La Quintessence- esencja doskonałości

Nie liczy się wygląd. Liczy się wnętrze. Ładne łatwiej kochać. Kochać na milion sposobów- rano, wieczorem, na stojąco, na leżąco. Ale to to co w środku jest najważniejsze, pamiętajcie! Kiedy w moje ręce wpadło piękne, surowe pudełko wypełnione “siankiem”, oko mi zbielało jak Majkel Dżekson. Już wiedziałam, że będzie miłość. Kiedy zobaczyłam co kryje się w butelczynach, miłość wzrosła. Kiedy zaczęłam używać…a co będę gadać, nie będę wszystkiego zdradzać na wstępie. To blog, nie film porno, będzie z niespodzianką, a nie od momentu telefonu do hydraulika wiadomo jaka będzie puenta.

La Quintessence podarowało nam na spotkaniu w Lublinie takie oto pudełeczka. Proste, skromne, ale wypełnione niemal złotem. Dla mnie samo pudełko jest bombowe, chociaż nie przywiązuję większej uwagi do opakowań, to już do opakowań opakowań tak. Śmiałam się, że nawet gdyby w środku był stolec, to i tak samo pudełko mnie zadowala 😀 Tymczasem w środku- złoty stolec. Kto nie wie co to, niech się dowie, ja nie Google.

Dwa przekurwiste mydełka. Pomysł i wykonanie to szczyt. Szkoda mi ich używać i póki co zdobią mi łazienkę. Skład mydełek też na wypasie, więc tak czy siak je zmydlę jak już się napacze. Te dwie flaszki to kwas hialuronowy i olej z pestek malin. Podjar taki, że kupa w porty.

Kiedy zobaczyłam olejek z pestek malin, pierwsza myśl- “na włosy”. W domu na spokojnie przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że aż żal wychlapać wszystko na sierść. Raz nałożyłam i włosy bomba, miękkie, lejące i błyszczące, nawilżone i dociążone jednocześnie. Aktualnie pół kropelki daję na same końce po myciu, koniuszki są ładnie wygładzone i zabezpieczone. Maliniak sprawdza się na ryju. Bardzo wolno się wchłania, więc stosuję na noc. Przerobiłam już mazanie solo, z hialuronem i z kremem. Wszystkie sposoby są dobre, ale z hialuronem to już wypas.

30 mililitrów olejku kosztuje 69 złotych (69 – przypadeg?). Nie oszukujmy się, prawie siedem dych to jednak kilka browarów jest 😉 Ale…wiecie, że ja nie lubię olejków na mojej skórze? Wiecie. A ten uwielbiam. No to coś na rzeczy jest. Jeśli ja dałam się przekonać do olejku na gębie, to musi to być coś ekstra. Pachnie suchymi gałązkami malin. Nie wiem czy kumacie aromat, ale tak właśnie pachnie. Dla mnie pięknie. Wydajność w dechę, wystarczy dosłownie mała kropelka i cała facjata usmarowana. Najfajniej rozprowadza się po ryju zagruntowanym kwasem hialuronowym, ale to zaraz napiszę coś więcej o kwasie, powoli, bo się rozpierdoli. Wchłania się, jak już wspomniałam, powoli, ale jednak w mordę się wgryza. Doskonale łagodzi podrażnienia i nawilża. Zaobserwowałam także, że twarz stała się bardziej uspokojona, jakby mniej syfu na twarzy. Olej już za chwilę będzie mi towarzyszył w opalaniu, bo zawiera naturalny filtr przeciwsłoneczny. Nie jestem zwolenniczką filtrów chemicznych, więc mam nadzieję, że w przyszły weekend już będę mogła skorzystać ze słonka i oleju. Ponoć świetnie działa na przebarwienia, na szczęście nie mam żadnych plamek, więc tutaj niewiele mam do powiedzenia, ale powiem Wam, że jeśli chodzi o nawilżanie, to maliniak jest moim namber łąn.

Czysty jak łza kwas hialuronowy. Zatrzymuje w naszej skórze wilgoć. Dlatego połączenie z maliniakiem to dla mnie max geniuszu. Sam kwas jest dość gęsty, bezbarwny, bezzapachowy. Taki luźny glutek. Nakładam go oszczędnie, bo też jest wydajny. Stosuję głównie na japę, ale zdarzyło mi się dodawać go do…no jasne, do masek na włosy, jakby inaczej. Dzięki jego właściwościom, włosy nie tracą tak szybko nawilżenia dostarczonego im w maskach. Wracając do twarzy- mieszałam go z kremem, ale trochę się glutuje taka mieszanka, więc najpierw on, a potem na niego olejek lub krem. Dodawałam hialuronka także do kwasu migdałowego, podczas peelingu. Fajnie złagodził podrażnienie skóry. Wspólnie z maliniakiem pielęgnowałam nim skórę pomiędzy złuszczaniem kwasami i skóra szybciej regenerowała się z nimi, niż bez nich (jesienią robiłam kwasy i smarowałam tylko kremem i ryj wyglądał gorzej).

30 mililitrów kwasu to 119 złotych. Jeszcze więcej browarów, niż za maliniaka. Cóż. Wszystko jest stuprocentowe, bez barwników, substancji zapachowych. Za to się płaci. Hialuron co prawda ma mały konserwancik, ale bez niego pewnie w tydzień pleśń i grzyb by go zjadł. Mus. Jeśli macie na zbyciu taką kwotę i możecie sobie pozwolić na taki wydatek- warto. Zmarszczek niby nie mam, ale lepiej zapobiegać, niż potem leczyć. Wydawało mi się, że moja skóra jest napięta i takie tam, ale jednak ryj mi zaczyna trochę zjeżdżać (dobrze, że nie cycki). Gdyby nie ten kwas, to nawet nie obczaiłabym, że robią mi się buldogowe zwisy. Po jakimś miesiącu, półtora z kwasem dziwnie mi się twarz uniosła haha 🙂 Gołym okiem widać, że skóra jest gęstsza i jakby uniesiona, naprężona. Ciężko to wyjaśnić. Tak żeby Wam wytłumaczyć naocznie, to jak se strzelę z plaskacza po gębie, to mi ta skóra tylko się stelepnie i wraca na swoje miejsce. Wcześniej jak se przypierdoliłam, to pliczek długo majtał się w powietrzu jak osika. No, to znaczy napięło mnie, jak stringi w rozmiarze S na grubej dupie. Jak mi zaczną cycki wisieć, to kupię sobie tego wiadro i będę moczyć wymię. Nawet jakbym miała za to wiadro tysiąc złotych zapłacić.

W skrócie. Kwas mnie napiął, olej nawilżył. Jeśli miałabym kupić tylko jeden produkt, to wybrałabym kwas. Najlepsze rezultaty i szał dupy osiągniemy stosując duet. Lubię szał dupy, a pieniądze szczęścia nie dają, więc lepiej te pieniędze spożytkować na coś co jest dobre. To jest dobre. Kupujcie ludzie, kupujcie, a jak chcecie przyszczędzić, to za 159 zeta jest ten zestaw w kupie. Znaczy, nie w kupie, że kopa, tylko, że w zestawie. Tani się ni da.

Wiem, że dostałam za darmo, ale jak Janusza kocham, kota mego rudego, zestaw jest przezajebisty. Nawet nie mam się do czego przypierdolić. Jak to mówią- dobre produkty, obronią się same. Te nawet bronić się nie muszą, po prostu są z góry skazane na wygraną.