Monthly Archives

listopad 2015

Wyniki konkursu- wygraj perfumy od Cobest

By | Blog, Śmietnik | 8 komentarzy
Dzisiaj szybki post organizacyjno- konkursowy. Wiem, że jak się czeka na wyniki konkursu, to nie ma nic gorszego niż dupiate wstępy. Bez zbędnego tarcia chrzanu w takim razie!

1 miejsce (wybrane perfumy z feromonami)

Moim zdaniem najbardziej jesiennym zapachem jest Gold Crystal Umberto Classic. Już sama nazwa, przywołująca barwę, kojarzy nam się z pięknym złotem polskiej jesieni. Nuty zapachowe to między innymi gorzka pomarańcza oraz bergamotka. Jesień kojarzy mi się z zapachem deszczu, liści i drzew, ale również z zapachem pomarańczy. To ta pora roku, w której chętnie sięgam po przeróżne grzańce, zarówno z piwa jak i z wina, a ich nieodłącznym elementem jest właśnie pomarańcza. Z kolei bergamotka posiada właściwości antydepresyjne, a jak wiadomo jesień sprzyja zmęczeniu i melancholii.
Piękny zapach z pewnością poprawiłby nastrój każdemu, nawet w najbardziej deszczowe dni 🙂

2,3,4 miejsce (kupony zniżkowe)

Dla mnie jesień kojarzy się z perfumami UMBERTO, ponieważ mój narzeczony właśnie w jesień mi się oświadczył i pachniał właśnie UMBERTO które mu zamówiłam na urodziny , specjalnie sobie je zamawia bo wie jak kusząco na mnie działają. Są sexi .
A ja jako przedstawiciel przeciwnego obozu, który uwielbia jesienną woń perfum żony, uważam że na jesień potrzeba zapachu, który otula jak ciepły sweter, czy też koc. Zapach będący aromatycznym odpowiednikiem trzymanego w rękach kubka z grzańcem. Jak żona pachnie jesienią w ten sposób to nawet siedząc obok niej robi mi się ciepło i jesiennie przyjemnie.
Przeglądając natomiast ofertę sklepu, myślę że najbliżej tego wyobrażenia jest Pure Crystal Asami. Zawiera w sobie takie przyjemnie leniwe składniki jak malina, kwiat cytryny i miód, choć jak widzę jest on podkręcony również cytryną, więc zapach jest zapewne jednocześnie jesienny oraz energetyzujący. Niestety albo stety, jedynym sposobem na sprawdzenie, czy zapach jest tym czego oczekujemy, czy nie, jest sprawdzenie go na własnej skórze, lub w tym przypadku, na skórze żony. Zatem reasumując, święta się zbliżają, czas prezentów więc nieskromnie polecam się, bo chętnie chciałbym zrobić przyjemny, jesienno-zimowy upominek mojej ukochanej drugiej połówce 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Ja nie dzielę zapachów na pory roku, tak samo jak kolorów lakierów czy cieni do powiek- we wszystkich przypadkach noszę to na co mam ochotę niezależnie od pory roku 🙂
Ale skoro mam już jakieś perfumy wybrać to najbardziej jesiennym zapachem jest według mnie Stella. Znam te nuty zapachowe a w połączeniu dają one mocny, wyraźny i ciężki zapach odpowiedni na tą porę roku
Proszę zwycięzców o kontakt mailowy- niewyparzona@gmail.com podam szczegóły, wyślę kupony, poproszę o dane do wysyłki. A dla wszystkich mam cynk- przez weekend Cobest będzie miał darmową dostawę 🙂 Gratulacje dla zwycięzców!

