Monthly Archives

maj 2016

Czy warto pisać bloga?

By | Blog, Przemyślnik | 44 komentarze
Psioczę na blogosferę ostatnio jakby mi pisanie ból sprawiało, a to przecież nie tak. W każdym środowisku można trafić na kupę gówna, takie są fakty. Mimo tych kup, wkoło rosną fiołki. O plusach blogowania było już wszędzie i dużo. Dziś dorzucę swoje pięć groszy, jednak z trochę z innej perspektywy, bo że zarobić można na blogu, czy zebrać jakieś tam fanty, to jedno, ale co z resztą perspektyw? Perspektywy są i to jakie! Jeśli wahacie się czy założyć bloga, nie wahajcie się.
Pixabay
Nie jestem starym wyjadaczem, nie mam też parcia na ilość obserwatorów i innych nibywyznaczników. Lubię pisać. Ale odkąd pamiętam lubiłam być w centrum zamieszania, taka już jestem i nie będę fałszywie skromna. To, że mój blog dociera do coraz większej liczby osób i spotyka się (przeważnie) z pozytywnym odbiorem, łechce moje ego i dodaje powera.
To miłe uczucie, kiedy koleżanka donosi mi, że miała klientki, które czytają mojego bloga i są pod wrażeniem, komplementują, a potem ta koleżanka z dumą mówi, że mnie zna i jest wow. Może to i płytkie, ale cholera – miłe!
To miłe uczucie, kiedy pisze do mnie właściciel jednej z firm i chce wysłać mi prezent ot tak, bo fajnie piszę. To nic, że nic od niego nie recenzowałam, ale to, że jestem sobą robi wrażenie. Recenzja prezentu? Nie, nie muszę, bo to prezent.
To miłe uczucie, kiedy odbieram telefon z telewizji i TTV wbija do mnie na chatę. Akcja miała miejsce rok temu, ale pokazuje, że nigdy nie wiadomo, kto nas czyta i nigdy nie wiadomo jakie szanse na nas czekają.
To miłe uczucie, kiedy mój profil na FB lajkuje pewien reżyser i gawędzi sobie ze mną jak równy z równym.
To miłe uczucie, kiedy w drogerii podchodzi do mnie dziewczyna i prosi o pomoc w wyborze pomadki, bo czyta mojego bloga i mówi, że jest zajebisty.
To miłe uczucie, kiedy wiem, że nigdy nie kupiłam żadnego lajka, nie wymieniałam się na obserwacje, komentarze ani inne licho.
To miłe uczucie, kiedy nigdy nie wysłałam żadnej propozycji współpracy, a mój mail zapchany jest wszelkimi ofertami. (Oferty bardzo rozsądnie wertuję i zgadzam się może na 5% spośród nich).
To miłe uczucie, kiedy mogę pisać wszystko co siedzi mi w głowie, a ktoś czyta, bo chce, a nie musi.
Pixabay
Mogę nieskromnie powiedzieć, że osiągnęłam sukces. Nie, nie mam grubych milionów z blogowania, ale mam ludzi, którzy pozytywnie oceniają mojego bloga i to jest dla mnie własnie sukces. Otwierają się przede mną kolejne perspektywy, po które staram się sięgać rozważnie. Blogowanie otwiera pewne furtki. Należy tylko pamiętać, które otworzyć, a nie pchać się we wszystkie byle tylko wejść. Nie o to chodzi. Niektórzy tego nie rozumieją, łapią wszystkie współprace jak afrykańskie dziecko wodę i nie patrzą czy ta woda jest dobra, czy zatruta- byle garnek pełny. Owszem staram się być obecna tu i tam, pokazać z jak najlepszej strony, ale nie pcham się nigdzie na siłę, nie wypisuję lizodupczych maili, ani postów. Po co? Fałsz zawsze wyjdzie, pasja zawsze się obroni.
Jeśli wahacie się czy wchodzić w blogosferę, nie wahajcie się!. Nigdy nie wiadomo kto nas czyta po drugiej stronie monitora. Nigdy nie wiadomo jakie szanse na nas czekają. Żeby się przekonać, trzeba zacząć pisać. Wbrew temu co każdy mówi, nie musicie mieć super szablonu, ogromnej wiedzy, miliona lajków, wystarczy pasja, reszta z czasem sama się wyklaruje. Wszystkiego można się nauczyć. Satysfakcja gwarantowana.
A teraz niech mnie ktoś przekona do YouTube, bo się waham 😀

