Monthly Archives

luty 2015

Pędzle La Femme- must have każdej kobitki, recenzja po roku zmagań

By | Bjuti Pudi | 29 komentarzy
Dziś recenzja produktu, który testowałam około roku. Długo prawda? Teraz mogę Wam powiedzieć absolutnie wszystko na temat tego co zakupiłam.
Chyba każda z kobitek malujących się posiada pędzle do makijażu. Blogerki prześcigają się w zakupach pędzli coraz to droższych, lepszych, modniejszych. Ale powiedzcie mi- czym różni się pędzel za kilka złotych od takiego za sto złotych, jeśli jakość jest identyczna? Marka, logo- tutaj siedzi cena. Nie lubię przepłacać tylko dlatego, że coś jest z firmy X czy Y. Pędzel ma być dobry i się nie lenić. Tyle.
Weronika poleciła mi w zeszłym roku pędzle z La Femme. Cena- około 30 złotych za zestaw 7 pędzli. Grzech nie kupić.
Zdjęcie zrobione tuż po zakupie. Ładne, mięsiste pędzluchy, nowiutkie aż chce się ich użyć. I poszły w użycie.
Wszystkie mysie ogonki schowane w całkiem przyjemne dla oka etui. Z lenistwa już nie wiążę na kokardkę, tylko motam o siebie 😉 Etui w stanie nienagannym służy do dziś, moje pędzle mieszkają w środku i jest im tam dobrze, przynajmniej nic nie mówiły, żeby im się nie podobało.
Ponumerowałam każdą sztukę i o każdej się wypowiem.
1. Pędzel, który miał być do podkładu, ale ja nie lubię nakładać podkładu pędzlem, więc użyty kilka razy. Sam w sobie jest ok, ale ja lubię podkład paciać paluchami i koniec. Mam wrażenie, że wszystkie podkładowe pędzle tego świata piją podkłady i zużywamy większe porcje szpachli.
2. Pudrowiec, w ciągłym użyciu. Myty, kąpany, używany, zero sentymentów, codziennie zapieprza po mojej facjacie i się nie skarży. Ja też jestem z niego zadowolona i tak sobie razem żyjemy. Sielanka.
3 i 4. Rozcieraki do cieni. Uwielbiam je, moje oka też. Oka mam na swoim miejscu, pędzle są delikatne i ślepi nie wydłubią. Dobrze mieszają cienie, mniejszy sprawdza się też kiedy lekko tuninguję brwi cieniem.
5,6 i 7. Kreślaki. Stosuję do malowania kresek na czy pod powieką, czasem oblecę nimi brwi. Wiem, że mają inne przeznaczenie, ale mi służą do tego co im każę. Nie skarżą się.
źródło- https://allegro.pl/sklep/33587178_lafemme
Pędzle mają troszkę inne przeznaczenie, a ja używam po swojemu. Dlatego wrzucam Wam skrina ze strony sklepu, żebyście mieli rozeznanie i przy okazji wiecie z jakich stworzeń pędzle są wykonane. Część to kłaki z prawdziwych wiewiórek, soboli, część to typowe plastikowe niedźwiedzie.
Po roku mój zestaw wygląda tak. Specjalnie nie umyte, a niech będzie wiadomo, że pędzle nie próżnują tylko są w ciągłym użyciu. Pędzel do pudru lekko się roztrzepał, ale nie stracił na jakości, od czasu do czasu zgubi pojedynczy kłaczek, ale zdarza mu się to sporadycznie, więc nie drę na niego mordy. Podkładowiec siedzi na bezrobociu, reszta pracuje i jest w stanie nienagannym. Nic się z nimi nie dzieje. Są niemal takie jak w momencie ich przyjścia na świat.
Etui już poszło do mycia razem z resztą towarzystwa. Poza normalnymi śladami użytkowania pędzle są jak nowe. No i powiedzcie mi teraz jaki jest sens kupować jeden pędzel za pierdyliard juanów i trzy pierdyliardy rupii? Żeby się pochwalić? Żeby mieć satysfakcję z tego, że ma się coś markowego, modnego? Żeby nie było, to pracowałam na hiper drogich pędzlach z najwyższej półki i co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem- niczym się ta drożyzna nie różni od pędzli La Femme. Powiem więcej, niektóre drogie pędzle leniły się już na starcie, albo po pierwszym myciu. Skoro się nie różnią, to po co przepłacać?
La Femme są wytrzymałe, dobre, przyjemnie się nimi maluje, nie lenią się, nie drapią, są dokładne, ładnie docięte i dobrze wyprofilowane, nie robią smug, mają przydatny i funkcjonalny pokrowiec, kosztują grosze. Nie kupię innych. Teraz myślę o kolejnym zestawie od nich, tylko z innymi pędzlami, tak żeby rozbudować moją mini kolekcję.
Znacie ten zestaw? A może używacie innych pędzli? Czym lubicie się malować, czym nie?

Jestem świnią!

