Ale Ale Alessandro, ale ale ale ładny- lakierowy niezniszczalny

Ostatnio powróciłam do malowania paznokci. Chyba dlatego, że szkoda mi było, że moja kolekcja lakierów się kurzy, a ja nie lubię marnotrawstwa. Nie dość, że lakiery przestały zarastać zapomnieniem, to jeszcze kolekcja mi się ciągle powiększa. Los tak chciał. Niedawno wygrałam na fejsie lakiery od Alessandro. Kolory, mimo iż wybrane losowo, spodobały mi się od razu. A skoro mi się spodobały, to chcę Wam o nich kilka słów napisać i pokazać fotki malunków.
Alessandro Nail Polish nagellack vernis a ongles, kolor Sunday Rose- Happy Coral oraz Red Stars- Poppy Red. 5 mililitrów we flaszce.
Kilka słów o nich. Niewielkie buteleczki, kolory nasycone i nawet jedna warstwa daje radę i nie smuży. Pędzelki krótkie, no bo jak niby zmieściłyby się długie, skoro butelczyny niewielkie 😉 Mimo krótkości szczot- malowanie idzie sprawnie. Nie mam nic do zarzucenia tym lakierom. Schną w normalnym tempie, ale ja i tak przeciągam topem, który jest też odpowiedzialny za szybkie schnięcie. Największy plus gamoni to ich trwałość. Ponad tydzień się trzymają bez większych uszkodzeń, nawet czubki paznokci wolno się wycierają. Jest łał. Wyśledziłam na stronce, że koralowy lakier kosztuje 17 złotych, czerwony 18. Jak na lakier to sporo, biorąc pod uwagę jakość- cena adekwatna. Jeśli nie jesteście sępami, jeśli lakier w tej cenie nie jest dla Was wyzwaniem- polecam, bo odcienie i trwałość-  na najwyższym poziomie.
Najpierw zajmiemy się Niedzielną Różą. Ten lakier trafił jako pierwszy od moją strzechę i od razu poszedł w ruch.
Kolor piękny, kojarzy mi się z herbatnikami. Troszkę nude, troszkę brzoskwinia, ciężko określić. Ładny. Pierwszy lakier w tym odcieniu w mojej kolekcji. Elegancki odcień, subtelny, na każdą okazję.
Ciężko mi było uchwycić jego faktyczny kolor, w rzeczywistości jest mniej pomarańczowy, bardziej delikatny. A kropki? A wiecie, muchy się zaczęły budzić, wiosna idzie i tak jakoś wyszło hehe 😉
Do drugiej wariacji użyłam czerwieni. Dopomogło mi złoto z Pupy i czerń z Maybelline. Przyznaję, że kropki z pierwszego malunku to też ten sam czarny lakier. A Pupa jak to Pupa, mam ją od dawna, ale rzadko używam, bo jakoś ze złotem mi nie po drodze, choć przyznaję, że kolor sam w sobie jest rewelacyjny.
Wyszły takie malunki. Nadal drży mi ręka przy robieniu kresek, ale jest lepiej. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona- cofam się do młodzieńczych lat i łapy mniej latają, choć jeszcze drżą 😉
Jeden trójkącik jakiś nie równy, ale udajemy, że tego nie widzimy 😉 Czerwony lakier ma oryginalny kolor. Czerwony, ale rzeczywiście jest to czerwień jaką mają maki. Nie jest krwisty, tylko taki delikatnie wpadający w pomarańcz, chociaż to też nie jest dobre określenie, bo wciąż jest to kolor czerwony. Wyjdźcie na jakieś pole kiedy będą kwitły maki. Popatrzcie na te maki. Nie na to! To chabry kurrrr, maki! O te, te, czerwone kwiatki z delikatnymi płatkami. No, to taki odcień właśnie ma ten lakier.
Na koniec jeszcze przypominam, że na fejsie ruszyłam z rozdaniem. Do wygrania kolagen w kapsułkach, w którym pokładam ogromne nadzieje. Do wygrania dwa zestawy, po dwa opakowania. Warto kliknąć KLIK KLIK KLIK.