Dżingubels

Jak co roku o tej porze
Rusza zakupowe morze
Pełne wózki i koszyki
W rytm nieziemskiej wręcz muzyki
Czy to Tesco czy Carrefoury
Każdy wlecze żarcia fury
Dziesięć kilo mandarynek
I bananów ze sześć skrzynek
Jest promocja-to trza brać
I nie ważne czy Cię stać
Taka już tradycja nasza
Żaden kryzys nie odstrasza
Bóg się rodzi ,moc truchleje
Tłum w Biedronce już gęstnieje
Święta,święta już za rogiem
Czas gdy wróg już nie jest wrogiem
Ale tylko w bajkach głupich
Teraz ważne co kto kupi
Ile  wózków kto wytoczy
By sąsiadów gryzło w oczy
Ważne ile będziesz mieć
By przez całe święta żreć
Żreć jak świnia przez dni cztery
Choć kupione od cholery
Całe szczęście,że w tym roku
Wreszcie będzie święty spokój
Krótką chwilę przed świętami
Koniec świata przewidziany
Jak to wszystko zmiecie z ziemi
Z zapasami przeżyjemy
Ale tylko przez dwie chwilki
Bo jak żreć wciąż mandarynki
Przeczyszczenie i wymioty
Dokonają swej roboty
Morał z bajki bardzo krótki-
Za*ierdalaj na zakupki
To tradycja  trala la la
Ten świętuje – kto wpie*dala!
Wchodzę do Żabki po jakąś pierdołę.Już nie głupkowaty dzwonek informuje, że przybyłam-teraz napie*rza po uszach Dżingubels czy inne badziewie. Dobra jest-kupię co mam kupić i sobie idę. Hola,hola ale jak to! Święta tuż tuż!Kolejka wije się zuchwale przez połowę sklepu przebierając niecierpliwie swoimi diabelskimi kopytami ukrytymi skrzętnie w ludzkich butach.Rezygnuję, nie będę stała pół godziny żeby kupić kilka drobiazgów.Może market?Więcej kas do mojej dyspozycji.Nie będzie tak źle.Jest.Jest jeszcze gorzej-parking ocieka wściekłą klientelą,która zasuwa z gracją Grycanek między innymi wściekłymi driftując swoimi wózkami wyładowanymi pod same niebo.No tak są dzięki temu bliżej Boga…Zakupy po niebo,jakże to piękne i wzniosłe,jakże to niesamowite…Otarłam niezauważalnie łzę wzruszenia i prześlizgnęłam się do środka gorącego kotła ze skwierczącą smołą.Piekło na ziemi,przedsmak końca świata,zapach gryzącej siarki i pospiesznie chowane w nogawki niby zwykłych ludzi  czarcie ogony.Po prawej -dziecko wyje i tupie,bo chce samochód policyjny,sterowany koniecznie taki jak na półce.Zanosi się płaczem który po chwili zamienia się w wycie syreny. Dźwięk modułowy trwający jedną minutę-ocho alarm powietrzny,po chwili wycie zmieniło się  w sekwencję długich sygnałów-trzy sekundy wycia,sekunda przerwy-teraz byłam już pewna zaraz spadną bomby.Idę dalej,po lewej ledwo człapiąca staruszka dostaje skrzydeł.Cud!Świąteczny cud!A gdzie tam,mandarynki w promocji…Starowinka ładuje kilka kilogramów pomarańczowych kuleczek-a co jest promocja-trza brać.Czy się zje, czy wyrzuci- nie ważne jest okazja, kto nie skorzysta ten baran.Przeciskam się po sok,biorę z półki i pełznę jak ślimak pomiędzy watahą.Finał.Kilka kas jest.Funkcjonują dwie.Do każdej podczepiony łańcuch zapienionych.Staję grzecznie i czekam.Oczywiście czuję się jak ufok z kilkoma drobiazgami w koszyku.Ale co tam,przetrwałam tyle to i jeszcze chwila mnie nie zbawi.Nie chciało mi się poczekać w Żabie,to poczekam tu,jestem twarda.Udało się wyszłam wyssana z energii, ale żywa.Mam nadzieję,że te tony jedzenia kupowane z dwutygodniowym wyprzedzeniem to na koniec świata, bo chyba nie na 3 czy 4 dni świąt…