Szok i niedowierzanie- żel na wszystkie bolączki

Dobra mam chwilkę czasu, to jedziemy z koksem 😉
Wiem, że niektóre osóbki czekały na tę recenzję, więc dziś przedstawiam Wam…
Żel aloesowy od firmy Safira.
Swoje opakowanie dostałam od Weroniki. Właściwie to wymieniłam się za sałatę, ale to długa historia 😉 Dzięki jej  uprzejmości ( kurwa ale słodzę 😀 ) miałam okazję przetestować to cudeńko.
Słoiczek pojemny, łatwy w użytkowaniu, zakręcany, przezroczysty, ale to chyba widzicie, nie? 300 mililitrów to całkiem sporo.
W środku galaretowata substancja. Ale nie jest to galareta wieprzowa (mniam) tylko żel z aloesu z niewielkimi dodatkami, ale to zaraz 😉 Pachnie jakby nie pachniał. Coś świeżego i nic konkretnego.
Używałam na włosy. Tutaj wspominałam o tym eksperymencie KLIK. Rzeczywiście włosy polubiły się z tymi zielonymi gluciskami.
Przez około miesiąc używałam żelu zamiast kremu na noc. Muszę przyznać, że i ten eksperyment się powiódł. Zdecydowanie zmniejszyła się liczba zaskórników, a buzia była świetnie nawilżona i myślę, że to zastosowanie żelu jest najlepsze. Próbowałam pod makijaż kłaść hultaja i też było git majonez jak u pani Basi. Ale pod makijaż mam inne cudeńko, o którym wkrótce.
Kolejne zastosowanie- poślizg (haha nie do tego obślizgłe zboczuchy! ) po opalaniu 🙂 Żel przetestowałam po tym jak pierwsze słońce zaatakowało moje cycki. No w sumie to dekolt, bo cycki były skitrane. Ale powiedzmy, że cycki. Lubię słowo cycki. Cycki, cycki, cycki, dobra wystarczy 😀 Po kilkukrotnej aplikacji chrupiąca skórka ładnie się przygasiła. Nic nawet nie zlazła. Nie piekła tak jak przypuszczałam, więc kolejny punkt dla dziada borowego.  O żelu, żelu dałeś mi ukojenie, ma dusza rada, me serce radosne i piszę Ci wiersze miłosne. Dobra przesadziłam 😀 Coś dzisiaj mój defekt pod czaszką jest nadmiernie pobudzony. Aha, jak nawaliłam świntucha na grubo to troszkę się wałkował na zielono, co wyglądało średnio, ale jako że byłam na terenie posiadłości latało mi to koło du… nosa. Niech będzie nosa!
Aplikowanie na nieproszonego gościa (czyt. pryszcza) jest również wskazane. Ładnie pochłania nieprzyjaciela. Może bez szału, ale wygaja skurwiela.

Aloesu troszkę jest jak sami widzicie, dokładnie 41%. Gdyby żel był alkoholem, z takim procentem byłby najpopularniejszą galaretką na imprezach. Skład niczego sobie.
I tak to.
Już mi się huncwot kończy, ale rozglądam się za kolejnym. Bardzo praktyczny wielozadaniowy kosmetyk, który przydaje się w wielu okolicznościach, dlatego też uważam, że warto go mieć na swojej półce. Daję mu piątkę z plusem. Polecam z czystym sumieniem.
Pozdro z końca świata 🙂