Palmer’s balsam ujędrniający cycki, cycki, dużo cycków i nie tylko*

By | Bjuti Pudi, Blog | 14 komentarzy
Nos. Niektóre kosmetyki kupuję nosem, inne kupuję oczami. Ale za wszystkie kurwa trza płacić. Życie. Czasem wpadnie jakiś fant, za który nie płacę, ale tak czy siurdak, to nos jest pierwszym recenzentem. Jak coś wali jak górala kierpce, to ni chu chu ale nie jest dla mnie. Bezzapachowce są z kolei dla mnie nudne. Balsam do ciała. Co ma robić mi balsam? Pachnieć ma i nawilżać, fajnie jak cena nie zabija. Raz mnie cena chciała w markecie zabić, urwała się nad moja głową, więcej nie ryzykuję. Dzisiaj mam smarowidło, które spełnia moje kryteria. A może nie? A nie powiem! Czytajcie dalej.
palmer's, balsam kakaowy, balsam ujędrniający, cocoa butter, Firming Butter

Palmer’s balsam ujędrniający z koenzymem Q10 Cocoa Butter Formula Firming Butter. (Kurwa… dajcie jeszcze dłuższą nazwę, na bank każdy zapamięta). Powiedzmy sobie wprost- jest to balsam kakaowy. Dostałam za darmoszkę na Meet Beauty, czaicie? I nawet mi nikt nie kazał recki pisać, pewnie dlatego, że nikt nie kazał, to piszę. Smarowidło dostępne online, ale widzę, że i nawet w Empiku stacjonarnie mają, pogłupieli? W sumie i tak lapka mam bliżej niż Empik, to wiadomo gdzie kupię.
Zapach to u mnie numer jeden. Tutaj bomba zapachowa- świeżo zaparzone kakao Decomorreno. Jest jeszcze to kakao z wiatrakiem, czy to tylko moje komunistyczne wspomnienia? Aromat utrzymuje się długo na skórze i przełazi na ciuchy, ja tak lubię, ale jak ktoś nie lubi- to nie lubi, ale ja lubię, na wuj drążyć temat? Balsam ma konsystencję balsamu, bo przecież nie kiełbasy. Wydajny. Używam od miesiąca dzień w dzień i właśnie dobija dna. Przez pierwsze 20 dni kocham balsamy z pompką, potem ich nienawidzę. W przypadku Palmersika nienawiść przyszła ze trzy dni temu, co i tak jest niezłym sukcesem. Żeby wytelepać drania do końca trochę się gimnastykuję, bo pompka ostatnich trzech centymetrów mazi nie sięga. Ale ja, jako wytrwały łowca, nigdy się nie poddaję. I tak na koniec przetnę flaszkę i wymuskam do ostatniej “kropli”. Jestem Żydem. Wiem.
315 mililitrów kosztuje około 20 złotych. Uważam, że cena jak najbardziej stosowna. Skład fajny, kakao wysoko. Pewnie zaraz się ktoś do parafiny przypierdoli, mi tam ona nie przeszkadza. Jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki. Balsam szybko się wchłania i przez krótką chwile na skórze zostaje lekki film. Nie jest on tłusty, powiedziałabym, że wilgotny. Skóra po mazidle jest doskonale nawilżona i przyjemnie gładka. Zapach, powtórzę się, zajebisty, choć nie wiem, czy na lato nie za mocno przytłaczający. Nie wiem czy kosmetyk uniesie zwiśluchy, wygładzi rozstępy i inne takie, bo mam skórę jak młode prosie, a jak wiecie prosiaki nie mają cellulitów i innych pierdół na zadzie tudzież kończynach.
Co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem- dupa z balsamu zadowolona i miękka jak dłonie Wenus z Milo haha 😀 Nawet jak tak pomyślę, to może i jędrniejsza ta moja powłoka? W każdym razie nawilżenie na najwyższym poziomie, porno gwiazdy by się takiego nawilżenia nie powstydziły. Czy kupię? A kupię, ale na zimę, na lato wolę coś lżejszego dla nosa. Chociaż powiem Wam, że po opalaniu balsam robi robotę i super się sprawdza. Żądam Palmersa o zapachu aloesu na sezon wakacyjny! Tyle, bo mnie zjedzą motyle.
*tytuł, jak tytuł, wiadomo, że cycki przyciągną więcej osób 😀

Jak się nie dać zabić w ciuchlandzie?

