Yearly Archives

2014

Dobre Myśli Małej Celebrytki Puderniczki ;)

By | Przemyślnik | 32 komentarze

Wiecie, jest taki jeden Zajęc we wszechświecie, który prowadzi mojego ulubionego bloga. I ten Zajęc drodzy państwo jest mi mentalnie bliski. I właśnie ten sam Zajęc zaprosił mnie do Nominacji Dobrych Myśli. Mowa oczywiście o  Króliczku Doświadczalnym.

Bardzo mnie ta nominacja ucieszyła. Niektóre tagi są durne i niechętnie biorę w nich udział. Inne są wciągające i ten tag do takich należy. Będzie sentymentalnie, emocjonalnie…

Na czym to polega? Na przywołaniu dobrych wspomnień. Zaczynajmy 🙂

Tak to ja. Historii tych dresów i tak nie zrozumiecie… Moja Mama kupiła je w sklepie należącym do rodziców mojego Niemęża. Chyba nas połączyły. Do dziś Niemąż nie chce przyjąć tych dresów na gwarancję, chociaż tłumaczę mu, że są na mnie za małe…

Dawno, dawno temu…

Moje pierwsze wspomnienie. Po naradach z Mamą- miałam wtedy jakieś dwa latka, niezłą mam pamięć cholerrra 😀 Wielka zielona łąka, Chmielaki. Nie wszyscy wiedzą co to są Chmielaki- to taka doroczna impreza chmielu, piwa i piwowarów KLIK. W każdym razie stoję na tej wielkiej łące, zadzieram mój niewielkich rozmiarów łepek do góry. Patrzę na wielkie żółto- czerwono- zielone balony z koszami. W koszach latają ludzie. I ja taka malutka, stoję tu na dole i ściskam rękę Mamy. Takie wielkie wow w mojej głowie mówi mi, że chcę latać. Została mi do dziś ta chęć latania, podobnie jak w głowie mam to wspomnienie- w ogóle nie zatarte czasem. Wielki zachwyt, kolorowe balony, ogromna przestrzeń i Mama, której ściskałam rękę z przejęcia.

Trochę później…

Gorące lato, miałam może trzy, może cztery lata. Pradziadek poszedł do sklepu, a zawsze jak stamtąd wracał przynosił mi Kinder Niespodziankę. Wyszłam mu więc na spotkanie. Do mojego rodzinnego domu prowadziła ścieżka (nadal tam jest;) ). Ścieżka prowadziła z górki, na której stał dom, potem  wiła się przez łączkę, rzeczkę i jeszcze jedną łączkę. Na dole między górką, a łąką- rósł taki mały lasek, a ogromne topole otaczały łąkę. Biegnę więc z tej górki ile sił w nogach. Za mną biegnie kot, właściwie kocica- Kinga. Wszystkie koty nazywałam Kingami 🙂  Dobiegamy do łąki, siadamy pod wielgachną topolą. Patrzymy w stronę dziadka, który jest już za mostkiem, na rzeczce i idzie w naszą stronę machając. Kot jest ogromny! Sięga mi do pasa. Potem przez wieleee lat zastanawiałam się, dlaczego inne koty są takie małe, a to ja urosłam. Siedzę z tą ogromną Kingą, głaszczę ją po futerku, wokół grają świerszcze, trawa trzeszczy od słońca. Spiekota ogromna i zapach lata wokół. Czuję zapach siana, zapach dzikich kwiatów… Taki błogi obrazek, taki bardzo swój i taki niezapomniany. Do dziś czuję te zapachy, słyszę te świerszcze

Jeszcze trochę później…

Początek jesieni. Godzina może siódma wieczorem. Zmierzch. Tylko bez wampirów 😉 Mój młodszy Brat już człapał, więc mogłam mieć z 5 lat? Siedzimy w kuchni przy stole- ja, Mama, Siostra Mamy ( nie napiszę, że ciocia, bo do dziś jest dla mnie bardziej jak siostra 😉 ), Brat . Mamy ogromną ochotę na sos grzybowy. Szybka decyzja- idziemy do lasu. Co z tego, że mało co widać, bo już późno? Idziemy wszyscy! W lesie tylko żółte liście świecą się w mroku, człapiemy na czworaka i zbieramy grzyby po omacku. Odgarniamy liście, wygłupiamy się, tarzamy we mchu. Banda dzieci 🙂 Jest fajnie, beztrosko. Liście szepurczą pod kolanami, a wokół cisza i pohukiwanie sów. Jakieś pojedyncze ptaki, śpiewają sobie przed snem, a my babramy się w liściach i wydłubujemy grzyby z ziemi. Do domu wracamy z pełnymi siatami.Udało się nazbierać grzybów po ciemku. A potem gorący, pyszny sos…mmm cóż więcej chcieć?

Jeszcze bardziej później…

Wczesna jesień. Pierwsze liście spadają z drzew. Idziemy z Bratem pobawić się w sadzie. Ja mam jakieś 6 lat, więc Urwis jakieś 3. Robimy ogromną stertę liści. Bawimy się w jeże. Jak wygląda zabawa w jeże? Wchodzimy na giętką gałąź leszczyny, rękoma trzymamy się gałęzi, która jest wyżej, bujamy się, aż do momentu kiedy dolna gałąź wybije nas w górę i wpadamy w kupę liści pod krzakiem. Czemu nazywaliśmy to zabawą w jeże? Bo gra polegała na tym, żeby na grzbiet naczepiało się jak najwięcej liści, a jeże jak wiadomo na plecach zawsze mają liście i jabłka 😀 Pamiętam mój sweter, w którym wtedy byłam- dłuższy, malinowy, z kapturem, cieplutki i mój ulubiony. Na całym swetrze były takie “malinki”, wystające kuleczki. Za którymś razem nie wycelowałam w liście i ostro rąbnęłam o glebę. Tchu mi zabrakło, ale Brat mną zatelepał i jakoś się ocknęłam. Mimo “reanimacji” i tak miło to wspominam 😉 Z resztą nasze zabawy często kończyły się “reanimacją”, ale o tym może napiszę inny post 😉
To tylko garstka wspomnień, mam ich ogromną ilość. I…chyba wszystkie moje wspomnienia są pozytywne 🙂  Wyciągnęłam z szafy te pierwsze, najstarsze. Dzieciństwo miałam błogie, w ogóle całe życie jest jakieś takie fajne 😉
Ktoś się pewnie skrzywi, że jako dziecko bywałam na piwnych imprezach. Heh…prócz piwa było (i jest ) dużo innych atrakcji- także dla dzieci. Może ktoś będzie wytrzeszczał oczy, że jako dziecko jadłam grzyby- dla mnie to było normalne, szczególnie jak w koło same lasy. Jestem trochę leśnym człowiekiem 😉 Ktoś rozłoży ręce, że zabawy były niebezpieczne- były świetne! Moje dzieciństwo to nieprzerwane pasmo radości. Jadłam grzyby, bawiłam się jak mały drań, jeździłam bez fotelika i robiłam mnóstwo “złych” rzeczy hehehe. Chyba zostało mi to do dziś 😀 Jednak jakoś żyję, mam się dobrze i moich wspomnień nie zamieniłabym na żadne inne. Ahh jak fajnie było się urodzić za komuny 😉
Tag jest tak błogi, że chciałabym zaprosić kilka osób do zabawy. Miło rozluźnić się wspominając 🙂
Zapraszam- WeronikęMonikę i Klaudię.
Moich wspaniałych komentatorów też zachęcam do opisania swoich wspomnień na blogach i podesłania mi linku. Możecie też powspominać w komentarzach 🙂