Wara od miodu, wary w miód

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Dziubek, duck face, podkówka, wary- obcią…dobra nie kończę 😉 Gromada minek i masa określeń na nasze słodkie usteczka. Ciągle gonimy za nowymi pomadkami- teraz w modzie ciemne, najlepiej matowe odcienie. Ciągle czymś smarujemy, coś nakładamy. Zima czai się za rogiem, jak złodziej w tramwaju. Nigdy nie jechałam tramwajem. Te wszystkie maty na ustach, zimny wiatr i skubanie ustników pod wpływem stresu i mamy co mamy- usta stają się suche, spierzchnięte i już żadna pomadka nie wygląda dobrze…Suche skórki wiszą smętnie, jak stare majtki na płocie. Ratunkuuuu!!!
Avon, Naturals, Essential Balm with Beeswax, Uniwersalny balsam z woskiem pszczelim.
Ja wiem… Avon. Większość osób go nienawidzi. W sumie to nie wiem czemu. Owszem mają buble, ale mają i perełki. Wiem co piszę, bo z firmą mam do czynienia od stu lat. Jeszcze na początku lat 90 ciotka była konsultantką. Wtedy można było zbić na tym niezłe chajsy, serio! Potem gdzieś w gimnazjum sama zostałam konsultantką i byłam nią przez całą szkołę. Później zabrakło czasu na zabawę w katalogi, ale te Avonowe pieniążki sprawiały, że kasy od Mamy nie brałam, umiałam zarobić na wyjście na dyskotekę, czy jakieś ciuszki. Dzięki dostępowi do Avonowych kosmetyków mam całkiem dobre rozpoznanie w ofercie, chociaż teraz rzadko coś zamawiam, ale wiem co w trawie piszczy. Ach! Kiedyś nawet zaliczałam szkolenia- fajnie było 😉
Ale wróćmy do Miodku. Miodek- tak nazywam ten balsamik. Niby kosztuje coś koło 17 złotych, ale ja go zawsze kupuję na promo- wtedy jest po 8-10 złotych. Nie ma sensu przepłacać. 15 mililitrów to niby niewiele, ale wystarcza na jakieś pół roku, nawet trochę więcej. Słoiczek jest poręczny, tylko przy końcówce ciężko w nim gmerać. No i takie opakowanie nie jest zbyt higieniczne, szkoda, ale chyba inaczej się nie da tego upchnąć. No, bo jak? Może jakaś tuba, ale na to jest za gęsty, a na sztyft za miękki. I dupa. Musi być słoik.
Pomijam już kartonik, akurat znalazłam cudem w szafce, nie wiem jak się uchował, bo normalnie wywalam od ręki. Skład niby taki o, żadnego wow. Taki tam standard. Miodek jest zbity i szybko rozpływa się w kontakcie ze skórą. Ma słodki, delikatny zapach, bardzo go lubię. Można używać na wszystkie suchary. Oprócz tych od Strasburgera, bo jeszcze coś pierdolnie. Osobiście walę na wary. Jak mam katar- smaruję okolice nosa. Zdarzyło mi się smarować nos, jak go sobie przypaliłam w Grecji. Zawsze się sprawdza! Zimą używam go przed wyjściem, jeśli akurat nie nakładam kolorowej pomadki. Miodek ratuje usta po szminkach, które powodują przesuszenie. Smaruję nim ustniki przed snem i rano są super miękkie i nawilżone. Jeśli chodzi o jego działanie, to nie ma sobie równych. I wierzcie mi- przerzuciłam stosy pomadek ochronnych- Nivea, Carmex, słynna pomadka z cukrem od Sylveco i tak dalej- one wszystkie się chowają przy Miodku! Z ręką na sercu! Zużyłam już kilka opakowań, kupuje go od kiedy pojawił się w katalogu, czyli kilka ładnych lat i będę go kupować, póki będzie w sprzedaży. Nawet mój Niemąż czasem podbiera Miodek, więc nich to będzie najlepszą rekomendacją, bo jak facet mówi, że coś jest dobre, no to tak musi być 😉
A Wy czym zabezpieczacie swoje dzioby przed wiatrem, zimnem i po całowaniu na wietrze? 😉

Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (3)

By | Blog, Wywczas | 2 komentarze

Im zimniej i gorzej na dworze, tym bardziej moje myśli powracają do upalnych wakacji na Fuerteventurze 🙂 Pierwsza część TUTAJ, druga-  TUTAJ. Dzisiaj rozgrzeję Was tym co Fuerta ma najlepszego- plażami. Wspomnę tez o samym Corralejo, które było naszą bazą wypadową.

Corralejo– malownicze miasteczko na północy wyspy. Kiedyś była to wioseczka rybacka, potem turyści rozbuchali miejscówkę na dobre i tak powstało miasto.

Główna ulica, wiodąca do portu, usiana jest licznymi sklepikami i straganami. Oczywiście można napotkać podróbki z całego świata, ale nie jest ich na szczęście takie zatrzęsienie jak na przykład w Grecji. Na początku ulicy, ze zdjęcia powyżej, czyli tuż za moimi plecami 😉 rozkłada się rano targ. Ale nie taki byle jaki. Pomijam znowu podróby, bo mnie nie interesują, ale możemy obłowić się w niesamowite rękodzieło z Afryki, głównie z Maroko ( to tylko niewiele ponad 100 km!). Ale o zakupach innym razem.

Klimat miasteczka zacny. Skojarzyło mi się z Miami, to nic, że w Miami nie byłam- może jeszcze będę 😉 Im bliżej portu tym więcej knajp i restauracji (dobrze i niedrogo karmią i…poją!). Im bliżej portu tym więcej starszej zabudowy, bo obrzeża miasta to hotele i apartamentowce. Jako takich zabytków nie ma, ale miejsce magiczne. W mieście jest park wodny i kilka innych atrakcji- ale ja nie przewodnik, tylko opowiadacz 😉

Z portu możemy wybrać się na wycieczkę promem na Islote de Lobos, czyli Wyspę Wilków. Można się kajtnąć też na Lanzarote, którą zresztą widać z Fuerty.

Oczywiście polowaliśmy na delfiny, ale jakoś nie chciały wyleźć. Pochowały się w swoich norach, czy gdzie tam śpią i jedzą obiady. W tle macie Lobos.

Spacerując promenadą, napotkaliśmy na bandę surferów. Wiecie- nigdy takich pro osobników na żywo nie widziałam. Chłopaki jak z filmu- tlenione dłuższe włosy, szorty hawajki, kolorowe okulary i deska pod pachą. A jak włażą na te fale- robi wrażenie. Jeszcze lepsze wrażenie, kiedy spierdalają się do wody z deską uczepioną nogi 😀 W każdym razie Fuerteventura to raj dla wszystkich wodnych sportowców. Na każdym kroku spotykamy ludzi z różnymi deskami, spadochronami, czy jak to tam się nazywa. Nie znam się. Tak czy siak, wiatry i ilość słonecznych dni w roku, ściąga tu zapaleńców z całego świata.