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Świnie to są świnie. Ale świnie są fajne. Lubię świnie. Szczególnie na talerzu. Świnie mają gładką skórę. Świnie są zakłaczone, ale skórkę mają mega na wypasie. I nie dlatego, że się pasą i znoszą jajka. Świnie mają wypasioną skórę, bo się czochrają. Widzieliście kiedyś jak się świnia czochra? Ja widziałam. Staje toto na tych swoich małych, śmiesznych raciczkach, unosi ogromny, ale to ogromny (widziałam dużą świnię) korpus i trze. Trze o ściany. Trze o zagrodę. Trze aż się jej muchy z grzbietu podrywają. Tak się trze świnia, że aż szok. No, szok w trampkach tak toto się trze! I dlatego świnia ma gładką i niepomarszczoną skórę. Widzieliście kiedyś zmarszczoną świnię? Albo świnię z cellulitem? Nie. Bo się trze. Jestem jak świnia. Jak stara, próżna locha i też się trę. Trę się ile wlezie. Ale nie mam zagrody. Nie mam chlewa. Jak nie mam zagrody i nie mam chlewa to trę się peelingiem. Ale peelingi chociaż fajne to szybko mi się nudzą. Znalazłam taki, który mi się nigdy nie znudzi. I trę.
A co to za czary?! Kręgiel kurwa. To jest mój ulubiony peeling. Dostałam go na spotkaniu blogerek od https://www.pumice.pl/. Spodobała mi się flaszka. Zaglądam, a tam jakieś okruchy siedzą. Cóż to jest? Sproszkowany pumeks. Takie czary. Czaiłam się czaiłam, aż pewnego razu natarłam losze cielsko. Ajjj jak fajnie drze ten peeling! Tak jak lubię! Ostry aż miło.
Drobinki wysypuję na gąbkę, daję porcję żelu i trę po całym ciele. Niesamowity ździerak. Żaden peeling nie dał mi jeszcze tak gładkiej skóry. Nie robię sobie jaj. Cudo to wydatek kilku złotych, niepozorny proszek. Przypomina mi korund, o którym kiedyś pisałam KLIK. Korund ma mniejsze cząsteczki i jest idealny żeby sobie nim gębę natrzeć. Ten pumeks w proszku ma trochę większe kryształki, więc hapy nie radzę tym tarmosić, bo wam może oczy wydrzeć, a bez oczu to co to za robota?
Kręgiel ma za małą dziurkę, dziewicza taka. A ja wolę jamę jak stodoła, bo mi się lepiej sypie. W związku z tym odkręcam cały łepek, bo mi się nie chce dziubdziać tym małym otworkiem. Więcej wad nie widzę. Peeling jest praktyczny, bo możemy go mieszać z różnymi żelami o dowolnych zapachach. Nacieram nim całe ciało ze stopami i łapami włącznie. Do gęby się nie nada, ale to już mówiłam. Wydajny. Mam go od początku grudnia i zużyłam połowę, a nie szczędzę i stosuję regularnie.
Wiecie, raz zapomniałam zakręcić peeling cukrowy i mi stopniał w łazience. Tak! Cukier się rozpuścił i mogłam go sobie zjeść. Ten peeling przetrzyma chyba wszystkie warunki, dlatego jak mi się skończy to go sobie kupię znowu i znowu i znowu. Tak jak bez korundu nie wyobrażam sobie życia, tak i bez tego drobiazgu też już nie.
To jak chcecie być jak świnia i mieć gładką skórę? To się trzemy, trzemy i trzemy!
PS. Pamiętajcie o konkursie na FB KLIK.

Ale Ale Alessandro, ale ale ale ładny- lakierowy niezniszczalny

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Ostatnio powróciłam do malowania paznokci. Chyba dlatego, że szkoda mi było, że moja kolekcja lakierów się kurzy, a ja nie lubię marnotrawstwa. Nie dość, że lakiery przestały zarastać zapomnieniem, to jeszcze kolekcja mi się ciągle powiększa. Los tak chciał. Niedawno wygrałam na fejsie lakiery od Alessandro. Kolory, mimo iż wybrane losowo, spodobały mi się od razu. A skoro mi się spodobały, to chcę Wam o nich kilka słów napisać i pokazać fotki malunków.
Alessandro Nail Polish nagellack vernis a ongles, kolor Sunday Rose- Happy Coral oraz Red Stars- Poppy Red. 5 mililitrów we flaszce.
Kilka słów o nich. Niewielkie buteleczki, kolory nasycone i nawet jedna warstwa daje radę i nie smuży. Pędzelki krótkie, no bo jak niby zmieściłyby się długie, skoro butelczyny niewielkie 😉 Mimo krótkości szczot- malowanie idzie sprawnie. Nie mam nic do zarzucenia tym lakierom. Schną w normalnym tempie, ale ja i tak przeciągam topem, który jest też odpowiedzialny za szybkie schnięcie. Największy plus gamoni to ich trwałość. Ponad tydzień się trzymają bez większych uszkodzeń, nawet czubki paznokci wolno się wycierają. Jest łał. Wyśledziłam na stronce, że koralowy lakier kosztuje 17 złotych, czerwony 18. Jak na lakier to sporo, biorąc pod uwagę jakość- cena adekwatna. Jeśli nie jesteście sępami, jeśli lakier w tej cenie nie jest dla Was wyzwaniem- polecam, bo odcienie i trwałość-  na najwyższym poziomie.
Najpierw zajmiemy się Niedzielną Różą. Ten lakier trafił jako pierwszy od moją strzechę i od razu poszedł w ruch.
Kolor piękny, kojarzy mi się z herbatnikami. Troszkę nude, troszkę brzoskwinia, ciężko określić. Ładny. Pierwszy lakier w tym odcieniu w mojej kolekcji. Elegancki odcień, subtelny, na każdą okazję.
Ciężko mi było uchwycić jego faktyczny kolor, w rzeczywistości jest mniej pomarańczowy, bardziej delikatny. A kropki? A wiecie, muchy się zaczęły budzić, wiosna idzie i tak jakoś wyszło hehe 😉
Do drugiej wariacji użyłam czerwieni. Dopomogło mi złoto z Pupy i czerń z Maybelline. Przyznaję, że kropki z pierwszego malunku to też ten sam czarny lakier. A Pupa jak to Pupa, mam ją od dawna, ale rzadko używam, bo jakoś ze złotem mi nie po drodze, choć przyznaję, że kolor sam w sobie jest rewelacyjny.
Wyszły takie malunki. Nadal drży mi ręka przy robieniu kresek, ale jest lepiej. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona- cofam się do młodzieńczych lat i łapy mniej latają, choć jeszcze drżą 😉
Jeden trójkącik jakiś nie równy, ale udajemy, że tego nie widzimy 😉 Czerwony lakier ma oryginalny kolor. Czerwony, ale rzeczywiście jest to czerwień jaką mają maki. Nie jest krwisty, tylko taki delikatnie wpadający w pomarańcz, chociaż to też nie jest dobre określenie, bo wciąż jest to kolor czerwony. Wyjdźcie na jakieś pole kiedy będą kwitły maki. Popatrzcie na te maki. Nie na to! To chabry kurrrr, maki! O te, te, czerwone kwiatki z delikatnymi płatkami. No, to taki odcień właśnie ma ten lakier.
Na koniec jeszcze przypominam, że na fejsie ruszyłam z rozdaniem. Do wygrania kolagen w kapsułkach, w którym pokładam ogromne nadzieje. Do wygrania dwa zestawy, po dwa opakowania. Warto kliknąć KLIK KLIK KLIK.