Prezenty od Mikołaja

By | Śmietnik | 30 komentarzy

Mikołajki, mikołajki i po mikołajkach. Ostatnio wspominałam, że miałam zaszczyt uczestniczyć w spotkaniu Lubelskich Blogerek KLIK. Pochwaliłam się gdzie i z kim byłam, ale jako że mam coś z dziecka- chcę pochwalić się też prezentami, które dostałam. Chcę jednak podkreślić, że nie prezenty były najważniejsze, ale świetna atmosfera, która miała miejsce dzięki sympatycznym uczestniczkom.

 

Ale oczywiście miło coś dostać. Może jestem próżną świnią, ale lubię dawać i dostawać prezenty 🙂 Dzięki sponsorom dostałyśmy miłe upominki, za co serdecznie dziękuję. A sponsorami byli… tatataratam! Fanfary! Uwaga, uwaga! Już piszę  😉

 

To bardzo miły gest ze strony firm, że wspierają nasze pasje. Serdecznie dziękuję!
Ale, że co? Tak bez fotek? Nooo gdzież tam 🙂
Na początek fotka prezentu od Mikołaja. Tego prawdziwego, najprawdziwszego na świecie! Była jeszcze bombonierka…no właśnie była 😀 Tak jakby została strawiona 😉 Ale szarlotkowe genialności są w ciągłym użytku- genialny prezent! Dzięki Miki!
A tutaj świetny zestaw, którym zainteresował się Janusz RudyKot. Oboje jesteśmy pod wrażeniem paczuszki, ale z kotem się nie podzielę! Myślę, że w  jego wieku te kosmetyki są nieodpowiednie, co innego ja- dla mnie są w sam raz 🙂
Lakiery, pudery i podkładery. Chętnie zpierdolę sobie dobrego mejkapa, coby nie wyglądać jakby mnie od łopaty oderwali. Czaicie zrobię się na bóstwo, że aż mnie świniaki w chlewie nie poznają. I tak mnie nie poznają, bo nie mam świń. Chlewa też nie mam. Metafora taka.
Do kompletu będę mogła wyświechtać sobie wary. I oko podmaluję jak ta lala. Szpan na mieście będzie jakbym co najmniej najnowszą  Beemką na osiedla wyjechała. A co?! Ja nie mogę? Ja?! Trzymajcie mnie!
Rzęsy też mogę sobie teraz dopierdzielić. I to takie rzęsy, że jak przed domem mrugnę, to w Gdyni statki wypierdoli, a na Podhalu smerki połomie, hej!
Wylakieruję też szpony. Na wszystkie kolory tęczy przyfasole moje paznokietki. Albo każdego dnia pomaluje na inny kolor. Mam pole do popisu.
Są perfumy, jest impreza. Mówię Wam, jak one zajebiście pachną! Szkoda, że przez neta nie można poczuć zapachów. Albo może i dobrze, bo jak oglądam Walking Dead, to już bym taka radosna nie była, jakby przez 40 minut mi trupem waliło w pokoju 😀
Tym razem coś pachnącego do auta i peeling na całe ciało. Jak ja lubię drzeć moją skórę grrr! Wiem, wiem krejzi kurwa, ale jak peeling to tylko porządny, a ten na taki wygląda. Super 😀
A tutaj inny kolorek na usta, żeby nudno nie było. Piękne cienie i niesamowicie pachnące żele. Granat i truskawka, czy jest coś piękniejszego? Uwielbiam wszystko co pachnie. Za owocowe żele i balsamy dałabym się pokroić.
Balsam, po którym mój zad nabierze takiego kształtu, że będę twerkować jak zawodowiec. Napnę sobie poślady, albo brzuch- jeszcze nie postanowiłam, ale jak już się napnę, to klękajcie narody! Zostanę mistrzem dancehall, albo chociaż disco polo. Nie ważne. Wszystko się przyda- długopis do autografów, lusterko do popadnięcia w samouwielbienie.
A stopy to będę miała jak księżniczka, która całe życie na lektyce podróżowała. Nigdy nie byłam księżniczką. Lektyki też nie miałam, ale co stoi na przeszkodzie? No, generalnie to nic. Ale najpierw zostanę gwiazdą disco polo, albo dancehall, albo spadającą gwiazdą. Jakąś tam gwiazdą będę w każdym razie 😀
I jeszcze niezbędnik każdej elegantki. Czerwony lakier, czarna kredka i cudny rozświetlacz! Teraz już mogę iść na czerwony dywan. Albo po prostu kupię sobie taki dywanik i będę po nim codziennie się przechadzać, kurwa jak ja lubię mój wyimaginowany świat hehe 😀
Idę ćwiczyć chód, bo w sobotę idę na premierę “mojego” filmu KLIK, więc kosmetyki jak najbardziej na miejscu. Teraz tylko czekać na Oscara za rolę dwudziestoplanową hehe 😀
Buziaczki- siurdaczki moje robaczki!