Oczywiście prawie wszędzie mamy plaże. Przy mieście też. Fuerta to jedna wielka plaża. Jednak większość osób nie odpoczywa na plaży miejskiej, a na Wydmach Corralejo ( Parque Natural Dunas de Corralejo). Niemal wszędzie na wyspie spotkamy białe plaże, które ciągną się kilometrami. Tylko gdzieniegdzie jakieś skupisko kamieni, ale głównie przy zatoczkach. Raj.

W takich uroczych zatoczkach można zaszyć się na piwko i odpocząć. Zwróćcie uwagę jaki fajny zakątek- plaża z gładkich, drobnych kamyczków! Wyglądała cudnie! Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Można leżeć z gołą dupą (dosłownie!) i nic nie robić. Panuje duża tolerancja. Ponoć wyspa jest oblegana przez homoseksualistów, bo nikt ich tam nie wytyka palcami. Potwierdzam. W hotelu mieliśmy wesołych sąsiadów gejów z córeczką. A na przeciwko dwie lesbijki waliły gaz od rana do nocy. Nie, nie Polki hehe 😀 Włoszki. Sympatyczne zresztą. W samym Corralejo można pobawić się w kilku klubach dla gejów i lesbijek, lub udać się do tęczowej sauny.

Im bardziej na południe, tym wydmy roztaczają piękniejsze krajobrazy. Przejrzysta woda, biały piasek znad Sahary i duuużżżooo miejsca. Nie ma mowy o tłoku!

W tle widzicie Hotel Riu, za nim drugi- chyba też Riu. Jedyne wysokie obiekty w tej okolicy. Wybudowane jeszcze zanim wszedł zakaz budowania czegokolwiek na terenie parku, podobno w 2017 roku chcą je wyburzyć, ale tak wpisały się w krajobraz, że nie sądzę. Poza tym- kasa, kasa!

A tutaj już plaża za Riu. Nic się nie zmienia. Nadal turkusowy ocean i biały piasek. Miejsca wystarcza dla wszystkich. Jeśli macie ochotę rozłożyć się na leżaku, to za cały dzień zapłacimy 3 euro od leżaka, parasolka też 3 eurasy. Dwie osoby pod parasolem to 9 euro. W Sopocie płaciłam 50 złotych już kilka lat temu…Zwróćcie uwagę, że nie ma jebanych parawanów haha 😀 Janusz i Grażyna już by nie przyjechali. I dobrze.

Nacieszcie oczy. A wracając do Januszów, to Polaków niewiele. Są, ale się nie bandują, bo jest ich niewielu, a jak się nie bandują- to nie kozaczą i jest święty spokój. Pomijam jednego, którego spotkałam w hotelu. Możliwe, że nawet Janusz. Leżałam przy basenie, a on przez telefon nawijał coś w stylu- “Cześć Andrzej. Co tam? Aaaa nieee, mnie nie ma, ja jestem ZAGRANICO. A wiesz na Kanarach. Jak u WAS pogoda? A tutaj U NAS ze 30 stopni, nad basenem, drynka pije. Ach no wieszz…byliśmy na wycieczce. Achh, mówię Ci luksus. No nic kończę, bo roamingi drogie”. Gadał w tym stylu ze 30 minut. Wiecie- ja to ja. Podbijam do gościa, jak już odłożył telefon i ciach mu dzień dobry. Facet czerwony! Nie myślał, że obok leżała Polka, która miała ubaw i powstrzymywała się od śmiechu. Zapytałam o pierdoły- czy był na spotkaniu z rezydentką i takie tam. Ja na te spotkania nie chodzę. Byłam raz i niczego mądrego się nie dowiedziałam, za to głupot całkiem sporo. W każdym razie gostek opowiedział o wycieczce z Itaki, deal życia! Za 100 euro zobaczył kozy i pole aloesu 😀 Próbowałam mu wytłumaczyć, że to jednak nie jest inwestycja życia, ale nie dało się mu wytłumaczyć. Cóż…za 100 euro miałam dwa dni podróżowania, auto, obiady i jeszcze zostało. Acha- na dwie osoby. Facet na jedną.

Kolory, kolory i zapach. Mój nos jest bardzo wrażliwy. Każde miejsce mi pachnie. Fuerta pachnie solą morską, świeżością oceanu i rozgrzaną ziemią.

Ja. Mieliśmy chęć pojechać na plażę nudystów, ale okazało się, że nie ma potrzeby. Wyspa jest goła. Wszędzie możemy spotkać nagich opalaczy. Nikomu to nie przeszkadza. Sama opalałam się toples. Oczywiście do zdjęć zakładałam górę bikini, no bo jak 😉 Polska nie Kanary, zaraz byłby lincz. A przecież wszyscy rodzimy się nadzy! To sama natura! Chyba kiedyś o tym napisze specjalny post. Wracając do nagusów- uwierzcie, że ciężko mi było znaleźć foty, gdzie nie majtałby się jakiś siurdak, albo cipka 😀 Na jednej z fotek i tak się golas trafił, kto znajdzie? Nie powiem gdzie 😉

O takie zatoczki pokochałam. Kameralnie i pięknie.