By | Blog, Świat Szmat | 49 komentarzy
Czaicie bazę z tym atakiem na Lidla podczas promo na karpia, paskudne sroxy albo torebki od Wittchen? To teraz wyobraźcie sobie taki atak na dobra (nie)luksusowe w ciuchlandzie, tylko moc zwiększona dziesięciokrotnie. Przepychanki, pyskówki, walki z babkami i handlarze kupujący towar na worki. Obite kolana i zdarte paluchy. Krew, krzyki i armagedon. Kurwa aż żal, że nie można tego nagrywać, bo byłby hit. Zakaz zakazem, ale napisać chyba mogę? Nic o blogerach na tabliczce nie było. Gotowi na ostrą jazdę i moc zakupów? To wio!

 

Buty Aldo za 14 zeta przywędrowały z Chełma. Reszta ze Spadku w Zamościu. Błękitne klapeczki za jakieś 5 złotych, białe też coś w okolicach. Czarne koturny chyba 4 złote. Torby River Island, złota- 10 zeta, szara 6,50. 
Piata rano. Pobudka. Pojebało mnie. Trudno. U mnie nie nowość. Śniadanie, mycie i hopla. 6:20 jedziemy z dziewczynami do ciucha do Zamościa. Słynny Spadek zna każdy w okolicy. Przed siódmą stoimy pod wejściem. Znajome twarze już czekają. Pan Szerokie Plecy już jest. Niektórzy stoją od 3. Kurwa. Handlarze zazwyczaj czatują od nocy, tak żeby wyłapać najlepsze kąski. O dziwo, handlarze są spoko. Sympatyczni i jak w drzwiach się zaklinujesz, pociągną za fraki, żeby Cię nie zadeptali. Najgorsze są stare, niepozorne emerytki. Ale to zaraz. Handlarze pomocni i przynajmniej nie biją. Mają łeb na karku- kupią za trzy dychy, opylą za trzysta. Polak potrafi.

 

 

Koszulki Atmo. Crop top- 10 złotych, Chełm. Różowa tuba- 5 złotych, Krasny York (moje miasto). Koszulowe bluzki z Yorku, ceny w okolicach 7 złotych. 
Kolejka zaczyna się powiększać, ale jest sympatycznie. Towarzystwo bardzo fajne. Przynajmniej to przy drzwiach. Są handlarze, nauczycielki, sympatyczna młodzież i uprzejme osobowości. Za chwilę nie będzie zmiłuj. Tłum gęstnieje jak kożuch na mleku. Jest siódma pięćdziesiąt. Tłum wokół nie pozwala Ci się poruszać. Czasami nawet można oddychać, ale po nosie się nie podrapiesz. Adrenalina rośnie. Punkt ósma otwierają się drzwi i bydło rusza. Najgroźniejsza przeszkoda to drzwi. Raz wróciłam z sinymi kolanami. Raz pobiegłam do przodu, ale rękę ktoś mi przytrzymał na futrynie. Tydzień bolało. Otarte kostki, podeptane buty- norma. Czasem ktoś leży na schodach. Odważnie. Bałabym się zadeptania.

 

 

Spodenki i czarna kiecka- Spadek, ceny do 10 złotych. Marek nie chce mi się sprawdzać. Kwiatowa kiecka z Krasnegoyorku za piątaka. Torby- Spadek, brązowa RI- 3,50, beżowa Atmo-38 złotych, pomarańczowa no name 50 zł.
Biegniesz. Dwa zakręty schodów i rzucasz się na wypatrzony wcześniej towar. Chyba, że się wyjebiesz, wtedy śmierć przez zadeptanie. Wcześniej badamy temat na Fejsie (TU). Warto wybrać się po torebki i buty, resztę łapiesz w międzyczasie. Wpadasz w kosze na przykład z torbami i łapiesz co lepsze. Nie ma kiedy oglądać. Oglądamy później w jakimś cichym kącie. Taaaa cichym…no najcichszym możliwym. Kontuzje? Bywa,. Jakaś baba zdarła mi skórę z kosteczek na dłoni i spierdoliła. Nie bierzesz koszyka, bo to stracony czas. Obwieszasz się torbami i wbijasz w buty, łapiesz co zobaczysz. Potem idziesz po koszyk i wrzucasz (po wstępnej segregacji) swoje kąski. Teraz możesz iść w szmaty. Chyba, że upatrzyło się jakąś szmatę wcześniej, to wiadomo- taki jest pierwszy punkt, do którego wpijasz po wejściu.