Pozbywamy się czarnej farby!

By | Bjuti Pudi | 41 komentarzy
W końcu postanowiłam zrobić włosową niedzielę, a właściwie włosowy tydzień 😉 Wiecie, że zbrzydł mi czarny włos na mej zacnej głowie i od pewnego czasu miałam ochotę pozbyć się czarnucha z głowy. W końcu się zmobilizowałam.
Zacznijmy od tego, że od połowy września przestałam malować włosy. Odrost już mnie tak wkurzył, że nie mogłam z nim wytrzymać, chociaż moje odrastające włosy miały piękny kolor. Mimo to piękny odrost z pozostałą czernizną wyglądał tak sobie.

 

Jak widzicie na powyższym zdjęciu- moje włoski mają ładny ciemnobrązowy kolor, ale gdybym miała czekać aż moje włosy same odrosną minęłaby chyba wieczność. Po wybadaniu sprawy postawiłam na dekoloryzator. Ostatnio było głośno o cudownym Uberze ( nie wiem jak dziada poprawnie odmienić). Po analizie doszłam do wniosku, że mamy też inne dekoloryzatory o podobnym składzie, a w niższych cenach ( ach ten marketing).
Wybrałam Chantal Color peel od ProSalon za około 30 złotych.
W środku dwie flaszki do zmieszania. Te dwie flaszki wystarczyły mi na dwa użycia- jedno po drugim. Tak, można tak- produkt nie narusza naturalnych kłaczorów i działa tylko na farbę. Wcześniej włosy dokładnie umyłam szamponem ździerakiem z sodą, potem już samym ździerakiem. Wysuszyłam. Poszła jedna porcja. Wymyłam ją dokładnie ździeraczkiem ze 3 razy. Wysuszyłam. Poszła następna dawka i znowu to samo.
Możecie sobie powiększyć ulotkę, jeśli interesują Was szczegóły. Po tym zabiegu moje włosy nie były wcale zniszczone, nie odczuły dekoloryzatora ani troszkę. Odczuły nieznacznie tarmoszenie milion razy szamponem z sles bez żadnych odżywek, ale stan do opanowania w trzy dni, więc bez płaczu 😉
Pierwsza fotka robiona w nocy o północy, tuż po zmyciu ustrojstwa, robiona telefonem z lampą, więc jakość nie powala, ale efekt widoczny. Druga fotka zrobiona na drugi dzień w słoneczku- w rzeczywistości włosy były ciut ciemniejsze. Trzecie zdjęcie zrobione już w salonie u koleżanki, też tego samego, drugiego dnia. Ciemniejszy pasek to miejsce gdzie testowałam hennę 😉 Dół to wszelakie farby drogeryjno- salonowe, a wybitnie ruda góra to Color&Soin.
Zdecydowałam się na brązową farbę i trochę refleksów, bo dół mimo wszystko pozostawał sporo ciemniejszy. Tutaj widzicie jak oporne są moje włosy. Na naturalnych już białe- reszta jakaś sraczkowata bleeee!
Tadam! Przy okazji poprawiłam cieniowanie przodu i podcięłam końcówki. Jaśniejszy przód chodził za mną od dawna. Na ombre bym się nie zdecydowała, ale sombre (chyba tak to się nazywa) bardzo mnie kusiło. Przód bardzo mi się podoba, a co z tyłem?
Szczerze mówiąc to jest średnio. Farba z moich włosów wymywa się teraz zaskakująco szybko i zaczynają mi wychodzić jakieś dziwne łatki. Teraz zastanawiam się jaki następny krok popełnić. Idąc za radą koleżanki farbować się na coraz jaśniejsze odcienie brązu? A może jeszcze inny pomysł? Jeśli macie doświadczenie, albo dobre rady- czekam na Wasz głos.
Podsumowując- dekoloryzator w dechę, polecam. Moje włosy oporne, ale cóż się dziwić skoro od dobrych 7 lat były malowane całą gamą wynalazków na czarno. Efekt po farbowaniu- początkowo dobry, ale farba szybko spływa pozostawiając dziwne dalmatyńczyki. Cel- ładny odcień brązu. Pytanie- co robimy dalej?