I hopla! Wydmy są niesamowite! 10 kilometrów pustyni. Można nawet pojeździć na wielbłądzie. Na pustyni zaobserwowaliśmy tez jakąś hmmm…sektę? Nie wiem co to było- banda ludzi chodząca w kółko, mamrolili coś pod nosem i wznosili ręce ku niebu. Przegrzało? Możliwe. Klimat sprzyja. Temperatura na wyspie nie spada poniżej 17 stopni. Kilka deszczowych dni w roku i znowu grzeje. Właściwie można tam jeździć cały rok, bo i w styczniu trafia się 25 stopni. A te 25 stopni to nie są nasze stopnie, słońce jest mocniejsze. Latem temperatura nie bywa mordercza, a to za sprawą silnych wiatrów w okresie letnim. Wrzesień jest chyba najlepszym miesiącem- wiatr nie przeszkadza, ocean nagrzany, słońce daje czadu, ale nie pali…no może troszeczkę 😉

I trochę czarnego piasku z Ajuy. Na Fuercie jest kilka czarnych plaż, troszkę kamyczkowych, ale takich co stóp nie ranią. A i tak większość to biały rajski piaseczek.

Pierwsza koza.

Druga koza.

No to hop. Jedziemy? Czekamy na ostatnią część?

Przypominam o trwających konkursach- KLIK i KLIK.

Adios!

 

Smaki radości, czyli najlepsze masła do ciała na świecie

By | Bjuti Pudi, Blog | 40 komentarzy
Czasami o wyborze kosmetyków decyduje ich skład. Czasami decyduje reklama. Czasami to blogerki zachwalają produkt i “musimy” go mieć. Czasami kupujemy pod wpływem impulsu, przypadkiem. Czasami podoba nam się opakowanie. Oczywiście wszystko zależy też od rodzaju kosmetyku, jaki mamy zamiar kupić. A co decyduje za mnie, kiedy kupuję balsam, masło czy inne mazidło do ciała? Nos!
Farmona, Masło do ciała, Tutti Frutti. Kiwi i Karambola. Papaja i Tamarillo. Gruszka i Żurawina.
Moja skóra nie jest jakaś mocno wymagająca. Zimą jest troszkę bardziej sucha niż w inne pory roku. Czasem, w porywach lenistwa, ogolę nogi zwykłą maszynką i łydki potrafią zaswędzieć. Poza tym -moja skóra jest normalna, a nie popierdolona jak właściciel. Mazideł używam odkąd pamiętam. Nie wyobrażam sobie nie użyć czegoś po kąpieli. I tak chyba gdzieś od podstawówki. Lubię i nie zapominam. Dla mnie balsam to jak mycie zębów- bez niego nie da się żyć.
Frutki to moje ulubione masełka od…od kiedy pamiętam. Już chyba z 3 raz zmieniają się opakowania, a ja zawsze mam chociaż jeden słoiczek w łazience. Aktualnie mam te trzy smaki. Wszystkie trzy otwarte i używane na zmianę, w zależności od tego, na który smak mam ochotę. Specjalnie pisze o smakach, nie zapachach, bo kto miał Frutkę w domu, ten wie, że po otwarciu słoiczka chce się je zjeść. Mój ulubiony smak to ciągle Wiśnia i porzeczka, czyli babciny kompot na skórze. Ale mam dla kompotu świetnego konkurenta! Zaraz Wam powiem które masełko mnie urzekło.
Zacznijmy od tego, że wszystkie Frutki świetnie nawilżają, maja zbitą konsystencje, poręczne słoiczki, są wydajne, niedrogie (około 10 złotych). Ale najlepsze jest to, że pachną obłędnie, a zapach utrzymuje się do kolejnej kąpieli- nie wiem co to za czary, ale ja je kocham.
Kiwi i Karambola- lubię go najmniej z mojej trójcy. Nie jest zły, ale nie do końca trafia w mój nos. Jak to się u mnie mówiło- pachnie zielepachą, taka surowizną i to są najlepsze określenia. Czuć te zielone, kwaskowate owoce. Świeży, ale taki…czegoś mu brakuje 😉 Nie mniej czasem mnie najdzie i się nim wysmaruję. Latem nawet ok. Teraz jakoś nie do końca mi podchodzi.
Papaja i Tamarillo- tutaj już jest lepiej. Zapach kojarzy mi się z jakimś syropem z dzieciństwa. Ale nie z jakimś złym, nie, nie! Pięknie pachnie! Cytrusowo, jakieś pomarańczowe naleciałości, ale to nie do końca to. Podejrzewam, że tamarillo pachnie tak intrygująco, ale nie mam pewności, bo nie znam tego owoca w pierwotnej postaci. W każdym razie zapach jest cytrusowo- słodki. Uwielbiam!
Gruszka i Żurawina- i tutaj mamy mój hit! Obłęd! Gruszka jest tak intensywnie cudowna i soczysta, że skóra sama złazi mi z piszczeli i włazi do słoiczka! Słodkawo- kwaskowata żurawina podbija całość i autentycznie masło chce się zjeść. Jestem zakochana, mój numer jeden na podium. Oczywiście jest to równorzędne, pierwsze miejsce z Porzeczką i Wiśnią:)
Moja wieża zapachów powoli się kończy. Teraz kupię sobie Karmel i Cynamon. Zawsze kupuje ten smak, kiedy robi się chłodniej. Jest słodki, ale nie mdły. Uwielbiam zimowy cynamon na mojej skórze. A Wy jakie smaki wybieracie najczęściej? Chyba znacie Frutki, prawda?
Na koniec przypominam Wam jeszcze o trwającym konkursie, gdzie możecie wygrać dowolnie wybrane perfumy- KLIK i KLIK.