 

Sukienki z Yorku. Różowa RI, czarna Top Shop, zebra Jane Norman, kwiecista chuj wie co to. Wszystkie po około 20 złotych.
Kiedy już obwiesisz się czym możesz, szukasz miejscówki i przerzucasz kąski. Mierzysz, oczywiście bez przymierzalni. Lustro musi wystarczyć. Koszulka i legginsy to najlepszy ubiór, wygodne buty i wiatraczek w dupie dodatkowo przydadzą się na zakupach w tym miejscu. Wbrew pozorom im młodsi klienci, tym bardziej kulturalni. Babki są nie do zniesienia. Chamskie, wyrywają ciuchy i kradną koszyki. Taka sytuacja. Stoję przed wieszakiem, przeglądam szmaty. Ktoś nakurwia mnie z łokcia po nerach. Najpierw myślałam, że przypadek. Po kilku kuksańcach patrzę i nie dowierzam. Pani 60 plus łoi mnie w nery i obczaja, czy widzę. Widzę, kurwa, nawet czuję. Chrząknęłam, popatrzyłam, a ona dalej. Co robić. Też przyjebałam jej z łokcia. Nie, żeby jakoś mocno, ale od tak ostrzegawczo- żeby zauważyła. Zaczęła wyć na cały ryj, że jestem niewychowana, że jak to tak, że ją biję! Spokojnie powiedziałam, że owszem postąpiłam chamsko, ale było to moją odpowiedzią na jej napierdalanie. Zaczęła mnie od kłamców wyzywać. Ja pierdolę. Stara wiedźma nie dawała za wygraną i zaczęła piszczeć, że co ze mnie wyrośnie. Co miałam powiedzieć? Powiedziałam, że wyrośnie ze mnie taka stara, chamska i wredna baba jak ona. Zamknęła jadaczkę, choć w sumie to nie- jęczała coś jeszcze pod nosem. Te babsztyle chyba przychodzą tam żeby się wyżyć na ludziach. Bo chyba nie chciała kupić krótkich szortów, które akurat oglądałam? Oby. Wiem, że kulturą nie błysnęłam, ale nie będę udawać, że deszcz pada, kiedy mi ktoś w mordę pluje.
Bluza Puma- 16 złotych, koszula mgiełka- około dyszki, koszula Ralph- 7 złotych. Wszystko z Krasnego Yorku. 
Około 10 wychodzisz ze Spadku przemielona jak mortadela. Bród, syf i radość z zakupów. Po co tam jeżdżę? Chyba dla rozrywki i adrenaliny. Ostatnio uzupełniałam też zasoby torebek, bo po porządkach zostały mi dosłownie dwa tobołki. A na Spadek warto wybrać się po torby i buty właśnie. Ciuchy też ok, ale szmateks jest tak duży, że nie jest to łatwe zadanie wygrzebać konkretną szmatkę w milionach innych i w dodatku mając emerytki na karku. Kiedy nie potrzebuję adrenaliny, wybieram się na spacer relaksacyjny po skamach w moim mieście. Tutaj nikt mi w mordę nie da i piszczeli nie połamie 😉 A Wy lubicie emocje, czy spokojne zakupy?

Olejowanie włosów- olej kokosowy KruKam z Biedry

By | Bjuti Pudi, Blog | 33 komentarze
Biała substancja dobra na wszystko. Można brać do buzi, a zęby będą białe. Można smarować skórę, a stanie się gładka w dotyku i nawilżona. Można wcierać gdzie tylko dusza zapragnie, podobno ten niepozorny specyfik jest dobry na wszystko. Ja biorę nie na klatę, a na włosy. Na głowie. Kurka rurka…a o czym Wy znowu myślicie?! Chodzi mi o to twarde, włochate, z białym płynem w środku. Kokos. Konkretnie to olej kokosowy! Zboczeńce i zbereźniki!