Pierwsze urodziny bloga

By | Śmietnik | 24 komentarze
Dokładnie rok temu, po namowach, założyłam tego bloga.
Zaczęło się od tego, że na Onecie prowadziłam Celebrytkę, ale strasznie mnie wkurzała ta platforma i chciałam się z blogiem przenieść. Potem koleżanki, zaczęły mnie namawiać na bloga kosmetycznego. Mamy taką swoją tajną grupę na fejsiku- 8 bab, które na pierwszy rzut oka niewiele łączyło, a po czasie okazało się, że stworzyłyśmy fajną ekipę. Zwykłe-niezwykłe krasne kobity, niektóre blogujące. Namawiały, namawiały i oto jestem.
Później przeniosłam na blogspota Celebrytkę, a jeszcze później – połączyłam Celebrytkę z Pudernicą. Od tamtego momentu moje przemyślenia i urodowe cuda wianki siedzą w jednym miejscu.
Rocznicę obchodzę dziś, bo jakąś datę umowną trzeba przyjąć. Niech będzie więc to moment kiedy ruszyłam na blogspocie.
źródło-pixabay

Mój pierwszy post tutaj KLIK, był powitaniem samej siebie i kilku osób, które namawiały mnie na blogowanie. A potem poszło. I to jak poszło! Ponad 180 tysięcy osób wlazło mi na bloga, co jest dla mnie niemałym szokiem. Ponad 160 paczaczy i ponad 130 podążaczy, 658 ludziów na Fanpage. Dla mnie to ogrom, nie liczyłam na połowę tego. Ale nie liczby są najważniejsze! Najważniejsze, że ktoś mnie czyta, a nawet komentuje! Dzięki blogowaniu poznałam kilka genialnych blogów, niesamowitych osób- wirtualnie i realnie. Odniosłam kilka swoich małych blogowych sukcesów i dużo się nauczyłam.
Zaczynałam ze zdjęciami robionymi suszarką do włosów, pisałam wyśrodkowanym tekstem, popełniałam większe i mniejsze błędy. Teraz kiedy patrzę na pierwsze posty- łapię się za głowę 😀 Ale nie mam zamiaru niczego zmieniać czy poprawiać- niech ludzie widzą, że się nie cofam, a idę do przodu, a co!
Chyba wystarczy takie małe podsumowanie? Cieszę się, że piszę bloga i cieszę się, że ma on swoich odbiorców. Życzcie mi sławy, blichtru i przepychu, ale najbardziej wiernych czytelników. A ja dziękuję Wam- za każdy konstruktywny, miły i niemiły komentarz oraz za czas spędzony ze mną.
A teraz idźcie się napić, czy coś- okazja jest.
A w poniedziałek ruszę z rozdawajką na FEJSIE, żeby się podlizać hehe 😉

Kredka Paese- jest passé, czy jednak nie?

By | Bjuti Pudi | 30 komentarzy

Ostatnio zadręczam Was moimi oczami. Właściwie to malunkami na oczach. Cóż…dziś też wywalę gały na świat, bo chcę Wam napisać o pewnej kredce od Paese. Przyjechała ze mną ze spotkania blogerek i po pewnym czasie postanowiłam jej użyć.

Paese, automatic linea, black glam.
Cena- 19,90, tak sobie jak za kawałek kredki, bo ja jestem sęp, ale to już wiecie 🙂
O taka to kredeczka- w buzi ma sztyft kredkowy, a w dupce gąbeczkę do rozcierania. Takie gąbeczki to mnie akurat z deka wkurwiają, bo jak się usmarują to nie wiadomo jak to myć, żeby nie zalać kredki w trupa. Ale dobra- gąbka dobrze rozciera, a ja nie muszę wszystkiego lubić, prawda?

Nie wiem jak Wy, ale ja w latach młodości  (matko bosko krasnoyordzko jak to brzmi “w latach młodości”) nadużywałam czarnych kredek. Wiecie- oko zdechłej pandy. Ślepia obrysowane na linii wodnej, na górze, na dole, szkoda, że nie po tęczówce jeszcze. O dziwo nie wyglądałam jakoś najgorzej, ale ładnym też bym tego nie nazwała. Po latach czarnokredzkich nastał czas otrzeźwienia i to do tego stopnia, że teraz nawet przy makijażu wieczorowym ręka mi drży kiedy mam użyć czarnucha. To moja historia…kiedyś może napiszę coś więcej o makijażowych wpadkach, bo chyba każda jakieś miała 😉

Wróćmy do dzisiejszej bohaterki. Wypróbowałam ją na linię wodną z oporem, bo wiecie wspomnienia zdechłej pandy wróciły hehe 😀 Ale mimo obaw było ok, tylko fotki gdzieś wpieprzyło. To pewnie te trole, które mieszkają z nami w domu. O trolach też Wam kiedyś napiszę. W każdym razie kredka nie spływała, a za sprawą maleńkich drobinek, fajnie połyskiwała, co dało ciekawy efekt z rozświetlającymi cieniami. Plus za to, że drobinki nie podrażniały oka, bo kiedyś miałam taką panienkę z drobinkami, które drapały przy mruganiu.

