Wilgotne fantazje

Nie oszukujmy się…większość osób to lubi. I ja tez lubię. Lubię zdecydowanie wziąć do ręki. Chwilę nacieszyć się widokiem. Później delikatnie zabieram się za skórkę. Uwielbiam kiedy nieśmiało schodzi z trzonu. Później niewiele trzeba. Wystarczy włożyć do ust. I to jest właśnie ten najlepszy moment. Potem chwilę zabawy z językiem. Ten moment mógłby trwać wiecznie…
Ten dzień był dniem jakich wiele. Zajęta swoimi sprawami krzątałam się po domu. Mój wzrok przykuł on. Zapomniany, niechciany…taki smutny i nie w pełni sił. Zrobiło mi się go szkoda. Wzięłam go do ręki, ale to nic nie zmieniło. Ale przecież nie mógł się zmarnować, nie mógł pozostać bezużyteczny. Delikatnie odchyliłam skórkę, spojrzałam raz i drugi i już wiedziałam co robić dalej. Łapczywie chwyciłam za widelec. Robiliście to kiedyś widelcem? Ugniatanie pozornie niedbałe sprawia, że efekt jest niesamowity. Strasznie lubię ten moment kiedy panuję nad sytuacją, kiedy widelec niedbale napiera na każdą jego cząstkę. Dodałam troszkę słodyczy. W końcu nie jestem wyuzdanym ugniataczem. Samo ugniatanie to nie za wiele. Odrobina nawilżenia też jest ważna, kto wie czy nie kluczowa! Do całkowitego spełnienia brakowało mi tylko jednego- tej białej, lekko lepkiej substancji, tego uwieńczenia. Tak! Tak! Mam to! Już, teraz! Wszystko ląduje na…moich włosach! Szaleństwo! Czy wcieracie czasami takie hmmm… eliksiry we własne włosy? Czy czujecie przy tym taką ogromną radość? Świat wiruje!!!
Banan, zapomniany, ale nigdy bezużyteczny. Łyżka miodu i łyżka czyściutkiego żelu aloesowego. Dodatkowo łyżka Kallosa jagodowego. To właśnie ten wilgotny eliksir oblepił moje włosy. Włosy, które noc spędziły w oleju z orzecha włoskiego, który rozsmarowałam na aloesowym żelu, który uwielbiam. Banalny przepis. Zachwycające rezultaty. Dwie godzinki na włosach, żeby nadać im blask i genialne nawilżenie. Wszystko zmyłam leciutkim szamponem i jeszcze na 5 minut nałożyłam Kallosa. Efekty? Proszę.
Moje suchary są w coraz lepszym stanie. Niestety obawiam się, że nigdy nie będą mega długie, bo rosną sobie gdzieś do tego momentu i końcówki zaczynają się przerzedzać. Taki ich urok. Zawsze miałam cienkie i delikatne włosy. Z gówna bata nie ukręcę. Życie Szu!
Ale to co, że może nigdy nie będą do pasa? Od czerwca nie farbuję. Dwa lata olejuję. Regularnie podcinam- ostatnio 4 centymetry. W sumie to nie mam parcia na długość, chociaż fajnie by było gdyby były długie jak obietnice wyborcze.
Na tym zdjęciu nie widać akurat ich jakości, ale taka jedna Gosia chciała zobaczyć ich długość. No to jest tak, kawałek za stanik. Są fajne, lubię je. Są miękkie i przyjemne w dotyku i nie muszą się nikomu podobać- ja je uwielbiam 🙂