Olej kokosowy KruKam.pl. Półlitrowy słoik zakupiłam w Biedrze za zawrotną kwotę dziesięciu złotych nowych polskich. Katowałam skurwiesyna ponad trzy miesiące bez wytchnienia. Wydajność i cena na pięć plus. Przyznam, że już mi zbrzydł ten olej, bo lubię testować coraz to nowe wynalazki, a w tym przypadku słoik nie ma dna. Olej jest rafinowany, ale jakoś to moim kudłom nie przeszkadzało. Ponad dwa lata temu moje włosy już zaznały oleju kokosowego, ale wtedy się kompletnie nie sprawdził. Włosy puszyły się jak wkurwiony jeż, były sianowate i generalnie wiecheć jak siedem nieszczęść. W tamtym okresie moja strzecha była ewidentnie wysokoporowata. Teraz włosy są gdzieś w okolicach średniej porowatości, ich stan znacznie się polepszył, co potwierdziły też badana włosów i skóry głowy. Na podglądzie widziałam lekko rozchylone łuski. Prawdopodobnie moje włosy nigdy nie będą niskoporowate, ale średnia porowatość mnie cieszy. Do rzeczy. Kondycja moich włosów jest lepsza, łuski nie są rozjechane jak nogi prostytutki w szczycie sezonu, więc i olej kokosowy się sprawdza. Moja przestroga-wysokoporowate włosy rzadko kiedy lubią olej kokosowy, bo olej ten jest małocząsteczkowy i wnikając w rozchylone łuski włosa jeszcze bardziej je rozczapirza, a my widzimy puch. 


 

Moje włosy po 3 miesiącach z kokosem stały się jeszcze bardziej gładkie i lśniące. Kudły są mięsiste i odżywione. Oczywiście olejuję nie od dziś, a od ponad dwóch lat i kondycja moich włosów to ciągła praca, ale i olej kokosowy ma w tym swoja zasługę. Jedyną niedogodnością w przypadku tego oleju jest jego konsystencja. Przed wysmarowaniem łba słoiczek stawiamy na grzejnik, lub do gorącej wody, żeby jego zwarta konsystencja zamieniła się w olej. Trochę jak ze smalcem, kolor i zachowanie takie samo. Rafinowany olej kokosowy nie ma zapachu, jest łatwy w nakładaniu, zmywa się bezproblemowo.

 

Czy polecam? O ile nasze włosy go lubią, jest godny polecenia. Wysokoporom nie polecam, choć możecie spróbować, bo raz na milion może się udać.W Biedrze słoiki nadal stoją, tylko cena wyższa o jakieś trzy złote, ale to akurat żaden wydatek. Znacie, lubicie, czy macie wyjebane na olejowanie?

 

Blogosfera- moja spowiedź

By | Blog, Przemyślnik | 89 komentarzy

Dzisiaj przyszłam pomarudzić. A gówno. Oczyścić się. Chcę napisać, to co napiszę, żeby mieć spokojny łeb, bo post kołacze mi się w bani od dawna, ale bałam się, że może kogoś urażę. Może będzie jakaś wojna. Ale wiecie co? W dupie to mam, całemu światu nawet sama Jenna Jameson dobrze nie zrobi. Ja nikomu nie będę dupy lizać. I co mi zrobicie? Najwyżej nie dostanę kremu do recenzji, a ktoś inny zarzuci focha. Życie.

Pixabay

Jak już wspominałam, zrezygnowałam ze spotkań blogerskich. Jeśli będę się gdzieś pokazywać, to tylko na ogólnopolskich imprezach. Dlaczego? Nie, wcale nie zachłysnęłam się liczbą odsłon czy coś, bo szarak jestem. Nie czuję się gwiazdą, no chyba, że na rodzinnej wsi, bo chyba jako jedyna stamtąd gdzieś się publicznie pokazuję 😉 Męczą mnie spotkania w małym gronie i to nie ze względu na grono, bo większość dziewczyn to super laski, ale z nimi mogę umówić się na spotkanie prywatnie. Chodzi o “wymuszanie” recenzji. Piszę w cudzysłowie, bo niby mi nikt głowy nie urwie, że nie napiszę o cudownym środku na hemoroidy, ale naciski są. Jadąc na spotkanie nie wiem co dostanę, a deklaruję, że recenzje zrobię. Sama się w to wjebałam i już więcej nigdzie się nie zapisuję.