Widzicie jak lśni? Jak… psia moszna 😉 Pardon za kropki na powiece- chyba tuszem się uwaliłam. Udajemy, że tego nie widać, ok? Do kreseczek na powiekach kredka spełnia swoje zadanie, nie maże się i nie waży, mimo to wolę eyeliner, jakoś się przyzwyczaiłam i wolę głębszą czerń. Jednak kredka przyda się przy makijażach bardziej świetlistych, no bo te drobinki robią robotę.

No co tam jeszcze chcecie wiedzieć? Nie odbija się na powiece, więc efektu xero nie doświadczycie. Kredka jest miękka, ładnie się nią kreśli, dość precyzyjna, choć ze względu na jej grubsze gabaryty może sprawić trudności mniej wprawionej łapce. Oceniam ją na czwórkę z plusem, plus za to, że nie trzeba jej temperować, reszta plusów za trwałość i wygląd. Piątki nie będzie, bo jednak jest troszkę za gruba i ta gąbka nadal mnie wkurza. Ale wiecie ja mam dziwne wymagania 😉

Różowo mi- wiosno przybywaj :)

By | Bjuti Pudi | 38 komentarzy

Niektórzy blogerzy to sobie planują co danego dnia zapodać czytelnikom. Ja nie mam takiego zwyczaju, lecimy na żywca. Rano postanowiłam przetestować rzęsy od Neicha. Ostatnio wpadł mi w oczy makijaż Gosi i postanowiłam poszaleć z różem i niebieskim- kontrowersyjne kolorki. Kojarzą mi się z Barbie, ale dlaczego mamy sobie od czasu do czasu nie poszaleć ? W końcu mam dziś urodziny i już nigdy więcej nie będę taka młoda jak dziś. A co mi tam.

Zacznijmy od rzęsów. Jakościowo świetne, troszkę je przycięłam na potrzeby długości moich oczu 🙂 Klej też fajny, nie maże się, ładnie łapie i nie brudzi i co najważniejsze dobrze trzyma. Przyznaję bez bicia- nigdy w życiu nie przyklejałam sama sobie rzęs. Owszem przyklejałam kiedyś tam dawno temu klientkom, ale nigdy sobie. Zawsze lubiłam moje rzęsiory, a po Long4Lashes to już całkowicie nie mam zastrzeżeń. Dziś przykleiłam. Głupio się czuję szczerze mówiąc. Cały czas czuję, że je mam. Jednak nie lubię doklejek na oczach, to nie jest dla mnie. Wkurwia mnie świadomość, że coś tam mam przyczepione. Rzęsy są komfortowe w noszeniu- nic nie uwiera, nie ciągnie, tylko ja mam w głowie zakodowane, że tam siedzą i mnie wkurzają 😀 Aplikacja prosta, choć przyznam, że mam swoje długie rzęsy, które utrudniały zadanie, bo nie mogłam się przez nie przedostać, żeby nakleić te sztuczne.

A teraz makijaż jaki pod rzęsami się skrywa.

Rzęsy dają fajny efekt, ale ja je czuję 😀 Cienie to moje ukochane (KLIK ) kolorzaki z palety nie do zajechania 😉 Ja nie wiem jak długo już mam tę paletę, ale Silki, Srylki mam gdzieś, bo te są genialnie napigmentowane, trwałe i niedrogie, a wybór kolorów przeogromny. Muszę zacząć myśleć o nowej wersji, bo w tej najlepsze kolory sięgają dna.

Taka ze mnie durna koza. Ja chyba nawet makijażu nie umiem normalnie, po ludzku pokazać, tylko muszę się trochę pokrzywić do ludzi 😉 I róż mam nawet, bo mnie przekonaliście, że nie wygląda na mnie źle. I pomadkę, która trąci zabawą w remizie, ale ja i tak ją lubię. Chyba mi pasuje, nie? Może dlatego, że ze wsi jestem to mi pasi haha 😉

Dobra, jakaś normalna fotka na koniec, żebyście nie pomyśleli, że mój defekt w mózgu to jakieś poważne zaburzenie. Jest git malina i majonez, czy chujnia spod remizy? Przyjdzie wiosna jak zobaczy taki słitaśny mejkapik?

Irytujące pytania o…pierdoły

By | Przemyślnik | 44 komentarze

Miałam coś o Walentynkach pisać, ale w sumie jakoś średnio mnie one interesują. W sumie dwa dni później i tak mam urodziny, to zawsze jakiś prezent wpadnie, więc na Walentynki mam wyjebane hehe 😉 Ostatnie irytujące pytania przypadły Wam do gustu, to se pomyślałam, że trzeba iść za ciosem, bo głupich pytań jest więcej. Zaczynamy 🙂

źródło-https://pixabay.com/pl/kot-koci%C4%99ta-zwierz%C4%99ta-zwierz%C4%99-602944/

Ile zarabiasz?