Khadi- porównanie dwóch wersji, czyli jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o…

By | Bjuti Pudi | 15 komentarzy

Ostatnio tyle emocji w moim życiu, że zapomniałam (jak zwykle) o recenzji kolejnego olejku do włosów 😉

Dobrze, że miałam jakieś fotki na telefonie, to będzie wizualizacja, bo butlę po olejku już dawno szczury jedzą na wysypisku, albo polarowy koc z niej zrobili 😛
Pamiętacie jak pisałam Wam o Swati Khadi ? TUTAJ PRZYPOMNIENIE. Szum, że to podróbka, oczywiście starałam się uspokoić, ale żeby być pewną w stu procentach- kupiłam Khadi Khadi 🙂

Zabuliłam jak za zboże. Z przesyłką wyszło coś ponad 50 zeta. Nie pamiętam dokładnie, ale przecież macie Allegro, to możecie obniuchać, co nie? 😉 Nie lubię przepłacać, ale olejek jest tak kultowy i zachwalany, że się skusiłam.
Listopadowe noce spędziłam z Olejkiem Khadi stymulującym wzrost włosów.
Butelka taka sama jak w wersji Swati, czyli mocny, twardy plastik, z wygodnym korkiem, który posiada dziurkę. 210 ml. Olejek wlewałam w kieliszeczek i mocząc paluchi nanosiłam go najpierw na skórę głowy, a następnie na całość włosów. Wydajny. Wystarczył mi na grubo ponad miesiąc regularnego ( co dwie noce, czyli przed każdym myciem) stosowania.
Nie zawiódł mnie. Jest to bardzo dobry olejek. Rzeczywiście w składzie ma same dobre dobroci. Odeślę Was do składu, bo bez sensu, jeśli będę kopiować- KLIK.
Tak jak wspominałam, podczas stosowania tego olejku, używałam też balsamu na wypadające kłaczory KLIK. Włosy rzeczywiście zastopowały z tymi wkurwiającymi pielgrzymkami ze łba na podłogę. Myślę, że zarówno balsam, jak i olejek pomogły.
Poza tym włosy po nim nabierają mięsistości. Są takie konkretne w dotyku- miękkie, ale wyraźnie mocniejsze, szczególnie u nasady. Śmiem twierdzić, że olejek rzeczywiście wzmacnia szczypior, który wyrasta z glacy.
Jeśli chodzi o przyspieszenie porostu, to tak włosy dostają kopniaka, ale nie jest to aż tak spektakularne widowisko, że smarujesz łeb, a rano budzisz się jak jakiś pierdolony saskłacz z buszu. Moja Mama twierdzi, że któregoś dnia obudzę się jak saskłacz, ale póki co budzę się człowiekiem. Nic to- poczekam do pełni 🙂
Jakieś baby hair się pojawiły, ale ja mam wrażenie, że mi się po wszystkim pojawiają. To już jakiś pierdolec włosowy chyba 😀
Właściwie to nie mam się do czego przyczepić. Ale czytając te wszystkie pieśni pochwale pod adresem Khadi Khadi spodziewałam się większych fajerwerków.
Porównując Khadi Khadi i Khadi Swati, dochodzę do wniosku, że różnią się jedynie zapachem. Oba są ziołowe, ładnie pachną, ale Khadi Khadi ma dodatkowo jakby mocniejszą mentolową nutę. No i Khadi Swati jest tańszy.
Tak szczerze mówiąc, to nie lubię przepłacać, jeśli obie wersje nie różnią się w działaniu, to po jakiego chuja wyskakiwać z chajsu ? Jeśli stanę przed wyborem kolejnego khadiowego olejku, to kupię ten ze Swati- serio niczym się nie różni. Także nie dajcie się nabijać w butelkę, że podróba, że to, że tamto sramto. Jeśli nie wiadomo o co chodzi- to chodzi o…piniendze!
Olejek oceniam na cztery plus, bo szału nie było, jednak mnie nie zawiódł.
Testowaliście któryś z khadii?

 

Czy pierwszy raz boli? (Kompromitujące zdjęcia)

By | Śmietnik | 52 komentarze

Tyle się po internetach naczytałam, że pierwszy raz boli. Że pierwszy raz pamięta się przez całe życie. Że pierwszy raz to wspomnienia na lata.
Dziś opowiem Wam o moim pierwszym razie.
Było nas 14.
Same kobiety.
Wyobraźcie sobie ten gang bang.
Uroczo…mrrr.
Majtki na dupę- mowa o spotkaniu blogerek!