Kiedy podejmuję się jakiejś współpracy, wiem co dostanę, ja ustalam zasady. Czasem podejmuję się też testów jakichś drobiazgów. Dla mnie współpraca to twór długoterminowy, potrzebujący czasu i dokładnej analizy, dziesiątki maili, zapytań, telefonów. A takie testy, to ot na Fejsie jakaś firma rzuca hasło, że ma przypuśćmy 10 balsamów i szuka blogerek żeby się wysmarowały i dały znać, czy nie oblazły ze skóry. Czasem się zgłoszę, bo mój zapach, bo nowość, przetestuję i już. Nie wiem czy widzicie różnicę?

A spotkania? Dostajesz wór prezentów, w tym połowę rozdajesz koleżankom i rodzinie, bo na chuj mi na przykład krem 50+? Nawet na chuj nie potrzebny, bo nie mam. W ostatnim czasie przybył mi za jasny podkład, za ciemny podkład, z 10 kremów do rąk, kilka różowych lakierów, kilka czerwonych i nude, 50 kilogramów próbek, milion szminek w kolorach z dupy. Kurwa nie zjem tego, rozdałam. Pal licho, że mi było nie po drodze z niektórymi kosmetykami, chętni są. Ale! Musze dać recenzje z tych produktów. No i teraz wyobraźcie sobie jak recenzuję Wam podkład w odcieniu dupa murzyna. Albo gdzie mam niby wcisnąć recenzję świeczki zapachowej, skoro tego tematu nigdy nawet końcem kija nie poruszałam? Albo takie drogie jak skurwysyn produkty do włosów z foty powyżej. Firma John Masters Organics, czy Wy se jaja do chuja robicie? Wasze 60 mililitrów szamponu wystarczyły mi na trzy razy, odżywka na dwa, a i tak przy drugim razie mi jej zabrakło. I co ja mam recenzować? W kilku słowach- drogie produkty, jebią naftaliną, a myją i odżywiają jak każdy przeciętny produkt za dychę. Tyle po wielkich testach mogę powiedzieć. Ile taka ogromna firma płaci za reklamę w gazecie? 10 tysięcy? 50 tysięcy? Johny przewijają się w każdym numerze Twojego Stylu, a ja mam na podstawie 60 mililitrów jebać bogaczom reklamę za darmo. A taki chuj. Tak się szanuje blogerów. Owszem, blog to moje hobby, ale dlaczego mam nie dostać choćby 5 klocków za reklamę? Blogerzy, to teraz siła, to z internetu ludzie czerpią informacje. Nie chcecie płacić, spoko, ale wtedy pisze się maila i dogaduje sprawę. Nie muszę brać kasy, ale muszę mieć prawo wyboru. I tak większość współprac odrzucam, bo jak przyjęlibyście propozycję firmy, która daje tydzień na testy eko kosmetyków? No właśnie. Pogoniłam.

Pixabay

Piszę tu, bo lubię i odcinam się od wszelkiego zła. Zawsze szczerze, źle, czy dobrze, ale szczerze. Zawsze. Fajny mam szablon, no nie? Nawet myślałam nad swoją domeną, tylko po to, żeby w adresie nie było magicznego hasła “blogspot”, ale w sumie jeden chuj gdzie piszę, ważne, że do ludzi to trafia. Nie mam czasu się w to bawić. A piękny szablon zawdzięczam Vejjsiątku. Powiedziałam jej tylko, że ma pasować do moich zdjęć z nagłówka. Tyle. Wybrała róż, podobierała otoczkę, a ja zatwierdziłam. I pewnego dnia dostaję wiadomość od innej blogerki, że jak mogłam zrobić różowe tło jak ona. No jak? Srak. Bo przecież jak miałam białe tło, to zerżnęłam od Kasi Tusk, right? Niektórzy myślą, że mają monopol nawet na kolory. Otóż nie. Otóż nie wzoruje się na nikim, bo to ja sama sobie jestem sterem, okrętem, żeglarzem. I dam sobie rękę uciąć, że nim puszczę ten post na moim Fanpage, dostanę wiadomość od tej osoby, że jak ją mogłam obsmarować. A mogłam. u siebie jestem, a nazwiskami nie rzucam. Ja przynajmniej nie bawię się w obsy i komy, zaprzeczając przy tym publicznie. Musiałam Wam o tym napisać, lżej mi. Nie mam zamiaru zmieniać koloru tła o pół tonu, żeby komuś się przypodobać. Nie chce mi się udawać, że kogoś lubię. Unikam, a teraz to już chyba wpierdol mi się szykuje haha 😀 Ja nie jestem ślepa i widzę kto komu i za co dupę w blogosferze liże. Sorry, nie jestem psem, żeby sobie wylizywać końce przewodów pokarmowych. Bogu dzięki poznałam dużo zajebistych lasek blogosfery i jedna czarna owca mi wisi.