Generalnie uważam, że jak się zarabia poniżej 10 tysięcy złotych miesięcznie, to się nie ma czym chwalić. No to się nie pochwalę (jeszcze…) 😀 Powiedzcie mi po co komuś potrzebne są wyciągi z naszego konta? Pamiętam kiedyś, kiedyś, kiedy pracowałam jeszcze w salonie, miałam taką wścibską babę, która ciągle mnie o to wypytywała. Kiedyś o tym pisałam tu KLIK. W tym wypadku żadna odpowiedź nie jest dobra, bo jeśli zarabiasz ochłapy to zaraz posypie się biadolenie. Jeśli zarabiasz dobrze- zawiść gwarantowana. Czekają Cię komentarze i plotki, że albo jesteś złodziejem, cwaniakiem, albo masz plecy. Bo jeśli ktoś ma kasę to niemożliwe by sam się dorobił. Nie, nie, nie wykluczone. Pisałam o tym tu KLIK i tu KLIK. Czy wiedza o naszych zarobkach zmieni czyjeś życie na lepsze? No chyba kurwa nie. To zamknąć japy i pilnować swoich portfeli, bo nie ręczę hehe 😉

A czemu Ty taka chuda?

Sprostujmy- nie jestem chuda, mam wszystko gdzie trza, a waga nie zmienia mi się od stu lat. Czasem złapię kilo przed zimą, czasem zgubię to kilo przed latem. To dzieje się samo. Nie mam boczków, mam cycki, mam dupę. Nie stosuję diet. Lubię jeść. Tak już mam i koniec. Mam dobre geny. Ale nieeee…zaraz słyszę- i tak kiedyś przytyjesz. “A zobaczysz, urodzisz kiedyś dziecko to już nie będziesz mieć figury jak teraz”. Jeśli nie będę mieć takiej figury jak teraz, to chyba tylko w przypadku, jak pójdę w ślady niektórych zapuszczonych mamuś. Bo jak ktoś żre i się zapuszcza, to nie będzie wyglądał rewelacyjnie. Jak ktoś jest ochlaptusem to będzie ochlaptusem. Pomijam tutaj aspekty zdrowotne, żeby nie było, że jak ktoś ma kilka kilogramów więcej to jest ochlaptusem- nie. Ale Chryste Świebodziński, skoro mam fajne ciało, dbam o nie, w mojej rodzinie nie ma grubasów, no to niby skąd ma mi się pojawić brzuch wieloryba i dupa hipopotama? No skąd? Z kosmosu? Spieprzać, ja po prostu dobrze wyglądam, a Ty ochlaptusie weź się lepiej za siebie, a nie jakieś parszywe zazdro i pojazd z dupy.
źródło- (https://unka.blog.pl/2012/11/11/teraz-juz-wiecie-2/

A jak ten Twój tatuaż będzie wyglądał na starość?

Jak? Srak. No, bo jak. Będę miała skórę jak zmarszczona dupa orangutana, bo planuję żyć 105 lat (wiecie bony do Biedry od burmistrza na setkę, te sprawy ). Tatuaż też się pomarszczy. Wszystko będzie wyglądać nie tak jak dziś. Z tatuażem czy bez- będę wyglądać ciulato, to co za chuj? Mam dobre 50 lat żeby nacieszyć się dziarkami, a potem niech się marszczą. Pal licho. Myślicie, że jakbym nie miała obrazka na połowę placów, to w wieku 105 lat dwudziestolatkowie by mnie wyrywali na Sunrise w Kołobrzegu? No chyba nie. A poza tym, co za zbok chciałby oglądać plecy starej baby? Dziary znikną pod barchanami i pewnie tak czy siak potem pójdę do nieba, albo do piekła, albo w jakieś inne wyimaginowane miejsce gdzie skóra mi się wyprostuje, a ja będę pisać bloga nie z tego świata 😉

Co słychać?

Będąc rezolutną gimnazjalistką wymyślałam sobie taką odpowiedź na co słychać- “Stare kurwy nie chcą zdychać, młode nie chcą dawać, co tu kurwa opowiadać?”. Oczywiście wiązankę puszczałam w stronę osób zbliżonych do mnie wiekiem. Jako prymus na całą szkołę utrzymywałam pozory, no prymus…pomińmy zachowanie ehm 😀 Osoby, które utrzymują ze mną kontakt wiedzą co słychać. Osoby, z którymi nie jestem w bliższych relacjach rzucają ten niepozorny, a mnie drażniący tekst. Bo skoro rok, dwa, pięć gówno Cię obchodziło co u mnie się dzieje i nie wiesz o co zapytać, to rzucisz “co słychać”, ale po co? Skoro wcześniej miałeś to w dupie, to ja mam teraz w dupie Ci odpowiedzieć. Co ma na myśli pytający? Wszystko i nic. Nie będę opowiadać mojej rocznej historii, ten ktoś i tak ma na to wyjebane. Pyta na odczepnego, bo nie wie co powiedzieć. Mówię, że wszystko jest zajebiście, wszystko mi się układa, bo w gruncie rzeczy tak jest. I wtedy widzę ogniki wkurwienia w oczach. Jak to jest mi dobrze? W tym kraju? Jak!!! Albo kłamię, albo robię jakieś szemrane interesy z chińskimi murzynami o żydowskich korzeniach, albo coś ze mną nie tak. W tym kraju nie masz prawa być szczęśliwym człowiekiem, bo nie możesz mieć lepiej niż większość, która narzeka. Masz narzekać, że coś Cię boli, że nie starcza do pierwszego, że Ci się nie układa. Wtedy jest ok, bo nie masz lepiej niż ktoś tam.
No, to wykrzyczałam kolejną część Trudnych Spraw 😀 Chcecie więcej? Może jakieś propozycje? O czym piszemy teraz? Irytujące pytania o……….. dopiszcie, co bierzemy na tapetę 🙂