Emocje, energia i nutka seksu

By | Bjuti Pudi, Blog | 37 komentarzy
Słodkie owoce i drzewny akcent, a może mocna słodycz z domieszką szaleństwa? Może jednak wolicie ostro i z przytupem? O gustach się nie dyskutuje. Każdy ma ten “swój” zapach, który do niego pasuje. A co jeśli do zapachu dorzucimy feromony? A może wolicie dodać odrobinę nanosrebra? Wszyscy lubimy ładnie pachnieć, a perfumy to podkreślenie całości. Kropka nad i. Idealne dopełnienie dla ciuszków, makijażu, dodatków. Bez perfum czegoś nam brakuje… Żeby niczego Wam nie brakowało- dziś pachnący post!
źródło-Cobest
Tyle Wam już pisałam o glinkach od Cobest, a przecież do testów dostałam też perfumy! I pachnię się nimi już od sierpnia! Hurrrra- w końcu nie śmierdzę obornikiem 😉 Pachnię się nimi i pachnę wybornie! No dobra myję się też regularnie, już nie ściemniajmy, przecież każdy się w soboty myje , no nie? A tak serio to chcę Wam przedstawić perfumki od Cobestu. Zacznę od wrzucenia kilku podstawowych informacji, bo wiecie, że nie lubię przepisywać. Klikajcie i powiększajcie z tego wszyscy, bowiem na miniaturce nie wszystko oczy widzą.

 

źródło-Cobest

 

W kilku słowach- mamy w ofercie zapachy damskie i męskie. Dodatkowo wszystkie perfumy dzielą się na klasyczne, z feromonami, z nanozłotem i z nanosrebrem. Do wyboru do koloru. Wszystkie zapachy są wysoko zaperfumowane, jest to aż 22%. Są to perfumy, a nie wody perfumowane, czy toaletowe. Trzeba na to zwrócić uwagę, bo sama nacięłam się nie raz na coś, co miało być perfumami, a okazywało się, że zaperfumowienie było tak niskie, że nie były to perfumy. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwymi perfumami! Czyli w praktyce- zapach jest trwalszy i intensywniejszy. No i oto chodzi! Miłą niespodzianką są ceny! Akurat od minionego weekendu , możecie kupić perfumy w niższych cenach niż dotychczas. Wrzucę Wam cennik, bo wydaje mi się to bardzo istotne 🙂
żródło-Cobest
Czyli podsumowując- prawdziwe perfumy, z francuskich komponentów na naszej ziemi, tej ziemi. Ceny przystępne. Ale co jest najważniejsze? Zapachy oczywiście! Bo opisy w sklepie opisami, ale pewnie chcecie wiedzieć co ja o nich myślę?
U góry 6 zapachów damskich, poniżej 2 męskie. Otrzymałam takie fajne perfumetki, które sprawdzają się także w trasie. Do torebki idealne. I zdradzę Wam sekret- być może wkrótce także będziecie mogli kupić takie małe wersje, poinformuję Was kiedy będzie taka możliwość. A teraz dopuszczam do głosu mój nos. Lecimy po kolei.

Zapachy kobiece

Stella- pierwsze co czuję to piżmo. Perfumy intensywne, raczej cięższe. Sprawdzą się w chłodniejsze dni lub na wyjście wieczorem. Kwaskowata pomarańcza ładnie przebija się dodając lekkości. Bardzo wyrazisty zapach. Nazwałabym je- Wieczorne tango. Dlaczego? Bo taki zapach rozsiewa za sobą kobieta zdecydowana, świadoma siebie.
Kaoru– granat i piwonia, słowa klucze. Rześki aromat zapadający w pamięć. Piwonia nadaje subtelności, przez takie wprowadzenie zamętu perfumy nie są nudne. Genialny zapach na lato i szalone przygody. W tle majaczy ambra, która dodaje charakteru. Moja nazwa- Intensywna przygoda. Dla kobiet tryskających humorem i energią. Przyznam- moje ulubione 🙂
Annabelle- leciutki powiew jaśminowych kwiatów z mocną energią drzewa sandałowego i szczyptą pomarańczy. Pięknym uwieńczeniem jest nutka wanilii, która okala całość. Charakterystyczny zapach, ale nie mdły. Piękny miks kilku żywiołów, które stopniowo uwalniają się w ciągu dnia , podany na kwiatowej paterze. Moja nazwa- 4 żywioły. Dla kobiet odważnych i nietuzinkowych. Doskonały zarówno na wielkie wyjścia jak i do pracy.
Giorgiana- świeża cytryna intensywnie zamieszana w nuty mięty, dodaje nam energii. Drzewo cedrowe i jaśmin dają idealne dopełnienie. Zdecydowanie najświeższy zapach w ofercie. Lekki, wakacyjny. Dla kobiet energetycznych, ruchliwych. Nazwałabym je- Wybuch radości. Takie są te perfumy- uśmiech sam wchodzi na naszą buzię.
Asami- zapach drzewny, a jednak lekki. Piękny zapach ambry złamany świeżością cytryny i maliny. Lekkie muśnięcie kwiatową nutą, nadaje całości szlachetny zapach. Dla kobiet dominujących i temperamentnych, bardzo seksowny. Idealny na randkę i kiedy chcemy dodać sobie pewności. Nazwałabym je- Zmysłowy szał.
Josephine- perfumy kwaśno- kwieciste. Jednocześnie wyczuwam świeżość cytryny i pomarańczy z mocnym uderzeniem jaśminu i goździkowego kwiecia. Całość podkreślona zmysłową ambrą i odrobiną rabarbaru. Zapach uniwersalny, na każdą okazję. Dla osób lubiących intensywne życie i radosne chwile. Moja nazwa- Poranny wieczór, bo zapach to dwie sprzeczności- kwaśna słodycz i słodka kwaśność. Mój drugi faworyt.