Nasz zjazd czarownic czarujących dam, odbył się szóstego grudnia, dokładnie w mikołajki, w Chełmie. O 12:30 stawiłyśmy się zwarte i gotowe w Restauracji Lwów w Chełmie, gdzie Pani Gessler zrewolucjonizowała kuchnię od kuchni i od pokoju 😉
Brygada stawiła się w składzie:.
Organizatorki-
oraz-
No i ja, ale nie będę linkować, nie? 🙂
Zaczęło się od…
Rosołu z prawdziwymi kluskami, wow! Mój Ci rosół, podpisany, a jak 😉 Było też drugie, był bimber kompot. A potem…między bimbrem, a kompotem…
Zrzutka na dragi i striptizerów. Chciałam powiedzieć, że mała zrzutka 😛
Spotkanie miało miejsce w mikołajki, więc porobiłyśmy sobie na wzajem mikołajkowe prezenty. Żeby sprawić radość także dzieciakom, przygotowałyśmy paczuszki dla maluchów z domu dziecka. Fajnie sprawić komuś odrobinę radości, szczególnie, jeśli tej radości w życiu ktoś nie ma za wiele…
Chyba byłam grzeczna w tym roku, bo Mikołaj przyszedł i do mnie, powodując zaciesz roku. Prezent trafiony jak jasny gwint! Buzi dla mojego Mikołaja :*
Tak, to ja na fotce wyżej, wraz z ogromnym bananem na gębie i z trzymiesięcznym odrostem na włosach- nadal trwa moje zimowe bezfarbie 😉
A tutaj macie mój turbo aparat w moich szponach 😉
A potem zaczęly się plotki, ploteczki, plotunie… Prezenty, prezenciki…
No, nikt mi nie powie, że takie bombowe podarki nie cieszą. Cieszą, ogromnie! To świetne podziękowanie za nasz czas, który przeznaczamy na prowadzenie blogów. Powiedzmy sobie wprost- miło coś dostać w podzięce 😉
Na kolejnych dwóch fotkach widać moją bezkresną radość z tego niezwykłego spotkania 🙂 Prezenty są miłe, któż ich nie lubi? Ale najważniejsi są ludzie! Gdyby nie tak zgrana ekipa, nie byłoby tak fajnie. Dziewczyny okazały się być niesamowite! Jedyna rzecz, która mi się nie podobała, to ramy czasowe. No, siedziałabym tam z tymi wspaniałymi, wyjebanymi w kosmos blogerkami ze trzy dni i dalej byłoby mi mało! Nie nagadałam się ze wszystkimi i czuję niedosyt.
A tutaj zaciesz z Sylwią 😉
A poniżej jedno z lepszych zdjęć mojej osoby. Tak, tak jestem za różami i wyglądam jak pół dupy zza krzaka 🙂
Matko bosko krasnostasko! Baterflaja dostałam, kurwa jak ja lubię motylki!
I nasza grupa w kupie. Ale nie w takiej kupie śmierdzącej, tylko w takiej grupie, w której siła 🙂 Klaudia robiła zdjęcie, dlatego nie ma jej na fotce.
A tutaj jeszcze raz ja we własnej osobie- łamię stereotypy. Nie wiem, nie rozumiem dlaczego niektórzy twierdzą, że blogerki to tępe dziunie. No, nie czaję!
I tylko jedną rzecz rozkminiam do dziś… Pani Gessler proponuje panom loda- no to rozumiem. Ale ona proponuje loda też paniom! Tego nie mogę pojąć. Ale, że niby jak ?
Dziewczyny, chciałabym Wam wszystkim serdecznie podziękować za miłą atmosferę, dzięki której mój pierwszy raz nie bolał :* Wręcz przeciwnie! Mój pierwszy raz był wymarzoną inicjacją i chyba zostanę blogową nimfomanką, bo ciągle mi mało! Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań, bo nie ma nic lepszego niż tak urocze babskie grono. Dziękuję!
PS. Fotki pochodzą od kilku z Was i ode mnie też, zmiksowałam i się pogubiłam, które są czyje 😉

Blask moich włosów oślepia przechodniów ;)

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

Włosowa niedziela, po niesamowitej sobocie, pełnej wrażeń, o której postaram się napisać jak najszybciej 🙂
Dziś chciałabym się podzielić z Wami ciekawym odkryciem jakiego dokonałam.

Z braku laku, pomyślałam, że zrobię sobie laminowanie siemieniem, o którym już pisałam kiedyś TU. Ale ile razy można tego samego gluta wgniatać we włosy? No ileż można? Pomyślałam, że mieszankę można wzbogacić czymś jeszcze. A, że siemię to kurrrwa czysta natura z łona Matki Ziemi, to wypadało dodać czegoś równie naturalnego.
Padło na pszczelą wydzielinę, prosto od owada. Wycisnęłam z pcół łyżkę miodu. A w sadzie zerwałam świeże cytryny. Jak to dobrze, że jeszcze śnieg nie przykrył moich cytrusów, a na wodzie w basenie nie pływa kra. Kra kra kra- wrona. Wron to u mnie akurat dużo. Czyżbym odbiegła od tematu? Yhymmm
Siemię przygotowałam standardowo- w srebrnym rondelku. Po lekkim ostygnięciu dodałam profesora miodka i wycisnęłam soki z połówki cycoliny cytryny.
Nałożyłam pachnącego gluta na umyte włosy (plus czepek i czapka) i poszłammmm sobie 🙂
Zmyłam po około trzech godzinach, oj no bo mi się zapomniało, no 😛 Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania! Z resztą sami zobaczcie!
Mój aparat nie jest najlepszym aparatem świata. Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu kupię sobie nowy, wypasiony sprzęt, żeby wiochy nie robić 😀 Moje maleństwo robi fajne zdjęcia, ale na zewnątrz- w domu nie wyrabia, szczególnie przy słabym oświetleniu.
Ale ja tu pieprzę o aparacie, a miało być o włosach przeca!
Mieszanka siemienia, cytryny i miodu sprawdziła się nadzwyczaj dobrze! Maseczkę zmyłam tylko wodą.Nic się nie lepiło, bez obaw 😉 Włosy nabrały takiego blasku, że byłam w szoku. Moje chabeździe są miękkie, sypkie i bardzooo nawilżone, a przy tym nie obciążone ani trochę!
Stwierdzam, że tak stuningowane siemię to mój nowy faworyt. Na pewno powtórzę tę maseczkę nie raz i nie dwa. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona moim odkryciem Ameryki i polecam chętnym wypróbować 🙂
A Wy jakie cuda kładziecie na łepetynki?
PS. A przy okazji, jak Wam się podoba mój nowy podział kategorii na blogu ? To zasługa niezwykle uzdolnionej Panny Vejjs, której z tego miejsca serdecznie dziękuję za pomoc :*

 

Cudowne rzęsy i cudowna odżywka

By | Bjuti Pudi | 48 komentarzy

Ostatnio zaczęły mnie atakować zewsząd pytania co zrobiłam z rzęsami, że są takie fajne. Otóż odpowiadam- zajebiste rzęsy mam po Mamie 😀
Ależ oczywiście możemy też swoje rzęsy trochę stuningować, bo czemu by nie?! I ja swoje poddałam procesowi obróbki. Ale nie w fotoszopach i nie w gabinecie kosmicznym. Nie, nie, nie 🙂
Historia zaczyna się na wieczorze panieńskim… Pomińmy tu alkoholowe harce… Pewna dziewuszka, którą miałam przyjemność poznać podczas tego wieczoru, zachwyciła mnie swoimi wachlarzami nadocznymi. No, to zapytałam, po czym to tak rzęsy jej wyjebało w kosmos. Odpowiedź była krótka. Po tym…

