Dzień Kłaczanki czyli miszmasz na głowie

Siema Kłaczanki!
Dzisiaj tradycyjnie włosiana niedziela. Namotałam dzisiaj specyfików, że ho ho!
Bukowi niech będą dzięki, że część z tego co użyłam opisałam wcześniej to se podlinkuję przy tym leniwym dniu 😉
Zaczęłam od tego, że poszłam ja sobie, proszę ja Was, do łazienki. Niesamowite, nie?
Do pojemnika wrzuciłam kolejno cukier trzcinowy, w celu wypilingowania skóry na głowie ( nienawidzę słowa skalp, bo kojarzy mi się z indiańskimi rytuałami ściągania skalpu właśnie).O piligu cukrowym pisałam TU . Żeby nie było, że jestem starym śmierdzielem i do tego nudnym to dodałam coś nowego, a mianowicie glinkę rhassoul. O samej glince wspominałam TUTAJ. Jednak tym razem postanowiłam zapodać ją na sierść.

Zgodnie z tym co twierdzi producent, glinka ta świetnie się nadaje do eksperymentów z włosami i muszę się z tym zgodzić.
W ogóle glinka jest bardzo uniwersalna i niesamowicie wydajna. Wydajna na tyle, że mały woreczek gratisowy używam regularnie i jeszcze na jakieś dwa razy mi wystarczy, a potem kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo jest to świetny produkt. Najczęściej stosuję glinkę w formie maseczki, przy czym przy nakładaniu masuję buzię więc mam 2 w 1 piling i maskę. Na włosy użyłam po raz pierwszy i nie ostatni.
Czyli tak- cukier trzcinowy, plus glinka rhassoul, plus odrobina szamponu oczyszczającego- barwowego. Natarłam głowinę jak trzeba, spłukałam i ponownie umyłam tym razem samym szamponem. Myślę, że glinka zrobiła swoje, bo już przy spłukiwaniu miałam wrażenie, że włosów jest dużo więcej. Oczywiście przy samym pilingu cukrowym też miałam podobne spostrzeżenia, ale tym razem efekt był jeszcze lepszy.
Z racji, że niedziela była naprawdę leniwa, na zewnątrz nareszcie błysnęło słońce, a w okolicy ewakuowano zaledwie kilkanaście rodzin z powodu zagrożenia podtopieniami, postanowiłam zrelaksować się jeszcze bardziej. Nałożyłam na włosy laminowanie od Marion, bo zalegała mi jedna saszetka. O tym specyfiku pisałam ŁO TUTAJ.
Z całym tym kramem na głowie wlazłam do wanny. Natarłam gębę błotem, które mi zostało i tak se leżałam w wannie patrząc na gumową kaczkę. No dobra, nie mam gumowej kaczki.
W każdym razie później spłukałam Marionkę,obsuszyłam sierść, popsiukałam ochroną, końcówki natarłam Vatiką, wysuszyłam i włala madafaka 😀
Włosy jak ta lala. Jakbym była młodsza i była wyższa, a ryj bym miała bardziej wyjściowy, a nie jak z pornusa to tytuł Miss Polonii mój. Końcóweczki owaliłam w zeszłym tygodniu, także jest szał, mijani ludzie pozdrawiają mnie radośnie, dzieci częstują cukierkami, a staruszki pytają o pogodę. Kłaki lekkie, puszyste, lecz ujarzmione. Odbite od nasady, na długości gładkie i świeże.
Wszystko jest takie wspaniałe, moje włosy zadowolone, a ja byłam na spacerze. Nazbierałam jagód i grzybów. Żartowałam. Ale coś tam sobie kupiłam, więc z okazji niedzieli Wam pokażę.
Oczywiście turbo tabsy z Biedry. To już trzecie opakowanie. Działają, teraz już jestem na sto procent pewna. Pisałam o nich TU. Wkurza mnie tylko, że nie tylko włosy rosną jak szalone. Paznokcie też. Ale nie będę narzekać, działają- to najważniejsze. A cydr to tak już chwilę za mną chodził i zaraz skończę pisać i będę sprawdzać czy dobry i czy włosy po nim na piętach urosną. A Janusz RudyKot wlazł i się wozi celebryta jeden, kampanię przed wyborami sobie robi.
Dobra idę.
Darz bór!