Miss Butterfly- motylem o policzek ;)

By | Bjuti Pudi | 39 komentarzy

Się ostatnio rozpisałam na poważnie, to dziś będzie niepoważnie 😉 Różowo będzie. Cukierkowo do porzygu hehe 😉 No może nie do porzygu, ale różowiasto i słodko.
Fajny róż dostałam od Verony. W sumie nawet lubię kosmetyki od nich, miałam okazję przetestować kilka balsamów i przyznam, że mnie uwiodły. Róż przywlekłam ze spotkania blogerek i długo się do niego zbierałam, ale to zaraz Wam opowiem.

Verona, Miss Butterfly blush, odcień 1. Rose Gold.
Róż niedrogi, bo można go kupić za około 7-8 złotych. Zapakowany w ładne, zwykłe pudełeczko na zatrzask, nie ma co się rozwodzić- mi pasuje.
Środek mi się podoba. Pal licho, że odcień dobry, ale jakie motylki fajne hehe 😀 No mam, mam nie po kolei w głowie, czasem mi się coś źle połączy w synapsach i takie są efekty, że mi się motylki podobają. Ale zejdźmy z moich synaps. Zobaczmy co tam producent opowiada.
Producent opowiada z czego róż się składa, że tak przykozaczę jak kielecki madafaka raper z ciemnej dzielni. ( Pozdrawiam przy okazji Kielce, muszę tam się wybrać, jak będzie cieplej, bo dawno nie byłam).
Powiem Wam teraz czemu się tak długo czaiłam nad tym różem mimo, że motylki mie się podobywowali od początku. Otóż moi mili, chłopcy i dziewczęta, psy, koty i borsuki dotychczas używałam bronzera. Jakoś bronzer bardziej mi odpowiada. Mam wrażenie, że róż nie jest tak dobry jak bronzer przy mojej karnacji. Nie wiem, może mi się tylko wydaje, albo po prostu przywykłam do bronzerów. W każdym razie jeśli chodzi o jakość tego motylka to jest zadowalająca. Róż trzyma się jak trza tak ze 4 godzinki, potem lekko zaczyna się wtapiać w buźkę. Wtapia się powoli i równomiernie, plam nie robi, nakłada się ładnie i prosto. Po tych wspomnianych 4 godzinkach powoli ucieka z mordziagi, ale nawet po 6 godzinach możemy go dostrzec- z tym, że nie jest już taki intensywny. Jak na kosmetyk za grosze, mogę powiedzieć, że jest całkiem dobry. Motylek daje radę. Z resztą oceńcie sami.
Delikatnie podkreśla co ma podkreślić, lekko mieni się złotymi drobinkami, ale tak nienachalnie, bez kiczu.
Róż sam w sobie podoba mi się bardzo, nie jestem tylko przekonana czy róż mi pasuje, jak sądzicie?

Irytujące pytania o…związek.

By | Przemyślnik | 81 komentarzy

Ostatnio opuściłam się z moimi celebryckimi przemyśleniami, tymczasem dostaję sygnały, że gawiedź czeka na więcej pisaniny. Nie martwcie się, pomysłów mi nie brak. Dziś przyjrzyjmy się naszym związkom, otoczeniu oraz wkurwiającym pytaniom o nasze prywatne sprawy. Z góry zaznaczam, że przedstawiam mój punkt widzenia, więc jeśli jesteś osiemnastoletnią mamą i jest Ci z tym dobrze, to nie mam nic przeciwko. Każdy ma swoje zdanie na każdy temat, nie rozumiem tylko dlaczego innym czyjeś postrzeganie świata nie leży.

Fotka z darmowego stocka.

Masz chłopaka…to kiedy zaręczyny?

Nigdy. Za 20 lat. Pojutrze. Co Cię to obchodzi? Ludziom się w dupach przewraca i dopytują, jakby ten szczegół z Twojego życia miał zasadniczy wpływ na ich egzystencję. Jeszcze lepsze są laski, które na forach i innych internetach dopytują jak zmusić faceta do zaręczyn. Szukają jakichś durnych porad, bo przecież są z facetem od roku, dwóch, pięciu, a on nie kupił pierścionka. Brawo, gratuluję- pierścionek podstawą udanego związku. Faceci szukają z kolei porad jak zamknąć gębę lasce, która ciągle niby od niechcenia domaga się kawałka złota, najlepiej z brylantem wielkości zaciśniętej pięści niedźwiedzia. Faceci dopytują kiedy jest odpowiedni czas na zaręczyny. Jeśli nie wiesz kiedy, to nie jest ten czas. Zdecydowanie. Jeśli będziesz miał pewność, że to ten czas, to nie będziesz szukał porad online. Jeśli facet ulegnie naciskom to jest cipą, jeśli kobieta naciska to jest chujem.
Nie ogarniam ludzi, którzy ciągle dopytują kiedy te wasze zaręczyny. Już tyle czasu jesteście razem, musicie się zaręczyć. Mus to się wysrać, drodzy państwo. Zaręczynowe złotko noszę od kilku lat, po dobrych kilku latach związku założyłam je na palec. Bez nacisków, bez szału, bez głupiego bukietu kwiatków, bez wieśniackiego klękania, bez sztucznych teatrzyków, bez rodzinnego spędu. Ja i on i deklaracja bycia razem. Nikomu nie mówiłam, nie chwaliłam się, nie wpierdoliłam miliona zdjęć na fb. Dopiero niedawno zmieniłam status związku na fejsie i to tylko dlatego, żeby Mohamedzi, którzy natrętnie do mnie piszą spierdalali 😀