Long 4 lashes. Serum przyspieszające wzrost rzęs.
Na drugi dzień zaczęłam gmerać w necie. No dobra, dwa dni później, bo drugiego dnia kontynuowaliśmy imprezę 🙂 Jedni straszyli, że bimatoprost w składzie wypali oczy, ześle ślepotę i bolące wrzody. Inni mówili, że dobra odżywka. Sądząc po rzęsach koleżanki- nic nie wskazywało na to, żebym oślepła, jeśli będę stosować zgodnie z instrukcją. Już mnie wkurzają te nagonki, że chemia, że syf, że bleee. Słuchajcie- jeśli coś jest dopuszczone do użytku, to Wam macicy nie przekręci na drugą stronę i nie wypłyną Wam oczy, serio 😀
Cena. No, cena nie jest jakaś najmniejsza. W Esesmanie około 80 złotych. Bywają promocje. Ja, jako znana w folwarku sknera, poszukałam w necie i na Allegro znalazłam odżywkę za 52 złote z darmową dostawą. Była to Apteka Rosa (albo coś takiego). Koleżanka znalazła tę odżywkę w osiedlowej aptece, również za około 50 złotych. Myślę, że warto poszperać, bo przepłacać nie ma co.
Odżywka to spore pudełko ze wszelkimi instrukcjami. Nie będę kserować, jeśli kupicie to poczytacie więcej, albo możecie pogmerać w internetach. 3 ml to niby nie dużo. Ale ja stosuję regularnie od 3 miesięcy i mam wrażenie, że niewiele jej ubyło. Serio. Wydajne licho.
Aplikację mamy na rysunku. Odżywka wygląda jak eyeliner i tak też ją stosujemy. Wystarczy jedno machnięcie na górnej powiece, w okolicach linii rzęs i już. Idziemy spać. Stosujemy na noc, codziennie.  Opakowanie wystarcza na 6 miesięcy i jestem skłonna w to uwierzyć. Aplikujemy przez pół roku, a potem dla utrzymania efektu 3-4 razy w tygodniu.
A jak odżywka wpływa na rzęsy, mieliście okazję zobaczyć już w moich poprzednich postach. Dziś pokażę Wam wielkie podsumowanie z ostatnich trzech miesięcy. Dwa dni fotki porządkowałam 😀

Wrzesień

Najpierw zdjęcia z września. Przed rozpoczęciem kuracji moje wachlarze wyglądały tak:.
Tutaj w mejkapie, bo rzęsy widać wyraźniej 😉
A tutaj wrześniowe nago. Jak można zauważyć, wcale nie żartowałam, że rzęsy mam zajebiste po Mamie. Ale potem było tylko lepiej…

Październik

Po miesiącu stosowania zauważyłam, że rzęsy zaczęły się ładniej podkręcać, stały się grubsze, ładnie rozdzielone. Takie zdrowsze.
Nawet gołe wyglądają lepiej. Zostały wzmocnione i drgnęły ponad normę.

Grudzień

Dokładnie dwa dni temu porobiłam fotki efektów po 3 miesiącach stosowania odżywki. No i jest dobrze. Bardzooo dobrze. Tylko spójrzcie.
Sorry za kwiatka, ale co mi będziecie kozy liczyć 😉 W nagich rzęsach kolory ciulowate, to też sorry, no 😉
Najważniejsze to efekty. Rzęsy grubsze! I to jak! Do tego zagęściły się fenomenalnie. Ciężko może uchwycić to na zdjęciach- robienie fotek oku małą cyfróweczką to balansowanie nad przepaścią, wierzcie mi 😀 Rzęs mam więcej. Wszystkie fenomenalnie wzmocnione, pogrubione i ciemniejsze.
Jestem zachwycona!
Podsumowując-
Po trzech miesiącach moje rzęsy zachwycają. Są zajebistrze niż były. Odżywkę polecam wszystkim i oceniam ją na szóstkę z plusem. Jest to najwyższa ocena w historii mojego bloga.
Ja już chyba nic więcej nie muszę dodawać, prawda? Zasuwać do sklepów! 😀

 

Włosy jak z reklamy!

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy

Jestem.
Jakiś czas temu pisałam o masce od Seboradin, takiej z jajami KLIK. Miałam okazję przetestować ich inny produkt. Wygrałam gałgana na fejsbuku i stwierdzam, że było warto 😉

Seboradin, balsam przeciw wypadaniu włosów. W sprzedaży od 19 złotych.
Butelka z twardego plastiku, 200 ml. Bardzo poręczna butelka, widać ile produktu jest w środku i ma poręczny korek na klik. Nie wiem jak tego klika nazwać, w każdym razie po przyciśnięciu otwiera się mu mordka i można sobie dozować dobroć. Twardy plastik wkurza przy końcówce balsamu, musiałam flaszkę rozcinać, żeby wyciągnąć resztę, a ciężko było przepiłować dziada. Ale co tam.
Nie uchowały mi się fotki składu, gdzieś się zdjęcia zapodziały, albo gdzieś je sama wchrzaniłam. W każdym razie, jak chcecie poczytać o wnętrznościach to odeślę Was na stronkę producenta- KLIK.
Balsam ma za zadanie ujarzmić włosy, by było je łatwo rozczesać, zmniejszyć ich wypadanie i nabłyszczyć- to tak na skróty.
Pierwsze co mnie uderzyło po otwarciu butelczyny to zapach. Ależ pięknie pachnie! To chyba te nasturcje w składzie! Tak mi się wydaje. Cudny, lekki, kwiatowy zapach!
Wydajny, butelka wystarczyła mi na ponad miesiąc regularnego stosowania ( niemal przy każdym myciu, a myję włosy co dwa dni).
A teraz konkrety- po niczym tak mi włosy nie lśniły! To znaczy po żadnej odżywce, czy masce. No i pachniały… zapach, zapach, zapach! Do tego włosy sypkie i gładkie, przyjemne w dotyku. Jak w reklamie- chciało się ich dotykać i tak robiłam 😉 Żadnego puchu, takie wygładzone miękkości!
Z rozczesywaniem nie mam problemów, więc ciężko mi oceniać tę kategorię, ale skoro włosy były sypkie i miękkie to podejrzewam, że osoby, które mają trudności z rozczesywaniem byłyby zadowolone.
Wypadanie…hmmm włosy przestały mi wypadać, tylko cholera jasna, w tym samym czasie używałam olejku przeciw wypadaniu i teraz nie wiem, czy zastopowanie tego wydarzenia to zasługa balsamu, czy olejku. A może i jedno i drugie przyczyniło się do zaniechania tego niecnego incydentu? Chuj wie. Jednak myślę, że balsam miał tu swoją zasługę.