Zapachy męskie

Umberto- świeży powiew gorzkiej pomarańczy i leśnych porostów. Drewno różane i piżmo dodają charakteru i doskonale podkreślają rześkość. Dla facetów męskich, uwodzicielskich i energicznych. Nazwałabym je – Stalowy rycerz, bo mają w sobie jednocześnie moc, ale i szczyptę rycerskiego romantyzmu. Żadna kobieta się nie oprze.
Masashi-  drzewny zapach wysuwa się na prowadzenie. Imbir i pieprz intrygują i zwracają uwagę, Czuję szałwię i zamszowe aromaty. Ambra nie pozostaje w tyle- zdecydowanie elegancja i mocne uderzenie dla luksusowego faceta. Idealny na wieczór lub na cały dzień- jeśli facet ma ochotę kogoś uwieść. Moja nazwa- Urok elegancji. 
 
Wow! Udało mi się rozszyfrować aromatyczną łamigłówkę. Nie było łatwo, bo pisanie o zapachach, to stąpanie po kruchym lodzie. Ciężko oddać to, co nos wyczuje, ale mam nadzieję, że mi się to udało.  Podsumowując- perfumy są trwałe, zapach towarzyszy nam cały dzień. Nie mam tu żadnych minusów. A jeśli chodzi o aromaty- kwestia indywidualna, ale myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Perfumy polecam serdecznie.
A dla tych którzy chcą zrobić sobie prezent, zapraszam na KONKURS.
 
Zagrajcie o flakonik dowolnych
perfum z feromonami ze sklepu Cobest. Dodatkowo do zgarnięcia 3 atrakcyjne kupony rabatowe do
sklepu.  Konkurs jest przeznaczony dla
Wszystkich czytelników- nie ważne czy mnie obserwujecie, czy tylko cichutko
czytacie- u mnie każdy Czytelnik jest ważny i równy!
Oczywiście fajnie jeśli
macie mnie w obserwowanych, ale nie jest to warunek konieczny. Fajnie też jeśli
lubicie mnie KLIK i Cobest KLIK na Facebooku. Ale najważniejsze!
Wystarczy, że odpowiecie na pytanie- Który z zapachów perfum w https://sklep.cobest.pl/ uważasz za najbardziej “jesienny” i dlaczego?
 
Na odpowiedzi czekamy od dziś do 23.11.2015 r.
Organizatorem jestem ja, natomiast sponsorem Cobest.
Wybór  zwycięzców odbędzie się w ciągu 5 dni od
zakończenia rozdania
Wyniki zostaną ogłoszone na fan page’u oraz na
blogu .
Wysyłka odbywa się na terenie Polski.
Powodzenia 🙂 Aha i na moim FB do zgarnięcia 2 flakonik, ale wygrać możecie raz 😉TUTAJ KONKURS FB

Markowe rzeczy za pół ceny, okazja, kup teraz, już! Promocja!