Zaręczeni…to kiedy ślub?

Oooo na tym etapie jestem od kilku lat, ciągle tego słucham. I będę jeszcze trochę słuchać, bo mi się nie pali. Papierek. Jeśli sami przed sobą zadeklarowaliśmy, że się kochamy, to żadna instytucja tego nie zmieni, ani na lepsze, ani na gorsze. Przyjdzie czas to się pójdzie do USC i podpisze się papier. Albo wyskoczymy sobie na wycieczkę i wrócimy z aktem ślubu. Albo odbije nam jeszcze coś. Albo dalej będziemy sobie żyć tak jak żyjemy bez papierków.
“Ale przecież każda dziewczynka marzy o pięknej, białej sukni. Ten dzień jest taki wyjątkowy…” Nie każda. Nigdy nie chciałam mieć białej sukni za kilka tysięcy, która pałęta się między nogami, błyszczy jak psu jajca i waży sto kilogramów, podczas gdy w dniu imprezy słupki rtęci pokazują 30 stopni. No, bo ślub bierzemy w miesiącu z literką “r” w nazwie, żeby się w małżeństwie powodziło, buty wystawiamy na parapet i inne brednie. Potem jest wielkie wesele. Zastaw się, a postaw się. Zaproś wujka, którego nigdy nie widziałaś na oczy. Wujek się napierdoli i będzie wynosił flaszki za pazuchą. Ciotka będzie lazła na szwagra chrześniaka kuzyna ojca. Sąsiad zaśnie z kluskami z rosołu na wąsach.  Ten dzień jest taki wyjątkowy. To tylko jakieś 30-40-50 tysięcy za całonocną imprezę z ludźmi, z którymi normalnie nie gadasz. Super. Nie moja bajka. Wolałabym te 40 tysięcy przepierdolić na fajnych wojażach, niż dać pić i źryć szwagra wujka ciotki syna kochanki sąsiada ojcu.

Po ślubie (albo już tyle jesteście razem)…kiedy dziecko?

Kiedy, kiedy? Zazwyczaj 9 miesięcy od poczęcia. Niby ślubu nie brałam, ale jestem już taka stara, że niektórzy atakują mnie w kwestii rozmnażania. Wiecie co usłyszałam niedawno od osoby hmm bez perspektyw, bez pracy, domu, wsparcia w mężu za to z kilkuletnim dzieckiem na czterech metrach kwadratowych? Że powinnam się pospieszyć, bo już mało czasu zostało mi na dziecko. Ryli? Ja pierdolę, ja nie dobijam do pięćdziesiątki, tylko do trzydziestki. Powoli ogarniam sytuację materialną, remontuję dom, żyję. Chcę nacieszyć się związkiem, łażeniem z gołą dupą po domu, wstawaniem w południe, chcę wyskoczyć w kilka fajnych miejsc. Mam ochotę na bycie sobą. Uwielbiam dzieci, ale cudze. Swoje będę kochać, ale wtedy kiedy ja ich  zapragnę, a nie zapragnie ich osoba, której małżeństwo wisi na włosku. Ta osoba miała wystawne wesele, drogą suknię, wymuszony pierścionek i ślub w miesiącu z literką “r” w nazwie. Ma dziecko, które nie szanuje ani rodziców, ani nikogo w swoim otoczeniu, a ma dopiero kilka lat! Ma męża, który jej unika i kredyt za wesele do spłaty.
https://www.quickmeme.com/meme/3sbecp
Jakże irytują mnie dociekliwi ludzie. Jakże miałabym ochotę powiedzieć im wprost “zamknij gębę, spójrz na siebie”. Stety, niestety staram się taktownie wymigiwać od odpowiedzi. Albo mówię wprost- to moja sprawa. Obawiam się, że głupie pytania nigdy się nie kończą, a im głupszy jest pytający tym więcej chciałby wiedzieć.
Jak wezmę ślub to wezmę, jak nie to nie. Jak zapragnę dziecka to urodzę dziecko. Bez szopek, bez ceregieli, bez wklejania fotek z usg na fejsie.
Jeśli te wszystkie etapy macie za sobą i myślicie, że macie z głowy głupie pytania, to się mylicie. Potem zacznie się to…
Kiedy ktoś znowu zapyta mnie o moje życiowe plany, to dam mu link do tego posta. Najwyżej się obrazi. Mówi się trudno, nie będę się otaczać idiotami 😀 Jeśli macie ten sam problem- też możecie dać link nachalnemu pytaczowi, chyba, że wolicie dać w mordę 😀