W bonusie łeb Kocucha na balsamie 🙂

Generalnie balsam mogę polecić. Nawet jeśli jego zdolności preciwwypadowe (haha 😀 ) nie są do końca zbadane, to i tak jest świetny. Włosy jak z reklamy, absolutnie! Nawet wydaje mi się, że czupryna łapie po nim lepszą objętość.

Chyba tyle w tym temacie. Oceniam na piąteczkę. Fajny skurczybyk 🙂

Śmieszno i straszno, czyli moje przygody w salonie kosmetycznym

By | Przemyślnik | 54 komentarze

Czy ktoś oglądał kiedyś taki program…chyba nazywał się “Zawody”? Ludzie opowiadali o różnych przygodach, które ich spotykały w pracy… W swoim życiu byłam już wielozawodowcem, ale dziś chciałabym się z Wami podzielić przygodami z salonu kosmetycznego, w którym spędziłam prawie dwa lat i…chyba już nie chciałabym tak pracować, chyba, że mi się kiedyś odmieni ;).

Z mojej strony starałam się wywiązywać z obowiązków na jak najwyższym poziomie i większość klientów to doceniała. większość 🙂 Bywali dziwacy…Posłuchajcie 🙂

Przypadek 1.

Pani numer 1. Nazwijmy ją Kunegunda. Kunegunda przychodziła regularnie. Na brwi i rzęsy. Henna, regulacja te sprawy. Przy okazji Kundzia wypytywała o wszystko! “A ile to pani zarabia”- “wystarczająco”- odpowiadałam, ale w głębi duszy miałam ochotę powiedzieć “gówno Cię to obchodzi stara ruro”. Oczywiście z uśmiechem na twarzy aktorzyłam jak stary wyjadacz, nawet mi powieka nie drgnęła, ale miałam ochotę wydłubać starej oko starym pilniczkiem. “Wystarczająco to ile?”, “Tyle, że mi wystarcza” (a w myślach “ty stara małpo”). “A nie lepiej by było na swoim? A szefowa to miła, oj chyba jednak pani nie wiele zarabia, jak nie mówi”. “Chuj cię to obchodzi parszywcu’- miałam w myślach, a na ustach słodki uśmiech. Pytań było cały wór- ile pracuję, po ile godzin, a czemu to kosztuje tyle, a nie tyle, a czemu to tamto, dlaczego śnieg jest bały. Rura zawsze zostawiała fajne napiwki, jakby miała wyrzuty sumienia za swój długi jęzor. Dzięki napiwkom jakoś się trzymałam, ale zawsze miałam ochotę jebnąć jej wiązankę.

Przypadek 2 i 3.

Smrody i niereformowalni. Oj było ich trochę. Ale najbardziej zapadła mi w pamięci kobita, nazwijmy ją Tereska, która przychodziła regularnie na brewki i malowanie paznokci z brudem pod spodem. Żadne tam mani, miało być same malowanie, a bród pod pazurem miał zostać, miło moich delikatnych sugestii. Oprócz brudnych paznokci zawsze śmierdziała. I to capiła dobitnie tak, że po jej wyjściu trzeba było robić przeciąg w salonie. Słuchajcie jak ona waliła capem to ludzkie pojęcie przechodzi! Pot co najmniej dwutygodniowy! Bleee! Ale zrobiona zawsze- perfumy na tym szambie dawały dodatkową moc. Wyobraźcie sobie, że musiałam się do niej nachylać i mieć ją blisko, za blisko… Do tego była niereformowalna jeśli chodzi o brwi. Blondynka z trwałą i zawsze, ale to zawsze, życzyła sobie czarne, wąskie brwi- nitki. Kurwa. Jak tu ją tak zrobić? Jak wylizie ode mnie z taką nogą pająka nad okiem, to ludzie powiedzą, że ją oszpeciłam i cała moja renoma też w pizdu i wyląduje. Ale ona tak chce! I nie ma zmiłuj! Smród i klasa w jednym…jezusicku! Babka była fifa- rafa, dama na salonach, szkoda, że nie wiedziała co to woda i mydło i ciut gustu…

Przypadek 4.

Wesołe żule. Wbija mi pacjent, powiedzmy Józek, znany okoliczny pijaczek. Ten chociaż nie śmierdział, choć zawsze był cyknięty. On chce brwi jebnąć. Woskiem! Koniecznie! No spoko Józek siadaj na rydwan, będziemy drzeć. A brwi miał krzaczaste, że ho ho. Rach- ciach i po kłopocie- serio wyglądał o niebo lepiej. Bał się jak diabli, ale rzucił okiem w lustro i był zadowolony. Zapłacił i wyciąga dwie dychy napiwku. A ja karpik. Pytam się czy wie ile mi daje. Wie- tyle co flaszka. Pytam się czy to na pewno dla mnie. “Tak pani kochana nie dość, żem flaszkę wygrał to i lepiej wyglądam tera”. Ja znowu karpik. “A bo na napiwek myśmy się z chłopakami zrzucili, bo mi nie wierzyli, że se woskiem kłaki wydre. Jeszcze żem flaszkę wygrał za to, jestem do przodu hehe”. Ja znowu karpik. Patrzę w okno, a za oknem “chłopaki” już się cieszą i flaszką machają. Zonk. Józek tego samego dnia zasnął pod moim oknem jak długi.

Przypadek 5.