By | Blog, Przemyślnik | 52 komentarze
Kupiła żem se ja buty. Ja dużo butów kupuję. Nie nowość. Widzę dziewczyna szuka podobnych, to mówię- na DeeZee są. Bier babo, bo jest promo i wysyłka za darmo. Jaką odpowiedź otrzymałam? “Ale one nie są takie jak Stuart Weitzman”. Aha. Słowo klucz- “jak”. Akcja dzieje się na jednej z grup na FB, gdzie to osoby kupujące na Aliexpress dzielą się swoją wiedzą. Nie od dziś wiadomo, że Ali to miejsce gdzie znajduje się zatrzęsienie podjebek. Podróbki zaczynają wyłazić z każdej mysiej dziury. I gryzą w oczy gorzej niż smog w Krakowie. Dolcze, Gabana, Wersacze!
źródło-Pixabay
Nie przywiązuję wagi do marki. Kupuję to co wpadnie mi w oko. Czasem jest to ciuch markowy, czasem no name. Czasem kupię buty z metką, czasem popierdalacze za 20 złotych. Czasem zwracam uwagę na jakość, a czasem coś mnie zauroczy swoim niepowtarzalnym wyglądem. I wtedy właśnie kupuję. Uwielbiam Ali, bo można wykopać perełki- bluzeczkę za grosze, której nikt nie ma, albo jakieś ciekawe gadżety. Okulary przeciwsłoneczne, które kupiłam za 5$, zrobiły furorę nawet w Hiszpanii, choć być może nie każdy miałby odwagę w nich chodzić. Zawsze lubiłam się wyróżniać. Taka moja natura i koniec. Oczywiście gdybym zarabiała ze 30 tys miesięcznie, kupowałabym pewnie droższe rzeczy gdy będę zarabiać ze 30 tys miesięcznie, będę kupować pewnie droższe rzeczy 😉 Póki co zarabiam tyle ile zarabiam ( dżentelmen zarobkami poniżej 10 tys się nie chwali) i nie szaleję z Luji Witonami. Ale szczerze? Nie szaleję za Lujiami, bo nie kręci mnie to. Nie czuję wewnętrznej potrzeby posiadania markowej torby za kilka tysięcy. Chociaż jeśli ktoś lubi- nie mam nic przeciwko. Jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki. I to nie jest tak, że kogoś nie stać, bo stać. Bo można sobie odkładać rok, czy dwa i kupić. Można nawet i 10 lat, ale jak się chce- to proszę bardzo. Byle ten Luji nam do czegokolwiek pasował, choćby do humoru 😉
Wiecie, ja nawet mam pewną markową torbę. Kupiłam ją ze względu na jakość, nie metkę i…od pewnego czasu leży w szafie. Wiecie dlaczego? Bo mi wstyd z nią wyjść, żeby ktoś nie pomyślał, że to podjebka. Wiecie z czym wracają polskie turystki z wczasów? Z podrabianym torbami i w Conversach za 10 euro. Wstyd! I jeszcze potrafię zrozumieć jakąś koszulkę z Adidasa za 2 euro, bo nie oszukujmy się- Adidas to żadna marka. Te wszystkie sportowe mareczki, lecą na tej samej chińskiej taśmie, co ich podróbki. Kiedyś owszem- była jakość, w tej chwili mareczki spowszechniały, więc ludzie próbują wgryźć się w marki luksusowe. I mamy obrazek- licealistka w legginsach i kusej kurteczce z targu, dzierży w dłoni Marca Jacobsa. Serio? Nie razi Was to? Przecież na kilometr widać, że to podjebka i gdzie ten luksus? W dupie.
źródło-Pixabay
“Ale one nie są takie jak Stuart Weitzman”- no nie są JAK, bo to nie one do chuja wafla. Jakbym chciała kupić SW, to kupiłabym SW i miałabym SW, a nie “SW” jak SW. Czujecie tę różnicę? Jeśli nie byłoby mnie stać na SW, to albo bym nie kupiła, albo na niego odłożyła i kupiła. Miałabym SW. Ale kupiłam buty na DeeZee, bo mi się podobały i tyle. Nie kupiłabym podróbek, bo po co tak właściwie? Lans? Wśród kogo? Gimnazjalistek? Niby taki wyznacznik klasy? No taaaak, bo małolata w podjebkach, plująca na chodnik, czekając na autobus to styl i klasa. Brawo! Taki lans nie znajdzie poklasku, a raczej wystawi na pośmiewisko.
W dalszej dyskusji na FB, dowiedziałam się, że te tańsze podróbki są do dupy, ale te za 400 złotych to PRAWIE jak oryginał. Prawie robi różnicę. Za 400 złotych? Seriously? Za 400 złotych kupiłam kiedyś piękne, skórzane, oryginalne kozaczki polskiej firmy, które mam do dziś. Co prawda dorwałam je na jakimś promo, ale nie były to żadne PRAWIE. Ja nie chcę prawie luksusu, prawie butów i prawie życia. Chcę żeby to wszystko było prawdziwe.
A te wszystkie “butiki” na Fejsie to co? A te super okazje na Allegro? Zwąchały pipy źródełko mamony i wypisują, że oryginał, że końcówka kolekcji. Kup już, teraz, natychmiast- okazja! Buticzanki od siedmiu boleści. Airmaxy za 100 złotych i 100% oryginał. Ha, ha,  HA KURWA! One też kupują na Ali…I mają przebitkę razy milion. Za 5$ od Yellow Friendsa, a na Fejsie za 300 złotych. Nie mam nic do tych, którzy handlują zwykłymi ciuchami, bez metek, którzy mają zarejestrowaną działalność gospodarczą, albo chociaż ich przebitka nie razi. Ale okłamywanie ludzi, że koszulka prosto z luksusowej fabryki i narzucanie ceny z kosmosu? A ludzie kupują…Już się może w język ugryzę, żeby tych ludzi nie obrazić, powiedzmy, że są naiwni.
To samo kosmetyki. Są na Ali Szanele i inne duperele, ale po co to kupować? Żeby błysnąć tanim plastikiem z logo przed koleżanką, która wie, że Cię nie stać? Być może składy nie są szkodliwe, być może…Marc Jacobs też produkuje w Chinach- tam też mają dobre półprodukty. Kupuję czasem jakieś chińskie kosmetyki- na próbę, z ciekawości. Czemu nie? Można trafić perełki. Staram się zagłębiać w składy, dyskutować z chińczykiem, czy oby tam niczego nie dosypał. Ale do kurwy nędzy- po co Ci ten znaczek na szmince? Chcesz jakości? Chcesz zaszpanwać- kup oryginał! Uwierz mi- nawet mało wprawne oko, wyłapie różnice między podjebką i oryginałem.
A wiecie co mnie z tych moich trzewików z DeeZee wyrywa? Niech no któraś gwiazdka, gwiazdeczka błyśnie jakimś ciuchem i już wszystkie głupiutkie panny lecą za trendem. Po taniości oczywiście. Jeszcze nie tak dawno  Kurtka z Bershki popularnym okryciem wierzchnim zrobiła furorę. W tym roku szał robi “limonkowa kurtka Lewandowskiej”. Se wpiszcie w google to szkaradztwo. Nawet nie wiecie co się dzieje na Ali-grupach. Która taniej kupi, która szybciej, która podobniejszaaaa. Kurwa! O gustach się nie dyskutuje, no ale…kolor ok, ale ten krój? Worek. Zniekształci nawet najzgrabniejszą dziewczynę. Nic ładnego. I wszystkie dziunie musza ją mieć, najlepiej za 20$, oczywiście kaptur obszyty futrem z jesiotra, czy innego jenota musi być. Ponoć w sklepikach i targach też tego zatrzęsienie. Jaka to frajda chodzić jak klon? Wytłumaczy mi to ktoś? Ostatnio Siwiec założyła czapeczkę z daszkiem i uszkami. Zgadnijcie co teraz wszystkie laski kupują? Oczywiście żadna z nich nie kupuje oryginału, ale PRAWIE oryginał.
Gratulacje! Jesteście PRAWIE mądre modne!