Koniec miłości, majtki na dupę.

 

La Quintessence- esencja doskonałości

By | Bjuti Pudi, Blog | 11 komentarzy

Nie liczy się wygląd. Liczy się wnętrze. Ładne łatwiej kochać. Kochać na milion sposobów- rano, wieczorem, na stojąco, na leżąco. Ale to to co w środku jest najważniejsze, pamiętajcie! Kiedy w moje ręce wpadło piękne, surowe pudełko wypełnione “siankiem”, oko mi zbielało jak Majkel Dżekson. Już wiedziałam, że będzie miłość. Kiedy zobaczyłam co kryje się w butelczynach, miłość wzrosła. Kiedy zaczęłam używać…a co będę gadać, nie będę wszystkiego zdradzać na wstępie. To blog, nie film porno, będzie z niespodzianką, a nie od momentu telefonu do hydraulika wiadomo jaka będzie puenta.

La Quintessence podarowało nam na spotkaniu w Lublinie takie oto pudełeczka. Proste, skromne, ale wypełnione niemal złotem. Dla mnie samo pudełko jest bombowe, chociaż nie przywiązuję większej uwagi do opakowań, to już do opakowań opakowań tak. Śmiałam się, że nawet gdyby w środku był stolec, to i tak samo pudełko mnie zadowala 😀 Tymczasem w środku- złoty stolec. Kto nie wie co to, niech się dowie, ja nie Google.

Dwa przekurwiste mydełka. Pomysł i wykonanie to szczyt. Szkoda mi ich używać i póki co zdobią mi łazienkę. Skład mydełek też na wypasie, więc tak czy siak je zmydlę jak już się napacze. Te dwie flaszki to kwas hialuronowy i olej z pestek malin. Podjar taki, że kupa w porty.

Kiedy zobaczyłam olejek z pestek malin, pierwsza myśl- “na włosy”. W domu na spokojnie przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że aż żal wychlapać wszystko na sierść. Raz nałożyłam i włosy bomba, miękkie, lejące i błyszczące, nawilżone i dociążone jednocześnie. Aktualnie pół kropelki daję na same końce po myciu, koniuszki są ładnie wygładzone i zabezpieczone. Maliniak sprawdza się na ryju. Bardzo wolno się wchłania, więc stosuję na noc. Przerobiłam już mazanie solo, z hialuronem i z kremem. Wszystkie sposoby są dobre, ale z hialuronem to już wypas.

30 mililitrów olejku kosztuje 69 złotych (69 – przypadeg?). Nie oszukujmy się, prawie siedem dych to jednak kilka browarów jest 😉 Ale…wiecie, że ja nie lubię olejków na mojej skórze? Wiecie. A ten uwielbiam. No to coś na rzeczy jest. Jeśli ja dałam się przekonać do olejku na gębie, to musi to być coś ekstra. Pachnie suchymi gałązkami malin. Nie wiem czy kumacie aromat, ale tak właśnie pachnie. Dla mnie pięknie. Wydajność w dechę, wystarczy dosłownie mała kropelka i cała facjata usmarowana. Najfajniej rozprowadza się po ryju zagruntowanym kwasem hialuronowym, ale to zaraz napiszę coś więcej o kwasie, powoli, bo się rozpierdoli. Wchłania się, jak już wspomniałam, powoli, ale jednak w mordę się wgryza. Doskonale łagodzi podrażnienia i nawilża. Zaobserwowałam także, że twarz stała się bardziej uspokojona, jakby mniej syfu na twarzy. Olej już za chwilę będzie mi towarzyszył w opalaniu, bo zawiera naturalny filtr przeciwsłoneczny. Nie jestem zwolenniczką filtrów chemicznych, więc mam nadzieję, że w przyszły weekend już będę mogła skorzystać ze słonka i oleju. Ponoć świetnie działa na przebarwienia, na szczęście nie mam żadnych plamek, więc tutaj niewiele mam do powiedzenia, ale powiem Wam, że jeśli chodzi o nawilżanie, to maliniak jest moim namber łąn.