Ekshibicjoniści. Akurat byłam sama w salonie. Przychodzi facet koło czterdziestki. Elegancki, na oko sympatyczny, widać, że czuje się zajebisty, prosi o zrobienie brwi. Okej nie ma sprawy, zapraszam go do gabinetu, proszę żeby usiadł, a ja w tym czasie założę fartuszek. Wracam po krótkiej chwili, a elegancki pan siedzi w samym tiszercie i macha pindolem. Pytam się elegancko ukrywając zmieszanie dlaczego zdjął spodnie i bieliznę. Palimy głupa, palimy głupa…jestem tu sama! A, bo on sobie pomyślał, że zaczniemy od dołu depilację i mruga oczkiem. Bez grymasu na twarzy odpowiadam, że przykro mi, ale na to się nie umawialiśmy i jestem zmuszona odmówić. Pełna profeska, kamienna twarz, chociaż nie wiem czy mam się śmiać, płakać czy spierdalać w podskokach. Facet poruszony moim zdecydowanym sprzeciwem nie wie co powiedzieć, więc proponuję, że wyjdę, a on się ubierze. Ubrał się, wyszedł z gabinetu, zmieszany powiedział do widzenia (oby kurwa nie! ) i spierdolił, a ja siadłam i złapałam oddech. Dobrze jest mieć zdolności aktorskie.
To tylko część moich przygód, te są najbarwniejsze, ale działo się więcej- śmieszno i straszno, różnie bywało 🙂
A Wy macie jakieś zawodowe przygody ? Podzielicie się nimi ze mną? Chętnie poczytam 🙂

Zielony relaksik

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Witam serdecznie w ten pochmurny poniedziałek!
Pies sąsiada siedzi na środku ogródka i wyje przez cały dzień, jakby miał zatwardzenie. Nie wygląda na chorego, tylko wyje. Ekolodzy i inni przewrażliwieni- spokojnie, żaden pies nie cierpi!
Co poza tym? A no pokażę Wam dzisiaj jak sobie ryj uświniłam 🙂 Wspominałam ostatnio, że będzie spa? Wspominałam TU. No i było!

Jestem taka bez mejkapu, taka niewyjściowa i do tego wyświniona jak menel śpiący w rowie. Prawie jak Chuck Norris. O tutaj spał —>

Tośmy się pośmieli ho ho ho! Nie wiem, czy bardziej z biednego Chucka, czy ze mnie i mojego ryja, który wygląda jak w żółwiej skorupie. No matter.
Wiecie czym się wyświniłam?
Takkkkk, to algi z Biedry! Naszej polskiej, portugalskiej (dobrze, że nie azjatyckiej, o azjatyckich pisałam TU KLIK). Nasza poczciwa Biedrucha Sralucha zapodała jakiś czas temu Algi, które składały się z uwaga! Alg! Ale nie byle jakich, bo czyściutkich i bez dodatków! Świetna mieszanka alg schowana w woreczek i pudełeczko. 100 % natury i zapach też naturalny- smród Bałtyku po sztormie zmieszany z zapaszkiem zdechłych ryb! Mmm miodzio! Ale niech Was to nie przestraszy! Algi Algo są genialne! Nie wiem czy jeszcze dostępne, ale znając życie Biedra jeszcze je wypuści i wtedy bądźcie czujne, bo warto je mieć!
Swoje kupiłam na przecenie za 3,99- opłaca się okrótnie! Specjalnie napisałam przez “ó”, bo to nie jest okrutnie, tylko aż okrótnie, czyli bardziej, aż się “u” zamknęło! Widziałam je po 9,99, ale Asia powiedziała mi- “leć kupuj teraz są po 3,99!”. Pytacie kim jest Asia? Asia to jest najzajebistrza fotografka w województwie, Polsce, a śmiem twierdzić, że nawet na świecie! Jeśli potrzebujecie profesjonalnych fotografii ze ślubu, chrzcin, pogrzebu, albo fotek rodem z CKMu czy innego Playboya to zajrzyjcie do tej boskiej dziewczyny na fejsa- KLIK, albo na jej bloga-KLIK. Asia jeszcze nie wie, że ją tu obsmarowałam, ale na pewno nie będzie płakać jak odwiedzicie ją wirtualnie,  a najlepiej osobiście na sesji;) Paczajcie na jej fotkę- z takiej maszkary z zieloną gębą uczyniła anielicę hehehe 😀
W każdym razie moja prywatna Pani Fotograf poinformowała mnie, że mam zapierdalać do Biedry i tak też uczyniłam. Głupia ja, że kupiłam tylko jedną paczkę alg! Są genialne!Jebią zdechlizną tzn zdechłą rybą, ale tak ma być, da się wytrzymać. Nakładamy je na 15 minut, potem zmywamy i…! Buzia jak marzenie! Pięknie nawilżona, gładka, pory ściągnięte, zaskórniki w większości nie żyją. Cudo, cudo, cudo! Nawet zaczerwienienia stają się niemal niewidoczne! Odżywienie gwarantowane! Nie mogę się nachwalić.
Będę polować na te alguchy srajuchy i jak tylko ponownie się pojawią, obkupię się jak żul prytą, po znalezieniu stuzłotowego banknotu 😀 Póki co, po dwóch użyciach, mam jeszcze troszkę proszku (wystarczy rozrobić go z wodą), ale już wytrzeszczam oczy w celu wydłubania nowej porcji zdechłej ryby.
Ahoj szczury lądowe 😉

 

Ćpaj życie

By | Przemyślnik | 20 komentarzy

W taki dzień jak ten dochodzę do wniosku, że i tak wszyscy umrą 😀
Miły jesienny zimowy letni dzień. Z nieba pada kapuśniaczek. Taki na żeberkach. Na wędzonych. Śnieg miał być. Ni ma śniegu. Pewnie jeszcze będzie, zapierdoli mnie wyżej futryny i będę jeść makaron.

Tak sobie myślę, że byłoby nudno gdybym nie miała czułek. Wiedzieliście, że mam czułki? Niestety tylko jedną parę. Mam nadzieję, że urosną mi z wiekiem i że będę miała chociaż dwie pary. Mój ogon też ma się dobrze. Zimą łatwo go ukryć, gorzej latem. Latem lata na boki. Trzeba go zwijać. W trąbkę. Jaka trąbka? Jaki bilet?

Poszłabym do spa. Ale u mnie nie ma spa. Wyświnię się błotem w ogródku i będę udawać, że to błoto z morza czarnego. Albo martwego. I tak wszyscy umrą. Ja będę żyła 105 lat. Na setne urodziny burmistrz daje talony do Biedry. Na setne urodziny dają wyższą emeryturę. Jaka emerytura? Jaka trąbka? Jaki bilet?

Ostatnio chciałam wygrać masło. Ale nigdzie nie było masła do wygrania. Ale ja nie odpuszczam. Ja walczę. Może kiedyś wygram masło. Wiecie jak ciężko jest wygrać masło?

