddalać, nie lubię marnowania cennych godzin na jazdę samochodem w odległe zakątki. A kiedy jestem już wystarczająco zmęczona aktywnym wypoczynkiem, moja dupa praży się w słońcu na plaży lub przy basenie, a obsługa podaje mi drinki i wtedy właśnie czuję, że mam wakacje. O. 
Bikini
Jednym słowem last minute plus all inclusive to mimo wszystko swoboda i wygoda. Nie czuję się uwiązana do hotelu, ale mam tam wszystko i do bólu za małą kasę. Tak…uwierzcie mi, że tydzień w Trójmieście dla dwóch osób wychodzi drożej niż ta sama opcja w Grecji na przykład. Taki wywczas zagranicom dla Januszy, to też święty spokój. Wybieram hotel z chujowym wifi, żeby mnie robota, ani jakieś social media nie kusiły i w końcu odpoczywam. Mogę leżeć, mogę siedzieć, mogę wisieć. Pływać nie mogę, bo nie umiem.
Oczywiście nie potępiam wakacji na własną rękę, czy tam i nawet nogę, ale wiecie co? Nie chce mi się. Wakacje to moja działka, ja je organizuję i kurwa nie chce mi się myśleć o tym i planować przez pół roku. Siadam, jadę i mam w dupie wszystko. A jak coś mi nie gra, zawsze mogę zadzwonić do Pani Elizy i ona stawia na nogi wszechświat, żeby było dobrze. Zawsze jest jednak tak dobrze, że nigdzie nie muszę dzwonić i mogę oddać się nicnierobieniu.

Vatika, Olejek do włosów z czarnuszką, szybka recka

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kudły olejuję od ponad trzech lat. Mam wrażenie, że przetestowałam już co nieco i teraz będę robiła powtórkę z rozrywki, czyli wracała do tych olei, które najbardziej mi podpasowały. Dziś jednak jeszcze jedna recenzja mojego ostatniego olejku. Potem pomyślę nad jakimś większym zestawieniem.
Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką.

Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką. (Dłuższą nazwę kurwa jeszcze wymyślcie, to zamiast recenzji samą nazwę wpiszę).
Jedno jest pewne, olejek wydajny jak nowa laska w domu publicznym. Myślałam, że nie zmęczę. Przestawiłam się na olejowanie raz w tygodniu i butelkę katowałam kilka miesięcy aż mi ten olejek zbrzydł. Vatika bardzo ładnie pachnie, jest mega treściwa. Niewielka ilość (myślę, że mała łyżeczka) wystarcza na całe włosy. Super się nakłada, ale z myciem już nie jest tak wesoło. Jest to najbardziej toporny olejek jaki dotychczas miałam. Zmywał się, ale czasami musiałam i po trzy razy dozować szampon. Lepiej się z nim nie rozpędzać, bo można przedobrzyć. Moja wersja (podobno są dwie) zawiera parafinę, możliwe że stąd trudności ze zmyciem. Butelka całkiem wygodna, ale można sobie chlapnąć, więc przelewałam sobie odrobinkę w “kieliszek” (właściwie, to mam taką dyżurną nakrętkę z czegoś tam i mi za dozownik do olejów służy). Swoją flaszkę kupiłam w Eko-Zieleniaku za jakieś dwadzieścia złotych.
Olejek jak olejek, szału nie zrobił. Niby przyspiesza wzrost włosów, ale nie sprawdzałam go pod tym kątem, kładłam raczej na długość. Na długości dociążał i fajnie nabłyszczał, więcej grzechów nie pamiętam. Może się przydać jako dodatek do diety naszych włosów, ale cudów nie robi. Może troszkę nawilża, ale to też ciężko mi sprawdzić, bo kondycja moich włosów jest już na tyle dobra, że trudno mi zaobserwować jakieś większe zmiany w kudłach. Nie mogę powiedzieć, że polecam, ale nie powiem, że nie. Moje włosy są już tak opite tymi wszystkimi mazidłami, że można na nich frytki smażyć i niełatwo dostrzec działanie olejków. Teraz pozostaje mi tylko utrzymywać szopę w takiej kondycji.