Czysty jak łza kwas hialuronowy. Zatrzymuje w naszej skórze wilgoć. Dlatego połączenie z maliniakiem to dla mnie max geniuszu. Sam kwas jest dość gęsty, bezbarwny, bezzapachowy. Taki luźny glutek. Nakładam go oszczędnie, bo też jest wydajny. Stosuję głównie na japę, ale zdarzyło mi się dodawać go do…no jasne, do masek na włosy, jakby inaczej. Dzięki jego właściwościom, włosy nie tracą tak szybko nawilżenia dostarczonego im w maskach. Wracając do twarzy- mieszałam go z kremem, ale trochę się glutuje taka mieszanka, więc najpierw on, a potem na niego olejek lub krem. Dodawałam hialuronka także do kwasu migdałowego, podczas peelingu. Fajnie złagodził podrażnienie skóry. Wspólnie z maliniakiem pielęgnowałam nim skórę pomiędzy złuszczaniem kwasami i skóra szybciej regenerowała się z nimi, niż bez nich (jesienią robiłam kwasy i smarowałam tylko kremem i ryj wyglądał gorzej).

30 mililitrów kwasu to 119 złotych. Jeszcze więcej browarów, niż za maliniaka. Cóż. Wszystko jest stuprocentowe, bez barwników, substancji zapachowych. Za to się płaci. Hialuron co prawda ma mały konserwancik, ale bez niego pewnie w tydzień pleśń i grzyb by go zjadł. Mus. Jeśli macie na zbyciu taką kwotę i możecie sobie pozwolić na taki wydatek- warto. Zmarszczek niby nie mam, ale lepiej zapobiegać, niż potem leczyć. Wydawało mi się, że moja skóra jest napięta i takie tam, ale jednak ryj mi zaczyna trochę zjeżdżać (dobrze, że nie cycki). Gdyby nie ten kwas, to nawet nie obczaiłabym, że robią mi się buldogowe zwisy. Po jakimś miesiącu, półtora z kwasem dziwnie mi się twarz uniosła haha 🙂 Gołym okiem widać, że skóra jest gęstsza i jakby uniesiona, naprężona. Ciężko to wyjaśnić. Tak żeby Wam wytłumaczyć naocznie, to jak se strzelę z plaskacza po gębie, to mi ta skóra tylko się stelepnie i wraca na swoje miejsce. Wcześniej jak se przypierdoliłam, to pliczek długo majtał się w powietrzu jak osika. No, to znaczy napięło mnie, jak stringi w rozmiarze S na grubej dupie. Jak mi zaczną cycki wisieć, to kupię sobie tego wiadro i będę moczyć wymię. Nawet jakbym miała za to wiadro tysiąc złotych zapłacić.

W skrócie. Kwas mnie napiął, olej nawilżył. Jeśli miałabym kupić tylko jeden produkt, to wybrałabym kwas. Najlepsze rezultaty i szał dupy osiągniemy stosując duet. Lubię szał dupy, a pieniądze szczęścia nie dają, więc lepiej te pieniędze spożytkować na coś co jest dobre. To jest dobre. Kupujcie ludzie, kupujcie, a jak chcecie przyszczędzić, to za 159 zeta jest ten zestaw w kupie. Znaczy, nie w kupie, że kopa, tylko, że w zestawie. Tani się ni da.

Wiem, że dostałam za darmo, ale jak Janusza kocham, kota mego rudego, zestaw jest przezajebisty. Nawet nie mam się do czego przypierdolić. Jak to mówią- dobre produkty, obronią się same. Te nawet bronić się nie muszą, po prostu są z góry skazane na wygraną.