List do Mikołaja trzeba napisać. Zawsze pisałam. Wkładałam list za doniczkę na oknie i rano listu nie było. Mikołaj zawsze zabierał po cichaczu kartkę. Czasami Mama brała list i przekazywała Świętemu. Prezenty zawsze się zgadzały. Raz tylko staruchowi się pojebało i wsadził paczki w szafkę z ręcznikami, zaraz nad dużą szafą. Durny- zrobił to z tydzień przed świętami. Udawałam, że nie wiem. Potem zaniósł pod choinkę. Dobry, stary, poczciwy dziad.

Dziadów jest dużo. Jest Dziad Borowy, jest Leśny Dziadek i Dziadek Piaskowy. Wszystkie dziady są fajne. Te Mickiewicza były dziadowskie. Długie i pieprzyły smuty. Dziady to takie Halloween po polsku, ale i tak mówią, że Halloween nie jest polskie. A co jest polskie? Ziemniak? Nawet słowo ziemniak nie jest typowo polskie. Kartofel jest polski. Ja jem kartofle. I chrupki jem, a nie chipsy. W getrach chodzę, a nie w legginsach.

Tak czasami jak chodzę to mnie najdzie. Myśl mnie najdzie czasami, a czasami sama sobie najdę stopą na stopę na przykład. Albo na kota czasami najdę. Nie jest to dobre dla kota. Dla nas też nie jest dobre gdy ktoś na nas nastąpi. Nieprzyjemne to jest. Nie rozumiem pijaków, którzy leżą po rowach jak pierwszy śnieg, który już stopniał. Ktoś może na nich najść przecież.

Naszło mnie ostatnio na Maka. Ale tu nie ma Maka. Ale można pojechać. Pojechałam. Tak sobie myślę, że mogli by dostarczać te bułki na telefon. Telefon to fajna sprawa. Zwłaszcza jeśli nie dzwonią z banku by wziąć kredyt. Albo gdy nie dzwonią z zaproszeniem na prezentację kołder z mysich psitek. Albo jak nie wciskają Ci etui na okulary z torby mamuta. Wtedy telefon jest super.  Jak zaczynają nam coś wciskać zaczynam mówić po angielsku. Też jest super, bo nie wiedzą co powiedzieć i się rozłączają. Fajnie jest też jak mówię, że nie zgadzam się na nagrywanie, bo mnie teraz wszyscy wszędzie podsłuchują. Wujek Macierewicz mi powiedział.

Byliście na wyborach? Ja zawsze chodzę, ale tym razem nie doszłam. Zatoki mi wyjebało, pogoda była niesprzyjająca. Nie poszłam. Głupio mi, bo ja zawsze chodzę. Może jeszcze zdążę zagłosować, w końcu nadal liczą głosy? Kiedyś siedziałam w komisji wyborczej. Dobę kurwa. Spać mi się chciało, ale cały powiat trzeba było przeliczyć. Dodać głosów tym, którym trzeba, zabrać tym co trzeba. Żartuje. Uczciwie było. Nie tylko w komisji bywałam. Kiedyś lałam piwo. Na imprezach plenerowych. Dojebali mi mandat. Prawie poselski. Paragonu nie wydałam. Chuje. Jedyny mandat w życiu. Za malwersacje finansowe, za okradanie państwa. Kurwa, a mogłam jak normalni ludzie dostać pierwszy mandat, za picie w miejscu publicznym. Zmarnowałam swoją szansę okradając państwo na kwotę 23 groszy.

Będę smażyć się w piekle. W sumie to będę w piekle robić co będę chciała. Każdy ma takie piekło jakie sobie wymyślił. Katolik wymyślił sobie siedzenie w smole. To Ci bardziej wierzący niech siedzą w smole. Ja nie będę. Ja pójdę nie wiem gdzie. Czy to będzie niebo, czy piekło. Nie wiem. Może to będzie jakiś fajny domek na plaży i będę sobie tam drinki piła. Świetny pomysł. Pójdę do domku na plaży, ale to dopiero po stu piątych urodzinach.
A może pojechać do domku na plaży teraz? W sumie mogę. Ale zimno jest. Chyba, że na Karaiby. Ale mam mało czasu. Pojadę bliżej wiosny. Tak, wiosna już puka do naszych drzwi. Prawie. To zaraz pojadę. Przecież to chwila.

Za chwilę to ja będę głodna. W sumie już jestem. Kapuśniak bym zjadła. Bo niebo tak mnie nastraja. Ten kapuśniak z nieba. Zrobię kapuśniak. Potem zjem. Ja lubię jeść. Ludzie jedzą różne dziwne rzeczy. W sumie to i ja zjem wszystko. Mleka nie wypiję. Bo to mleko to siedzi w krowich cyckach, wiecie. Obok cycków, spod ogona leci kał. Czasem spadnie w trawę, czasem zahaczy o strzyki. Strzyki to cycki. I tak to. Ale psa bym zjadła. Kota pewnie też, tylko nie własnego. W Indiach nie jedzą krów, a ktoś inny je. Psy też gdzieś jedzą. To i ja bym skosztowała. Najlepiej smakowałby taki biały pies z różową mordą. I tak wygląda jak świnia. Mógłby smakować.

Ludziom dziwne rzeczy smakują. Dziwi mnie tylko, że ludzie są tacy podatni na nałogi. Dziwne to dla mnie. Jak może smakować komuś wódka? Albo ćpanie? Jak widać, nie trzeba brać, żeby pisać dziwne historie. Więc po co? No ale nie każdy jest mną. Mi Mama od małego mówiła, że jestem ładna i mądra. No, to chyba rodzona Matka by mnie nie okłamała, nie? No, raczej. I wyrosłam nie wiadomo kiedy. Już stara kobyła jestem. W sumie to chciałabym rybki, nie konia. Ale jeszcze nie wiem jakie. Karpie są praktyczne, bo można je hodować do świąt i potem ojebać. Ale to straszne brudasy. Przecież se nie kupię złotej rybki w kuli, bo to męczarnia dla takiej ryby. To już lepiej tym karpiom łeb upierdolić. I smaczne są. Sama nie wiem.

Pójdę lepiej, zrobię ten kapuśniak.