 

Orzechem w łeb

By | Bjuti Pudi, Blog | 15 komentarzy
Lecą liście, lecą równo. Raz spadną na trawkę, raz spadną na gówno. Znaczy na główną, ulicę główną. Albo gdzie tam sobie chcą to lecą i wkurwiają, bo trzeba je grabić, a mi się wcale nie chce ich grabić. W sumie to mogłoby śniegiem sypnąć i miałabym wymówkę, że się nie da tego z ogródka zbierać. Jeszcze nie tak dawno orzechy ledwie się ubierały w swoje skorupki,  a tu już próżno ich szukać. Właśnie przy pierwszych, zielonych orzechach, kupiłam w Biedrze olej z orzechów włoskich. I okazał się on niezwykle wydajny, bo nadal go mam, na jakieś kolejne 3-4 razy na włosach. Dwa miesiące systematycznego używania.
Taki oto Wyborny Olej z Orzechów Włoskich, cena- około 10 złotych.
Zakupiony, jak wspomniałam w Biedronce. A wiecie, że jak dojeżdżam do tego sklepu, to biedronka z baneru nad drzwiami, zawsze się uśmiecha? Też tak macie? Czy ona tak tylko do mnie się cieszy? Miałam już wersję lnianą KLIK z owada. A jak z orzechową? Wydajna to raz. Dwa- zapach. Jeju, jeju- ale czad! Tak normalnie to orzechy włoskie lubię tylko świeże, takie wiecie w tej skórce. Obieram i wpieprzam. Potem, jak są już suche, to są mi obojętne. Natomiast nie lubię żadnych słodyczy z orzechami- śmierdzą mi. W ogóle nie lubię słodyczy, ale to sprawa dla reportera i długi post. W każdym razie olej mi nie śmierdzi, ma wspaniały aromat. Dla mnie to takie wędzone, podpiekane skorupki z orzechów, ale bez dymu. Zapach jest taki orzeźwiający i zwyczajnie ładny. Ciężko go opisać, musicie to poczuć na własnym nosie. Chyba, że macie drewniany nos, jak taki Pinokio dla przykładu. Ale na to, to ja już nic nie zaradzę.
Butla spora 250 ml, plastikowa, poręczna. Mimo jej poręczności olejek przelałam do butelczyny z dozownikiem po TYM dziadu.
Widzicie? Tu też się do mnie mała biedronka uśmiecha 😀 Do Was też? Olej kładłam co druga noc, przed każdym myciem, pomijając jedną noc w tygodniu, kiedy to rano na 10 minut kładę naftę. No i pomijając tydzień wakacji. No jeszcze tego by brakowało, jakbym olej do Hiszpanii wiozła. Wiem, wiem- ochrona przed słońcem, bla, bla, bla. Pierdolę, nie będę z natłuszczonym łbem latać, choćby to było najzdrowsze na świecie. No matter. Olej jest tłusty, bo jest olejem, ale zmywa się wyśmienicie. Nakłada też dobrze. I działa również bombowo. Terrorysta wśród olejów.
Zauważyłam, że włosy stały się bardziej mięsiste- można je ugniatać i macać jak ciasto na pierogi. Blask przedni, a u mnie ciężko ten blask wywołać, więc musi być dobry. Nawilża chyba lepiej niż jego siostra lnianka. I ten zapach, oł maj gat! Genialne połączenie to olejowanie nim, po wcześniejszym nałożeniu żelu aloesowego, ale o żelu innym razem. Da radę zabezpieczać nim końcówki, bo nie tłuści jakoś wybitnie. Oczywiście jeśli użyjemy na te końce kropelki, a nie wiadra specyfiku. W wiadrze to se można, ale stopy po wyrzucaniu gnoju obmyć.
Podsumowując- olej z orzechów włoskich wędruje do moich ulubieńców. Jeden z lepszych jaki miałam. Polecam!